- Raven Robinson - odpowiedziała po chwili.
- No to skoro już się znamy to może jednak zaprowadzisz mnie do tej biblioteki? - zapytałem.
- Chyba tam idziemy? - zapytała ironicznie.
- O! To super! - uśmiechnąłem się.
- Tak. Świetnie. - wymusiła uśmiech. Na me szczęście reszta drogi odbyła się cicho. Po chwili usłyszałem rozradowany pisk dziewczyny.
- Nathan?! - podbiegła do chłopaka i wręcz się rzuciła na niego. Podszedłem powoli do nich z lekką miną zażenowania. Co ja poradzę że nie jestem dziecinny?
- Ciesz się, że cię zdążyłem złapać. - zaśmiał się.
- Oj tam. Żyjemy? Żyjemy. To co mi tutaj wymyślasz? - zawtórowała mu dalej się do niego tuląc.
- No już niech ci będzie. - stanęła na własnych nogach, spoglądając kątem oka na mnie.
- Andrew Biersack. - powiedziałem wymuszając się do wyciągnięcia ręki. Popatrzył na moją dłoń jakby miała zaraz odpaść i go upierdolić, ale w końcu ją uścisnął.
- Nathaniel Smith.
- No to skoro się już poznaliście to ja pójdę z Nathanielem, a ty...eeee...gdzie sobie tam chcesz. - powiedziała patrząc na mnie wymijająco. Jprdl, teraz mnie kurde wystaw.
Czy nie mieliśmy iść do biblioteki? - spytałem patrząc na nią lekko wymownie, podkreślając słowo 'mieliśmy'.
- Nie nie mieliśmy. Ja szłam, a ty się mnie uczepiłeś. - powiedziała.
- Nawet jeśli to nie wypada tak zostawić kogoś na pastwę losu. -
- Nah. No i co z tego? Czy ja kiedykolwiek zrobiłam coś w zasadach 'co wypada, a co nie'? - Nie zdążyłem jej nic odpowiedzieć bo najzwyczajniej w świecie spierdoliła. Kocham takich ludzi...
***
Po jakimś czasie spotkałem Raven, pociągnąłem ją za nadgarstek w swoją stronę. Wpadła na mnie i spojrzała mi prosto w oczy.
- Jestem onieśmielony twoim głupim wyrazem twarzy. - stwierdziłem z powagą, minę miała nieziemsko śmieszną.
- Ha, ha. Śmiechłam.- wyrwała się z mojego uścisku.
- Jesteś mi coś winna - stwierdziłem.
- Chyba masz urojenia.
- To też. - spojrzała na mnie typowo : Nigdzie z tobą nie idę.
- A więc, może zacznijmy od nowa? - westchnąłem, spojrzała na mnie wymownie. - Poszłabyś ze mną na spacer?- ta dłuższa chwila ciszy która nastała zaczynała mnie lekko denerwować.
- Niech ci będzie. - pokazała mi język. - Więc gdzie książę ciemności mnie zabierze?
- Ej... Zaraz nazwiesz mnie Lord Vader. - uniosłem brew, zaśmiała się lekko.
- Może. - wzruszyła ramionami.
Raven?
poniedziałek, 26 lutego 2018
niedziela, 18 lutego 2018
Od Hannah cd. Maxa
-Trzymaj -powiedział z uśmiechem, podając mi bat do lonżowania - przyda ci się.
Wzięłam go lekko uśmiechając się do chłopaka. Nie spodziewałam się, że przyjdzie z nami na trening i szczerze mówiąc bałam się, że moja rodzinka nagadała mu tych kompletnych bzdur o mnie. Większość dialogu słyszałam, nie powiem. Bolało.
Szybko wyrzuciłam z siebie wszelkie zbędne myśli i zajęłam się odpinaniem wodzy od tranzelki mojego wałaszka. Jako że zdążył już sobie pochodzić, bo mój ojciec nie potrafił przytrzymać go w jednym miejscu, od razu pogoniłam go na ścianę hali. Koń ruszył miękkim, ale dość energicznym kłusem co chwila wyrzucając tylne kopyta w barankach. Poruszał się naprawdę ślicznie, a każdy krok zdawał się idealnie przemyślany.
- Czy naprawdę ta klucha nie może ruszyć szybciej? – zapytała Angela. Ta debilka działała mi na nerwy tak strasznie, że miałam ochotę zarąbać ją siekierą, poćwiartować, wrzucić do słoika i zakopać. Kurde, chyba rzeczywiście jestem mocno niedojebana.
- Musi się rozgrzać, a poza tym nie wtrącaj się w trening mojego konia. Proszę – mruknęłam siląc się na w miarę spokojny ton. W sumie takie udawanie, że nic we mnie nie trafia było złe dla mojej psychiki. Miałam ochotę się rozpłakać, ale podobno nie wypada. Z resztą na ujeżdżalni nadal był Max, a przy nim tym bardziej nie chciałam się rozkleić.
Rozprężanie zajęło może z dwadzieścia minut. Dziesięć minut kłusa i tyle samo galopu. W końcu złapałam Smile’ a za wędzidło i spokojnie naprowadziłam go na korytarz. W połowie świsnęłam mu batem za zadem i wałaszek poszedł w galop. Bez problemu przeleciał nad cavaletti i stacjonątą mierzącą metr. Tak naprawdę kres jego możliwości luzem to metr pięćdziesiąt. Przy tej wysokości już trudność sprawiało mu wybicie.
- Hop! – zawołałam przy ostatniej serii przeszkód. Deresz lekko zawahał się, ale poleciał nad stu pięćdziesiątkami. Zmęczył się, widziałam to po nim, ale nie chciał się zatrzymać gdy wydałam komendę do zatrzymania. W końcu udało mi się sprawić, że stanął w miejscu z rozdętymi chrapami. Delikatnie poklepałam go po grzbiecie i zapięłam uwiąz do wędzidła. Ignorując kompletnie całą rodzinkę patrzącą się na mnie jak na idiotkę, wyszłam z hali by chwilę pochodzić z koniem po podwórku. Heh, uwielbiam moich rodziców.
- A ty gdzie młoda damo? – zatrzymał mnie pełen pretensji głos mojej matki. – Odprowadz go do stajni i idziemy do twojego pokoju. Musimy coś obgadać.
Obróciłam się na pięcie i spojrzałam na nich z nieukrywaną irytacją. Max wydawał się lekko zakłopotany całą sytuacją i szczerze mu współczułam tak głupiej i bez sensownej sytuacji w jakiej się znalazł. Chyba zle postąpiłam prosząc go o pomoc. Był naprawdę miły i pomocny, ale kij z tym skoro po tej rozmowie prawdopodobnie już nigdy się do mnie nie odezwie.
- Może nie zdajecie sobie z tego sprawy, ale Smile musi trochę odpocząć – rzuciłam dając im jasno do zrozumienia, że nie ruszę się z miejsca. W tym samym momencie z oczu mojego ojca poleciało spojrzenie typu „Nie dyskutuj”. Miałam ich gdzieś, po prawie osiemnastu latach wychowania w tej patoli miałam ochotę spieprzać od nich jak najdalej. Czasami nawet zastanawiałam się czy to na pewno moja rodzina. Do nikogo nie byłam podobna, a tym bardziej z charakteru.
- Ja mogę z nim chwilę pochodzić – nagle podszedł do nas Max. Chłopak uśmiechnął się pokrzepiająco i wyciągnął mi z ręki uwiąz. Byłam mu tak bardzo wdzięczna, że nawet nie wiedziałam co odpowiedzieć. Szybko jednak uprzedziła mnie babcia, którą swoją drogą nie wiedziałam skąd wytrzasnęli. Kobieta nie powinna była przyjeżdżać. Wiedziałam jak bardzo szybko potrafi wywołać niezręczną sytuację.
- Dziękuję ci chłopcze – powiedziała starsza kobieta. Czas zacząć ten cyrk.
**
Cała droga do akademików minęła w ciszy. Cały czas głowę zaprzątała mi ta rozmowa, którą chcieli ze mną przeprowadzić. Bałam się, bo to nigdy nie była przyjemność. Mieliśmy tak napięte relacje, że każdy kto na nas patrzył dochodził do wniosku, że nie powinniśmy być rodziną. Absolutnie się z tym zgadzam.
- Coffe, cześć – przywitałam assusinkę zaraz po tym jak otwarłam drzwi mojego pokoju. Suka zamerdała ogonem, ale po chwili lekko odsłoniła zęby na widok kochanej rodzinki. Pogłaskałam ją po pyszczku i zaczęłam zdejmować kurtkę. Tak samo zrobili moi towarzysze i już po chwili siedzieliśmy w kuchni. Oni przy stole, ja na kuchennym blacie, a Coffe przy miskach.
- Więc, co ode mnie chcecie? – zapytałam siląc się na normalny ton. Chyba wyszło. No właśnie, chyba.
Matka spojrzała na mnie dobitnie dając mi do zrozumienia, że to raczej nie będzie przyjemna rozmowa. Choć może to nie było takim odstępstwem od normy. Każda rozmowa z nimi była katorgą.
- Nie będziemy się pierdzielić, powiemy od razu. Nie jesteśmy twoimi biologicznymi. To raz. Po drugie. Myślę, że nie chcemy utrzymywać z tobą kontaktu – westchnął ojciec.
Ała. Zabolało dość mocno. Miałam ochotę po prostu walnąć kogoś w mordę. Cały mój świat zawalił się już dawno, więc jedyne co w tamtym momencie przyszło mi do głowy to fakt, że przynajmniej nie muszę nazywać ich rodziną. Uff.
- Będziemy się zbierać, przyjechaliśmy tylko na chwilę – mruknęła Angelina. Ojoj, na szczęście nie jest moją siostrą. Nie jest mi przykro. W sumie, cieszę się.
**
Wyjazd całej czwórki mojej rodziny był najlepszą rzeczą która mnie tego dnia spotkała. Szybko spieprzyłam do stajni by nikt mnie nie zaczepił. Czułam, że mam dość całego świata i ludzi. Miałam tylko nadzieję, że Maxa nie będzie u koni. Nie chciałam się narażać na dziwne pytania z jego strony. Tym bardziej, że łzy już gromadziły się w moich oczach.
- Hannah? Wszystko w porządku? – i tu mój misterny plan poszedł się walić.
> Maksiu? c:
Wzięłam go lekko uśmiechając się do chłopaka. Nie spodziewałam się, że przyjdzie z nami na trening i szczerze mówiąc bałam się, że moja rodzinka nagadała mu tych kompletnych bzdur o mnie. Większość dialogu słyszałam, nie powiem. Bolało.
Szybko wyrzuciłam z siebie wszelkie zbędne myśli i zajęłam się odpinaniem wodzy od tranzelki mojego wałaszka. Jako że zdążył już sobie pochodzić, bo mój ojciec nie potrafił przytrzymać go w jednym miejscu, od razu pogoniłam go na ścianę hali. Koń ruszył miękkim, ale dość energicznym kłusem co chwila wyrzucając tylne kopyta w barankach. Poruszał się naprawdę ślicznie, a każdy krok zdawał się idealnie przemyślany.
- Czy naprawdę ta klucha nie może ruszyć szybciej? – zapytała Angela. Ta debilka działała mi na nerwy tak strasznie, że miałam ochotę zarąbać ją siekierą, poćwiartować, wrzucić do słoika i zakopać. Kurde, chyba rzeczywiście jestem mocno niedojebana.
- Musi się rozgrzać, a poza tym nie wtrącaj się w trening mojego konia. Proszę – mruknęłam siląc się na w miarę spokojny ton. W sumie takie udawanie, że nic we mnie nie trafia było złe dla mojej psychiki. Miałam ochotę się rozpłakać, ale podobno nie wypada. Z resztą na ujeżdżalni nadal był Max, a przy nim tym bardziej nie chciałam się rozkleić.
Rozprężanie zajęło może z dwadzieścia minut. Dziesięć minut kłusa i tyle samo galopu. W końcu złapałam Smile’ a za wędzidło i spokojnie naprowadziłam go na korytarz. W połowie świsnęłam mu batem za zadem i wałaszek poszedł w galop. Bez problemu przeleciał nad cavaletti i stacjonątą mierzącą metr. Tak naprawdę kres jego możliwości luzem to metr pięćdziesiąt. Przy tej wysokości już trudność sprawiało mu wybicie.
- Hop! – zawołałam przy ostatniej serii przeszkód. Deresz lekko zawahał się, ale poleciał nad stu pięćdziesiątkami. Zmęczył się, widziałam to po nim, ale nie chciał się zatrzymać gdy wydałam komendę do zatrzymania. W końcu udało mi się sprawić, że stanął w miejscu z rozdętymi chrapami. Delikatnie poklepałam go po grzbiecie i zapięłam uwiąz do wędzidła. Ignorując kompletnie całą rodzinkę patrzącą się na mnie jak na idiotkę, wyszłam z hali by chwilę pochodzić z koniem po podwórku. Heh, uwielbiam moich rodziców.
- A ty gdzie młoda damo? – zatrzymał mnie pełen pretensji głos mojej matki. – Odprowadz go do stajni i idziemy do twojego pokoju. Musimy coś obgadać.
Obróciłam się na pięcie i spojrzałam na nich z nieukrywaną irytacją. Max wydawał się lekko zakłopotany całą sytuacją i szczerze mu współczułam tak głupiej i bez sensownej sytuacji w jakiej się znalazł. Chyba zle postąpiłam prosząc go o pomoc. Był naprawdę miły i pomocny, ale kij z tym skoro po tej rozmowie prawdopodobnie już nigdy się do mnie nie odezwie.
- Może nie zdajecie sobie z tego sprawy, ale Smile musi trochę odpocząć – rzuciłam dając im jasno do zrozumienia, że nie ruszę się z miejsca. W tym samym momencie z oczu mojego ojca poleciało spojrzenie typu „Nie dyskutuj”. Miałam ich gdzieś, po prawie osiemnastu latach wychowania w tej patoli miałam ochotę spieprzać od nich jak najdalej. Czasami nawet zastanawiałam się czy to na pewno moja rodzina. Do nikogo nie byłam podobna, a tym bardziej z charakteru.
- Ja mogę z nim chwilę pochodzić – nagle podszedł do nas Max. Chłopak uśmiechnął się pokrzepiająco i wyciągnął mi z ręki uwiąz. Byłam mu tak bardzo wdzięczna, że nawet nie wiedziałam co odpowiedzieć. Szybko jednak uprzedziła mnie babcia, którą swoją drogą nie wiedziałam skąd wytrzasnęli. Kobieta nie powinna była przyjeżdżać. Wiedziałam jak bardzo szybko potrafi wywołać niezręczną sytuację.
