Dołącza do nas Mia Frei! Powitajmy ją ciepło!
- Dzięki, ale akurat rozpakowywać się w tutejszej siodlarni nie zamierzam. Lubię wozić ze sobą sprzęt, nawet jeśli czasami chce mi się na to narzekać, bo jest gorsza pogoda czy cokolwiek. I czym dokładnie jest “HF”? - Flynn zrobił w pewien sposób uroczą minę podczas przekrzywiania głowy w wyrazie głębokiego niezrozumienia połączonego z prawdziwym zaciekawieniem.
- Milky Way. Krowa. Moja klacz. - Anthony zamachał uwiązem z lekkim zniecierpliwieniem. - To jak?
- Możemy iść. Mój koń jest aktualnie derkowany, a i tak stoi w izolatce, więc jest w większości czysty… Tak sądzę. W to chce przynajmniej wierzyć. - Zaśmiał się pod koniec Fitz, wspominając wcześniejsze wyczyny Bucka, którymi jednak się nie podzielił z nowo poznanym towarzystwem. - Ta dziewczyna to twoja…?
- Siostra. - Wyjaśnił starszak, machając między sobą a rudą dłonią w bliżej nieokreślonym geście, który zapewne miał naśladować migami jakąś nić pokrewieństwa.
Gdy Flynn się skupił i zmrużył oczy, zaczął dostrzegać coraz więcej podobieństw między dwójką rodzeństwa, zwłaszcza gdy tamta zaczęła się do nich zbliżać w zastraszającym tempie niczym huragan. Dziewczę przedstawiło się tak samo wyraziście, aczkolwiek zdawkowo jako Mallory… Nawet tonację głosu mieli zbliżoną podczas wykonywania tego typu czynności, co tylko dodatkowo potwierdziło wcześniejsze słowa Anthony’ego. Świat znajomości Fitza stał się o nich mimo wszystko na pewno bogatszy, jeszcze zanim wyruszyli dalej w podróż…
Podczas wcale nie tak krótkiego spaceru we trójkę zaczęła siąpić ze stalowoszarego nieba pierwsza mżawka, mocząc im włosy oraz ubrania, w niektórych częściach bardziej lub mniej. Chłód docierał wówczas głębiej pod cebulowo jesienne warstwy ochronne z dresów czy innych spodni, a do butów poprzyklejało się trochę więcej pożółkłej trawy zmieszanej z błotem. Zaczerwienione policzki oraz czubki nosów młodych wędrowców zaczęły być przyćmiewane tylko przez ulatujące obłoczki pary, jakie tajemniczo otaczały ich twarze. Przypominało to trochę palenie, przynajmniej tak to się Flynnowi zawsze kojarzyło. W międzyczasie chłopak zdążył się trochę więcej dowiedzieć o współtowarzyszach; wybiórcze zainteresowanie Mallory tematem koni czy fakt, że akurat dzisiaj przyjechali jej samochodem (zdążyła bratu to dwa razy wypomnieć, jakby jednak próbował to wyrzucić z pamięci). Byli na swój sposób interesujący, więc chłopak skupił się na rozmowie z nimi, nie wędrując nigdzie myślami ani nie zastanawiając się za bardzo nad niczym, a zaczynał być poważnie głodny. Płatki z mlekiem wołały z pickupa o pomstę. Może naprawdę lepszy był ten hot dog? Akurat dzisiaj Flynn miał bajeczną ochotę na durną limitowaną edycję Frosted Mini Wheats o smaku pumpkin pie spice niczym prawdziwa jesieniara. Jakby tego było mało, to akurat te płatki były w kształcie poduszeczek, więc miały u niego dodatkowe punkty.
- Krowa nie powinna stać tam, gdzie zwykle? - Mallory przerwała pogaduszki, skupiając zebranych z powrotem na zadaniu.
- Nie o tej porze roku. Ostatnio zrobiła się wybredna co do miejscówek.
- Bawi się w chowanego? - Podsunął mu Fitz z głupkowatym uśmiechem.
- Można tak powiedzieć.
Czarno biała sierść zamajaczyła na horyzoncie jako plama… A potem z bardzo dużą prędkością ta sama mozaika czerni oraz bieli zaczęła galopować w przeciwną od nich stronę, brykając po drodze wesoło, pozbawiona obowiązków ludzkich właścicieli.
Anthony?
Ze strony dziewczyny padła sugestia zjedzenia czegoś. Dość mądre, patrząc na poranną godzinę i to, że pewnie jednak wyląduje na tym warsztacie; a wtedy o zjedzeniu czegokolwiek będę mógł pomarzyć.
Zapytałem, czy ma jakieś ulubione miejsce. "Lava Burger" padło z jej ust, gdy pojawiliśmy się przy dziecince. Impala przysypana była delikatnie liśćmi a jesienne słońce odbijało się od jej maski; uwielbiam to auto.
Otworzyłem dziewczynie drzwi od strony pasażera, chcąc być dla niej miłym. Lekko rozbawiona, może nieco speszona, wsiadła na swoje miejsce.
