Zimne powietrze owiało moje policzki sprawiając jedynie, że mocniej owinęłam się polarową derką. Nie spodziewałam się takiej zawiei, a tym bardziej, że będę tak długo czekała na Smile’ a. Na szczęście Coffe jechała ze mną i miałam do kogo się odezwać. Taki plus.
- Co mała – szepnęłam kiedy zaskomlała dotykając mnie nosem w nogę. Pogłaskałam ją po głowie mimo, że przez skostniałe z zimna ręce nie czułam jej gęstej sierści. Mogłam jednak zabrać rękawiczki, ale po co skoro do kieszeni można wsadzić psie i końskie smaczki? Moja własna logika powala. Samą mnie oczywiście, bo kto by chciał się zadawać z taką wariatką.
Całe szczęście cierpienie moje i assuski skończyło się po dwudziestu minutach, kiedy podjechała przyczepa z moim wałaszkiem. Przywitałam się z kierowcą uśmiechem i zaczęłam otwierać rampę. Poszło dość gładko, choć w pewnym momencie myślałam, że spadnie mi na nogi. Rampa oczywiście.
- Cześć Smile. Stęskniłeś się? – zagadnęłam deresza stojącego tyłem do mnie. Znaczy deresza tylko w moim przekonaniu, bo nie dało się jednogłośnie nazwać jego maści.
Poklepałam konia po zadzie i odwiązałam go od barierki podczas gdy on szukał ciastek w mojej kieszeni. Taa, schowanie ich tam nie było jednak dobrym pomysłem. Ale bynajmniej pomogło mi przy wyprowadzaniu wałacha z przyczepy. Od razu gdy stanął na bruku rozdął chrapy i uderzył kopytem o ziemię. Zawołałam jeszcze Coffe i ruszyliśmy do stajni. Szczerze mówiąc gdyby nie fakt, że miałam włączone google maps, to bym nie trafiła. Na szczęście dotarliśmy bez problemu i już po kilku minutach Smile znalazł się w boksie, który wskazał mi stajenny. Zdjęłam mu ochraniacze transportowe podczas gdy on witał się z koniem obok. Był to srokaty koń. Naprawdę ładny koń.
- Co tam… - zerknęłam na tabliczkę wiszącą na drzwiach. – Poker?
Ogier uniósł uszy czujnie mi się przyglądając. Dość mocna budowa Pokera zupełnie różniła się od tej Smile’ a. On był delikatnie umięśniony, trochę jak trzylatek. Jak to mawiał mój instruktor „Everyday to śledz”. I jak tu się nie zgodzić?
Smile zasłynął również ze swojej pierdołowatości. Potrafił wypieprzyć się o własne nogi.
- Chcesz? – zapytałam srokacza wyciągając z kieszeni ciasteczko dla koni. Ogier prychnął podchodząc do drzwi i zebrał smaczka miękkim wargami. Po chwili również i mój się upomniał o ulubionego smakołyka. Pogłaskałam obydwa wierzchowce i uznałam, że czas się zbierać. Na podwórku zaczęło robić się ciemno, a ja nie chciałam iść po zmroku. Dlatego rozpoczęłam poszukiwania Coffe. Znalazłam ją dopiero na końcu stajni, bawiącą się w sianie z brązowym labradorem. Nie miałam serca przerwać im zabawy, więc tylko usiadłam na beli i wyjęłam z torby aparat. Zmieniłam ustawienia po czym zaczęłam robić zdjęcia. Uwielbiałam to.
- To twój pies? – usłyszałam nad sobą.
Podskoczyłam w miejscu łapiąc się za serce. Przyglądała mi się przyjaźnie wyglądająca brunetka. Szybko wyłączyłam lustrzankę stopniowo opanowując szalejące serce. Za dużo horrorów. Zdecydowanie.
- Tak, już ją biorę – mruknęłam zdejmując z ramienia i uwiąz. Zapięłam na niego Coffe i powoli ruszyłam do wyjścia. Zwaliłam. Oczywiście.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.