- Dziękuję ci chłopcze – powiedziała starsza kobieta. Czas zacząć ten cyrk.
**
Cała droga do akademików minęła w ciszy. Cały czas głowę zaprzątała mi ta rozmowa, którą chcieli ze mną przeprowadzić. Bałam się, bo to nigdy nie była przyjemność. Mieliśmy tak napięte relacje, że każdy kto na nas patrzył dochodził do wniosku, że nie powinniśmy być rodziną. Absolutnie się z tym zgadzam.
- Coffe, cześć – przywitałam assusinkę zaraz po tym jak otwarłam drzwi mojego pokoju. Suka zamerdała ogonem, ale po chwili lekko odsłoniła zęby na widok kochanej rodzinki. Pogłaskałam ją po pyszczku i zaczęłam zdejmować kurtkę. Tak samo zrobili moi towarzysze i już po chwili siedzieliśmy w kuchni. Oni przy stole, ja na kuchennym blacie, a Coffe przy miskach.
- Więc, co ode mnie chcecie? – zapytałam siląc się na normalny ton. Chyba wyszło. No właśnie, chyba.
Matka spojrzała na mnie dobitnie dając mi do zrozumienia, że to raczej nie będzie przyjemna rozmowa. Choć może to nie było takim odstępstwem od normy. Każda rozmowa z nimi była katorgą.
- Nie będziemy się pierdzielić, powiemy od razu. Nie jesteśmy twoimi biologicznymi. To raz. Po drugie. Myślę, że nie chcemy utrzymywać z tobą kontaktu – westchnął ojciec.
Ała. Zabolało dość mocno. Miałam ochotę po prostu walnąć kogoś w mordę. Cały mój świat zawalił się już dawno, więc jedyne co w tamtym momencie przyszło mi do głowy to fakt, że przynajmniej nie muszę nazywać ich rodziną. Uff.
- Będziemy się zbierać, przyjechaliśmy tylko na chwilę – mruknęła Angelina. Ojoj, na szczęście nie jest moją siostrą. Nie jest mi przykro. W sumie, cieszę się.
**
Wyjazd całej czwórki mojej rodziny był najlepszą rzeczą która mnie tego dnia spotkała. Szybko spieprzyłam do stajni by nikt mnie nie zaczepił. Czułam, że mam dość całego świata i ludzi. Miałam tylko nadzieję, że Maxa nie będzie u koni. Nie chciałam się narażać na dziwne pytania z jego strony. Tym bardziej, że łzy już gromadziły się w moich oczach.
- Hannah? Wszystko w porządku? – i tu mój misterny plan poszedł się walić.
> Maksiu? c:
Od Maxa cd. Hannah
-Jedna strona skończona. Często tak wygląda? -zapytałem, Hannah kiwnęła głową. Dokończyliśmy czyszczenie Smile'a, po chwili usłyszeliśmy kroki. Łatwo można było dostrzec zirytowanie na twarzy Hannah, szczerze wyglądała jakby chciała komuś przywalić. Można było się spodziewać czyichś odwiedzin. Do stajni weszła jakaś kobieta, wraz z mężczyzną i dziewczynką. Odłożyłem szczotkę i pogłaskałem Smile'a, chcąc udać się już do boksu Basty.
-Hannah! Tu jesteś, szukaliśmy cię! -powiedziała kobieta. Stojąca obok mnie dziewczyna niechętnie lekko się uśmiechnęła.
-Po co go czyściłaś? Przecież temu brudasowi już nic nie pomoże -prychnęła stojąca koło mężczyzny nastolatka. Miałem niewielką ochotę coś powiedzieć, jednak się wstrzymałem, ze względu na Hannah, która i tak była już zestresowana. Teraz już po zachowaniu "gości" można było się domyślić, że to jej rodzina. Ojciec syknął na małą, za jej ostatnią wypowiedź, matka podeszła do Hannah, usiłując ją przytulić. Dziewczyna zacisnęła pięści, co nie było dobrym znakiem.
-Idziesz z nim na trening? -zapytał ojciec, nie wiedziałem zbytnio jak mam się zachować, bo ta nastolatka dziwnie mierzyła mnie wzrokiem.
-Tak -odparła z trudem i zdjęła kantar Smile'a. Wyszedłem z boksu wałacha, kierując się do mojego konia. Poczułem na sobie czyjś wzrok, jednak to zignorowałem. Na szczęście Basta nie był brudny i nie musiałem go czyścić. Dałem mu marchewkę i pogładziłem po chrapach. Może później pojedziemy w teren.
-Że niby on? -usłyszałem za sobą głos nastolatki -przecież ta klucha się nawet od ziemi nie odbije! -powiedziała z odrazą. Odwróciłem się, widząc jak cała rodzina wychodzi, w tym Hannah prowadząca Smile'a. Najpewniej wałach będzie skakać. Postanowiłem, że popatrzę na ich trening, więc wyszedłem z boksu, kierując się na ujeżdżalnię, na którą powędrowała przed chwilą rodzina. Stała tam już starsza kobieta, obok której po chwili stanęli rodzice i najprawdopodobniej siostra.
-Babcia? -zaintrygowany głos Hannah spowodował, że jej siostra zaczęła się śmiać. Oparłem się o ścianę nic nie mówiąc, wtrącanie się w takim momencie byłoby złym pomysłem. Dziewczyna dała wodze Smile'a ojcu, a sama poszła poustawiać przeszkody. Gdy rodzice rozmawiali, ta młoda podeszła do - jak się okazało babci Hannah - i coś jej wyszeptała, nie spuszczając ze mnie wzroku. Poczułem się trochę niezręcznie, więc wyciągnąłem telefon, chcąc sprawdzić parę rzeczy. Mimo iż słyszałem zbliżające się kroki, wciąż patrzyłem w telefon.
-No nie do wiary! -babcia Hannah stała przede mną -A już myślałam, że ta Hannah to już nigdy sobie chłopaka nie znajdzie... przecież ona z tą swoją fobią bała się nawet do jakiegoś odezwać! -słysząc te słowa... nieco oniemiałem. Gdy tylko miałem coś powiedzieć, kobieta przerwała mi -Hannah wiecznie zaprzeczała i się tego wypierała, a teraz co! -w tym momencie młoda przyciągnęła mamę. To się zacznie...
-Tak się składa... że ja nie jestem jej chłopakiem -odparłem próbując się uśmiechnąć, jednak słabo mi się to chyba udało. Mała blondynka pokręciła głową, a w oczach starszej kobiety pojawił się zawód.
-To dobrze. -odrzekła matka -Lepiej, by nikt nie pakował się w znajomość z tą niewdzięcznicą.
-Niezbyt rozumiem... przecież ona nie jest niewdzięcznicą. -powiedziałem, na co siostra Hannah zaśmiała się, dając mi do zrozumienia że za sobą nie przepadają.
-Nie znasz jej... i raczej nie poznasz.Ta dziewczyna nic nie potrafi. W żaden sposób nie odwdzięczyła się nam za te wszystkie lata, które ją opłacaliśmy i zapewnialiśmy wszystko co najlepsze. A do tego nie ma tyle odwagi, by przeprosić siostrę, bądź odezwać się do kogoś innego niż swojego pchlarza -w mojej głowie automatycznie pojawiło się pytanie "za co przeprosić?", lecz po chwili znikło. Teraz zmartwiło mnie zachowanie jej rodziny. Zachowywali się, jakby w ogóle jej nie kochali, a wręcz przeciwnie -jakby jej nienawidzili.
-A dużo już rozmawialiście? -do moich uszu znów dotarł głos babci.
-No... jeszcze nie -odpowiedziałem spokojnym głosem, mimo wciąż niezręcznej sytuacji.
-Jeszcze -podkreśliła młodsza siostra Hannah -Myślisz że porozmawiacie? Ona jest za głupia, by powiedzieć coś mądrego -prychnęła. Ja bym w życiu z takim rodzeństwem nie wytrzymał.
-A spojrzałaś może na swoje zachowanie? -zapytałem dość miłym tonem -Chyba nie powinnaś tak obrażać starszej nie siostry.
-Odwal się -Młoda skrzywiła się i odwracając na pięcie poszła do ojca. Zważając na tą odzywkę wyglądała na fochniętą. Nooo... bądź ukrywała zawstydzenie. Babcia wpatrzyła się za to w Hannah, która już skończyła ustawiać przeszkody.
-Posłuchaj chłopcze. Nie życzę sobie, byś się tak odzywał do mojej córki, to po pierwsze. A po drugie naprawdę nie radzę ci zadawać się z Hannah. Ta dziewucha nie zasługuje na nic. -powiedziała matka i odwróciła się, zmierzając do reszty tej jakże kochającej się rodzinki.
-Na pewno na więcej, niż nazywanie jej pańską córką -odparłem i skupiłem się na treningu Hannah, całkowicie ignorując oburzone spojrzenie jej matki.
W pewnym momencie Smile zaczął się lekko wyrywać. Pomyślałem, że Hannah przydałby się bat, bo jej koń chyba nie jest zbytnio chętny do treningu. Wyszedłem z hali, a po chwili na nią wróciłem trzymając w ręce bat.
-Trzymaj -powiedział z uśmiechem, dając go Hannah -przyda ci się.
>Hannah? ^^
-Hannah! Tu jesteś, szukaliśmy cię! -powiedziała kobieta. Stojąca obok mnie dziewczyna niechętnie lekko się uśmiechnęła.
-Po co go czyściłaś? Przecież temu brudasowi już nic nie pomoże -prychnęła stojąca koło mężczyzny nastolatka. Miałem niewielką ochotę coś powiedzieć, jednak się wstrzymałem, ze względu na Hannah, która i tak była już zestresowana. Teraz już po zachowaniu "gości" można było się domyślić, że to jej rodzina. Ojciec syknął na małą, za jej ostatnią wypowiedź, matka podeszła do Hannah, usiłując ją przytulić. Dziewczyna zacisnęła pięści, co nie było dobrym znakiem.
-Idziesz z nim na trening? -zapytał ojciec, nie wiedziałem zbytnio jak mam się zachować, bo ta nastolatka dziwnie mierzyła mnie wzrokiem.
-Tak -odparła z trudem i zdjęła kantar Smile'a. Wyszedłem z boksu wałacha, kierując się do mojego konia. Poczułem na sobie czyjś wzrok, jednak to zignorowałem. Na szczęście Basta nie był brudny i nie musiałem go czyścić. Dałem mu marchewkę i pogładziłem po chrapach. Może później pojedziemy w teren.
-Że niby on? -usłyszałem za sobą głos nastolatki -przecież ta klucha się nawet od ziemi nie odbije! -powiedziała z odrazą. Odwróciłem się, widząc jak cała rodzina wychodzi, w tym Hannah prowadząca Smile'a. Najpewniej wałach będzie skakać. Postanowiłem, że popatrzę na ich trening, więc wyszedłem z boksu, kierując się na ujeżdżalnię, na którą powędrowała przed chwilą rodzina. Stała tam już starsza kobieta, obok której po chwili stanęli rodzice i najprawdopodobniej siostra.
-Babcia? -zaintrygowany głos Hannah spowodował, że jej siostra zaczęła się śmiać. Oparłem się o ścianę nic nie mówiąc, wtrącanie się w takim momencie byłoby złym pomysłem. Dziewczyna dała wodze Smile'a ojcu, a sama poszła poustawiać przeszkody. Gdy rodzice rozmawiali, ta młoda podeszła do - jak się okazało babci Hannah - i coś jej wyszeptała, nie spuszczając ze mnie wzroku. Poczułem się trochę niezręcznie, więc wyciągnąłem telefon, chcąc sprawdzić parę rzeczy. Mimo iż słyszałem zbliżające się kroki, wciąż patrzyłem w telefon.
-No nie do wiary! -babcia Hannah stała przede mną -A już myślałam, że ta Hannah to już nigdy sobie chłopaka nie znajdzie... przecież ona z tą swoją fobią bała się nawet do jakiegoś odezwać! -słysząc te słowa... nieco oniemiałem. Gdy tylko miałem coś powiedzieć, kobieta przerwała mi -Hannah wiecznie zaprzeczała i się tego wypierała, a teraz co! -w tym momencie młoda przyciągnęła mamę. To się zacznie...
-Tak się składa... że ja nie jestem jej chłopakiem -odparłem próbując się uśmiechnąć, jednak słabo mi się to chyba udało. Mała blondynka pokręciła głową, a w oczach starszej kobiety pojawił się zawód.
-To dobrze. -odrzekła matka -Lepiej, by nikt nie pakował się w znajomość z tą niewdzięcznicą.
-Niezbyt rozumiem... przecież ona nie jest niewdzięcznicą. -powiedziałem, na co siostra Hannah zaśmiała się, dając mi do zrozumienia że za sobą nie przepadają.
-Nie znasz jej... i raczej nie poznasz.Ta dziewczyna nic nie potrafi. W żaden sposób nie odwdzięczyła się nam za te wszystkie lata, które ją opłacaliśmy i zapewnialiśmy wszystko co najlepsze. A do tego nie ma tyle odwagi, by przeprosić siostrę, bądź odezwać się do kogoś innego niż swojego pchlarza -w mojej głowie automatycznie pojawiło się pytanie "za co przeprosić?", lecz po chwili znikło. Teraz zmartwiło mnie zachowanie jej rodziny. Zachowywali się, jakby w ogóle jej nie kochali, a wręcz przeciwnie -jakby jej nienawidzili.
-A dużo już rozmawialiście? -do moich uszu znów dotarł głos babci.
-No... jeszcze nie -odpowiedziałem spokojnym głosem, mimo wciąż niezręcznej sytuacji.
-Jeszcze -podkreśliła młodsza siostra Hannah -Myślisz że porozmawiacie? Ona jest za głupia, by powiedzieć coś mądrego -prychnęła. Ja bym w życiu z takim rodzeństwem nie wytrzymał.
-A spojrzałaś może na swoje zachowanie? -zapytałem dość miłym tonem -Chyba nie powinnaś tak obrażać starszej nie siostry.
-Odwal się -Młoda skrzywiła się i odwracając na pięcie poszła do ojca. Zważając na tą odzywkę wyglądała na fochniętą. Nooo... bądź ukrywała zawstydzenie. Babcia wpatrzyła się za to w Hannah, która już skończyła ustawiać przeszkody.