- Gdy za pierwszym razem oddawałam krew i miałam niskie żelazo, to lekarz z rozbawieniem w oczach się mnie zapytał, czy nie jem mięsa przez zwierzątka czy coś takiego. Ale nie, burgery życiem. - Wyciągnęła ręce ku górze, ze śmiechem wspominając sytuacje u lekarza. Odpaliłem samochód, wsłuchując się w satysfakcjonujące mruczenie. Nigdy mi się to nie znudzi.
Wojowniczka pomachała budynkowi Akademii i uśmiechnęła się dość uroczo. Wlepiła wzrok w widoki za oknem, nie odzywając się za dużo. "Maddie". Przedstawiła się, dodając, że "Mad" także jej pasuje. Kiwnąłem głową, zapisując sobie jej imię w pamięci. Ponownie podałem jej swoje imię, śmiejąc się, że mojego nie da się jakkolwiek skrócić. Dziś miał być jej pierwszy dzień w nowej szkole; a jednak wybrała spędzenie czasu z barmanem. Na jej miejscu zrobiłbym tak samo.
Dowiedziałem się, że znalazła się tu celem zmiany otoczenia, mimo tego, że nie interesuje się jeździectwem. Dość podobnie jak ja. Odbiła piłeczkę w moją stronę, pytając, czy mam jakiegoś konia.
Chciałem powiedzieć jej, że Impala jest moim odpowiednikiem jeździectwa, jednak zamiast tego odparłem, że fascynują mnie konie, lecz trzymam się od nich na bezpieczną odległość.
Wreszcie dotarliśmy do wybranej przez dziewczynę burgerowni. Wewnątrz lokalu pachniało naprawdę dobrze - nie uderzył mnie zapach spalonego tłuszczu ani taniego alkoholu. Wręcz przeciwnie, czułem się jak Kudłaty ze Scooby Doo, który właśnie zaczyna lewitować, bo jedzenie wydaje się być tak smaczne. Zamówiłem burgera prezentującego się najlepiej z całej oferty wraz z napojem, dziewczyna zrobiła podobnie, dobierając do tego frytki.
Rozsiedliśmy się wygodnie na naszym miejscu i umilając sobie czas pogawędką, czekaliśmy na nasze zamówienie. W trakcie naszych plotek, do budynku weszła dwójka dzieci i młody, czarnoskóry chłopak. Delikatnie zmarszczyłem brwi, widząc, że dzieci nie wyglądają jak jego rodzeństwo, ani tym bardziej znajomi, bo różnica wieku była ewidentnie zbyt duża. Śmiali się i rozmawiali, dzieci co jakiś czas milkły, z zainteresowaniem słuchając starszego chłopaka.
Stolik obok siedziała para - starsi ludzie, kobieta z mężczyzną. Ewidentnie nie była zadowolona z obecności czarnoskórego chłopaka, bacznie go obserwując. Wreszcie szturchnęła swojego partnera. Wsunąłem rurkę do ust i napiłem się, wciąż przyglądając się z zainteresowaniem rozwojowi sytuacji. Palec kobiety wskazał na chłopaka, jednak jej wzrok spoczywał na jej partnerze. Coś mówiła, lecz przez zgiełk nie byłem w stanie zrozumieć co.
Odwróciłem na chwilę wzrok, by wgryźć się ponownie w przepysznego burgera.
- To jest niepokojące! - dotarło do mnie - Wydaje mi się adekwatnym zadzwonić na policję. - W lokalu zapanowała cisza, wzrok wszystkich klientów skierowany był na średniej postury starszą kobietę, zbulwersowaną chłopakiem o innym kolorze. Przewróciłem oczami, wiedząc, że zaraz zacznie się awantura.
Dzieci usiadły bliżej oskarżonego i spojrzały na niego zestresowanym wzrokiem, on sam za to zaczął nerwowo przecierać brodę i rozglądać się po budynku. Maddie przyglądała się kobiecie, zagryzając zęby i marszcząc delikatnie brwi. Nie wydawała się być zadowolona; prawdopodobnie, gdyby wzrok mógł palić, kobieta byłaby już kupką popiołu.
Dyskusja między kelnerem a zdenerwowaną kobietą rozwinęła się i wydawała się być od słowa do słowa coraz bardziej agresywniejsza, zwłaszcza ze strony tej pierwszej. Z tego co zrozumiałem, została wyproszona z restauracji pod groźbą, o ironio, wezwania policji.
Wychodząc, spojrzała na naszą dwójkę i zawiesiła wzrok na Wojowniczce. Jej spojrzenie stało się jeszcze bardziej mordercze, niż wcześniej. Chyba zaklęła pod nosem, wychodząc.
Wojowniczka również nie wydawała się być zadowolona. Wzruszając ramionami na tę niemą interakcje, ponownie wziąłem gryza letniego już burgera i zapiłem go piciem, praktycznie kończąc moje śniadanie.
- Znacie się? - zapytałem, przyglądając się niezadowolonej dziewczynie. - Spojrzała na ciebie tak, jakbyś zabiła jej psa. - Uśmiechnąłem się lekko w jej stronę. Odstawiła głośno kubek z piciem, patrząc na mnie jakbym oznajmił jej, że jestem kosmitą.
Maddie?
