wtorek, 29 lipca 2025

od Arthura cd. Juniper

Głowa dziewczyny znalazła się prawie że na mojej klatce piersiowej. Modliłem się, by nie poczuła, jak szybko bije mi serce.
Chyba to zignorowała.
- Cóż, - chrząknęła. -  Wywijałeś nagi na stole, musiałam cię siłą odciągać od tłumu fanów. 
Parsknęła głośnym śmiechem, co uznałem za niesamowicie urocze, że nie hamuje swoich emocji przy mnie.
- Śliczne brunetki czy blondynki?
- Chyba raczej bruneci i blondyni. - Zamrugałem oczami, unosząc brwi do góry. Naprawdę odjebałem coś takiego? Ruda zanosiła się śmiechem.
- Żartujesz, prawda??
- A wyglądam, jakbym żartowała?
Zmrużyłem oczy, robiąc oceniającą minę.
- Z tobą nigdy nic nie wiadomo. - Stwierdziłem, na co dziewczyna znów się zaśmiała. Podniosła ręce w geście poddania się i przyznała, że leciała ze mną w chuja. Odetchnąłem z ulgą. Ale zaraz po tym, dowiedziałem się, że rzuciłem wyzwanie barmanowi. I do tego przegrałem, bo Juniper praktycznie wynosiła mnie z baru.
Jęknąłem, przyjmując porażkę i przewróciłem na bok. Bawiłem się kawałkiem koca, próbując nie zwariować od jej pięknego zapachu. Serce prawie wyskakiwało mi z piersi, kac wciąż dawał się we znaki i wcale nie pomagał w ogarnianiu moich emocji.
- Czemu tu jeszcze jesteś?
- Bo ty ledwo kontaktujesz. - Przewróciła na mnie oczami, jak zawiedziona mama. - A ktoś musi dopilnować, żebyś nie utopił się we własnym poczuciu upokorzenia. - Racja. - A, no i to moje mieszkanie.
Wspaniale. Westchnąłem, choć nie udało mi się powstrzymać lekkiego uśmiechu. 
Znów zapadła między nami cisza, która była aż nazbyt komfortowa. Chyba byłem lekko pijany, bo wcale nie zabierałem ręki, gdy dotykałem przez przypadek dziewczyny. 
Jej skóra była delikatna, miękka. Prawie jak ten kocyk. Nie chciałem przestać jej dotykać, ale nie chciałem też żeby poczuła się niekomfortowo.
To było dla mnie kompletnie nowe. Leżałem z kobietą w jednym łóżku, między nami do niczego nie doszło i wcale nie chcę, żeby dochodziło tak szybko. Chce ją poznać. Chce wiedzieć jaki jest jej ulubiony kolor, jaką pije kawę, czy woli psy, czy jednak koty? Czy moczy szczoteczkę przed nałożeniem na nią pasty i jak wygląda jej poranna rutyna. Co ona ze mną robi?
- Masz delikatną skórę. - Wyszeptałem, licząc, że tego nie usłyszy. 
- Dzięki, codziennie się szoruję.
Parsknąłem śmiechem, i natychmiast odezwał się ból głowy.
- No tak, higiena to podstawa.
Położyłem się ponownie na poduszkach, wlepiając wzrok w sufit. W pamięci przemykały mi jakieś urywki wczorajszego wieczoru, choć nie były wyraźne. Jakbym oglądał siebie z trzeciej osoby.
Kiedy ja ostatni raz spędziłem noc na trzeźwo? Albo faktycznie z dziewczyną, której nawet nie zrobiłem śniadania, tylko wyszedłem na fajkę?
Kurwa, nie pamiętam.
- Myślisz, że mam problem? - wciąż nie oderwałem spojrzenia od sufitu. Był ładny. I też wydawał się być delikatny, jak ona.
- Problem? 
- Z alkoholem. - Odparłem, zabrzmiałem jak czterdziestoletni alkoholik.
Na chwilę zapadła między nami cisza.
- A myślisz, że masz?
- Nie wiem. - Nie okłamałem jej. - Wczoraj chyba nie chciałem wracać do pustego mieszkania.
Lubiłem je, było moje. Ale było puste. Nie było tam nawet psa, który rozpracowywałby moje skarpetki po całym pokoju i przynosił je, żebym nimi rzucał. Wracałem po pracy, albo z baru i nikt na mnie nie czekał. Poza puszkami piwa, kupą prania i paczkami papierosów. Juniper nic nie powiedziała, spojrzała na mnie z politowaniem? współczuciem.
- No to dobrze, że wróciłeś tutaj.
- Mogę zostać jeszcze trochę? - zapytałem. Czułem się jak dziecko proszące mamę, by móc pobawić się jeszcze chwilę z kolegami. Albo jeszcze chwilę nie spać, zanim zgasi lampkę.
- Jeśli zaparzysz mi herbatę.
- Okrutna kobieta. - Mruknąłem, podnosząc się niechętnie.
Zlokalizowałem kuchnię, a w niej czajnik, kubki i saszetki z herbatą.
W oczekiwaniu na to, aż zaparzy się woda, oparłem się o blat i rozciągnąłem. Z salonu dobiegł mnie szelest. Ruda dziewczyna musiała gwałtownie obrócić głowę; jej włosy dopiero opadały na ramiona. Zaśmiałem się pod nosem, uznałem to za urocze, że się speszyła. Nie był to zbyt częsty widok w jej przypadku. Wciąż pamiętałem, jak oblała mnie kawą. 
- Okrutna kobieto, pamiętasz jak wylałaś na mnie swój gorący napój zwany kawą? - zapytałem, uśmiechając się i podając jej kubek z herbatą. Trochę niezdarnie, bo świat wciąż wirował, ale jednak podałem. 
Wzięła go do rąk i przyjrzała się dokładnie mojemu dziełu. Kiwnęła głową z uznaniem i odstawiła na stolik, informując, że musi poczekać aż się wystudzi.
Ominęła temat kawy i chwyciła pilota do rąk, przełączając na film na serial.
- Serio, oglądasz Love Island? - fuknąłem, widząc intro. Popatrzyła na mnie z politowaniem i przesunęła się na kanapie, robiąc mi miejsce. Usadziłem się wygodnie i odruchowo podniosłem rękę by mogła położyć się na mnie.
Przygryzła lekko wargę, jakby ją to speszyło. Natychmiast pożałowałem swojej decyzji, ale coś sprawiło, że wcale jej nie wziąłem. Choć wpierw powinienem się chyba umyć.
- Gdzie masz prysznic? 