-Posłuchaj chłopcze. Nie życzę sobie, byś się tak odzywał do mojej córki, to po pierwsze. A po drugie naprawdę nie radzę ci zadawać się z Hannah. Ta dziewucha nie zasługuje na nic. -powiedziała matka i odwróciła się, zmierzając do reszty tej jakże kochającej się rodzinki.
-Na pewno na więcej, niż nazywanie jej pańską córką -odparłem i skupiłem się na treningu Hannah, całkowicie ignorując oburzone spojrzenie jej matki.
W pewnym momencie Smile zaczął się lekko wyrywać. Pomyślałem, że Hannah przydałby się bat, bo jej koń chyba nie jest zbytnio chętny do treningu. Wyszedłem z hali, a po chwili na nią wróciłem trzymając w ręce bat.
-Trzymaj -powiedział z uśmiechem, dając go Hannah -przyda ci się.
>Hannah? ^^
sobota, 17 lutego 2018
Od Hannah (wspomnienie)
Smile podrzucił łbem przestępując z nogi na nogę. Stres zżerał go chyba bardziej niż mnie. Ostatnie zawody w barwach mojego klubu. Potem, w weekend, wyjazd do Akademii i wreszcie wolność od zjebanych rodziców, wkurzającej siostry i ciągłych pytań babci pod tytułem „A chłopaka to ty już masz?”. Nosz ciul! Ile można tłuc ten sam temat?
- Spokojnie Everyday – powiedział mój trener, pan Redgard, człowiek starszej daty o wspaniałym podejściu do koni. Facet uczył świetnie, a treningi w jego towarzystwie były czystą przyjemnością.- Zaraz startujecie. Pamiętaj żeby mocno go trzymać przy double barze i nie przejmuj się jeśli wam nie pójdzie, liczy się tylko dobry przejazd.
Pokiwałam głową uśmiechając się delikatnie.
Czekaliśmy może z dziesięć minut aż spiker wywoła nas na parkur. Zrobiłam przelotny ukłon i ruszyłam galopem na pierwszą przeszkodę. Smile lekko wybity z rytmu wybił się odrobinę za późno, ale na szczęście doleciał bez większych problemów. Od razu po lądowaniu skręciłam go w bok i lekko dodałam. Policzyłam w myślach kroki i przebrnęliśmy przez potrójny szereg, następnie była stacjonata, koperta, okser i piramida. Na końcu został double bar, którego najbardziej się baliśmy. Najczęściej wyłamywał właśnie na tej przeszkodzie, strasznie się buntował.
Przytrzymałam go na pysku i dodałam więcej łydki. Wałach zawahał się i zarył kopytami w piasek. Natychmiast wykręciłam woltę i po raz drugi najechałam. Tym razem przed skokiem poklepałam go pokrzepiająco po łopatce. Udało się, przelecieliśmy. Może i wygranej nie mieliśmy zagwarantowanej, ale ważne, że za nami dość udany przejazd. Tylko to się liczy.
**
Czwarte miejsce. Bardzo dobrze nam poszło, ale szkoda, że nikt prócz trenera tego nie docenił. W końcu Angelina i jej wkurwiająca klacz wygrali. Szkoda tylko, że zlała konia batem tak mocno, że pot aż się z niej lał.
- No brawo siostro – zaśmiała się ta mała gówniara. Wkurzała mnie bardziej niż ktokolwiek w moim otoczeniu, ale to nie było dla nikogo zdziwieniem. – To było do przewidzenia.
Uśmiechnęłam się szyderczo. Młoda nie podejrzewała, że się nie dostała do Akademii. W końcu kto by chciał taką debilkę w tak dobrej szkole? Chyba nikt. Poza tym nie potrafiła dobrze przejechać parkuru bez zlania Ester batem.
- Wiesz, ja szanuję swojego konia. Nawet jak ma gorszy dzień – rzuciłam odchodząc w stronę stajni. Trzydzieści koni wystawiło łby z boksów patrząc na mnie jak idę korytarzem. Niemalże od razu znalazłam się w boksie Smile’ a. Usiadłam obok leżącego na słomie wałacha i przytuliłam się do jego szyi. Koń szturchnął mnie chrapami we włosy i oparł na nich łeb. Siedzieliśmy przez chwile w całkowitej ciszy aż w stajni pojawiły się dzieci na jazdy. Wtedy wstałam i wyszłam. Po prostu.
**
Siedzenie w domu nigdy nie należało do moich ulubionych czynności, ale najważniejsze, że miałam co robić. Wcześniej, wraz z naszym klubem jeździeckim, robiliśmy sesję i musiałam obrobić ponad sześćdziesiąt zdjęć. Bawiliśmy się naprawdę świetnie, ale owies nie był za dobry. Tak, jedliśmy żarcie dla koni i tylko dwie osoby dały radę połknąć te dziadostwo. Nigdy więcej.
- Hannah! Złaz tu natychmiast! – usłyszałam głos mamy z kuchni. Przewróciłam oczami ruszając dupę sprzed komputera. Przeszłam przez korytarz i stanęłam przed kobietą. Ta tylko zmierzyła mnie wzrokiem z jakimś pieprzonym zażenowaniem. Irytowała mnie jak nikt inny, ale to w końcu moja matka.
- Słucham cię mamo kochana – prychnęłam cicho. Od kiedy tylko pamiętam prowadziłyśmy dość zażartą walkę słowną. Nienawidziłyśmy się tak bardzo, że każda pierdoła dawała nam powód do kłótni. Z ojcem nie rozmawiałam od ponad pięciu lat. Jego wyjazdy służbowe trwały wieczność, a przyjeżdżał tylko na zawody Angeliny. Także ten, fajna rodzinka.
- Twój sierściuch znowu darł mordę na twoją siostrę. Masz ją ogarnąć albo wywalę ją za drzwi – syknęła kobieta. Przewróciłam oczami. Nienawidzili Coffe od kiedy ta pogoniła maltańczyka Angeli i pogryzła jego piłkę. Moja assusinka była najukochańszym psem jakiego w życiu poznałam. Sto razy lepsza od tego szczuroryja, Lady. Ten mały pierdolec strasznie działał na nerwy zarówno mnie jak i mojej suczce.
- Pójdę z nią na spacer – burknęłam. Nie czekając na odpowiedz mojej rodzicielki wróciłam z powrotem do pokoju. Znalazłam tam Coffe leżącą na moim łóżku ze skruszonym wyrazem pysia. Usiadłam obok niej i pogłaskałam ją po grzbiecie. Suka delikatnie zamachała ogonem i próbowała wejść mi na kolana.
- O nie, nie moja droga. Ruszaj dupę idziemy na dwór – zacmokałam na nią i zrzuciłam z łóżka. Obrażona wyszła z pokoju, ale po chwili wróciła ze smyczą i szelkami w pysku. Zakładanie okablowania nie zajęło nam długo, więc po chwili już byłyśmy na korytarzu. Oczywiście już jak miałam rękę na klamce, mój ojciec uznał, że fajnie będzie zatrzymać mnie przed wyjściem.
- Smile nie jest w zbyt dobrej formie – odchrząkną mierząc mnie wzrokiem. Wyglądał jakby dopiero wrócił z biura. Krawacik, garniturek i ulizane włosy.
Westchnęłam ciężko. Nie wiem dlaczego moi rodzice tak bardzo wtrącali się w sprawy moje i mojego konia. Pierwszym razem dowalili się do jadłospisu wałacha , drugim do treningu, a teraz kondycji? Jesu, nie znają się na koniach, a i tak dalej pierdzielą.
- Smile jest w bardzo dobrej formie. Miał ładny przejazd i czwarte miejsce w 130 – stkach – powiedziałam siląc się na spokojny ton. Tato spojrzał się na mnie z miną typu „Nie znasz się dziecko”. Jasne, bo dziesięć lat jazdy konnej to przecież nic.
- Gdybyś była tak dobra w jeździe konnej jak twoja siostra – westchnął. – Dobrze, że już w weekend wyjeżdżasz. Nie będziemy musieli się z tobą użerać.
Po tych słowach w moich oczach zebrały się łzy. Szybko otwarłam drzwi i wyszłam na pole. Miałam tyle szczęścia, że mieszkałam na, dość dużej, wsi. Spuściłam Coffe ze smyczy i usiadłam na skałce. Otarłam dłonią łzy, ale było ich za dużo, ciągle mimowolnie leciały. Od kiedy pamiętałam wiele rzeczy mnie raniło, choć może nie powinno. Oczywiście zaczęło się od głupich żartów w szkole. Moi rodzice w naszej okolicy uchodzili za największych katolików i wyznawicieli tych kontrowersyjnych metod wychowania. Zawsze ciągali mnie do kościoła i nie obchodziło ich to, że dwie godziny stania to może być trochę za dużo dla dziecka. Potem bardzo dobitnie wpajali mi wiarę, a każdy mój sprzeciw skutkował siniakami na całym ciele. Tak bardzo wpajali mi Chrystusa do serca, że po jakimś czasie zostałam ateistką. Oni co prawda o tym nie wiedzieli, ale miałabym poważny problem gdyby to wyciekło. Znienawidzili by mnie, choć wydaje mi się, że to się już stało. Na szczęście jeszcze trzy dni, a potem wolność. Upragniona.
>może komuś ułatwi to pisanie odpisów :3
- Spokojnie Everyday – powiedział mój trener, pan Redgard, człowiek starszej daty o wspaniałym podejściu do koni. Facet uczył świetnie, a treningi w jego towarzystwie były czystą przyjemnością.- Zaraz startujecie. Pamiętaj żeby mocno go trzymać przy double barze i nie przejmuj się jeśli wam nie pójdzie, liczy się tylko dobry przejazd.
Pokiwałam głową uśmiechając się delikatnie.
Czekaliśmy może z dziesięć minut aż spiker wywoła nas na parkur. Zrobiłam przelotny ukłon i ruszyłam galopem na pierwszą przeszkodę. Smile lekko wybity z rytmu wybił się odrobinę za późno, ale na szczęście doleciał bez większych problemów. Od razu po lądowaniu skręciłam go w bok i lekko dodałam. Policzyłam w myślach kroki i przebrnęliśmy przez potrójny szereg, następnie była stacjonata, koperta, okser i piramida. Na końcu został double bar, którego najbardziej się baliśmy. Najczęściej wyłamywał właśnie na tej przeszkodzie, strasznie się buntował.
Przytrzymałam go na pysku i dodałam więcej łydki. Wałach zawahał się i zarył kopytami w piasek. Natychmiast wykręciłam woltę i po raz drugi najechałam. Tym razem przed skokiem poklepałam go pokrzepiająco po łopatce. Udało się, przelecieliśmy. Może i wygranej nie mieliśmy zagwarantowanej, ale ważne, że za nami dość udany przejazd. Tylko to się liczy.
**
Czwarte miejsce. Bardzo dobrze nam poszło, ale szkoda, że nikt prócz trenera tego nie docenił. W końcu Angelina i jej wkurwiająca klacz wygrali. Szkoda tylko, że zlała konia batem tak mocno, że pot aż się z niej lał.
- No brawo siostro – zaśmiała się ta mała gówniara. Wkurzała mnie bardziej niż ktokolwiek w moim otoczeniu, ale to nie było dla nikogo zdziwieniem. – To było do przewidzenia.
Uśmiechnęłam się szyderczo. Młoda nie podejrzewała, że się nie dostała do Akademii. W końcu kto by chciał taką debilkę w tak dobrej szkole? Chyba nikt. Poza tym nie potrafiła dobrze przejechać parkuru bez zlania Ester batem.
- Wiesz, ja szanuję swojego konia. Nawet jak ma gorszy dzień – rzuciłam odchodząc w stronę stajni. Trzydzieści koni wystawiło łby z boksów patrząc na mnie jak idę korytarzem. Niemalże od razu znalazłam się w boksie Smile’ a. Usiadłam obok leżącego na słomie wałacha i przytuliłam się do jego szyi. Koń szturchnął mnie chrapami we włosy i oparł na nich łeb. Siedzieliśmy przez chwile w całkowitej ciszy aż w stajni pojawiły się dzieci na jazdy. Wtedy wstałam i wyszłam. Po prostu.
**
Siedzenie w domu nigdy nie należało do moich ulubionych czynności, ale najważniejsze, że miałam co robić. Wcześniej, wraz z naszym klubem jeździeckim, robiliśmy sesję i musiałam obrobić ponad sześćdziesiąt zdjęć. Bawiliśmy się naprawdę świetnie, ale owies nie był za dobry. Tak, jedliśmy żarcie dla koni i tylko dwie osoby dały radę połknąć te dziadostwo. Nigdy więcej.
- Hannah! Złaz tu natychmiast! – usłyszałam głos mamy z kuchni. Przewróciłam oczami ruszając dupę sprzed komputera. Przeszłam przez korytarz i stanęłam przed kobietą. Ta tylko zmierzyła mnie wzrokiem z jakimś pieprzonym zażenowaniem. Irytowała mnie jak nikt inny, ale to w końcu moja matka.
- Słucham cię mamo kochana – prychnęłam cicho. Od kiedy tylko pamiętam prowadziłyśmy dość zażartą walkę słowną. Nienawidziłyśmy się tak bardzo, że każda pierdoła dawała nam powód do kłótni. Z ojcem nie rozmawiałam od ponad pięciu lat. Jego wyjazdy służbowe trwały wieczność, a przyjeżdżał tylko na zawody Angeliny. Także ten, fajna rodzinka.
- Twój sierściuch znowu darł mordę na twoją siostrę. Masz ją ogarnąć albo wywalę ją za drzwi – syknęła kobieta. Przewróciłam oczami. Nienawidzili Coffe od kiedy ta pogoniła maltańczyka Angeli i pogryzła jego piłkę. Moja assusinka była najukochańszym psem jakiego w życiu poznałam. Sto razy lepsza od tego szczuroryja, Lady. Ten mały pierdolec strasznie działał na nerwy zarówno mnie jak i mojej suczce.
- Pójdę z nią na spacer – burknęłam. Nie czekając na odpowiedz mojej rodzicielki wróciłam z powrotem do pokoju. Znalazłam tam Coffe leżącą na moim łóżku ze skruszonym wyrazem pysia. Usiadłam obok niej i pogłaskałam ją po grzbiecie. Suka delikatnie zamachała ogonem i próbowała wejść mi na kolana.