Ej masz czas rzucic mnie pdo dziecinke
Glodny jstem
Chłopak przez dobre kilka minut po prostu wpatrywał się w telefon. Początkowo nie ogarniał, kim jest tajemniczy analfabeta i dlaczego to on miałby zapewnić mu żarcie. Dopiero, gdy kilka razy powtórzył w głowie słowo “dziecinka”, połączył ze sobą odpowiednie kropki.
Mówiłem ci, że jak umrzesz, to biorę prawo do twojej dziecinki
Ale do niej mogę cię podrzucić
W przypadku jedzenia, chciał odmówić kolejnego wyjścia. Zanim jednak wpisał kolejne litery w pole tekstowe, żołądek chłopaka wydał z siebie głośne burknięcia. Czyli również był głodny. Świetnie. A to wszystko przez głupiego SMSa. Nie mając ochoty niczego gotować, przewrócił oczami, by w następnym kroku wrócić do wirtualnej wymiany zdań.
Pizza? Mak? Tylko nie mów, że wolisz eleganckie restautacje XD
Zbieraj dupę, będę za 30 minut
Samotny domek pośrodku lasu stał tuż obok niedawno wylanej, krętej niczym rzeka Snake drogi, a jego spiczaste dachy odcinały się ciemnymi konturami od nierównych ścian drzew. O tej porze roku i dnia na liściach można było z łatwością znaleźć krople rosy, a unosząca się mgła dodawała uroku tajemniczości. Wysokie oraz szerokie szyby były zaparowane od zewnątrz, więc tak czy siak, niewiele dało się dostrzec na podwórku, niewiele też wpuszczały światła do środka. Wewnątrz panował więc przytulny półmrok kilka godzin po świcie, który zachęcał do dalszego spania albo, tak czy siak, pozostania w rozgrzanym łóżku. Pewien nastolatek bardzo często lubił sobie pozwalać na taki przywilej.
To miał być spokojny dzień, ale tak na poważnie, tylko po prostu nigdy nie udało mu się wstać za pierwszym budzikiem. Może kilka razy rodzeństwo go zrzuciło z łóżka albo rodzice zawołali w trakcie świąt na prezenty. Teraz jednak już Flynn z nimi nie mieszkał od kilku dni i miał jakoś się zaaklimatyzować. Przyzwyczaić. Coś w tym stylu. W każdym razie nowy dom był tragicznie cichy, a przez to dziwny. Banalnie łatwo się w nim zasypiało, kiedy nikt nigdzie nie chodził po trzeszczących deskach na podłodze lub schodach, a rury nie zawodziły przeciągle na podobieństwo zjaw poszukiwaczy złota bądź też coś w nich nie stukało. Eddie wiecznie powtarzał, że to wszystko też naprawi, ale tak naprawdę najbardziej obchodziły go zwierzęta, więc to one jako pierwsze miały luksus sprawnych stodół czy bezpiecznych pastwisk. Tak właśnie najczęściej było z Fitzpatrickami; po pierwsze zwierzęta, a po drugie rodzina. Wychodząc z tego założenia filozoficznego, „środkowy brat” nie stęknął ani nie parsknął przekleństwem, kiedy Harin oblizał mu część twarzy oraz zmoczył śliną włosy.
- Stary, teraz nawet żelu nie potrzebuje, wiesz? – Flynn obrócił się do psiaka na drugi bok, żeby spojrzeć w miodowo orzechowe oczyska. – Ale tak, wiem. I ojciec miał rację. Przez ciebie nie będę się aż tak spóźniał.
Chłopak wstał, po czym ubrał się we wczorajsze dresy, które po prawdzie były już częścią kilkutygodniowego ubioru codziennego. Koszulka od piżamy mogła przecież nadal być koszulką dzienną, różnica była chyba tylko czasowa? W każdym razie Fitz się tym nie przejął, kiedy schodził z podekscytowanym goldenem na dół z sypialni, wewnątrz której stało największe łoże. Pospiesznie zawiązał trampki i zapiął smycz do obroży, zapominając o wzięciu telefonu celem sprawdzenia godziny. Wrócił się tylko po kurtkę, bo było mu zimno. Czas płynął niemiłosiernie szybko, a spacer na pięć minut miał tak naprawdę pół godziny, bo oczywiście Harin odkrył niedalekie jezioro, do którego koniecznie chciał wskoczyć (nie dało się go odciągnąć, więc Flynn musiał go wziąć na ręce niczym maltańczyka, choć dureń oczywiście tyle nie ważył, co głupi maltańczyk). Po powrocie ledwo co nowy uczeń słynnej Akademii po prostu postawił z powrotem kilka kartonów podpisanych odpowiednio: „Buck 1, 2 i 3”, „szkoła”, „ubrania” oraz „survival” na przyczepę pickupa, jakby tak naprawdę się nie wprowadził, tylko z powrotem wyprowadzał. Taka zmyła na dobry początek. Dodatkowo Fitz wziął z kuchni kilka sztućców, dwa kubki i dość głęboką miseczkę, które owinął w dodatkową bluzę (leżała na kanapie), po czym na zewnątrz przed garażem wpakował do luźniejszego kartonu (trafiło na Buck 1, więc całość przesiąkła zapachem przysmaków i paszy). Flynn zamknął Harina w domu z zapasem jedzenia, wody oraz zabawek, a sobie wziął jeszcze batonika proteinowego, których opakowanie zostawiła mu Mel z tekstem: „To ostatnie zdrowsze jedzenie, które zjesz w tym roku”. Jakby troszeczkę bez przesady, pomyślał Fitz, przekręcając kluczyk w stacyjce. Nie jest ze mną aż tak źle i umiem sobie gotować. Po prostu muszę jakoś to wszystko ogarnąć i styknie.