Juniiii?

od Arthura cd. Maddie

W oczach dziewczyny mignęło zaciekawienie. Dodałem jeszcze, że chodzi mi o te, po których ma się fazę.
Przez chwilę na jej twarzy malowała się konsternacja, ponownie przecinana zaciekawienie.
- A jak to działa? - zapytała, stając na czerwonym świetle. Zdecydowanie była nowa w świecie używek innych niż alkohol.
- Trochę jak zioło. Zjadasz kilka, czekasz i lądujesz na innym serwerze. - Wyjaśniłem, na co ona zmarszczyła delikatnie brwi. - Przyznaj, nigdy niczego nie wzięłaś - było to raczej stwierdzenie faktu, niż wyśmianie jej. Przytaknęła bez zawahania.
- Ano, boję się, że mi się spodoba ten łagodny stan odurzenia. Z opowieści innych wynika, że jest to przyjemne. - Światło zmieniło się na zielone, więc ruszyliśmy na drugą stronę ulicy.
Przez całą drogę do baru rozmawialiśmy o żelkach, opowiedziałem jej anegdotkę o dziewczynie, która wylądowała w szpitalu - widziała ręce wychodzące ze zlewu w łazience i spanikowała, przez co potknęła się i rozwaliła sobie głowę.
Maddie chyba się to nie spodobało, bo od razu zapytała o fazę po naszych żelkach. Uspokoiłem ją, że nic takiego się nie stanie - musiałaby zjeść ich niebotyczną dawkę, żeby doprowadzić się do takiego stanu.
Szturchnęła mnie łokciem, "jestem ciekawa", padło z jej ust, gdy spojrzała na mnie. Dopiero teraz dotarło do mnie, że nie należy do wysokich dziewczyn. Wzrost nadrabiała jednak charakterem i całą resztą swojej aparycji. Uśmiechnąłem się i poczęstowałem ją żelkiem.
- To się trzyma pod językiem? - zapytała, na co pokręciłem głową. Wzięła jeszcze trzy, nim weszliśmy do środka. 
Sam wziąłem ostatnie cztery, które zostały w środku paczki i zwinąłem ją, upychając do tej samej kieszeni, w której je znalazłem.
Z jej strony padło pytanie, po jakim czasie żelki zaczynają działać.
- Chyba po pół godzinie. - Nigdy nie patrzyłem na zegarek, po prostu robiłem swoje.
Zamówiliśmy po tanim piwie i zlokalizowaliśmy stolik. Dziewczyna wlepiła wzrok w moja bliznę i od razu o nią zapytała. Zaśmiałem się. 
- Wyrżnąłem w drzewo po pijaku - wytłumaczyłem, dotykając palcem lekko wypukłej blizny. Śmieszny był tamten wieczór, ledwo pamiętam, jak wróciłem do domu.
Siedzieliśmy przy stoliku, ja popijałem piwo a Maddie bujała się do lecącej w barze muzyki. W międzyczasie poczułem, że przyspiesza mi serce a ręce zaczynają delikatnie mrowić. Kolory stały się żywsze, a ja miałem wrażenie że unoszę się kilka centymetrów nad obskurną kanapą. Myśli były dużo cichsze, a każdy dźwięk w barze się wyróżniał.
Maddie, machając nogami pod stolikiem, przez przypadek kopnęła mnie w nogę. Wzruszyłem tylko ramionami i skupiłem się na nieudolnym tańcu.
Cała się uśmiechała i zachowywała jak spuszczony ze smyczy szczeniak, który pierwszy raz dotknął trawy. 
- I jak Ci się podoba? - zapytałem, biorąc duży łyk piwa. Kurwa, jakie dobre.
- Jest super! Mam ochotę robić wszystko! - zaakcentowała ostatnie słowo, jakby to było coś nielegalnego, ale ekscytującego. 
- A wiesz że możesz robić wszystko? - odpowiedziałem, obserwując jej przekrwione oczy. Uśmiechała się i pierwszy raz faktycznie robiła to całą twarzą. Aż nienaturalnie to wyglądało.
Nie byłem pewien, czy coś odpowiedziała, ale dopiła piwo duszkiem i zeskoczyła z kanapy i pobiegła na parkiet. Zrobiłem to samo, choć ludzie zlewali się ze sobą w kolorową masę. Ciężko było ją zlokalizować w tłumie.
Ale się udało - stała zaaferowana migającymi światełkami, zaraz obok parkietu.
- Co ty robisz? - powstrzymałem śmiech, choć sam zerkałem już na kolorowe światełka, niesamowicie fascynujące. I śliczne.
- No popatrz. Kolorowe i piękne! - Odparła, wskazując na nie palcem. Kiwnąłem głową i sam zacząłem się w nie wgapiać. 
Nie wiem ile tak staliśmy, ale wreszcie padła decyzja o zjedzeniu czegoś. 
Poszliśmy do najbliższego spożywczego i umierając ze śmiechu między alejkami, kupiliśmy całkiem sporo przypadkowych przekąsek. 
Zapakowaliśmy to w torby i wyszliśmy ze sklepu, chichocząc.
- Jak chuj wszyscy wiedzą - wydusiłem, między kolejnym napadem śmiechu.
- Mhmph. - Odwróciłem się, by zobaczyć jak Maddie pochłania batonika z błogim wyrazem twarzy. - Jakie to pyszne! - Ucieszyła się, szukając już w reklamówce kolejnego. Podszedłem do niej i również zacząłem grzebać, szukając przekąski dla siebie. Znalazłem paczkę żelek - wyciągnąłem ją i otworzyłem, pakując praktycznie wszystkie na raz do ust. Były tak dobre, że chyba w życiu lepszych nie jadłem. Siedzieliśmy tak dłuższą chwilę, zajadając się słodyczami i słonymi przekąskami i po prostu obserwowaliśmy co dzieje się naokoło nas. Ludzie się wszędzie spieszą, nie potrafią się zrelaksować. Niektórzy wybiegali z restauracji z pudełkami z pizzą, inni nerwowo wybierali numery telefonów, a my sobie siedzieliśmy.
I mieliśmy dobre jedzenie.
- To co robimy teraz? - przetarłem usta rękawem, po wypiciu okropnie słodkiego soczku. Maddie odłożyła na chwilę to, co miała w rękach i położyła palce na skroniach, przymykając oczy. Udawała, że się zastanawia. - Halooo, ziemia do Maddie? 