- O nie, nie moja droga. Ruszaj dupę idziemy na dwór – zacmokałam na nią i zrzuciłam z łóżka. Obrażona wyszła z pokoju, ale po chwili wróciła ze smyczą i szelkami w pysku. Zakładanie okablowania nie zajęło nam długo, więc po chwili już byłyśmy na korytarzu. Oczywiście już jak miałam rękę na klamce, mój ojciec uznał, że fajnie będzie zatrzymać mnie przed wyjściem.
- Smile nie jest w zbyt dobrej formie – odchrząkną mierząc mnie wzrokiem. Wyglądał jakby dopiero wrócił z biura. Krawacik, garniturek i ulizane włosy.
Westchnęłam ciężko. Nie wiem dlaczego moi rodzice tak bardzo wtrącali się w sprawy moje i mojego konia. Pierwszym razem dowalili się do jadłospisu wałacha , drugim do treningu, a teraz kondycji? Jesu, nie znają się na koniach, a i tak dalej pierdzielą.
- Smile jest w bardzo dobrej formie. Miał ładny przejazd i czwarte miejsce w 130 – stkach – powiedziałam siląc się na spokojny ton. Tato spojrzał się na mnie z miną typu „Nie znasz się dziecko”. Jasne, bo dziesięć lat jazdy konnej to przecież nic.
- Gdybyś była tak dobra w jeździe konnej jak twoja siostra – westchnął. – Dobrze, że już w weekend wyjeżdżasz. Nie będziemy musieli się z tobą użerać.
Po tych słowach w moich oczach zebrały się łzy. Szybko otwarłam drzwi i wyszłam na pole. Miałam tyle szczęścia, że mieszkałam na, dość dużej, wsi. Spuściłam Coffe ze smyczy i usiadłam na skałce. Otarłam dłonią łzy, ale było ich za dużo, ciągle mimowolnie leciały. Od kiedy pamiętałam wiele rzeczy mnie raniło, choć może nie powinno. Oczywiście zaczęło się od głupich żartów w szkole. Moi rodzice w naszej okolicy uchodzili za największych katolików i wyznawicieli tych kontrowersyjnych metod wychowania. Zawsze ciągali mnie do kościoła i nie obchodziło ich to, że dwie godziny stania to może być trochę za dużo dla dziecka. Potem bardzo dobitnie wpajali mi wiarę, a każdy mój sprzeciw skutkował siniakami na całym ciele. Tak bardzo wpajali mi Chrystusa do serca, że po jakimś czasie zostałam ateistką. Oni co prawda o tym nie wiedzieli, ale miałabym poważny problem gdyby to wyciekło. Znienawidzili by mnie, choć wydaje mi się, że to się już stało. Na szczęście jeszcze trzy dni, a potem wolność. Upragniona.
>może komuś ułatwi to pisanie odpisów :3
piątek, 16 lutego 2018
Od Nicole cd. Sama
***
Obudziłam się chyba po południu, leżałam parę minut w wygodnym łóżku. Sama nie było obok mnie, szkoda. Miałam ochotę na małe co nie co, ale cóż... Wczorajsza noc powinna mi w sumie wystarczyć.
Niechętnie wstałam, narzuciłam na siebie szlafrok i poszłam do łazienki. Szybko ogarnęłam poranną toaletę i ubrałam się. Dużo czasu zajęło mi rozczesanie włosów które wyglądały jak totalne siano. W końcu wyszłam z toalety, podeszłam do Sama i ku jego niechęci poczochrałam jego włosy. Szybko zjadłam śniadanie.
- Nie wiem jak ty, ale ja mam w dupie dzisiejsze lekcje. - uznał Sam, popijając kawę. Przytaknęłam, nie miałam ochoty kisić się teraz w klasie. Brunet postanowił że pójdziemy na spacer, założyłam jego kurtkę z dziecinną satysfakcją. Zawiązał but i podał mi moją kurtkę. Niechętnie zdjęłam jego i nałożyłam własną. Wyszliśmy do parku, chodziliśmy z dwadzieścia minut i w końcu przystanęliśmy. Sam nagle zaczął nerwowo grzebać po kieszeniach i do tego klęknął. Popatrzyłam na niego lekko zdziwiona. Czy on? Właśnie chciał mi się oświadczyć?! Pisnęłam cicho i zakryłam dłońmi usta, wręcz powstrzymując się od krzyków szczęścia.
- Tu jesteś! - powiedział wyjmując coś z kieszeni. Podskoczyłam radośnie nie mogąc się doczekać tego wymarzonego pytania. I szczerze? Nie doczekałam się... Tak po ludzku zawiązał sznurówkę i wstał trzymając w ręku telefon. Kurwa...
- Co ty odpierdoliłeś właśnie? - starałam powstrzymać się wybuch emocji.
- Zawiązałem sznurówkę i wyjąłem telefon. - wzruszył ramionami. Trzymajcie mnie bo mu przypierdole w te urocze ząbki....
Westchnęłam i odwróciłam się na pięcie. Chciałam być jak najdalej od niego, jak mógł mi zrobić tak cholernie głupią nadzieję?!
- Coś się stało? - dogonił mnie szybko, patrzył na mnie zdezorientowany. Zaśmiałam się sztucznie, uniósł brwi w geście zdziwienia.
- Słuchaj teraz będzie najlepsze : Domyśl się! - uśmiechnęłam się złośliwie i szłam dalej przed siebie.
- Gdzie ty do kurwy idziesz? - usłyszałam za plecami.
- Do piekła, może Szatan mnie pokocha i zostanę Diablicą! - odkrzyknęłam mu.
Targała mną złość i jednocześnie żal. Jak mógł mi zrobić nadzieję? Niby nie znamy się, ale kurcze... Nie wiem co o tym myśleć. To wszystko mogłoby wydawać się proste a ja odpierdalam jakieś fochy i nie wiadomo co.
Sammy? Doczekałaś się xD wiem że krótkie :) możesz mnie zjeść, czyt. Zabić xD
Obudziłam się chyba po południu, leżałam parę minut w wygodnym łóżku. Sama nie było obok mnie, szkoda. Miałam ochotę na małe co nie co, ale cóż... Wczorajsza noc powinna mi w sumie wystarczyć.
Niechętnie wstałam, narzuciłam na siebie szlafrok i poszłam do łazienki. Szybko ogarnęłam poranną toaletę i ubrałam się. Dużo czasu zajęło mi rozczesanie włosów które wyglądały jak totalne siano. W końcu wyszłam z toalety, podeszłam do Sama i ku jego niechęci poczochrałam jego włosy. Szybko zjadłam śniadanie.
- Nie wiem jak ty, ale ja mam w dupie dzisiejsze lekcje. - uznał Sam, popijając kawę. Przytaknęłam, nie miałam ochoty kisić się teraz w klasie. Brunet postanowił że pójdziemy na spacer, założyłam jego kurtkę z dziecinną satysfakcją. Zawiązał but i podał mi moją kurtkę. Niechętnie zdjęłam jego i nałożyłam własną. Wyszliśmy do parku, chodziliśmy z dwadzieścia minut i w końcu przystanęliśmy. Sam nagle zaczął nerwowo grzebać po kieszeniach i do tego klęknął. Popatrzyłam na niego lekko zdziwiona. Czy on? Właśnie chciał mi się oświadczyć?! Pisnęłam cicho i zakryłam dłońmi usta, wręcz powstrzymując się od krzyków szczęścia.
- Tu jesteś! - powiedział wyjmując coś z kieszeni. Podskoczyłam radośnie nie mogąc się doczekać tego wymarzonego pytania. I szczerze? Nie doczekałam się... Tak po ludzku zawiązał sznurówkę i wstał trzymając w ręku telefon. Kurwa...
- Co ty odpierdoliłeś właśnie? - starałam powstrzymać się wybuch emocji.
- Zawiązałem sznurówkę i wyjąłem telefon. - wzruszył ramionami. Trzymajcie mnie bo mu przypierdole w te urocze ząbki....
Westchnęłam i odwróciłam się na pięcie. Chciałam być jak najdalej od niego, jak mógł mi zrobić tak cholernie głupią nadzieję?!
- Coś się stało? - dogonił mnie szybko, patrzył na mnie zdezorientowany. Zaśmiałam się sztucznie, uniósł brwi w geście zdziwienia.
- Słuchaj teraz będzie najlepsze : Domyśl się! - uśmiechnęłam się złośliwie i szłam dalej przed siebie.
- Gdzie ty do kurwy idziesz? - usłyszałam za plecami.
- Do piekła, może Szatan mnie pokocha i zostanę Diablicą! - odkrzyknęłam mu.
Targała mną złość i jednocześnie żal. Jak mógł mi zrobić nadzieję? Niby nie znamy się, ale kurcze... Nie wiem co o tym myśleć. To wszystko mogłoby wydawać się proste a ja odpierdalam jakieś fochy i nie wiadomo co.
Sammy? Doczekałaś się xD wiem że krótkie :) możesz mnie zjeść, czyt. Zabić xD
środa, 14 lutego 2018
Walentynki!
Miłość wisi w powietrzu. *Shad zakłada chustę i kicha* mam na to alergię. No ale cóż, ja wam nastroju psuć nie będę c: Pościk mniej poważny, bo halo! macie niedowaloną adminkę, która naprawdę ma dzikie pomysły. Chciałabym wam wszystkim życzyć cudownych Walentynek albo dnia singla, który jest jutro. Spędzonych ze swoją drugą połówką, przyjaciółmi, kimkolwiek chcecie. Wiecie, zawsze możecie wyznać miłość swojemu crushowi ^^ Wszystkim wam życzę jak najlepiej w życiu i związkach. No i powodzenia c; Nie umiem w takie ckliwe słówka, wybaczcie xD
Ps. Niespodzianka jest coraz bliżej :3
Pozdrowionka,
Shad ♥
Ps. Niespodzianka jest coraz bliżej :3
Pozdrowionka,
Shad ♥
Event Walentynkowy!
I do Dressage Academy zawitała miłość, różyczki i wszechobecne amory. Jak zwykle, z tej okazji postanowiłam zorganizować niespodziankę event!
Szczególnie chciałabym podziękować Mikserowi, za zarzucenie mnie wieloma pomysłami, których tutaj użyłam. Oczywiście nie pomijam Blancza, naszej Policji, która pomogła mi bardzo w tytułowaniu i sama podsunęła kilka zadań. Może przejdziemy już do rzeczy? ~ Tajemniczy głos spod biurka.
No tak, przepraszam bardzo za zwłokę.
Jaki miałeś numerek i czy znalazłeś osobę z tym samym, co twój?
Każdy uczestnik otrzymuje 100$
BAL
Z okazji walentynek, święta zakochanych, jak to mawiają, zorganizowany zostaje bal. Mile widziany jest tu każdy, z drugą połówką - lub bez. Gra muzyka, poncz leje się litrami, kilka procentów też się polało. No ale raz na jakiś czas można sobie pozwolić, a nauczyciele przymrużają na to oko. Nieodłączną częścią balu jest wolny, podczas którego wybiera się króla i królową balu - zakochaną parę. Otrzymują oni najczęściej jakieś zadanie do wykonania, po jego wykonaniu dostaną korony godne władców.
Każdy uczestnik otrzymuje 90$
Numerek, który wylosowałeś już wcześniej, przyda Ci się na rajdzie. Z tym samym numerem jedziesz na rajd. Pod wieczór odbędzie się pokaz fajerwerków, podczas waszego rajdu. Siedzisz ze swoją drugą połówką, lub parą na rajd, z uśmiechem oglądając niebo. Rozlega się przerażone rżenie koni, które najwidoczniej przestraszyły się wybuchów. Po krótkiej bieganinie udaje wam się uspokoić wierzchowce. Ponownie wracacie do miłego wieczoru, i rozpalacie ognisko. Jeden z uczniów gra na gitarze, a reszta śpiewa. Poczułeś się nieco gorzej, ale postanawiasz kontynuować wypad. Zauważa to wasz opiekun, jak się tłumaczysz?
Każdy uczestnik otrzymuje 90$
Szczególnie chciałabym podziękować Mikserowi, za zarzucenie mnie wieloma pomysłami, których tutaj użyłam. Oczywiście nie pomijam Blancza, naszej Policji, która pomogła mi bardzo w tytułowaniu i sama podsunęła kilka zadań. Może przejdziemy już do rzeczy? ~ Tajemniczy głos spod biurka.
No tak, przepraszam bardzo za zwłokę.
I DRUGA POŁÓWKA I
Nastały walentynki, długo czekałeś, bądź nie, ale końcu nastąpił ten dzień. Gdy tylko wszedłeś do akademii, zaczepiła cię stojąca obok dziewczyna i dała połówkę wyciętego z papieru serca, na którym widniał numerek. Oznajmiła, że twoim zadaniem jest znaleźć osobę, która posiada drugą połówkę, z tą samą liczbą. Jeśli ją znajdziesz, masz zgłosić się do sekretariatu (wraz z drugą połówką) po upominek. Jaki miałeś numerek i czy znalazłeś osobę z tym samym, co twój?
Każdy uczestnik otrzymuje 100$
BAL
Z okazji walentynek, święta zakochanych, jak to mawiają, zorganizowany zostaje bal. Mile widziany jest tu każdy, z drugą połówką - lub bez. Gra muzyka, poncz leje się litrami, kilka procentów też się polało. No ale raz na jakiś czas można sobie pozwolić, a nauczyciele przymrużają na to oko. Nieodłączną częścią balu jest wolny, podczas którego wybiera się króla i królową balu - zakochaną parę. Otrzymują oni najczęściej jakieś zadanie do wykonania, po jego wykonaniu dostaną korony godne władców.
Każdy uczestnik otrzymuje 90$
II RAJD WALENTYNKOWY II
Numerek, który wylosowałeś już wcześniej, przyda Ci się na rajdzie. Z tym samym numerem jedziesz na rajd. Pod wieczór odbędzie się pokaz fajerwerków, podczas waszego rajdu. Siedzisz ze swoją drugą połówką, lub parą na rajd, z uśmiechem oglądając niebo. Rozlega się przerażone rżenie koni, które najwidoczniej przestraszyły się wybuchów. Po krótkiej bieganinie udaje wam się uspokoić wierzchowce. Ponownie wracacie do miłego wieczoru, i rozpalacie ognisko. Jeden z uczniów gra na gitarze, a reszta śpiewa. Poczułeś się nieco gorzej, ale postanawiasz kontynuować wypad. Zauważa to wasz opiekun, jak się tłumaczysz?
