sobota, 21 kwietnia 2018

Od Beauregarda cd. Viktorii


  - Słuchaj, masz prawo mnie nienawidzić. - O, jak miło, na pewno z niego skorzystam. - Ale jak tylko się uspokoisz, wrócisz ze mną do klasy, okej?
  - Od kiedy to jesteś taka miła? - zapytałem przez zaciśnięte zęby. Na twarzy dziewczyny nagle znalazło się wiele pomieszanych emocji, które usiłowała ukryć; najwyraźniej też powstrzymała się przed wybuchnięciem. Milczała przez dłuższą chwilę, w końcu irytacja, jaką we mnie wywołała (razem z paroma innymi, niezbyt miłymi odczuciami), wzięła górę, pozwalając mi łatwiej wypowiedzieć pytanie, które wyrażało moje zniecierpliwienie:
 - Odpowiesz mi?
 Viktoria potrząsnęła tylko głową.
 - Bo sama przeżyłam podobną sytuację - odpowiedziała, sprawiając, że ton jej głosu był bezbarwny. Podobną sytuację?! Zacisnąłem mocniej zęby i ścisnąłem rękawy swetra. - Wracajmy do klasy.
 Po paru minutach mój oddech był w miarę wyrównany, przynajmniej do stopnia, przy którym mogłem normalnie oddychać, a po twarzy nie spływały już nowe łzy. Wytarłem policzki mokrymi już rękawami swetra. Dalej drżałem, a moim ciałem regularnie wstrząsał szloch, który za każdym razem usiłowałem stłumić, musieliśmy jednak wracać już do klasy. Wymyśliłem na szybko jakąś bzdurę, mającą posłużyć nam za wytłumaczenie w razie pytań (te były nieuniknione) i ruszyliśmy do klasy. Viktoria poparła moją gadkę o tym, że źle się poczułem, po czym usiedliśmy w ławkach i wróciliśmy do lekcji. W klasie przez chwilę słychać było szmery i szepty spowodowane zapewne naszym (a bardziej moim) nagłym wyjściem. Świetnie, łatka beksy i dziwnego kurdupla przypięta od początku. W sumie nie dziwię im się - przemknęło mi przez myśl.
  Po lekcjach wyszedłem z klasy jako ostatni - nie paliło mi się jakoś do przepychania się wśród tych wielkich ludzi, którzy na pewno nie zawahaliby się przed stratowaniem mnie. Odetchnąłem z ulgą, gdy wyszedłem ze szkoły, po czym poprawiłem na plecach plecak i skierowałem się w stronę akademików. W pokoju z westchnieniem poszedłem do aneksu kuchennego, odłożywszy rzeczy szkolne na łóżko, i zaparzyłem sobie ulubionej czarnej herbaty. Niedługo później stałem przed oknem, wpatrując się w widok rozciągający się za szybą i popijając gorącą herbatę. Nie chciałem wracać myślami do wydarzeń, jakie miały miejsce w szkole, więc po skończeniu herbaty przebrałem się w bryczesy i jakiś stajenny sweter, chwyciłem kask i wyszedłem z pokoju, kierując swe kroki do stajni. Zdecydowanie potrzebowałem wypadu w teren na Arystokracie.
 Będąc już w stajni, wziąłem ogłowie siwego z siodlarni i zawiesiłem je na jego boksie. Cmoknąłem cicho, na co koń odwrócił swój wielki łeb w moją stronę i spojrzał na mnie zaciekawiony. Uśmiechnąłem się lekko i pogładziłem go po ciemnych, mięciutkich chrapach. Tak, zdecydowanie dziś była idealna pogoda na teren. Wszedłem do dużego boksu i założyłem kantar na ukochany łeb, przekładając ostrożnie uszy konia pod paskiem potylicznym. Podszedłem bliżej siwego i wtuliłem na chwilę twarz w jego grzywę, wciągając jego zapach. Zapach, który zawsze mnie uspokajał i stanowił część ostoi przed światem, jaką stanowił dla mnie sam Arystokrata. Odsunąłem się od konia i przypiąłem uwiąz do kantara, po czym przełożyłem go przez kraty boksu i zawiązałem bezpieczny węzeł. Wziąłem do ręki zgrzebło plastikowe i zacząłem czyścić sierść siwka ze sklejek i kurzu. Kaszlnąłem cicho kilka razy, gdy piach sypiący się z sierści konia dostał mi się do gardła. Westchnąłem, widząc jak zgrzebło zapełnia się wypadającą z powodu wiosny sierścią Arystokraty. Uderzyłem kilkukrotnie szczotką w boks i wyjąłem z niej włosy. Po wyczyszczeniu sierści zająłem się kopytami.
 - Beauregard? - Podniesiony głos, który należał z pewnością do pani Peek, wypowiadający moje imię, sprawił, że zamarłem, tym samym wypuszczając kopyto Arystokraty z ręki. Siwy bez wahania postawił nogę idealnie w miejscu, gdzie leżała moja stopa. Syknąłem cicho i naparłem na konia w celu uwolnienia kończyny. Siwek grzecznie przesunął się, a ja odetchnąłem z ulgą, czując, jak jeden z moich palców u nóg pulsuje z bólu. Auć.
 Pani Peek nagle pojawiła się przy boksie mojego konia i zmierzyła mnie wzrokiem. Pewnie nie podobało jej się, że nie odpowiedziałem na wołanie.