Maddie? jakie plany?

sobota, 19 lipca 2025

Od Ofelii do Mi'i

Czasem mam wrażenie, że mój anioł stróż czy jakiekolwiek mistyczne stworzenie, które miało sprawować nade mną opiekę, wzięło urlop akurat, kiedy działo się coś złego.

Rano, jeszcze przed siódmą, wicedyrektor zebrał właścicieli koni w skali konferencyjnej, tłumacząc spotkanie jakąś turbo ważną sprawą. To był już trzeci raz w przeciągu ostatnich dwóch tygodni kiedy tu byłam i jedyne, co we mnie rosło z każdą kolejną sytuacją, to potężna irytacja.

Dowlekłam się do stajennej salki konferencyjnej jako jedna z ostatnich osób, więc musiałam zająć miejsce pod ścianą, tuż przy drzwiach. Nie miałam pojęcia, kim byli ci ludzie, akademia była wielka, nie było szans zapamiętać każdego.

Wicedyrektor stał przy oknie na drugim końcu pomieszczenia wraz z naszym stajennym weterynarzem, Jerrym. Pamiętałam jak ma na imię, wyłącznie dlatego, że już korzystałam z jego usług.

– Dzień dobry, wiem, że nie jesteście zadowoleni z tak wczesnej pobudki, ale mamy do tego powody – zaczął Ted. – W naszej stajni pojawiły się zołzy, Jerry wytłumaczy wam co to za choroba i jak będziemy postępować w następnych kilku tygodniach.,

Zmarszczyłam nieznacznie brwi. Cholera, jestem tu dwa tygodnie. Dwa tygodnie, a już zdążyłam załapać się na zarazę. Teoretycznie moje konie nie były w grupie ryzyka, ale i tak delikatnie mnie przeraziła ta informacja.

Oparłam się mocniej plecami o ścianę, słuchając jednym uchem zaleceń, a drugim plotkującej obok mnie grupy. Tematem przewodnim było oczywiście pytanie, kto przywiózł zołzy, bo w końcu nie wzięły się one z powietrza.

Minęło dobre piętnaście minut, zanim nas puścili, większość uczniów od razu skierowała się do akademików, pewnie by przygotować się do zajęć. Teoretycznie ja też powinnam iść za nimi, ale z drugiej strony, kto by się tam tym przejmował.

Skierowałam się więc do stajni, po drodze dokładnie myjąc ręce pod pierwszym lepszym kranem.

Dirt stał praktycznie na samym końcu budynku, więc musiałam przejść kawał drogi, zanim łaskawie się do mnie odezwał. Uśmiechnęłam się. Rozpuszczony dziad stał już łbem do drzwi boksu, czekając, aż odsunę mu kratę.