Każdy uczestnik otrzymuje 90$
III PRZEZNACZENIE III
Każdy uczestnik otrzymuje 90$
Zapraszam do udziału :D W najbliższym czasie pojawi się event fabularny.
Walentynki święto dla niektórych szczególne, dla innych nie. Ty akurat nie masz planów, więc idziesz do kawiarni. To co się tam dzieje, to istny harmider. Pracownicy ledwo dają sobie radę z klientami, których liczby nie idzie opisać. Wiele osób ze względu na brak miejsc, bierze walentynkowe specjały na wynos. Postanawiasz jednak wyjść z przeludnionego miejsca. Wychodząc potykasz się i niechcący wapadasz na obcą osobę. W ostatniej chwili zdążyła cię ona złapać i z powrotem postawić na nogi. Osoba ta również jest sama, najwidoczniej nie ma planów, tak jak ty. Czy to przeznaczenie? Początek przyjaźni lub czegoś więcej? Jak spędzisz resztę dnia?
Każdy uczestnik otrzymuje 85$
Walentynki! A ty? Jak na razie siedzisz w domu i nie masz żadnych planów na ten dzień. Tak więc robisz to, co zawsze. Poranna toaleta, śniadanie i inne codzienne rzeczy. W pewnym momencie wyglądasz przez okno i widzisz mnóstwo par spacerujących sobie po terenie akademii. Powoli zaczynasz czuć klimat walentynek. Postanawiasz się przejść. Wychodząc z pokoju można dostrzec mnóstwo serc porozwieszanych po akademii, zapewne szykują się zabawy. Wychodzisz z budynku akademii i zmierzasz do stajni, masz zamiar odwiedzić swojego wierzchowca. Po jakimś czasie wracasz do akademii. Będąc na korytarzu, zauważasz prezent stojący pod twoimi drzwiami. Widnieje na nim twoje imię i nazwisko, więc zabierasz znalezisko. Po wejściu do pokoju dostrzegasz małą karteczkę leżącą przy drzwiach... Została pod nimi wsunięta... A więc od kogo dostałeś prezent? Przyjaciela, drugiej połówki, a może cichego wielbiciela? Co zrobiłeś z prezentem i jak spędziłeś resztę dnia?
Każdy uczestnik otrzymuje 85$
IV NIESPODZIANKA IV
Walentynki! A ty? Jak na razie siedzisz w domu i nie masz żadnych planów na ten dzień. Tak więc robisz to, co zawsze. Poranna toaleta, śniadanie i inne codzienne rzeczy. W pewnym momencie wyglądasz przez okno i widzisz mnóstwo par spacerujących sobie po terenie akademii. Powoli zaczynasz czuć klimat walentynek. Postanawiasz się przejść. Wychodząc z pokoju można dostrzec mnóstwo serc porozwieszanych po akademii, zapewne szykują się zabawy. Wychodzisz z budynku akademii i zmierzasz do stajni, masz zamiar odwiedzić swojego wierzchowca. Po jakimś czasie wracasz do akademii. Będąc na korytarzu, zauważasz prezent stojący pod twoimi drzwiami. Widnieje na nim twoje imię i nazwisko, więc zabierasz znalezisko. Po wejściu do pokoju dostrzegasz małą karteczkę leżącą przy drzwiach... Została pod nimi wsunięta... A więc od kogo dostałeś prezent? Przyjaciela, drugiej połówki, a może cichego wielbiciela? Co zrobiłeś z prezentem i jak spędziłeś resztę dnia?
Każdy uczestnik otrzymuje 90$
Zapraszam do udziału :D W najbliższym czasie pojawi się event fabularny.
wtorek, 13 lutego 2018
Od Andy'ego cd. Esmeraldy
***
Z cudownego snu wyrwał mnie budzik, szczerze nienawidzę tego kto to wymyślił. Ale cóż, trza kiedyś wstać. Niechętnie wziąłem rzeczy z podłogi, Max jeszcze spał co trochę mnie zdziwiło bo jednak mój budzik to cichych nie należy, a szczególnie jego wyłączanie. No ale cóż. Postanowiłem pójść do stajni na spokojnie z samego rana potrenować z Diablo. Po drodze zgarnąłem jakąś suchą bułkę, po czym wyszedłem z pokoju. Wyszedłem z akademii, w drodze do stajni zatrzymałem się by na moment odetchnąć świeżym powietrzem.
- Ej, przepraszam? - usłyszałem głos, odwróciłem się i zobaczyłem zmierzającą ku mnie dziewczynę z dość nietypowym kolorem włosów.
- Wiesz może, gdzie znajdują się stajnie dla koni prywatnych? - zapytała, zaplatając dłonie.
- Jasne, trzeba iść prosto, o tam. - wskazałem na budynek, do którego właśnie zmierzałem. - Właściwie to mogę pójść z Tobą, sam tam idę. - uśmiechnąłem się lekko, dziewczyna odwzajemniła się tym samym.
- Andy - przedstawiłem się.
- Em, co... Esmeralda, ale mów mi Esma -
- Jesteś nowa? - dopytywałem.
- Jeśli drugi dzień oznacza, że jestem nowa, to tak.- doszliśmy do stajni w dość szybkim tempie. Gdy tylko weszliśmy do budynku, dziewczyna krzyknęła zapewne imię swojego konia i podbiegła do karego holsztyna. Zaśmiałem się i poszedłem do swojego konia, który nie stał daleko. Gwizdnąłem cicho jednak ten zignorował mnie i odwrócił się do mnie zadem.
- Masz swojego konia? - uśmiechnęła się do mnie Esma.
- Tak jakby... - westchnąłem. Zaśmiała się cicho i weszła do boksu swojego konia. Poszedłem po sprzęt do czyszczenia konia, po czym wszedłem do boksu. Wszystko szło szybko i sprawnie, jednak z czyszczeniem kopyt był największy problem. Nie obyło się bez odsuwania się, wyrywania nogi i deptania mi po butach. Zapierdole go kiedyś, przysięgam...
Kiedy skończyłem go czyścić i oporządzać, wyprowadziłem go z boksu. Większość ludzi kierowało się na halę, z racji tego że zimno i takie tam. Zignorowałem ten fakt i postanowiłem pojechać samotnie w teren.
- Czekaj! - usłyszałem za plecami, odwrociłem się i zobaczyłem Esmę. Szła w moją stronę, trzymając wodze swojego karusa.
- O co chodzi? - zmierzyłem ją wzrokiem.
Esma? Wybacz ale brak weny boli xD
Z cudownego snu wyrwał mnie budzik, szczerze nienawidzę tego kto to wymyślił. Ale cóż, trza kiedyś wstać. Niechętnie wziąłem rzeczy z podłogi, Max jeszcze spał co trochę mnie zdziwiło bo jednak mój budzik to cichych nie należy, a szczególnie jego wyłączanie. No ale cóż. Postanowiłem pójść do stajni na spokojnie z samego rana potrenować z Diablo. Po drodze zgarnąłem jakąś suchą bułkę, po czym wyszedłem z pokoju. Wyszedłem z akademii, w drodze do stajni zatrzymałem się by na moment odetchnąć świeżym powietrzem.
- Ej, przepraszam? - usłyszałem głos, odwróciłem się i zobaczyłem zmierzającą ku mnie dziewczynę z dość nietypowym kolorem włosów.
- Wiesz może, gdzie znajdują się stajnie dla koni prywatnych? - zapytała, zaplatając dłonie.
- Jasne, trzeba iść prosto, o tam. - wskazałem na budynek, do którego właśnie zmierzałem. - Właściwie to mogę pójść z Tobą, sam tam idę. - uśmiechnąłem się lekko, dziewczyna odwzajemniła się tym samym.
- Andy - przedstawiłem się.
- Em, co... Esmeralda, ale mów mi Esma -
- Jesteś nowa? - dopytywałem.
- Jeśli drugi dzień oznacza, że jestem nowa, to tak.- doszliśmy do stajni w dość szybkim tempie. Gdy tylko weszliśmy do budynku, dziewczyna krzyknęła zapewne imię swojego konia i podbiegła do karego holsztyna. Zaśmiałem się i poszedłem do swojego konia, który nie stał daleko. Gwizdnąłem cicho jednak ten zignorował mnie i odwrócił się do mnie zadem.
- Masz swojego konia? - uśmiechnęła się do mnie Esma.
- Tak jakby... - westchnąłem. Zaśmiała się cicho i weszła do boksu swojego konia. Poszedłem po sprzęt do czyszczenia konia, po czym wszedłem do boksu. Wszystko szło szybko i sprawnie, jednak z czyszczeniem kopyt był największy problem. Nie obyło się bez odsuwania się, wyrywania nogi i deptania mi po butach. Zapierdole go kiedyś, przysięgam...
Kiedy skończyłem go czyścić i oporządzać, wyprowadziłem go z boksu. Większość ludzi kierowało się na halę, z racji tego że zimno i takie tam. Zignorowałem ten fakt i postanowiłem pojechać samotnie w teren.
- Czekaj! - usłyszałem za plecami, odwrociłem się i zobaczyłem Esmę. Szła w moją stronę, trzymając wodze swojego karusa.
- O co chodzi? - zmierzyłem ją wzrokiem.
Esma? Wybacz ale brak weny boli xD
Od Hannah cd. Nathaniela
Spojrzałam na chłopaka unosząc lekko brwi. Usiadł obok – okej, może być, zagadał – ogromny błąd. Nie byłam za bardzo w nastroju na jakąkolwiek rozmowę, a tym bardziej z typem, którego praktycznie nie znałam. Dlatego próbowałam go zignorować.
- Nie pogadasz ze mną? – zrobił minę zbitego pieska. Pokręciłam głową narzucając na głowę kaptur. Mimo, że w pomieszczeniu było dość ciepło, to mi w dalszym ciągu odmarzała twarz. Takie życie wiecznego zmarzlucha.
- Nie lubię rozmawiać z ludzmi – odparłam po dłuższej chwili całkowitej ciszy. Od kilku minut zalewałam drugą instruktorkę pytaniami o to jak mija im droga. To moja wina, że Smile się wywrócił i przeze mnie musieliśmy interweniować. Od zawsze wiedziałam, że jest całkowitą ciotą, ale nie aż taką! Wypieprzyć owszem, zdarzyło mu się, ale nigdy nic sobie przy tym nie robił.
- Martwisz się o konia? – spytał. No inteligentem to on nie był. Chyba logiczne było, że jeśli mój ukochany koń został ranny, to się o niego boję. Co prawda stał zaraz za mną, ale bałam się na niego spojrzeć. Zawaliłam i teraz cierpi.
- Nie w ogóle, tylko trochę – prychnęłam odwracając się tyłem do niego. Popatrzyłam przez chwilę na Smile’ a, który jadł trawę przyniesioną przez kogoś z naszej grupy. Deresz na chwilę uniósł łeb i poruszył uszami w moją stronę. Westchnęłam cicho. Ciekawe jak długo będę się leczyć z chorobliwego martwienia się o wszystko i wszystkich. Może i czasem wydawałam się osobą, która ma wszystko w dupie, ale w rzeczywistości przejmowałam się wszystkim bardzo mocno.
- Spokojnie, jutro wet powinien dojechać – uśmiechnął się Nathan. Spróbowałam unieść kąciki ust i być może mi się to udało, nie wiem. Spuściłam głowę i wstałam. Zacmokałam na mojego deresza, a ten cicho zarżał trącając mnie w ręce. Pogładziłam go po szyi po czym zapięłam rozpięty pasek od derki. Chyba nie był za bardzo zadowolony z konieczności stania na uwiązie, ale i to cierpliwie znosił. Z resztą jak wszystkie nieprzyjemności, które go w ciągu jego zaledwie sześcioletniego życia spotkały.
- No czego chcesz? – zapytałam kiedy wsadził pysk w moją kieszeń. Podrapałam go po czole wyjmując granulowany cukier. Podetknęłam go pod nos wałacha, a on zlizał smakołyka z mojej dłoni. Pokręciłam głową gdy zaczął domagać się kolejnych. Musiałam pilnować go bym nie miała znowu tłuściutkiej kluseczki. Przez rok walczyłam by odrobinę zszedł z wagi, bo u poprzedniego właściciela chyba dzieci dokarmiały go aż za bardzo. No, ale koniec końców i tak wyszło na to, że jak schudnie to potem ciężko mu przytyć. No i znowu karuzela, raz za gruby, raz za chudy. Ech.
Dereszek prychnął niezadowolony i lekko skulił uszy. Droczył się ze mną, to pewne. Dzieciaczek mimo uszkodzonej strzałki chyba nie stracił swojego młodzieńczego wigoru. Nigdy nie był koniem łatwym, często zdarzało mu się przestraszyć lub ponieść, ale nigdy specjalnie. Jak go kupiłam przez dwa miesiące męczyłam się by zdobyć jego zaufanie, a nie było to wcale prostym zadaniem.
- Jesteś głodna? – zapytał Nathaniel machając mi przed nosem kanapkami. W sumie, byłam. – Dobrze, że wziąłem trochę na zapas.
Podał mi jedno zawiniątko, a ja mimowolnie uśmiechnęłam się. Może czas się otworzyć, w końcu już kilka razy uratował mi dupę. Przy okazji chyba starał się być miły, więc czas zacząć go tolerować? Pomysł dobry, gorzej z wcieleniem go w życie.
- Dziękuję – powiedziałam i usiadłam z powrotem na krześle przy kominku. Mimo, że trzaskający ogień dawał ciepło, to mnie nadal było zimno jak na jakimś biegunie północnym czy coś. Nigdy nie byłam dobra z geografi.
Kilka minut później dosiadł się do mnie Nathan. Trochę musiał pogadać sam do siebie zanim ogarnęłam, że mówi do mnie. Rozmawiało mi się z nim nawet przyjemnie. Nie narzucał ciężkich tematów, nie pieprzył o pogodzie za oknem, która swoją drogą była fatalna. Ciągle lało, a w oddali słychać było grzmoty. Konie zaczęły robić się nerwowe, ale Smile wyjątkowo stał spokojnie z ugiętą tylną nogą. Postanowiłam spać obok niego, na drugiej derce, którą miałam spakowaną do plecaka w razie dużego mrozu.
W momencie w, którym zasnęłam słychać było jedynie deszcz dudniący w dach schronu i spokojny oddech mojego śledzia.