W mniej więcej jednej trzeciej drogi Flynn musiał taktycznie zawrócić na stację benzynową, bo zapomniał zapełnić bak zgodnie z wczorajszym przypomnieniem dziadka. Nie było to jednak kompletnie nic złego, biorąc pod uwagę, że nastolatek musiał sobie jeszcze coś wymyślić na śniadanie w biegu, czyli prawie tak jak zawsze. Znalezienie składników śniadaniowych w tym sklepiku dla tirowców czy tutejszych blachar brzmiało jak plan. Zapewne Flynn wyglądałby normalniej, gdyby po prostu zamówił kawę i jakiegoś względnie prostego hot-doga, lecz zamiast tego gnębił się promocjami na mleczkach do kawy oraz płatkach śniadaniowych. Musiały być w wiecznej promocji, ponieważ normalnie przejezdni ludzie kupowali najczęściej gotowe produkty, w tej miejscowości brakowało zdecydowanie kamperów poza sezonem. Fitz dołożył do tego miętowego Orbita w opakowaniu XXL, Ricole z ziołami z Alp Szwajcarskich o smaku czarnego bzu, kondomy z samego tyłu rządku opakowań, Paracetamol, energetyka Gatorade zero cukru i spojrzał w skupieniu na sprzedawcę. Śniady mężczyzna w koszuli w czarno żółtą kratę nie był pewien, skąd się urwał ten nowy dzieciak przed nim, ale nie krył zdumienia tymi niecodziennymi wyborami. Na plakietce miał napisane: „Steve”. Jedyne, co pozostało do zastanawiania się, to kiedy ów Steve zapyta tego podrostka o to, czy jest jednak pierdolnięty... Na co on by odparł, że ma dzisiaj pierwszy dzień w nowej szkole i dziękuje za serdeczne życzenia z kategorii „powodzenia”.
Zostawiając neony z kosmicznymi cenami za paliwo za sobą, urojony, czyli zwyczajny dzień trwał w najlepsze. Fitzowi metodą prób i błędów udało się znaleźć na terenie kampusu stadniny, w czym oczywiście najbardziej potrzebował tej przeznaczonej tylko dla ogierów z wiadomych przyczyn. Buck był na zewnątrz w izolatce, czyli oddzielnym, mniejszym pastwisku dla nowych koni, ale postawionym w zależności od płci bliżej konkretnego stada, a jego przyszłym stadem były dobre chłopaki z sąsiedztwa. Ich pastwiska były od strony stajni przeznaczonych dla nich. Flynn miał nadzieję, że Buckeye się z nimi zapozna, bo nie chciałby, aby ogier był do końca jego edukacji samotny. Inne równie płodne młodziki zmieszane z wałachami przyglądały mu się z ciekawością, gdy bułany koń z białymi znaczeniami i wielokolorową grzywą i ogonem spokojnie pałaszował trawsko w swojej wydzielonej części. Chłopak widział to jeszcze podczas parkowania niedaleko wejścia. Z tamtej perspektywy Buck wyglądał jeszcze jak koń, a nie błotnista mara rodem z koszmarów spisywanych przez Stephena Kinga… Aczkolwiek o tym Flynn miał się jeszcze w niedalekiej przyszłości przekonać podczas czyszczenia końskiego nieszczęśnika.
Słońce po raz kolejny schowało się nieśmiało za chmurami, zwiastując kolejną krótką mżawkę w przeciągu godziny do dwóch. Mgła nadal się wiła gdzieś po bokach, nie chcąc przestać towarzyszyć ludziom w ich codziennych czynnościach. Ranki miały to do siebie, że teoretycznie powinno być mniej ludzi, ale z jakiegoś powodu było całkiem sporo grupek. Może chodziło o dzień i ciągłe zmienianie planu na początku roku? Flynn miał się o tym wkrótce przekonać, podczas gdy dziewczęta w jednej ze stajni urządziły szybki kurs zwalania winy. Po wyjściu z samochodu i zgaszeniu go Fitz spostrzegł, że zamieszanie odbywało się w sąsiednim wejściu do stajni klaczy, prowizorycznie oddzielonej jeszcze najdłuższym budynkiem stajni wałachów oraz barierkami, na których ludzie wieszali czapraki i kantary do wyschnięcia. Niewiele to pomogło, ale mogło chodzić o ilość wilgoci w siodlarniach, jakie najwyraźniej ci dobrzy ludzie chcieli dzisiaj oszczędzić, póki jeszcze nie padało.