– Cześć dziadu – mruknęłam do niego i wślizgnęłam się do środka boksu. Otworzyłam mu wyjście na mały wybieg z tyłu i zabrałam się za odpychanie siatek z sianem. Jeszcze przez następne dwa tygodnie musiał mieć ograniczony ruch, więc zasadniczo tylko stał i żarł. Kiedy wróciłam z ostatnią, trzecią siatką, ledwo ją ciągnąc za sobą, mój wałach akurat szczurzył się na konia obok. To się nazywa bycie sympatycznym kucykiem.,

Kiedy już skończyłam robić przy rudym wszystko, co trzeba, poszłam sprawdzić, jak ma się Catch. Kobyłka stała jeszcze w boksie i wyraźnie czekała na śniadanie. Kiedy mnie zobaczyła tylko rzuciła łbem i mnie olała. Jak milutko. Szybko ją obejrzałam i kiedy stwierdziłam, że nie widzę nic niepokojącego, w końcu zawróciłam do akademików.

W drodze powrotnej uzupełniłam swoją listę w głowie o pozycje „sucha dezynfekcja boksów”. Musiałam zwerbować do tego drugą osobę, bo wątpię, żebym sama dała sobie z tym radę.

Do swojego pokoju wpadłam na piętnaście minut przed zajęciami i miałam duże szczęście, że tymczasowo mieszkałam sama, bo ubierając się, wywaliłam na podłogę pół szafy. Moja matka by powiedziała, że jeszcze tylko nasrać trzeba na środku, ja nazywałam to artystycznym, mniej lub bardziej, nieładem. Każda wymówka była dobra, żeby nie włączać odkurzacza.

Nie byłam na tyle ambitna, by iść na studia. Historia mojego dostania się do akademii obejmuje skuszenie się na trzyletni kurs zoopsychologii, który na koniec dawał mi dyplom i prawo wykonywania zawodu. Brzmiało fajnie, ale im dłużej siedziałam na tych zajęciach, tym bardziej poddawałam krytyce swoje wybory życiowe. Potwierdzały to zabazgrane szlaczkami zeszyty, w których na próżno było szukać notatek.

Mia?

wtorek, 8 lipca 2025

Od Maddie cd. Ricka

Szponem wyrwiemy to
Co miecze i tarcze nie ześlą w mrok

Noc była chłodna, ale przyjemna. Słuchawki na uszach zagłuszyły mi dźwięki cywilizacji, dzięki czemu mogłam skupić się na swoim wymyślonym świecie w głowie i podążać w kierunku domu. Analizowałam dzisiejszy dzień jak każdego wieczoru. Przypominałam sobie poranne spotkanie i towarzyszącą przy nim złość. Dłonie mi na tą myśl ścierpły, jakby były gotowe uderzyć, ale wiedziały, że zetknięcie z twardym metalem nieznajomego auta na parkingu zgruchota ich kostki. Właśnie po to była terapia, aby przestać się złościć.
Wspomniałam nowopoznanego dwumetrowego dilera i ponownie zaczęłam się zastanawiać nad tak zwanym sensem życia. Czy w momencie naszego poczęcia ktoś na górze rozpisuje nasze życiowe cele, przypisując jednym śmierć na wojnie, drugim opatentowanie termomiksa i wzbogacenie się, a trzecim sprzedaż do burdelu? Dlaczego niektórzy całe życie uciekają, a inni żyją w luksusie? Dlaczego ci, co harują zarabiają mniej, niż ci, co nie robią nic? To wszystko niesprawiedliwe. Ponoć przyciągamy to, o czym myślimy, a rozmawianie o tym na głos to tylko wzmacnia. Jednak czy to ma zastosowanie, kiedy nie wiesz o tej zasadzie i pomimo dobrej nadziei i marzeń, spotykają cię same przykrości?
- Kurwa – przetarłam twarz ręką, powstrzymując się przed kolejną falą nadchodzących myśli. Zaczynałam się czuć źle. Bardzo źle, ale psychicznie. Znowu… - Jebany okres – zmieniłam muzykę w telefonie na heavy metal. Musiałam przestać się zamartwiać, bo będę to robić przez kolejny tydzień. – Jebane hormony. Mam ochotę komuś na… - jakby na zawołanie zadzwonił mój telefon. Nie sprawdzając numeru na wyświetlaczu, odebrałam za pomocą słuchawek. Czekałam, aż ten ktoś się odezwie.
- Mad? Masz wolną noc?
- Noc tak – powiedziałam, ale w myślach dodałam, że jutro mam pracę. 
- Masz okazję dorobić. Jedna babka właśnie zrezygnowała z walki – przez chwilę analizowałam za i przeciw. Chciałam dorobić. Byłam przed okresem. Jutro mam pracę. Za jakiś czas okres. Jebać to.
Zgodziłam się. Podała mi adres, a ja zmieniłam swój kierunek drogi. Klub nie był daleko.
Nie miałam ubrań na przebranie, w związku z czym pozostały mi cywilne spodnie i, kto by się spodziewał, bandaż zamiast stanika, ponieważ walka w zwykłym biustonoszu przed okresem jest bardziej bolesna niż dostanie pięścią w twarz.
- Masz okazję się pokazać. Nie spieprz tego – powiedziała Elina, która pracowała tutaj jako kelnerka i barmanka. Właśnie zaplatała mi włosy w dobierańca, aby krótkie kosmyki nie wlatywały mi do oczu podczas walki. 
- Aha. Tak właściwie to z kim walczę? – moją przeciwniczką była Stara Betty, co przyjęłam z obojętnością, jednak wiedziałam, że to może być ciężka walka. Często na arenie przeważało doświadczenie niż umiejętności. 