**
Kiedy się obudziłam jeszcze nikt nie był na nogach. Obróciłam się w bok obserwując jak Smile się budzi. Koń spojrzał na mnie i trącił delikatnie mój policzek. Podniosłam się na nogi i wyjrzałam za okno. Po nocnej nawałnicy na ziemi było pełno kałuż, a ziemia nie była zbyt sprzyjająca do powrotu do Akademii. A tym bardziej z koniem o uszkodzonej strzałce.
Westchnęłam cicho, przecierając oczy palcami. Obudziłam kilka osób i razem poszliśmy narwać trawy dla koni. Trochę nam to zajęło biorąc pod uwagę fakt, że zielenina była cała mokra. No, ale widok szczęśliwych wierzchowców był wystarczającą nagrodą.
- Dobrze dzieci. Będziemy musieli iść połowę drogi do Akademii. Tam będzie czekać na nas weterynarz, który weźmie Smile’a i Hannah. Reszta pojedzie konno – oznajmiła nasza opiekunka gdy szykowaliśmy konie do drogi. Niestety deresz musiał iść w siodle, ale przynajmniej miał na grzbiecie derkę, a na łbie kantar zamiast tranzelki. Wiedziałam, że strzałka go bolała, ale to tylko trzy kilometry.
- Dasz radę koniku – szepnęłam odwiązując go od belki.
Wyruszyliśmy kilka minut po dziewiątej. Co niektórzy wsiedli na konie, inni szli obok mnie. Smile lekko utykał, ale i tak brnął przed siebie. Machał apatycznie łbem ostrożnie stąpając po rozmoczonej glebie. Zdążył mi już ochlapać całe spodnie, ale kij z tym. Czego nie robi się dla kochanego konia.
- Chcesz wsiąść na chwile na Lunę ? – zapytał Nathaniel. Z wdzięcznością podałam mu uwiąż i wskoczyłam na grzbiet Izabelki. Dałam jej długie wodze i stępowałam przy boku śledzia. Wałach zauważył zmianę osoby, która go prowadziła, ale nie protestował.
- Dobry z niej koń – poklepałam Lunę po szyi. Nathan uśmiechnął się próbując odciągnąć deresza od skubania gałązek. Ciężkie zadanie, wałach był prawdziwym łasuchem.
Przez kolejne pół godziny zmieniałam się z kilkoma osobami końmi, poznałam kilka naprawdę świetnych wierzchowców i ludzi. A tak wzbraniałam się przed poznawaniem kogokolwiek!
Komplikacje zaczęły się dopiero jak na drodze stanęła ogromna, powalona choinka. Czy świerk jak kto woli. Najgorsze było jednak to, że nagle zaczął padać deszcz. Wręcz lać, a my nie wiedzieliśmy jak wrócić.
> Nathan? Trochu zwaliłam
- Nie pogadasz ze mną? – zrobił minę zbitego pieska. Pokręciłam głową narzucając na głowę kaptur. Mimo, że w pomieszczeniu było dość ciepło, to mi w dalszym ciągu odmarzała twarz. Takie życie wiecznego zmarzlucha.
- Nie lubię rozmawiać z ludzmi – odparłam po dłuższej chwili całkowitej ciszy. Od kilku minut zalewałam drugą instruktorkę pytaniami o to jak mija im droga. To moja wina, że Smile się wywrócił i przeze mnie musieliśmy interweniować. Od zawsze wiedziałam, że jest całkowitą ciotą, ale nie aż taką! Wypieprzyć owszem, zdarzyło mu się, ale nigdy nic sobie przy tym nie robił.
- Martwisz się o konia? – spytał. No inteligentem to on nie był. Chyba logiczne było, że jeśli mój ukochany koń został ranny, to się o niego boję. Co prawda stał zaraz za mną, ale bałam się na niego spojrzeć. Zawaliłam i teraz cierpi.
- Nie w ogóle, tylko trochę – prychnęłam odwracając się tyłem do niego. Popatrzyłam przez chwilę na Smile’ a, który jadł trawę przyniesioną przez kogoś z naszej grupy. Deresz na chwilę uniósł łeb i poruszył uszami w moją stronę. Westchnęłam cicho. Ciekawe jak długo będę się leczyć z chorobliwego martwienia się o wszystko i wszystkich. Może i czasem wydawałam się osobą, która ma wszystko w dupie, ale w rzeczywistości przejmowałam się wszystkim bardzo mocno.
- Spokojnie, jutro wet powinien dojechać – uśmiechnął się Nathan. Spróbowałam unieść kąciki ust i być może mi się to udało, nie wiem. Spuściłam głowę i wstałam. Zacmokałam na mojego deresza, a ten cicho zarżał trącając mnie w ręce. Pogładziłam go po szyi po czym zapięłam rozpięty pasek od derki. Chyba nie był za bardzo zadowolony z konieczności stania na uwiązie, ale i to cierpliwie znosił. Z resztą jak wszystkie nieprzyjemności, które go w ciągu jego zaledwie sześcioletniego życia spotkały.
- No czego chcesz? – zapytałam kiedy wsadził pysk w moją kieszeń. Podrapałam go po czole wyjmując granulowany cukier. Podetknęłam go pod nos wałacha, a on zlizał smakołyka z mojej dłoni. Pokręciłam głową gdy zaczął domagać się kolejnych. Musiałam pilnować go bym nie miała znowu tłuściutkiej kluseczki. Przez rok walczyłam by odrobinę zszedł z wagi, bo u poprzedniego właściciela chyba dzieci dokarmiały go aż za bardzo. No, ale koniec końców i tak wyszło na to, że jak schudnie to potem ciężko mu przytyć. No i znowu karuzela, raz za gruby, raz za chudy. Ech.
Dereszek prychnął niezadowolony i lekko skulił uszy. Droczył się ze mną, to pewne. Dzieciaczek mimo uszkodzonej strzałki chyba nie stracił swojego młodzieńczego wigoru. Nigdy nie był koniem łatwym, często zdarzało mu się przestraszyć lub ponieść, ale nigdy specjalnie. Jak go kupiłam przez dwa miesiące męczyłam się by zdobyć jego zaufanie, a nie było to wcale prostym zadaniem.
- Jesteś głodna? – zapytał Nathaniel machając mi przed nosem kanapkami. W sumie, byłam. – Dobrze, że wziąłem trochę na zapas.
Podał mi jedno zawiniątko, a ja mimowolnie uśmiechnęłam się. Może czas się otworzyć, w końcu już kilka razy uratował mi dupę. Przy okazji chyba starał się być miły, więc czas zacząć go tolerować? Pomysł dobry, gorzej z wcieleniem go w życie.
- Dziękuję – powiedziałam i usiadłam z powrotem na krześle przy kominku. Mimo, że trzaskający ogień dawał ciepło, to mnie nadal było zimno jak na jakimś biegunie północnym czy coś. Nigdy nie byłam dobra z geografi.
Kilka minut później dosiadł się do mnie Nathan. Trochę musiał pogadać sam do siebie zanim ogarnęłam, że mówi do mnie. Rozmawiało mi się z nim nawet przyjemnie. Nie narzucał ciężkich tematów, nie pieprzył o pogodzie za oknem, która swoją drogą była fatalna. Ciągle lało, a w oddali słychać było grzmoty. Konie zaczęły robić się nerwowe, ale Smile wyjątkowo stał spokojnie z ugiętą tylną nogą. Postanowiłam spać obok niego, na drugiej derce, którą miałam spakowaną do plecaka w razie dużego mrozu.
W momencie w, którym zasnęłam słychać było jedynie deszcz dudniący w dach schronu i spokojny oddech mojego śledzia.
**
Kiedy się obudziłam jeszcze nikt nie był na nogach. Obróciłam się w bok obserwując jak Smile się budzi. Koń spojrzał na mnie i trącił delikatnie mój policzek. Podniosłam się na nogi i wyjrzałam za okno. Po nocnej nawałnicy na ziemi było pełno kałuż, a ziemia nie była zbyt sprzyjająca do powrotu do Akademii. A tym bardziej z koniem o uszkodzonej strzałce.
Westchnęłam cicho, przecierając oczy palcami. Obudziłam kilka osób i razem poszliśmy narwać trawy dla koni. Trochę nam to zajęło biorąc pod uwagę fakt, że zielenina była cała mokra. No, ale widok szczęśliwych wierzchowców był wystarczającą nagrodą.
- Dobrze dzieci. Będziemy musieli iść połowę drogi do Akademii. Tam będzie czekać na nas weterynarz, który weźmie Smile’a i Hannah. Reszta pojedzie konno – oznajmiła nasza opiekunka gdy szykowaliśmy konie do drogi. Niestety deresz musiał iść w siodle, ale przynajmniej miał na grzbiecie derkę, a na łbie kantar zamiast tranzelki. Wiedziałam, że strzałka go bolała, ale to tylko trzy kilometry.
- Dasz radę koniku – szepnęłam odwiązując go od belki.
Wyruszyliśmy kilka minut po dziewiątej. Co niektórzy wsiedli na konie, inni szli obok mnie. Smile lekko utykał, ale i tak brnął przed siebie. Machał apatycznie łbem ostrożnie stąpając po rozmoczonej glebie. Zdążył mi już ochlapać całe spodnie, ale kij z tym. Czego nie robi się dla kochanego konia.
- Chcesz wsiąść na chwile na Lunę ? – zapytał Nathaniel. Z wdzięcznością podałam mu uwiąż i wskoczyłam na grzbiet Izabelki. Dałam jej długie wodze i stępowałam przy boku śledzia. Wałach zauważył zmianę osoby, która go prowadziła, ale nie protestował.
- Dobry z niej koń – poklepałam Lunę po szyi. Nathan uśmiechnął się próbując odciągnąć deresza od skubania gałązek. Ciężkie zadanie, wałach był prawdziwym łasuchem.
Przez kolejne pół godziny zmieniałam się z kilkoma osobami końmi, poznałam kilka naprawdę świetnych wierzchowców i ludzi. A tak wzbraniałam się przed poznawaniem kogokolwiek!
Komplikacje zaczęły się dopiero jak na drodze stanęła ogromna, powalona choinka. Czy świerk jak kto woli. Najgorsze było jednak to, że nagle zaczął padać deszcz. Wręcz lać, a my nie wiedzieliśmy jak wrócić.
> Nathan? Trochu zwaliłam
sobota, 10 lutego 2018
od Nathaniela do Hannah + z. #2 / Miłośnik terenów
Dzień zaczął się wyjątkowo przyjemnie. Wstałem o szóstej rano by przed siódmą być w stajni. Wyciągnąłem swój czarno - szary strój do jazdy i szybko wykonałem poranną toaletę. Zamknąłem drzwi pokoju na klucz i ruszyłem w stronę stajni. Po drzodze jak zawsze kupiłem herbatę. Szybko dotarłem do odpowiedniego boksu, jednak jak się okazało konie były na pastwisku. Odstawiłem kubek z parującym napojem i poszedłem szukać swojego konia. W pewnym momencie zauwazyłem, że tuż w moją stronę biegnie koń. Okej... Mentalnie przygotowałem się do tego by go złapać. Zauważyłem, że zwierze ciągnie za sobą linę, która zapewne służyła do zabezpieczenia go przed ucieczką. Widocznie się zerwał lub coś. Kiedy przebiegał obok mnie sprawnym ruchem złapałem linę. Gdybym nie miał rękawiczek zapewne popażyłoby mi ręce, ale nic takiego się nie stało. Koń czując opór zatrzymał się. Powoli przyciągnąłem go w swoją stronę. Gdy już byłem pewny, że trzymam go wystarczająco mocno rozejrzałem się w poszukiwaniu kogoś kto być może go szuka. Niestety nikogo nie zobaczyłem. Chicho westchnąłem po czym ruszyłem w stronę pastwiska szukając swojego konia. Po chwili zobaczyłem ją w cieniu jakiegoś drzewa. Luna na szczęście przyszła do mnie sama. Złapałem jej wodze i tak szedłem przez pastwisko z dwoma koniami u boków. Kiedy wchodziłem do stajni w moją stronę podbiegła jakaś dziewczyna.
- Boże dzięki ci wielkie. Nie miałam pojęcia gdzie ten głupol popędził. - zaczęła strzelać w moją stronę słowami.
Na początku lekko przestraszony jej 'atakiem' słownym nic nie odpowiedziałem. Jednak w porę się opamiętałem.
- To twój koń? - zapytałem mając na myśli uciekiniera.
- Tak. Nie mam pojęcia jak to się stało, ale dzięki wielkie, że go złapałeś. - powiedziała szybko zabierając swojego wierzchowca.
- Eeee... Nie ma za co. - uśmiechąłem się lekko.
Po tym poszedłem z Luną do jej boksu. Po ogólnym ogarnięciu jej i osiodłaniu wyszedłem na zewnątrz. Za chwilę mieliśmy ruszyć w teren z każdym chętnym jeźdźcem z Akademii oraz z dwoma opiekunami. Po chwili wszyscy są gotowi. Zaczyęliśmy ustalać zastęp. Po chwili jechaliśmy jeden za drugim ze mną na czele. Wcześniej otrzymałem dokładny plan naszej wędrówki, więc nikt nie bał się, że się zgubimy. Po chwili byliśmy w lesie. Każdy zapewne cieszył się piękną pogodą. W lesie było przyjemnie. Słychać było tylko śpiew ptaków i stukot kopyt. Po chiwli możnabyło też usłyszeć szum strumyka, przez który mieliśmy przejść. Nagle na niebie zaczęły zbierać się chmury. Nie minęła chwil, a zaczął padać deszcz. Grube krople spadały z nieba mocząc wszystko dookoła. Nikt nie był przygotowany na taką pogodę. Zerwał się też wiatr. Jedynym wyjściem było zawrócenie. Jak się okazało najkrótsza droga do schronu, który został zbudowany na właśnie takie okoliczności prowadziła przez strumyk. Ruszyłem, więc wolno uważając by Luna nie poślizgnęła się na pokrej trawie. Każdy za mną zrobił to samo. Przejście przez strumyk było dość łatwe. Niestety najwidoczniej nie dla wszystkich. Kiedy przez wodę przechodzła ostatnia osoba razem z wiatrem przyleciała jakaś większa gałąź, która uderzyła w jeźdźca. Ten ktoś, najwidoczniej przestraszony nieoczekiwanym zwrotem akcji, spadł z konia prosto do wody. Dwoje uczniów szybko podbiegło do niego by pomóc mu wstać. Jedna osoba wzięła też jego konia stawiając obok swojego. Po chwili też dało się słyszeć czyjś pisk. Zobaczyliśmy, że jakaś dziewczyna leży obok przewróconego konia. Szybko zszedłem z Luny i podbiegłem do wytraszonej dziewczyny pomagając jej wstać.