Nagle zza Fitza wyłonił się obcy, którego zauważył kątem oka, a wyższa od niego o kilka centymetrów sylwetka zaczęła zmierzać w stronę najgłośniejszej stajni. Nieznajomy wyglądał na obeznanego w tutejszym terenie, a dodatkowo był też na pewno kilka lat starszy od Flynna. Musiał już trochę spędzić w Akademii, skoro niewiele robiło na nim wrażenia…
- Eee… Czekaj! To chyba nie jest najlepszy pomysł! - Fitz postanowił jakoś zareagować, a starszak odwrócił się w jego stronę ze znakiem pytania narysowanym na czole. To mogła też być zmarszczka.
- O co chodzi? - W jego głosie nie wybrzmiała irytacja ani jakaś dalsza nieuprzejmość, właściwie był szczerze zaintrygowany.
- Z tego, co zdążyłem usłyszeć, to poszło im o zużycie odżywki w spray’u do grzywy o połowę pojemności. Aktualnie oskarżają nawet stajennego, że wylał przez przypadek…
Dobrotliwie poinformowany wydał z siebie ciężkie westchnienie. Najwyraźniej znał te dziewczęta i niezbyt widziało mu się wkładanie kija w mrowisko, czy raczej bezpośrednio samego siebie zamiast przysłowiowego kija. Ciężko było powiedzieć ile im ten Sąd Ostateczny miał zająć. Wtedy Fitz zapytał:
- A gdzie stoi twoja klacz?
- Musi być jeszcze na pastwisku, miałem właśnie iść po uwiąz. - Nowo poznawana osoba wskazała z niesmakiem mało wyraźnym gestem z powrotem w stronę wejścia do stajni, gdzie migały kobiece ciała w rozgardiaszu kłótni oraz oporządzania tamtych koni.
- Mam jeden zapasowy, mogę ci pożyczyć swój. Możliwe, że do tego czasu tamte złośnice pójdą w swoje strony na zajęcia albo do czegokolwiek. - Flynn spróbował uśmiechnąć się pocieszająco, co szczególnie łatwo mu wychodziło, gdyż posiadał anielskie rysy twarzy. Ludzie w większości wierzyli mu na samej podstawie powierzchowności w dobre intencje, nawet jeśli nie zawsze do końca takie były. Tym razem Fitz był jednak szczery do bólu.
- Pewnie. - Wyraz ulgi wstąpił na oblicze błękitnookiego chłopaka o jasnobrązowych włosach po tym, jak skinął dodatkowo mu głową.
Nastolatek wskoczył więc od tyłu na przyczepę pickupa, aby wyjąć z pudła podpisanego “Buck 2” oba uwiązy, aby ten drugi o kolorze beżowym ze srebrnym zapięciem dać najnowszemu znajomemu. Sobie Fitz pozostawił starszy, wyraźnie przetarty model o niegdyś bardziej głębokim granatowym odcieniu.
- Jak się nazywasz? - Zmienił nagle temat uratowany przybysz.
- Flynn. Wołają na mnie jednak Fitz. Tak jest szybciej. - Młodszy chłopak wzruszył ramionami, a skórzana kurtka podbita futrem skrzypnęła od takiego traktowania. Ubranie miało już swoje lata. - A ty?
Po przedstawieniu się zeskoczył zgrabnie z powrotem na ziemię, aby podać mu dłoń.
Anthony?
Dołącza do nas Flynn Fitzpatrick! Powitajmy go ciepło!
Stefan?
Oczy Juniper wpatrywały się we mnie ze skupieniem. Badała moje zachowanie, a mi wcale nie widziało się przerywać kontaktu wzrokowego. Serce biło mi szybciej, lecz nie byłem pewien, czy to kwestia poderwania się do pozycji siedzącej, czy jej osoby.
Pobladłem, orientując się, że nie czuje znajomego ciężaru w żadnej z kieszeni.
- Gdzie moje auto? - Spanikowałem, wciąż próbując wyczuć palcami kluczyki. Dziewczyna zniknęła z mojego pola widzenia, więc w panice spróbowałem odnaleźć ją wzrokiem. Opierała się o komodę. Dopiero teraz mogłem się jej dokładniej przyjrzeć - miała na sobie piżamę, luźna koszulka i długie spodnie, ewidentnie opierające się tylko i wyłącznie na jej biodrach. Swoje śliczne, rude włosy spięła w niedbałego koka, a kosmyki, którym udało się uciec, niesfornie opadały jej na policzki. Gdyby siedziała obok mnie, musiałbym walczyć ze sobą, by ich nie odgarnąć. - Nie mów, że zostawiłem auto pod barem? - prawie pisnąłem. Odchrząknąłem, próbując udawać spokojnego. Z rytmu wciąż wybijała mnie jej sylwetka i cała jej osoba.
Zaśmiała się, mówiąc, że nie pozwoliłaby mi prowadzić w takim stanie, w jakim byłem wczoraj. W duchu przyznałem jej racje. Westchnąłem, dziękując jej i celowo zwróciłem się do niej per "Rudzik", gdy oddała mi najcenniejszą rzecz którą posiadałem - kluczyki od dziecinki.
Kontynuowała swój wywód o byciu meserszmitem, który nie może odlecieć. Odparowałem jej, że "zaraz przywalę w wieżyczkę patrolową", śmiejąc się nieco i próbując sięgnąć po kluczyki, schowane za jej plecami.
