Przyjście do stajni było chyba jedyną rzeczą, która mogła mnie uratować od spędzania czasu na jakimś pierdzielonym wykładzie. Jednak dobrze wykształcona umiejętność kłamania czasem się przydaje.
- Coffe – zagwizdałam zwracając uwagę kawowej na siebie. Suczka buszowała w siodlarni, zapewne szukając smaczków w mojej pace. Aussie przytruchtała do mnie, ale zamiast przywitania się ze mną, podeszła do Briana. Mężczyzna pogłaskał sukę po łebku, a ta momentalnie wskoczyła mu na kolana.
- Zdradziecka szuja – prychnęłam rzucając w jej kierunku kupką siana. Coffe odsłoniła zęby warcząc cicho.
- Jak się nazywa? – zapytał Brian czochrając sierść psa.
- Coffe – odparłam o mało co nie dostając zawału czując jak „coś” szpera mi po kieszeniach. Okazało się, że to koń chłopaka postanowił poszukać smakołyków. – A ta kara bestia? Nie jest aż taki zły.
Wyciągnęłam z tylnej kieszeni smaczka i podałam go ogierowi na otwartej dłoni. Karus szybko zebrał go wargami i cofną się do tyłu machając łbem jak wściekły szatan.
- Bestia nazywa się Zamfir. Łakomy diabeł – zaśmiał się chłopak klepiąc swojego podopiecznego. Zamfir z zadowoleniem wyciągnął łeb domagając się dalszych pieszczot. Moja zdradziecka szuja w końcu uznała, że czas się mną zainteresować. Zamachała ogonem i położyła się obok mnie kładąc łeb na moje kolana. Pogłaskałam ją po grzbiecie, ale zaraz po tym uderzyłam się w czoło przypominając sobie o tym, że miałam wyskakać Smile’ a przed jutrzejszym przyjazdem dzieci z pobliskiej szkoły.
- Wybacz, ale muszę wziąć swojego konia na jazdę – rzuciłam w stronę… Japończyka, Azjaty? Kij wie.
Brunet kiwną głową również wstając.
Szybkim krokiem ruszyłam do boksu mojej ukochanej cioty. W miarę szybko go ogarnęłam, jedynie popierdolony wytok wraz z napierśnikiem się z lekka poplątały i szlag mnie trafiał przy rozplątywaniu tego cholerstwa. Na szczęście w końcu się udało. Jak wreszcie trafiłam na halę było coś koło dziesiątej wieczorem. Puściłam Smile’ a luzem, a sama zajęłam się ustawianiem parkuru oraz ćwiczeń gimnastycznych. Walnęłam sobie chyba najdłuższy szereg gimnastyczny w mojej karierze, dziesięć krzyżaków na dwie faoule galopu. Oprócz tego swoje miejsce znalazło moje ulubione ćwiczonko, którego Smile nienawidził, czyli drągi w kłusie i niewielka stacjonata.
Rozgrzewkę zaczęliśmy tradycyjnie, luźny stępik, a potem kłus pełen baranów. Ech, niewyżyty konio. Pojezdziłam z nim podwyższone drągi, zrobiłam jakieś niewymagające ósemki i inne tego typu pierdoły.
- Smile, nie – ostrzegłam go gdy próbował wymigać się od skoku przez stacjonatę. Hopkanie w kłusie nigdy nie należało do jego ulubionych czynności, ale takie życie, niestety. Kilka razy skoczyłam wspomnianą wcześniej przeszkodę, możne z nie aż tak dużym zapałem, ale przynajmniej obyło się bez buntów.
- Rozciąganie? – skinęłam krótko głową w odpowiedzi na pytanie bruneta i wróciłam do poskramiania pierdoły. Wyciągnęłam mu chód i z lekkimi trudnościami najechałam na cavaletki. Przeszedł je chętnie, ale to nadal nie było to co chciałam z niego wyciągnąć.
Postanowiłam zagalopować ze stój, bo czemu nie? Szybka parada i jazda galopem. Wyszukanie dobrego rytmu i tempa nie stanowiło problemu, wałach zawsze potrafił idealnie się wczuć.