- Co się stało? - zapytała jedna z opiekunek podchodząc do nas.
- Nie wiem. Cofnęłam się trochę by zrobić miejsca i nagle się przewróciliśmy. - powiedziała lekko roztrzęsiona dziewczyna.
Opiekunka podeszła do konia.
- Weszliście na kamień. - stwierdziła oglądając otoczenie, w którym się znajdowaliśmy.
Po chwili podeszła też do niespokojnego wierzchowca.
- Wygląda na uszkodzenie strzałki. - powiedziała przypatrując się kulejącemu koni i dodała - Potrzebny będzie weterynarz. - stwierdziła podchodząc w naszą stronę.
Kobieta poszła w stronę drugiej opiekunki i zaczęła z nią rozmawiać. Dopiero teraz zauważyłem, że nadal trzymam dziewczynę. Ona najwyraźniej też to zauważyła. Lekko speszony póściłem ją.
- Dałabym radę sama wstać. - powiedziała.
- Okeeej... Ale już pomogłem, więc... - uśmiechnąłem się lekko wzruszając ramionami.
Dziewczyna cicho prychnęła pod nosem. Odwróciłem się i zacząłem iść w stronę Luny.
- Nie za za co. - powiedziałem na odchodne i podszedłem do klaczy.
Chwilę później opiekunki podeszły do nas mając najwidocznej jakieś ogłoszenie.
- Słuchajcie wszyscy. Ponieważ weterynarz nie da rady przyjechać by zająć się strzałką jednego z naszych koni, dzielimy się na dwie grupy. Pierwsza grupa jedzie ze mną do Akademii, a druga jedzie do schronu. - powiedziała po czym zaczęła przydzielać osoby do grup.
Ja, dziewczyna ze stajni i kilka innych osób mieliśmy jechać do schronu. Została nam przydzielona opiekunka i już po chwili szliśmy w odpowiednią stronę. Deszcz nadal padał mocząc nasze ubrania, jednak nasz cel był bardzo blisko. Po chwili znaleźliśmy się w zamkniętym pomieszczeniu. Nie było zbyt ciasto jednak i tak musieliśmy siedzieć blisko siebie.
- Okej... Teraz przydzielę wam kilka zadań, bo chyba nie chcemy umrzeć nie? - opiekunka zaśmiała się.
Najwidoczniej nikt nie miał siły na żarty, bo po chwili kobieta spoważniała.
- No więc... Nathaniel, Hannah i Triss poszukacie drewna. Gdzieś tutaj powinien być składzik. - powiedziała i zaczęła dawać zadania innym.
Podniosłem się ze swojego miejsca i czekając na dziewczyny ruszyłem wolnym krokiem w stronę jakiś drzwi. Jak się okazało towarzyszyła mi dziewczyna ze stajni i jakaś brunetka. Ustałem pod drzwiami czekając, aż do mnie dołączą.
- Nathan - powiedziałem wyciągając dłoń do jednej z nich.
- Triss. - odpowiedziała cicho i oddała uścisk.
Ten sam gest powtórzyłem do dziewczyny ze stajni.
- Hannah. - odpowiedziała jakby niechętnie.
- No więc, dziewoje, szukajmy tego drewna. - zaśmiałem się.
Weszliśmy przez lekko skrzypiące drzwi do ciemnego pomieszczenia. Przez chwilę szukałem włącznika światła. Po chwili cały pokój rozjaśnił się. Szybko przeskanowałem wzrokiem jego zawartość, jednak nie zauważyłem drewna. Ciche westchnięcie opuściło moje usta. Wyszliśmy z pomieszczenia. Dziewczyny po chwili weszły do następnego pokoju, tam na szczęście znajdowało się szukane drewno. Wzięliśmy kilkanaście sztuk i zanieśliśmy do pokoju, w którym znajdowali się wszyscy. Razem z opiekunką rozpaliłem ogień w kominku. Całe pomieszczenie zostało oświetlone blaskiem ognia, a już chwilę później każdy poczuł ciepło. Przeskanowałem wzrokiem osoby znajdujące się w pokoju i po chwili siedziałem obok Hannah.
- Hej, co tam? - zapytałem z uśmiechem zauważając lekki grymas na twarzy dziewczyny.
Hannah?
- Boże dzięki ci wielkie. Nie miałam pojęcia gdzie ten głupol popędził. - zaczęła strzelać w moją stronę słowami.
Na początku lekko przestraszony jej 'atakiem' słownym nic nie odpowiedziałem. Jednak w porę się opamiętałem.
- To twój koń? - zapytałem mając na myśli uciekiniera.
- Tak. Nie mam pojęcia jak to się stało, ale dzięki wielkie, że go złapałeś. - powiedziała szybko zabierając swojego wierzchowca.
- Eeee... Nie ma za co. - uśmiechąłem się lekko.
Po tym poszedłem z Luną do jej boksu. Po ogólnym ogarnięciu jej i osiodłaniu wyszedłem na zewnątrz. Za chwilę mieliśmy ruszyć w teren z każdym chętnym jeźdźcem z Akademii oraz z dwoma opiekunami. Po chwili wszyscy są gotowi. Zaczyęliśmy ustalać zastęp. Po chwili jechaliśmy jeden za drugim ze mną na czele. Wcześniej otrzymałem dokładny plan naszej wędrówki, więc nikt nie bał się, że się zgubimy. Po chwili byliśmy w lesie. Każdy zapewne cieszył się piękną pogodą. W lesie było przyjemnie. Słychać było tylko śpiew ptaków i stukot kopyt. Po chiwli możnabyło też usłyszeć szum strumyka, przez który mieliśmy przejść. Nagle na niebie zaczęły zbierać się chmury. Nie minęła chwil, a zaczął padać deszcz. Grube krople spadały z nieba mocząc wszystko dookoła. Nikt nie był przygotowany na taką pogodę. Zerwał się też wiatr. Jedynym wyjściem było zawrócenie. Jak się okazało najkrótsza droga do schronu, który został zbudowany na właśnie takie okoliczności prowadziła przez strumyk. Ruszyłem, więc wolno uważając by Luna nie poślizgnęła się na pokrej trawie. Każdy za mną zrobił to samo. Przejście przez strumyk było dość łatwe. Niestety najwidoczniej nie dla wszystkich. Kiedy przez wodę przechodzła ostatnia osoba razem z wiatrem przyleciała jakaś większa gałąź, która uderzyła w jeźdźca. Ten ktoś, najwidoczniej przestraszony nieoczekiwanym zwrotem akcji, spadł z konia prosto do wody. Dwoje uczniów szybko podbiegło do niego by pomóc mu wstać. Jedna osoba wzięła też jego konia stawiając obok swojego. Po chwili też dało się słyszeć czyjś pisk. Zobaczyliśmy, że jakaś dziewczyna leży obok przewróconego konia. Szybko zszedłem z Luny i podbiegłem do wytraszonej dziewczyny pomagając jej wstać.
- Co się stało? - zapytała jedna z opiekunek podchodząc do nas.
- Nie wiem. Cofnęłam się trochę by zrobić miejsca i nagle się przewróciliśmy. - powiedziała lekko roztrzęsiona dziewczyna.
Opiekunka podeszła do konia.
- Weszliście na kamień. - stwierdziła oglądając otoczenie, w którym się znajdowaliśmy.
Po chwili podeszła też do niespokojnego wierzchowca.
- Wygląda na uszkodzenie strzałki. - powiedziała przypatrując się kulejącemu koni i dodała - Potrzebny będzie weterynarz. - stwierdziła podchodząc w naszą stronę.
Kobieta poszła w stronę drugiej opiekunki i zaczęła z nią rozmawiać. Dopiero teraz zauważyłem, że nadal trzymam dziewczynę. Ona najwyraźniej też to zauważyła. Lekko speszony póściłem ją.
- Dałabym radę sama wstać. - powiedziała.
- Okeeej... Ale już pomogłem, więc... - uśmiechnąłem się lekko wzruszając ramionami.
Dziewczyna cicho prychnęła pod nosem. Odwróciłem się i zacząłem iść w stronę Luny.
- Nie za za co. - powiedziałem na odchodne i podszedłem do klaczy.
Chwilę później opiekunki podeszły do nas mając najwidocznej jakieś ogłoszenie.
- Słuchajcie wszyscy. Ponieważ weterynarz nie da rady przyjechać by zająć się strzałką jednego z naszych koni, dzielimy się na dwie grupy. Pierwsza grupa jedzie ze mną do Akademii, a druga jedzie do schronu. - powiedziała po czym zaczęła przydzielać osoby do grup.
Ja, dziewczyna ze stajni i kilka innych osób mieliśmy jechać do schronu. Została nam przydzielona opiekunka i już po chwili szliśmy w odpowiednią stronę. Deszcz nadal padał mocząc nasze ubrania, jednak nasz cel był bardzo blisko. Po chwili znaleźliśmy się w zamkniętym pomieszczeniu. Nie było zbyt ciasto jednak i tak musieliśmy siedzieć blisko siebie.
- Okej... Teraz przydzielę wam kilka zadań, bo chyba nie chcemy umrzeć nie? - opiekunka zaśmiała się.
Najwidoczniej nikt nie miał siły na żarty, bo po chwili kobieta spoważniała.
- No więc... Nathaniel, Hannah i Triss poszukacie drewna. Gdzieś tutaj powinien być składzik. - powiedziała i zaczęła dawać zadania innym.
Podniosłem się ze swojego miejsca i czekając na dziewczyny ruszyłem wolnym krokiem w stronę jakiś drzwi. Jak się okazało towarzyszyła mi dziewczyna ze stajni i jakaś brunetka. Ustałem pod drzwiami czekając, aż do mnie dołączą.
- Nathan - powiedziałem wyciągając dłoń do jednej z nich.
- Triss. - odpowiedziała cicho i oddała uścisk.
Ten sam gest powtórzyłem do dziewczyny ze stajni.
- Hannah. - odpowiedziała jakby niechętnie.
- No więc, dziewoje, szukajmy tego drewna. - zaśmiałem się.
Weszliśmy przez lekko skrzypiące drzwi do ciemnego pomieszczenia. Przez chwilę szukałem włącznika światła. Po chwili cały pokój rozjaśnił się. Szybko przeskanowałem wzrokiem jego zawartość, jednak nie zauważyłem drewna. Ciche westchnięcie opuściło moje usta. Wyszliśmy z pomieszczenia. Dziewczyny po chwili weszły do następnego pokoju, tam na szczęście znajdowało się szukane drewno. Wzięliśmy kilkanaście sztuk i zanieśliśmy do pokoju, w którym znajdowali się wszyscy. Razem z opiekunką rozpaliłem ogień w kominku. Całe pomieszczenie zostało oświetlone blaskiem ognia, a już chwilę później każdy poczuł ciepło. Przeskanowałem wzrokiem osoby znajdujące się w pokoju i po chwili siedziałem obok Hannah.
- Hej, co tam? - zapytałem z uśmiechem zauważając lekki grymas na twarzy dziewczyny.
Hannah?
piątek, 9 lutego 2018
Od Jeffa cd. Triss
Już za trzy godziny miałem pociąg do akademii. Gdyby miała mnie zawieźć mama, byłoby to zbyt... łatwe? W każdym razie wtedy ojciec zapewne jechałby z nami, bądź zechciał sam mnie zawieźć, a tego to ja raczej podziękuję. Wreszcie wyjeżdżając, mogę oderwać się od tej cholernej patologii... którą jest tylko jedna osoba w tej rodzinie. Teraz tylko spakować walizki i po prostu wyjść. Usłyszałem za sobą kroki, więc szybko się odwróciłem.
-Pakujesz się? -spytała cicho matka, a ja w odpowiedzi skinąłem głową. Najwidoczniej ojciec gdzieś wyszedł.- Dobrze, ja już zadzwoniłam do pana, który zawiezie konie. Zwierzaki musisz przewieźć pociągiem.
-Dobra, wezmę Jokera na kolana. -odparłem ciężko -A Liunę w transporterze.
-Jokera też do transportera, przecież ucieknie...
-Nie ucieknie -przewróciłem oczami, jednak po chwili zdecydowałem, że wolę nie zostać na przykład oszczanym przez kota. -Dobra, przynieś go.
Matka poszła po przenośnik, a ja skończyłem pakowanie. Teraz tylko poczekać na pociąg. Usiadłem na kanapie i włączyłem telewizję, by zabić nudę i przyśpieszyć czas.
-Proszę, transporter. -powiedziała matka, kładąc obok mnie tą "klatkę" dla kotów. -tylko się nie spóźnij, bo wtedy nie będzie za dobrze.
-Wiem. -uciąłem -gdzie ojciec? -zapytałem gapiąc się w migający ekran.
-Pojechał do pracy. Wróci po siedemnastej, a wtedy raczej będziesz na miejscu. Zrobię ci coś do jedzenia na drogę.
Słysząc to westchnąłem i wstałem. Emo jak zwykle leżał sobie na kanapie, mając na wszystko wywalone. Wsypałem do jego miski trochę mokrego żarcia, by coś przed podróżą zjadł. W tym momencie z kieszeni wyciągnąłem małą tabletkę, po czym wrzuciłem ją do karmy sierściucha. Ten zaś jeszcze chwilę leżał na swoim miejscu, by zaraz zejść na ziemię i zjeść zawartość miski. Ja za to ponownie usiadłem na kanapę, czekając na godzinę trzynastą czterdzieści, by móc wreszcie pójść na dworzec.
***
Czas dość szybko minął, zostało mi jeszcze czterdzieści minut, więc powoli zacząłem się ubierać. Kot już zjadł co trzeba, dlatego można było wpakować go już do transportera. Liuna też była już przenośniku, więc można było się zbierać. Dostałem jeszcze coś na drogę. Mogłem już powoli wychodzić, dlatego zadzwoniłem po taxówkę i w poczekaniu wyniosłem bagaże na podwórko. Joker'owi najwyraźniej już odbijało, bo zaczął gryźć kratki. Niestety, tak w życiu bywa. Długo czekać nie musiałem, taxówkarz oszczędził mi cierpienia i zjawił się w przeciągu pięciu minut. Szybko wpakowałem bagaże do bagażnika i wziąłem w ręce transportery ze zwierzakami, po czym poszedłem pożegnać się z mamą. Chwilę później już siedziałem w aucie.