Palce wetkniemy w bok
Gdy obuch topora zgruchocze kość

Spojrzałam na dłonie i oplecione materiałem kostki. Czułam się źle i zaczynałam żałować, że się zgodziłam. Brakowało jeszcze, abym zaczęła na miejscu krwawić. 
Głos rozpoczynający walkę wyrwał mnie z myśli. Uniosłam dłonie i zrobiłam kilka spokojnych kroków do przodu. Stara Betty okazała się prawie trzydziestoletnią brunetką z krzywym uśmiechem. Szła w moją stronę, a ja się uśmiechnęłam do niej. Mi też kiedyś proponowali wymyślenie ksywki, ale wolałam zwykłe Maddie bądź Mad, niż Piegowata Zołza czy jakaś inna dziwna nazwa, której teraz nie mogłam sobie przypomnieć, ponieważ kobieta zaatakowała.
Nie była szybka, miała tylko nagłe ruchy, które ciężko było przewidzieć, dlatego po jakimś czasie dostałam w końcu w policzek. Okazało się, że jest silna, ale byle siła nie mogła mnie załatwić. Miała szybkie nogi, ale nie uderzała wysoko. Będę miała co najwyżej poobijane uda od jej kopnięć. 
Wiecie jak działają hormony? Chujowo. W jednej chwili jesteś panem, uderzasz pięścią, trafiasz w klatkę piersiową, odsuwasz przeciwnika, a kiedy nagle dostajesz kopniaka w udo, do głowy przebija się również ponura myśl, że to wszystko jest bez znaczenia oraz że i tak przegrasz, nie ważne jak bardzo się będziesz starać, a twoje morale opadają.
Przerwa. 
Podeszłam do rogu i podrapałam się po udzie. Swędział, ale nie bolał. Teraz miałam inny problem. Brzuch mnie zaczął boleć przed okresem i znowu pożałowałam, że się zgodziłam.
- Jak mam przez to przegrać, to chociaż się zabawię.

Krzyki zdławimy krwią
A oczy znów zajdą szaleństwa mgłą

Druga runda była bardziej zaciekła. Stara Betty wyglądała na wściekłą, a tłum był jeszcze bardziej głośniejszy. W pewnym momencie moje spojrzenie skrzyżowało się ze wzrokiem Eliny. Dziewczyna się uśmiechała, ale nie tak jak podjarany widz. Jej uśmiech był równie krzywy, co mojej zawodniczki. Elina ustawiła mi walkę ze starszą wojowniczką, bo chciała, abym przegrała, tak jak ostatnio. Myślała, że tak jak ostatnio, doświadczenie mnie pokona.
Rozmyślenia na moment wytrąciły mnie ze skupienia, a Betty to wykorzystała i uderzyła mnie w głowę. Upadłam, a przed oczami miałam wizję tego, jak Elina wygrywa pieniądze przez moją porażkę. To przywołało do mojego ciało ogromną złość i jednocześnie satysfakcję. Uniosłam się, nim wróg zdążył na mnie skoczyć. Odsunęłam się na dwa kroki, wytarłam oczy i się lekko skuliłam. 
Jeśli już miałam przegrać, to najpierw spróbuje nowego ruchu.
Uderzyła. Obroniłam. Uderzyła. Ominęłam. Uderzyłam, ona kopnęła. Skoczyłam, uderzyła. Trafiła w bark, ale to nie miało znaczenia. Zdążyłam już opleść jedną nogę wokół szyi, a drugą wokół prawej pachy. Poleciałam do przodu, pchając ją w tył i jednocześnie obracając się o sto osiemdziesiąt stopni tak, aby móc wylądować tyłem na ziemi. Gdy leżała chwyciłam ją za nadgarstek, aby nie mogła mnie uderzyć, po czym schyliłam się mocno do przodu, wciąż trzymając mocno splecione nogi. W tym efekcie zaczęłam ją jednocześnie dusić oraz łamać kark. Szybko uderzyła otwartą dłonią w podłoże, a ja uśmiechnęłam się do Eliny.