 - Jak się woła, to się odpowiada - upomniała mnie, a ja wymamrotałem tylko coś pod nosem, wbijając wzrok w słomę. - No nieważne. Musisz iść na parking, pies Viktorii miał wypadek i musi jechać do kliniki, a nie chciałabym, żeby dziewczyna w takiej chwili była sama. - Och, świetnie, to wybrała pani idealną osobę do towarzystwa dla niej... -  Zrobisz to dla mnie, nie? Nie masz, z tego co wiem, dużo zadane. Wszyscy inni są zajęci... - Poczułem na sobie jej nie tyle co proszący, a wymagający wzrok. Wiedziałem, że nie mam wyboru, więc pokiwałem ostrożnie głową, przeklinając w myślach brak asertywności. - Dziękuję. - Uśmiechnęła się i odeszła pewnym siebie krokiem, szybko opuszczając budynek stajni.
 Przez chwilę stałem w miejscu, jakby wmurowany w ziemię, próbując ogarnąć, co właściwie tutaj zaszło i na co wyraziłem zgodę. Wygląda na to, że właśnie dobrowolnie przystałeś na propozycję spędzenia dodatkowych godzin z Viktorią, ciołku - pomyślałem z niechęcią, po czym westchnąłem cicho i wyszedłem z boksu Siwego, kierując się w stronę parkingu. Tak bardzo nie chciałem iść, nie chciałem znowu spotkać tej chodzącej przeciwności losu. Przeszedłem między samochodami, czując, jak mimowolnie spinam mięśnie. Na środku parkingu klęczała Viktoria, pochylając się nad czarnym futrzakiem. Niepewnie podszedłem bliżej i stanąłem jakiś metr od dziewczyny, która przykładała jakieś bandaże do zwierzęcia. Podniosła na mnie wzrok na jakąś sekundę, a ja zauważyłem jej zaczerwienione od płaczu oczy i przerażenie wypisane na twarzy. Nie chciała tracić psa, to było jasne. Pierwszy raz widziałem ją w takim stanie i, czego by mi wcześniej nie zrobiła, było mi jej choć trochę szkoda.
 - Bear - stwierdziła i odchrząknęła, starając się zamaskować "oznaki słabości", za jakie pewnie uważała łzy. - Zaraz... - Głos jej się załamał, ale odchrząknęła znowu i wbiła wzrok mocniej w swojego psa. - Zaraz jedziemy do kliniki. Po chuj Peek cię tu przyprowadziła?
 - N-nie wiem - wyjąkałem, nie mając pojęcia, co robić. - Ale jestem...
 Dziewczyna przez chwilę jakby toczyła walkę ze sobą, rozważając pewnie, czy mnie ochrzanić i kazać sobie iść, czy może jednak uznać, że się na coś przydam. Nie zdziwiłem się zbytnio, kiedy usłyszałem dość ciche i niechętne (jakby sama nie wierzyła w to, co mówi) "Jedziesz też". Wiedziałem, że w takiej sytuacji liczy się obecność każdego, ale niezbyt miałem ochotę być tym "każdym". Viktoria wzięła psa na ręce; zrobiła to ostrożnie, jakby bała się, że psina w każdej chwili może się rozpaść. Wskazała ruchem głowy na najbliższy samochód i otworzyła go, po czym ułożyła psa na siedzeniu z przodu, a sama usiadła za kierownicą. Wsiadłem do tyłu i zapiąłem pasy. Viktoria docisnęła gaz, wykręcając z parkingu. Jechaliśmy w ciszy, która była aż przytłaczająca. Pies co jakiś czas popiskiwał, a wtedy dziewczyna zaciskała palce mocniej na kierownicy, aż zbielały jej knykcie.
 Wbiegłem do kliniki za idącą bardzo szybko, a przy tym robiącą wielkie kroki Viktorią. Dziewczyna podeszła do rejestracji, przepychając się wśród stojących w kolejce ludzi. Uzyskała potrzebną jej informację.
 - Gabinet numer 24.
 Szliśmy dalej, przerywając ciszę panującą w klinice pospiesznymi, nerwowymi krokami. W końcu zatrzymaliśmy się pod odpowiednimi drzwiami.
 - Otworzysz to czy nie? - Prawie  krzyknęła Viktoria, a ja bez słowa chwyciłem za klamkę i wypuściłem dziewczynę do gabinetu, w którym na szczęście był tylko weterynarz.
 - Dzień dobry - przywitał się mężczyzna w średnim wieku. Odpowiedziałem mu cicho tym samym, bawiąc się rękawami swetra.
 - Tene miała wypadek.... potrąciłam ją... ja nie chciałam, nie chciałam! Błagam, niech pan coś zrobi, ona nie może... - wyrzuciła z siebie Viktoria.
 - Połóż ją na łóżku - polecił weterynarz, co dziewczyna wykonała. Lekarz podszedł do psa i chwilę go oglądał, po czym odwrócił się z powrotem do nas z przepraszającym wyrazem twarzy.
 - Niestety... - zaczął, jakby starając się ubrać w słowa złą wiadomość, jaką miał do przekazania. - Niestety wygląda na to, że w wyniku potrącenia uszkodzone zostały narządy wewnętrzne... i to dość mocno. Możliwe są operacje, ale pies jest w tak złym stanie fizycznym i takim szoku, że... to by ją zabiło. Już same środki usypiające byłyby ogromnym ryzykiem, zbyt wielkim. Najlepszym wyjściem będzie niestety... uśpienie. Przykro mi.
 Cisza, która zapadła w gabinecie była przytłaczająca. Wbiłem wzrok w podłogę, czekając, aż ktoś się odezwie.


Viktoria? Well... odpisałam xD W końcu!


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.