Ponownie sprowadziła mnie na ziemie, co poskutkowało moją miną skrzywdzonego szczeniaka, licząc, że złagodzę jej podejście.
- Rudzia, no... - mruknąłem, wracając grzecznie na kanapę i siadając między puchatymi poduszkami. Nie wiem, co kurwa we mnie wstąpiło; czy byłem dalej pijany, czy to Rudzik tak na mnie wpływał, czy o co kurwa chodziło. - Ale posiedzisz tu ze mną? Chciałbym z tobą posiedzieć. - Poczułem, jak na mojej twarzy pojawia się uśmiech. To było to uczucie, kiedy ekscytujesz się przed wejściem na rollercoaster i nie jesteś w stanie opanować drżenia warg i po prostu szczerzysz się jak głupi.
Warunki były proste - łapy przy sobie i nie palić. No, proste na piśmie. Po pierwsze, nie wiem, czy dam radę wytrzymać minutę dłużej, czując jak pięknie pachnie i jak delikatna się wydaje; po drugie, procenty lubią dym.
Leżeliśmy na wcześniej rozłożonej kanapie, rozdzieleni poduszkami. Między nami znajdował się laptop - ewidentnie należał do tych z wyższej półki, choć Juniper nie traktowała go, jakby był ze złota.
Czułem, jak moja głowa powoli opada, a sen ponownie zaczyna mnie nużyć. Wzrok dziewczyny leżącej obok mnie wyrażał współczucie, choć nie chciała dać tego po sobie poznać.
- Nie śmiej się. - Fuknąłem, chowając głowę pod poduszką. - Nie byłoby ci do śmiechu z takim kacem.
Nie odpowiedziała, zamiast tego poczułem, jak druga strona kanapy traci swój ciężar. Westchnąłem z rozczarowaniem. - Gdzie idziesz, Rudzia? - odwróciłem się na plecy, obserwując dziewczynę która zmierzała w stronę, jak mniemam, kuchni.
- Daleko od ciebie, głuptasie. - Wypaliła, na co zamruczałem z niezadowoleniem. Ponownie wróciłem do leżenia w bliżej nieokreślonej pozycji, która jakimś cudem nie sprawiała, że miałem ochotę umrzeć. Dziewczyna chyba włączyła czajnik, bo coś zaczęło wydawać cichy dźwięk. Minęła chwila, albo i cała wieczność, nim wróciła. Postawiła na stoliku obok nas kubek z jakimś ciepłym napojem.
- Miętowa, pomoże ci na... ciebie. - Uśmiechnęła się nieco; poczułem jak przez całe moje ciało przechodzi dreszcz. Co Ty ze mną robisz? Kiwnąłem głową, wstając do pozycji imitującej siedzenie i wziąłem kubek do rąk. Upiłem kilka łyków, krzywiąc się i wyrażając głośno swoje niezadowolenie. Rudzik, widząc moją krzywą minę, zaśmiała się głośno.
Oddam wszystko, by słyszeć ją tak szczęśliwą codziennie.
Halo, baza? Wariuje. Wariuje na punkcie dziewczyny.
Odłożyłem kubek i wróciłem do leżenia, widząc, że Juniper czuje się coraz bardziej komfortowo. Niewiele myśląc, i może trochę wykorzystując moment jej nieuwagi, przysunąłem się bliżej niej, skracając nasz dystans o poduszki dzielące nas.
Miałem nadzieję, że film zacznie lecieć w tle w przeciągu najbliższych kilku minut. Jej osoba, jej delikatność i to, jak sprawiała że się czuję, kompletnie jednak odrzucało mnie od typowego "przelecieć i zostawić". Chciałem ją poznać, chciałem wiedzieć czego się boi i dlaczego jest tu, a nie w domu. Skąd w ogóle to wszystko; chciałem słyszeć jej śmiech i obronić ją przed całym złem tego świata. I może całować i dotykać, odgarniać włosy za ucho i całować w nosek, zabierać na nocne przejażdżki i pokazać jej trochę mojego świata. Chciałem jej jako osoby, a nie jej ciała.
Rudzik ewidentnie zauważyła, że jestem bliżej niej, jednak nie odezwała się słowem, choć już otwierała usta. Pomógłbym jej je zamknąć moimi, najdelikatniej jak umiem.
- halo, ziemia do Arthura? - pomachała mi dłonią przed twarzą; zorientowałem się, że sam rozchyliłem usta, podobnie jak ona. Zamrugałem i przymknąłem wargi, udając że nic się nie stało. Zwróciłem uwagę na jej włosy, ewidentnie przeszkadzające jej w "skupianiu się na filmie", choć najwyraźniej moja osoba była dla niej równie fascynująca, jak ona dla mnie.
- Mogę? - spojrzałem na rude kosmyki, podnosząc delikatnie dłoń. Kiwnęła głową, praktycznie niezauważalnie. Najdelikatniej jak umiałem, odgarnąłem jej je i ułożyłem za uchem, uważając, by nie przewrócić się na nią, bo moja równowaga wciąż pozostawiała wiele do życzenia.