<Rick? Bogacimy się>

sobota, 5 lipca 2025

Od Ricka cd. Maddie

 Wynieśliśmy połamany stoliczek z mojego mieszkania. Ona podeszła najpierw do windy, zapominając, że dalej nie działa. Spojrzała na mnie naburmuszona. Stałem już przy schodach. Nic nie powiedziałem — mój wyraz twarzy pewnie wystarczył. Ruszyliśmy na dół, stopień po stopniu.
W trakcie schodzenia znowu zaczęła temat narkotyków.
– Uważaj na siebie – rzuciła nagle.
– Co? – nie dosłyszałem.
– Uważaj na siebie – powtórzyła. – Prochy prawie zniszczyły życie mojemu wujkowi. A nie brał. Nawet nie handlował – dodała. Zamilkłem na moment.
– Jasne – odpowiedziałem tylko. I tak zrobię po swojemu.
Wyszliśmy z klatki i poszliśmy w stronę śmietników. Położyliśmy drewno obok kontenerów, gdzie zwykle lądują większe graty.
– Odwieźć cię? – zapytałem, ale tylko pokręciła głową.
– Nie trzeba. Może wuj mnie zgarnie po drodze. Jak nie, to się przejdę.
– Masz blisko?
– Tak. Uważam, że gdzie dojdę w ciągu godziny, to blisko – odpowiedziała.
– Widzimy się na kolejnej terapii?
Pokiwała głową i rozeszliśmy się w swoje strony.
***
Po tym, jak się rozeszliśmy, nie wróciłem od razu do mieszkania. Zamiast tego, skręciłem w stronę przystanku i pojechałem na przedmieścia — tam, gdzie miasto zaczyna się robić mniej oficjalne, ale za to bardziej żywe po zmroku. Bar „Raven’s Nest” wyglądał z zewnątrz niepozornie — zasłonięte szyby, stare neony, zero szyldu. Ale każdy, kto trzeba, wiedział, co się dzieje w środku.
Wszedłem bez słowa. Ochroniarz przy drzwiach rzucił mi krótkie spojrzenie, ale znał mnie. Skinął głową i odsunął się na bok. Przeszedłem przez półmrok baru, mijając loże z typami w zbyt drogich kurtkach, z za bardzo wypolerowanymi paznokciami. Szemrane towarzystwo — ale portfele grube. Tacy są najlepsi klienci.
Przy barze stał Leon — barman z kontaktem do wszystkiego, co się liczyło. Wysoki, łysy, z tatuażem pajęczyny na szyi. Kiwnąłem mu głową.
– Masz chwilę? – rzuciłem, nachylając się lekko przez blat.
– Zawsze dla ciebie – uśmiechnął się z krzywym błyskiem w oku. – Nowy towar?
– I chętni się znajdą – odpowiedziałem krótko. – Ale chcę mieć kawałek z tego, co idzie przez ten lokal.
Leon nie pytał o szczegóły. Wiedział, że mówię poważnie. Pokiwał głową i odszedł na chwilę, niby tylko po butelkę. Wrócił z drinkiem i cichym szeptem:
– Dobra, spróbujemy. Ale nie dziś przy ladzie. Dziś walki, ludzi więcej niż zwykle.
Spojrzałem przez salę. Z boku klubu, za grubą kotarą, ruszało się już coś większego. Podziemna arena — niska scena otoczona przez metalowe barierki, światła migające w rytm muzyki. Krążyły zakłady, dolary, euro, wszystko mieszało się w dłoniach chłopaków przy kasie. Dziś walczyły kobiety.
– Dziś dobre show – mruknął Leon. – Może później coś obstawisz?
– Może. Ale najpierw interesy.
Oparłem się o bar, obserwując arenę. Wiedziałem, że to bagno, ale czułem, jak mnie wciąga. Znowu. Musiałem spłacić ten cholerny dług bo moja siostra ukatrupiłaby mnie. A łysy od dragów jeszcze bardziej.
***
Po wymienionym towarze i kasie, zasiadłem przy barze. Czułem jak moja noga z nerwów albo bardziej już z przyzwyczajenie w szybkim rytmie buja się, dostosowując się mimowolnie do tempa muzyki klubowej. Wziąłem szybko łyk czystej z kieliszka który przyniósł mi Leon.
- Co dzisiaj? Stara Betty? - mruknąłem bawiąc się szkłem.
- Wiesz że dostałbyś w pysk że tak ją nazywasz? - usłyszałem za sobą kobiecy głos, odwróciłem lekko głowę dostrzegając kątem oka Rumi. Była tu "lokalną" tancerką a ja niegdyś jej klientem. Była w miarę wysoka, fioletowe włosy związane w warkocz i mocny, nocny makijaż z zawsze czarną szminką. Była młoda ale i cwana jak na to w jakim miejscu się znajdowała. 
- Czyż to nie moja najulubieńsza prostytutka? - zażartowałem kąśliwie. 
- Chcesz dziś bardzo dostać w pysk, co? - uśmiechnęła się siadając obok mnie na stołku barowym, kiwając do barmana po kolejkę. 
- Od ciebie? To nawet jak nagroda - uśmiechnąłem się do niej. Lubiłem te nasze kąśliwe komentarze, oboje wiedzieliśmy że to żarty i dodawało to pikanterii naszej relacji.
- Stara Betty i jakaś nowa, Amerykanka, podobno zadufana w sobie. - mruknęła łapiąc za szklankę i podając mi bliżej kieliszek z kolejną czystą. - Kłóciła się z szefem żeby na nią postawił, podobno to pewniak ale wiesz jaka jest Betty. Pierwsza runda i do piachu... - 
- Betty jest stara, młoda krew może ją wykończyć. Spoko, ma technikę ale nadal starzeje się. Młoda na pewno ją załatwi, ale tu mało kto na nią postawi. - powiedziałem, łapiąc za kieliszek.
- Może postawisz na nią? 
- A żebyś wiedziała, tysiak że wytrwa pierwszą rundę. 
- Rick. - spoważniała. - Daj spokój, i tak wisisz wielu osobom forsę w tym i mi. Wpadniesz w tarapaty.
- Dobra. - mruknąłem. - Kolejne cztery tysiące że wygra walkę. 
- Zgłupiałeś?! - warknęła łapiąc mnie za koszulę, rzuciłem plik banknotów który świeżo dostałem od Leona w jego stronę. Rumi chciała zabrać forsę ale barman był szybszy.
- Przejebiesz te kasę a ja cię z tego nie wyratuje. - warknęła, wyrywając mi kieliszek i pijąc szybkiego szota. Burknęła coś pod nosem i złapała mnie za rękę ciągnąc mnie pod klatkę. Właśnie zapowiadali nasze bijące się niunie tego wieczora. Wkroczyła Stara Betty, zajmując jeden narożnik. 
Zamarłem gdy zobaczyłem jak na ring wchodzi nie kto inny jak Maddie. 
- Gotów na przejebanie swoich pięciu tysięcy? - burknęła z uśmiechem Rumi, otrząsnąłem się szybko nie dając po sobie poznać swoich wątpliwości.
- Gotów jak nigdy przedtem - uśmiechnąłem się, odwracając głowę w stronę klatki.
Oj Maddie, jak to przejebiesz to cię zabiję.