Na pierwszy ogień w lesie przeszkodowym poszedł gimnastyczny. Niewysokie przeszkody, a jednak trochę wymagały. W którymś momencie o mało co nie wpadliśmy w przeszkodę, bo zamiast dwóch foule zrobiliśmy prawie trzy. Wszystko szybko poszło. Znaczy może nie tak szybko, bo gdy zaczęłam rozstępowanie było coś koło jedenastej.
Dlatego szybko ogarnęłam Smile’ a i rzucając szybkie pożegnanie w stronę Briana, który ciągle siedział w stajni, po czym ruszyłam do akademików po upragniony sen.
**
Mój humor tego dnia nie należał do najlepszych, a był wręcz fatalny. Od rana siedziałam w stajni masując Sanse zgrzebłem do masażu. Kasztanka rozluźniła się o wiele bardziej niż ja. Stała z wyciągniętą szyją i opuszczonym łbem podkulając tylne kopyto. Potem jednak musiałam ją zostawić by iść po mojego drugiego konia.
- Spokojnie – syknęłam sprowadzając podminowanego emocjami Smile’ a, który co chwila płoszył się budzącej się do życia przyrody. Uroki jebanej wiosny.
Wałach spojrzał na mnie zdziwiony po czym opuścił łeb zagryzając mocniej wędzidło. Chyba wyczuwał, że nie jestem w humorze na jego odpały, bo do końca drogi szedł spokojnie wyładowując swoją złość na wędzidle gryząc je wściekle. Nadal zastanawiałam się dlaczego pani Peek wytypowała akurat mnie do oprowadzania dzieci, a najbardziej wkurzał mnie fakt, że uznała, że Smile świetnie się sprawdzi jako koń na którym miałam pokazać czyszczenie i siodłanie. To prawda, sześciolatek był spokojnym wierzchowcem, ale tylko przy mnie i osobach które znał. Rozwydrzony tłum dzieciaków tylko go stresował przez co zachowywał się jak powalony.
- Witam koleżankę – usłyszałam prychnięcie od strony paszarki. Odwróciłam głowę w tył wzruszając ramionami. Wprowadziłam deresza do boksu po czym zdjęłam mu tranzelkę i odwiesiłam ją na boks. Ruszyłam do siodlarni po resztę sprzętu i wróciłam z nim do wierzchowca, który położył się w boksie. Na szczęście po zimie zamiast słomy zaczęli wyścielać trocinami co było zdecydowanie lepszym rozwiązaniem.
- Coffe, chodz tu do mnie – zacmokałam na ausskę, która z prędkością światła znalazła się przy mojej nodze. Pogłaskałam ją chwaląc za szybką reakcję i posłuszeństwo.
Żeby zająć czymś czas poszłam z kawową za stajnię by trochę z nią potrenować. Overy, flipy i inne pierdoły związane z frisbee. Trochę zabawy by tylko zająć czymś czas, który dłużył mi się niemiłosiernie. W końcu jednak nadszedł czas przyjazdu grupy. Szósta klasa, zajebiście. Widziałam ich już z daleka, szli nieogarniętą grupą, jak jakieś szympansy czy inne gówna.
- Nie krzyczcie, płoszycie konie – burknęłam gdy stanęli na początku korytarza. – Jestem Hannah. Na początku naszego „miłego spotkania” powiemy sobie o bezpieczeństwu w stajni, bo widzę, że chyba nie bardzo je znacie.
Kilka minut opowiadałam o zachowaniu przy koniach i tym podobnymi rzeczami. Dzieciaki jakimś cudem były dość spokojne, ale to pewnie dlatego, że od początku nie dałam sobie wleźć na głowę. Wychowawczyni, która niekoniecznie interesowała się swoją młodzieżą, rozmawiała z jedną z instruktorek.
- Dobra, teraz pokażę wam jak przygotować konia do jazdy – mruknęłam idąc po mojego wałaszka. Założyłam mu kantar, dopięłam uwiąż i zaprowadziłam go do nastolatków. – To jest Smile, nie podchodźcie do niego, jest nerwowy.
Uczniowie posłuchali mojej rady stając kilka kroków od wierzchowca. I wszystko było okey dopóki nie zadzwonił czyjś telefon płosząc deresza.
> Brian? Tyle czekałaś i jest c:
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.