Życzeń można mieć wiele, bo odsuwając się, wylądowałem z cichym stęknięciem na poduszkach, wywołując u Juniper śmiech. Sam również zacząłem się śmiać, wiedząc, jak komicznie musiało to wyglądać. - Dziękuję. - Wysapałem między salwami śmiechu między nami. Jak ona ślicznie wyglądała, gdy jej twarz rozświetlał uśmiech.
- Dobra, dobra, ale opowiedz mi, co ja wczoraj odjebałem, że jestem w takim stanie. - Spróbowałem spoważnieć, co wywołało u nas kolejny napad. Myślę, że to zwijanie się ze śmiechu sprawiło, że leżeliśmy praktycznie na sobie. W sensie bardziej Rudzik znajdowała się swoją głową praktycznie na mojej klatce piersiowej. Udałem, że wcale nie przeszedł mnie kolejny dreszcz.
Juneee?
Przeprosiny nie były czymś, czego się po nim spodziewałem. Spojrzałem na chłopaka opartego o Impalę, zastanawiając się co odpowiedzieć.
- Powiedzmy, że mi się należało - rzuciłem wreszcie.
- Myślałem, że to było jasne. - Nadal był rozbawiony.
Przez wcześniejszą rozmowę przeskoczyliśmy chyba etap dyskusji o pogodzie, ale nieszczególnie miałem też ochotę kontynuować zwierzanie się. Jak się temu przyjrzeć dokładniej, to było to trochę śmieszne. Cała nasza znajomość. Od głupiego wypadku na parkingu w kilka godzin przeszliśmy do rozmawiania o najważniejszych rzeczach w naszym życiu. Wydawało mi się, że Arthur nie otwierał się zbyt często i nie opowiadał wszystkim o Impali. Przynajmniej nie w ten sposób. Ja zresztą też nie byłem pewien czy ktokolwiek z moich obecnych znajomych wiedział w ogóle skąd wytrzasnąłem konia. Nie lubiłem o tym wspominać. Historia o Dimie zazwyczaj prędzej czy później prowadziła do pytań o Denisa, a to nie były pytania, na które byłem gotowy. Minęły już prawie cztery lata, a to wszystko nie wydawało się ani trochę łatwiejsze. Arthur chyba doszedł do podobnego wniosku, bo darował sobie zaczynanie kolejnych tematów. Zamiast tego spojrzał w górę.
Niebo faktycznie było tu śliczne, ale nie umiałem zbyt długo skupić się na jego podziwianiu, więc może kwadrans (w każdym razie wydawało mi się, że raczej kilka godzin) później zacząłem rozglądać się po polance dookoła nas. Księżyc dawał niewiele światła, ale wystarczyło na tyle, by zorientować się, że miejsce nie było zbyt często odwiedzane. Była nawet szansa, że nie potkniemy się o pamiątki po jakichś okolicznych nastolatkach, które przyjechały tu sadzić prezerwatywy. A to zawsze miły dodatek do przebywania na łonie natury. Przeszedłem kilka metrów, dzielących mnie od linii drzew po przeciwnej stronie polanki. Pomiędzy liśćmi jakiegoś krzaczka coś błysnęło. Podszedłem bliżej, ale świetlik poderwał się do lotu. Obejrzałem się za siebie. Arthur kończył (kolejnego?) papierosa, nadal wpatrzony w niebo. Wzruszyłem tylko lekko ramionami i ruszyłem za owadem głębiej pomiędzy drzewa.
Arthur? idziemy sadzić prezerwatywy?
***
Obudziły mnie promienie słońca delikatnie muskające moją twarz. Wstałam, związałam rude włosy w niedbałego koka, nie trudząc się jeszcze jednak by przebrać się z komfortowej piżamy. Obmyłam twarz zimną wodą, umyłam zęby i po cichu przeszłam do kuchni, kradnąc z lodówki kawałek topionego serka jako śniadanie. Zerknęłam w międzyczasie do salonu gdzie dalej spał Arthur, leżał jak potulny baranek na kanapie, pod kocem którym go wczoraj okryłam. Uśmiechnęłam się do siebie i wróciłam do swojego pokoju. Siadłam na łóżku, krzyżując nogi. Odwinęłam kawałek sreberka z topionego sera, szybko zagryzając kawałek. Zetknęłam na telefon i nim zdążyłam cokolwiek na nim zrobić wyświetliło się połączenie przychodzące. Westchnęłam widząc napis "Leoś", jednak odebrałam.
- Jak zwykle męczysz mi dupę z samego rana? - westchnęłam głośno do mikrofonu, gdy tylko przeciągnęłam zieloną słuchawkę. Odpowiedział mi śmiech.
- Czy go znaczy że już się zadomowiłaś? - usłyszałam głos brata.
- Można tak powiedzieć. -
- Mama już się martwi... Będziesz w przyszłym tygodniu na pokazie? - wypalił od razu, nie dając mi czasu na odpowiedź.
- Rodzinny biznesik musi się kręcić beze mnie. Zresztą, tata nie może się tym zająć? - odparłam.