Maddi? :3

sobota, 19 kwietnia 2025

Od Maddie cd. Ricka

- Bo jak się znowu spóźnisz, to pogadamy inaczej. Szkoda obijać tą twoją i tak już krzywą mordę – usłyszałam wyraźnie, ponieważ stałam przy drzwiach i podsłuchiwałam jak stara, wścibska sąsiadka, której hobby było śledzenie życia innych ludzi. Jednak sami są sobie winni: Rick zachowywał się ewidentnie, jakby chciał coś ukryć, a koleś, którego chyba chciał ukryć, zachowywał się zdecydowanie za głośno niżby powinien. Tylko kotka nie była zainteresowana tym wszystkim: wróciła na łóżko i zaczęła je obwąchiwać.
- Spierdalaj, Zdechły.
- Już mnie nie ma, księżniczko.
Odsunęłam się od drzwi, przypominając sobie o szklance, trzymanej w dłoniach. Spojrzałam na ciecz w środku, po której tafli rozciągały się delikatne owale. Na początku sądziłam, że to kawa się trzęsie, ale to moje dłonie, czego nie mogłam zrozumieć, ponieważ nie odczuwałam żadnego strachu. Jakby tak pomyśleć… to nic nie czułam.
Rick wrócił, a nasze spojrzenia się skrzyżowały. Lepiej nie wiedzieć. Im człowiek mniej wie, tym więcej śpi.
- Jednak nie kurier. Zły adres – mruknął.
- Mhm. A ta mąka w kieszeni? – burknęłam widząc, że to, co chciał tak sprytnie ukryć, wystawało ponad połowę z jego kieszeni. Ile tego mogło być? Jak to się warzyło? Na gramy?
- Nie interere bo kici kici – uśmiechnął się blado, chowając przedmiot głębiej do kieszeni. Zanurzyłam usta w chłodnej już kawie, dopijając ją.
- No tak. Im się mniej wie, tym się lepiej śpi, nie? – przyznał mi rację. – Chyba dlatego głupi ludzie mają prościej – dodałam podchodząc do stołu i odkładając szklankę na stół. 
- Znasz takiego? – zapytał, zmieniając temat. 
- Mój sąsiad? – zasugerowałam. – Chyba ma jakieś porażenie na mózgu, na połowie głowy ma taką czerwona plamę. Jest bardzo sympatyczny, ale jedyne, co potrafi, to podlać kwiaty – wyjaśniłam i zerknęłam na niego. Delikatnie się uśmiechał. 
Podeszłam do kotki, która ułożyła się wygodnie na łóżku i gdy zaczęłam ją głaskać, mój wzrok spotkał się ze wcześniejszym problemem.
- Pomóc ci z tym stolikiem? – zapytał. Rick wrócił do pokoju, prawdopodobnie uprzednio chowając gdzieś biały proszek w mieszkaniu. Spojrzał na połamany mebel i machnął ręką.
- Nie musisz. Jest do wyrzucenia – stwierdził podchodząc do niego i dokładniej przyglądając się kawałkom drewna. Gdy kucnął, dotknęłam go palcem w kręgosłup. Wygiął się i spojrzał na mnie zdziwiony.
- Sprawdzam, czy boli – wyjaśniłam z lekkim rozbawieniem, na co ten przekręcił oczami, ale ewidentnie już rozluźniony.
Nie będę go pytać o narkotyki. Nie powinnam.
- Jeśli chcesz się do czegoś przydać, to możesz mi pomóc to znieść na dół.
- Nie chcesz tego skleić taśmą? Będzie pasowało do wystroju – kotka schowała nos pod łapę, więc przestałam ją głaskać. Podeszłam do niego i wzięłam do ręki połamaną deseczkę. Zwarzyłam ją w dłoni, po czym lekko machnęłam nią w stronę głowy Ricka, jakbym miała w dłoniach pałkę do baseballa. Nie uderzyłam go, tylko wzięłam kolejną do ręki. Chłopak się zaśmiał.
- Mam inne problemy na głowie, by sklejać połamany mebel – przyznał, zbierając do ręki resztki drewna.
- Masz rację. Musisz pozbyć się tego szczura – przyznałam, po czym zgarnęłam telefon do kieszeni, mając zamiar już wrócić do siebie.
- Jednego się zaraz pozbędę – spojrzał na mnie, na co zmarszczyłam brwi, nie ukrywając jednak rozbawienia.
- Na jego miejsce przybędzie drugi. Zobaczysz.
Wynieśliśmy połamany stoliczek z mieszkania chłopaka. Podeszłam wpierw do windy, zapominając o tym, że jest zepsuta. Spojrzałam naburmuszona na Ricka, czekającego przy schodach. Jego wyraz twarzy mówił wszystko, ale się nie odezwał. Ruszyliśmy schodami na dół.
W drodze po schodach wróciłam do tematu narkotyków. Tylko ten jeden raz i nigdy więcej.
- Uważaj na siebie – zaczęłam. 
- Co? – nie zrozumiał.
- Uważaj na siebie – powtórzyłam. – Prochy prawie zniszczyły życie mojemu wujkowi. A nie brał. Nawet nie handlował – wyjaśniłam. Przez moment milczał.
- Jasne – tylko tyle. Zrobi co zechce.
Skierowaliśmy się do wyjścia z budynku, a potem do śmietników. Położyliśmy kawałki drewna obok kontenerów.
- Odwieźć cię? – zaproponował, ale ja pokręciłam głową.
- Nie trzeba. Może wuj mnie po drodze zgarnie. Jeśli nie, to się przejdę.
- Masz blisko?
- Tak. Uważam, że gdzie dojdę w ciągu godziny, to blisko.
- Widzimy się na kolejnej terapii? - pokiwałam głową.

<Rick?>

Od Maddie cd. Arthura

- Jadłaś kiedyś śmieszne żelki? – zapytał, a ja spojrzałam na niego zaciekawiona. Oczywiście, że nie. Miałam styczność z narkotykami w taki sposób, że wiedziała co to, a nawet kto nimi handlował, ale nigdy niczego nie próbowałam. Po pierwsze, Kangee dał mi jasno do zrozumienia, z czym to się wiąże, jakie to ma konsekwencję, no i oczywiście przytoczył dobrze znaną mi historię z dzieciństwa, jak związek z narkotykami, nawet pośredni, prawie mu zniszczył życie. Po drugie, nigdy nie dostałam propozycji od osoby, którą był znała dłużej niż dzień i nie byłaby to osoba z tego dziwnego otoczenia, w którym toczy się walki i w którym, według wujka, nie powinnam się nigdy znaleźć.
- Te, po których masz fazę? Bo patrząc na dzisiejszy dzień, nie wyobrażam sobie być trzeźwym. – uśmiechnęłam się sama do siebie. No cóż, ja dalej byłam trzeźwa i raczej żaden alkohol kupiony w barze tego nie zmieni. Może, gdyby niczego nie rozcieńczali, a ja miałabym otwarty dostęp do baru, to by się zmieniło, ale w chwili obecnej, do rana powinno mi się tylko chwiać w głowie.
- A jak to działa? – zapytałam. Stanęliśmy na czerwonym świetle.
- Trochę jak zioło – wyjaśnił. – Przyznaj, nigdy niczego nie wzięłaś – stwierdził spokojnie, bez żadnego ataku. Przytaknęłam mu.
- Ano, boje się, że mi się spodoba ten łagodny stan odurzenia. Z opowieści innych wynika, że jest to przyjemne – światło na pasach zmieniło się na zielone, więc ruszyliśmy przed siebie. 
- Do czasu. Chociaż też nie zawsze. Słyszałem kiedyś, że jakaś dziewczyna wylądowała w szpitalu, bo miała halucynacje o wychodzących rękach ze zlewu.
- Złapały ją i udusiły?
- Nie, przestraszyła się i poślizgnęła, uderzając głową o podłogę. Rozbiła ją sobie.
- Ah. A po tych żelkach…?
- Są łagodne, nie ma szans na wychodzące ręce z zaułków ani nic podobnego. Jeśli nie chcesz, to zrozumiem – szturchnęłam go lekko łokciem.
- Jestem ciekawa – spojrzałam na niego, a on się delikatnie uśmiechnął.
Poczęstował mnie żelkiem, który był słodki w smaku. Gdy go zapytałam o to, czy trzyma się go pod językiem do rozpuszczenia (jak inne pastylki, których nazwy nie znałam), roześmiał się i pokręcił głową. Zjadłam jeszcze kolejne trzy żelki, nim weszliśmy do baru. Znalezienie wolnego stolika o tej porze graniczyło z cudem, ale akurat trafiliśmy na zwalniany stolik przez jakąś parę. Szybko zajęłam stolik czując, że moja „prędkość” się zwiększyła. Usiadłam uśmiechnięta. 
- Po ilu to działa? – zapytałam, gdy chłopak do mnie dołączył. On również się uśmiechał.
- Chyba po pół godzinie – odparł.
Zamówiliśmy po najtańszym piwie, a ja go wypytałam o bliznę na brwi. Dotknął jej palcem i wyjaśnił, że powstała po bliskim spotkaniu z drzewem. 
Muzyka, która leciała w barze stała się wyraźniejsza. Rozumiałam każde słowo śpiewane kobiecym głosem i do razu podłapałam nastrój muzyki.
- Znam to – oświadczyła szepcząc. - I will survive. Long as I know how to love, I know I'll stay alive – zaśpiewałam, na co chłopak się cicho zaśmiał. – Znasz to? – pokiwał głową, zaczynając ruszać ramionami. Przypadkowo kopnęłam go nogą pod stołem, gdy zaczęłam nimi machać w rytm muzyki.
Cholera. Już dawno nie czułam takiego rozluźnienia i radości. Nie pamiętam, co się wtedy robi!

Arthur? c;