- Pojechał na Florydę oglądać jacht. - burknął. Westchnęłam głośno, wstając z łóżka. Nasza rodzina miała bogate życie, ojciec świetnie nauczył mnie wartości pieniądza i to szanowałam, matkę zaś często ponosiła rozrzutność. Od długiego czasu błagała go o jacht, który był głównie jej zachcianką.
- Pomyśle. - mruknęłam. - Skoro matka chciała tak bardzo ten jacht mogła sama po niego pojechać. - Ojciec zajmował się hodowlą przeróżnych zwierząt, najbardziej rozchwytywana była hodowla koni która dawała mu wręcz milionowy majątek.
- Jasne, bo ona by pojechała - parsknął śmiechem Leo.
- Będę kończyć. - mruknęłam, przechodząc koło Arthura, którego zapewne obudziłam. Wstał, przetarł oczy na co ja zapytałam:
- Dzień dobry, spałeś coś? - uśmiechnęłam się lekko a on burknął z pytaniem o łazienkę i poleciał w jej kierunku. Zwrócił zawartość żołądka a gdy skończył, przeprosił i przemył twarz wodą. Podałam mu płyn do płukania ust w ciszy i poszłam po szklankę wody, którą po powrocie do łazienki mu podałam. Arthur chciał iść do domu, czuł się pewnie zmieszany że widzę go w takim stanie.
- Arthur, wyglądasz jak trup. - powiedziałam. Nie czułam się zbyt komfortowo z opcją że zostanie u mnie w domu na tak długi czas ale też nie mogłam pozwolić mu wyjść w takim stanie. - chyba powinieneś jeszcze zaczekać, aż poczujesz się lepiej.
Usiadł grzecznie na kanapie, a ja zaczęłam składać koc na którym wcześniej spał. Znajomy, obrzydzający zapach uderzył mój nos.
- Paliłeś? - zapytałam, a gdy usłyszałam twierdzącą odpowiedź syknęłam krótką obelgę w jego kierunku.
- A masz jakiś problem, mamo? - uśmiechnął się do mnie, na co mimowolnie moje usta się uniosły. - Nie wiedziałem, że nie mogę. -
- Pal gdzie indziej, nie w moim mieszkaniu. - syknęłam. - Samochód jest w garażu, kluczyki na komodzie. Ale nie pojedziesz nim nigdzie w takim stanie -
- Nie wylądowaliśmy w łóżku - powiedział, na co wywróciłam oczami. Może i szkoda..?
- Pachniesz mango - wypalił po chwili na co lekko się uśmiechnęłam, jednocześnie ciesząc się że zauważył.
- Mam kaca. - mruknął z miną pobitego szczeniaka. Miał tak słodkie oczy....
- Nie zauważyłam - wysyczałam przez zęby, uśmiechnął się lekko ale po chwili pobladł.
- Gdzie moje auto? - zapytał, wręcz przerażony i zaczął przetrzepywać swoje kieszenie zapewne w poszukiwaniu kluczy. Podeszłam do komody i chwyciłam w dłoń brelok felgi, obracając go w palcach, czekając aż zauważy. Arthur z każdą chwilą bladł coraz bardziej.
- Nie mów że zostawiłem auto przed barem!? - mogłabym bym przysiąc że mówiąc to prawie pisnął jak baba.
- No chyba nie zamierzałeś prowadzić wstawiony jak meserszmit? - parsknęłam śmiechem a Arthur zmierzył mnie wzrokiem, rozpromienił się jednak gdy zobaczył jak kręcę brelokiem od jego ukochanych kluczy.
- Rudzik, ty mi mów takie rzeczy - westchnął z lekkim uśmiechem, sięgając ręką po klucze. Szybko schowałam je za sobą, na co rzucił mi zmieszane spojrzenie.
- Meserszmit nadal nie jest gotowy do lotu. - wywróciłam oczami wyczuwając w jego oddechu nadal mocną woń alkoholu.
- Meserszmit to zaraz przywali w wieżyczkę patrolową jak nie dostanie pozwolenia do odlotu. - mruknął, widocznie powstrzymując uśmiech i próbował sięgnąć za moje plecy, na szczęście bezskutecznie.
- Najpierw to musi wylądować zanim będzie myślał o odlocie. - zaśmiałam się znowu mu w twarz a ten spojrzał na mnie niczym szczeniak któremu właśnie ukradłam kiełbaskę sprzed pyszczka.
- Rudzia no... - mruknął ale czułam że poddał się. Udał się grzecznie z powrotem do kanapy gdzie usiadł pomiędzy świeżo ułożonymi przeze mnie poduszkami.
- Ale posiedzisz tu ze mną? - palnął. - Chciałbym z tobą posiedzieć. - uśmiechnął się, nie był to jednak normalny, zwykły uśmiech - to był taki pijacki uśmiech, podrasowany przez alkohol. Chłopak widocznie był napalony, nie wiedziałam jednak czy na zwykłe przytulasy czy na coś więcej.
- Dobrze ale łapy przy sobie bo meserszmita tak podrasuje że już nigdy nie poleci - wyszczerzyłam się do niego i zanim zdążył cokolwiek powiedzieć, dodałam: - i zero palenia albo ukatrupię tą twoją słodką buźkę. -
Arciu? Sorki że tak dlugo