-To dokąd jedziemy? -spytał kierowca, na co ja odpowiedziałem krótkim "dworzec". Samochód ruszył, ja zająłem się Joker'em. Jechaliśmy około dziesięciu minut, więc zostało mniej więcej pół godziny czekania. Szybko wysiadłem, kładąc transportery na ziemi, by móc wziąć bagaże. Zaraz potem zapłaciłem kierowcy i poszedłem w kierunku głównego budynku dworca. Teraz tylko czekać.
***
Oczywiście pociąg musiał się spóźnić... niby tylko dziesięć minut, ale jednak. Po zakupie biletów wsiadłem do środka, szukając wolnego przedziału. Na moje cholerne szczęście nie było żadnego. Zakląłem cicho i wsiadłem do przedziału z jakimiś... dziećmi? Wyglądali na trzynaście, max czternaście lat. Nie chciałem wiedzieć gdzie jechali, ani nic innego, więc bez słowa odwróciłem głowę w stronę okna. Co jakiś czas słyszałem ich szepty, kątem oka zauważyłem też, że interesują się Joker'em i Liuną. Na szczęście szybko wysiedli, więc mogłem nacieszyć się chwilą ciszy i samotności. Jak liczyłem na ciszę, tak jej nie otrzymałem... czy ten kot nie potrafi siedzieć cicho? Leki powinny już działać...
-Joker, przestań.-powiedziałem, gdy ten mądry kot gryzł kratę. Niestety na nic mówienie, na nic proszenie, na nic kazanie. Musiałem to przeczekać, bo chyba przez okno go nie wyrzucę. Skupiłem się więc na telefonie, ignorując wszystko wokół.
***
W końcu dojechałem na miejsce i mogłem wysiąść. Godzina siedemnasta dwadzieścia... super. Wziąłem walizkę i transportery, po czym wysiadłem i widząc ogromną tabliczkę z napisem "Dressage Academy" poszedłem we wskazanym przez nią kierunku. Chwilę później byłem na miejscu, zostałem przez kogoś skierowany do sekretariatu, gdzie dotarłem dość szybko, choć nie było za jasno. Wszedłem do gabinetu, gdzie siedziała starsza kobieta... najprawdopodobniej dyrektorka. Wyjrzała zza biurka, gdy powiedziałem ciche "dzień dobry".
-Dobry wieczór -odparła z uśmiechem dyrektorka -To chyba na ciebie czekamy! Jeffrey Royal, tak?
-Tak -westchnąłem chcąc już po prostu iść do pokoju.
-Tutaj masz plan lekcji, numer pokoju i parę innych informacji -odrzekła i podała mi jakieś papiery. Tego dnia za nic nie chciałem tego czytać. Jest piątek, jutro nie ma szkoły, więc na plan lekcji nawet nie chcę patrzeć.
-Prawie zapomniałam! Panie Jeffrey, może pan iść do swoich koni, są w stajni prywatnej. Twoje rzeczy zostaną przeniesione do pokoju, razem z pupilami -powiedziała patrząc na stojące za mną transportery. Chwilę jeszcze tłumaczyła mi jak dojść do stajni, po czym pożegnała się. Wychodząc wsunąłem kartki do jednej z walizek, a następnie skierowałem się do wyjścia z budynku szkoły. Łatwo odnalazłem stajnię, jednak... chyba nie tą co trzeba. W końcu się ogarnąłem i znalazłem w odpowiedniej stadninie. Szybko można było dostrzec mnóstwo koni... tylko nigdzie moich. Moja spostrzegawczość, jak i orientacja w terenie, na terenie Dressage Academy jest po prostu karygodna. Nagle zobaczyłem pysk znanej mi klaczy.
Podszedłem do niej i pogładziłem po chrapach- po raz setny zdałem sobie sprawę z tego, jak bardzo różnią się od siebie Nah i Arkel... dwa zupełnie inne charaktery. Jeśli chodzi o ogiera, to był w boksie obok, po prawej stronie. Czy oni na pewno dadzą sobie z nim radę? Albo czy boks wytrzyma? W sumie nic nie wiadomo, ale najpewniej nie. Dla świętego spokoju przybliżyłem się do boksu Arla, by mnie zobaczył.Wprawdzie za dużo to nie zmieni, ale no... w końcu to mój koń, który jak zwykle widząc moje puste ręce -skulił uszy i odwrócił się mając mnie totalnie gdzieś. W sumie...wzajemnie. Z kieszeni wyciągnąłem dwa jabłka, w końcu klacz zasłużyła na nagrodę.
-Masz Nah -powiedziałem i podałem klaczy jabłko. Arkelowi po prostu wrzuciłem je do boksu, bez słowa. Spojrzałem na zegarek, wręcz odruchowo, by załamać się na wieść o dochodzącej dziewiętnastej. Zajebiście. Szybko wyszedłem ze stajni, lecz tu pojawił się malutki problem. Gdzie do jasnej cholery jest akademik?
-Nie no, wspaniały początek; późno, ciemno, brak ludzi wokół, a do tego zwierzęta trzeba nakarmić. -warknąłem do siebie i rozejrzałem się. Ale co ja mam się przejmować. Jak tak chce los, to tak będzie.
Nie czekając dłużej włożyłem ręce w kieszenie i ruszyłem szybkim krokiem przed siebie. Z czasem zwolniłem, zdając sobie sprawę z tego, że idę w zupełnie inną stronę niż powinienem. W tej chwili, gdy już miałem zawracać, wpadła na mnie jakaś dziewczyna.
-Przepraszam -wykrztusiła i cofnęła się pospiesznie. Widać, że się zestresowała.
-Okej, okej -wzruszyłem ramionami i rozejrzałem się -Wiesz może gdzie są pokoje? Ciemno tu jak w dupie- mruknąłem, na co ta pokiwała głową i wskazała mi kierunek do akademika.... czyli tamtędy już przechodziłem.
-Dzięki -odparłem i powoli skierowałem się do pokoi. Zauważyłem, że dziewczyna również tam idzie.
-O, czyli też tam idziesz? -mruknąłem.
-T..tak -odpowiedziała wręcz "drżącym" głosem, co niewątpliwie było oznaką skrępowania.
-Nie stresuj się -zaśmiałem się cicho, a dziewczyna jakby... lekko się rozluźniła -Jak masz na imię? -spytałem po chwili.
-Triss -odparła spokojniej. Byliśmy już pod akademikiem, w końcu... mam już dość podwórka i... błądzenia po terenach.
-Jeff -odrzekłem i otworzyłem drzwi. Okazało się, że jednak ludzie tu nie umarli, bo nagle czwórka najprawdopodobniej znajomych wyszła z budynku. Triss weszła, więc zamknąłem drzwi. Było już jaśniej, dlatego mogłem przyjrzeć się dziewczynie. Odruch nie do odzwyczajenia dał o sobie znać i ponownie spojrzałem na zegarek -naprawdę ten czas tak szybko leci, czy po prostu zjebał mi się zegarek? -pomyślałem, widząc wskazówki mówiące same za siebie - godzina dwudziesta szesnaście. Czy ja nie przeniosłem się do jakieś innego wymiaru? Teraz tylko przypomnieć sobie numer pokoju... po co ja tą głupią kartkę schowałem...
-A... jaki masz numer pokoju? -spytałem zastanawiając się nad swoim. Triss chwilę wahała się nad odpowiedzią, jednak mi się nie spieszyło. W końcu te dwie, łączące się, zasrane liczby powróciły do mojej pamięci. Numer mojego pokoju to dwadzieścia sześć. Bardzo szybko to ogarnąłem. Spojrzałem na Triss, czekając na odpowiedź. Zamyśliła się?
>Triss? Przepraszam, że tak krótko, ale no.... wiesz XD
Słysząc to westchnąłem i wstałem. Emo jak zwykle leżał sobie na kanapie, mając na wszystko wywalone. Wsypałem do jego miski trochę mokrego żarcia, by coś przed podróżą zjadł. W tym momencie z kieszeni wyciągnąłem małą tabletkę, po czym wrzuciłem ją do karmy sierściucha. Ten zaś jeszcze chwilę leżał na swoim miejscu, by zaraz zejść na ziemię i zjeść zawartość miski. Ja za to ponownie usiadłem na kanapę, czekając na godzinę trzynastą czterdzieści, by móc wreszcie pójść na dworzec.
***
Czas dość szybko minął, zostało mi jeszcze czterdzieści minut, więc powoli zacząłem się ubierać. Kot już zjadł co trzeba, dlatego można było wpakować go już do transportera. Liuna też była już przenośniku, więc można było się zbierać. Dostałem jeszcze coś na drogę. Mogłem już powoli wychodzić, dlatego zadzwoniłem po taxówkę i w poczekaniu wyniosłem bagaże na podwórko. Joker'owi najwyraźniej już odbijało, bo zaczął gryźć kratki. Niestety, tak w życiu bywa. Długo czekać nie musiałem, taxówkarz oszczędził mi cierpienia i zjawił się w przeciągu pięciu minut. Szybko wpakowałem bagaże do bagażnika i wziąłem w ręce transportery ze zwierzakami, po czym poszedłem pożegnać się z mamą. Chwilę później już siedziałem w aucie.
-To dokąd jedziemy? -spytał kierowca, na co ja odpowiedziałem krótkim "dworzec". Samochód ruszył, ja zająłem się Joker'em. Jechaliśmy około dziesięciu minut, więc zostało mniej więcej pół godziny czekania. Szybko wysiadłem, kładąc transportery na ziemi, by móc wziąć bagaże. Zaraz potem zapłaciłem kierowcy i poszedłem w kierunku głównego budynku dworca. Teraz tylko czekać.
***
Oczywiście pociąg musiał się spóźnić... niby tylko dziesięć minut, ale jednak. Po zakupie biletów wsiadłem do środka, szukając wolnego przedziału. Na moje cholerne szczęście nie było żadnego. Zakląłem cicho i wsiadłem do przedziału z jakimiś... dziećmi? Wyglądali na trzynaście, max czternaście lat. Nie chciałem wiedzieć gdzie jechali, ani nic innego, więc bez słowa odwróciłem głowę w stronę okna. Co jakiś czas słyszałem ich szepty, kątem oka zauważyłem też, że interesują się Joker'em i Liuną. Na szczęście szybko wysiedli, więc mogłem nacieszyć się chwilą ciszy i samotności. Jak liczyłem na ciszę, tak jej nie otrzymałem... czy ten kot nie potrafi siedzieć cicho? Leki powinny już działać...
-Joker, przestań.-powiedziałem, gdy ten mądry kot gryzł kratę. Niestety na nic mówienie, na nic proszenie, na nic kazanie. Musiałem to przeczekać, bo chyba przez okno go nie wyrzucę. Skupiłem się więc na telefonie, ignorując wszystko wokół.
***
W końcu dojechałem na miejsce i mogłem wysiąść. Godzina siedemnasta dwadzieścia... super. Wziąłem walizkę i transportery, po czym wysiadłem i widząc ogromną tabliczkę z napisem "Dressage Academy" poszedłem we wskazanym przez nią kierunku. Chwilę później byłem na miejscu, zostałem przez kogoś skierowany do sekretariatu, gdzie dotarłem dość szybko, choć nie było za jasno. Wszedłem do gabinetu, gdzie siedziała starsza kobieta... najprawdopodobniej dyrektorka. Wyjrzała zza biurka, gdy powiedziałem ciche "dzień dobry".
-Dobry wieczór -odparła z uśmiechem dyrektorka -To chyba na ciebie czekamy! Jeffrey Royal, tak?
-Tak -westchnąłem chcąc już po prostu iść do pokoju.
-Tutaj masz plan lekcji, numer pokoju i parę innych informacji -odrzekła i podała mi jakieś papiery. Tego dnia za nic nie chciałem tego czytać. Jest piątek, jutro nie ma szkoły, więc na plan lekcji nawet nie chcę patrzeć.
-Prawie zapomniałam! Panie Jeffrey, może pan iść do swoich koni, są w stajni prywatnej. Twoje rzeczy zostaną przeniesione do pokoju, razem z pupilami -powiedziała patrząc na stojące za mną transportery. Chwilę jeszcze tłumaczyła mi jak dojść do stajni, po czym pożegnała się. Wychodząc wsunąłem kartki do jednej z walizek, a następnie skierowałem się do wyjścia z budynku szkoły. Łatwo odnalazłem stajnię, jednak... chyba nie tą co trzeba. W końcu się ogarnąłem i znalazłem w odpowiedniej stadninie. Szybko można było dostrzec mnóstwo koni... tylko nigdzie moich. Moja spostrzegawczość, jak i orientacja w terenie, na terenie Dressage Academy jest po prostu karygodna. Nagle zobaczyłem pysk znanej mi klaczy.
Podszedłem do niej i pogładziłem po chrapach- po raz setny zdałem sobie sprawę z tego, jak bardzo różnią się od siebie Nah i Arkel... dwa zupełnie inne charaktery. Jeśli chodzi o ogiera, to był w boksie obok, po prawej stronie. Czy oni na pewno dadzą sobie z nim radę? Albo czy boks wytrzyma? W sumie nic nie wiadomo, ale najpewniej nie. Dla świętego spokoju przybliżyłem się do boksu Arla, by mnie zobaczył.Wprawdzie za dużo to nie zmieni, ale no... w końcu to mój koń, który jak zwykle widząc moje puste ręce -skulił uszy i odwrócił się mając mnie totalnie gdzieś. W sumie...wzajemnie. Z kieszeni wyciągnąłem dwa jabłka, w końcu klacz zasłużyła na nagrodę.
-Masz Nah -powiedziałem i podałem klaczy jabłko. Arkelowi po prostu wrzuciłem je do boksu, bez słowa. Spojrzałem na zegarek, wręcz odruchowo, by załamać się na wieść o dochodzącej dziewiętnastej. Zajebiście. Szybko wyszedłem ze stajni, lecz tu pojawił się malutki problem. Gdzie do jasnej cholery jest akademik?
-Nie no, wspaniały początek; późno, ciemno, brak ludzi wokół, a do tego zwierzęta trzeba nakarmić. -warknąłem do siebie i rozejrzałem się. Ale co ja mam się przejmować. Jak tak chce los, to tak będzie.
Nie czekając dłużej włożyłem ręce w kieszenie i ruszyłem szybkim krokiem przed siebie. Z czasem zwolniłem, zdając sobie sprawę z tego, że idę w zupełnie inną stronę niż powinienem. W tej chwili, gdy już miałem zawracać, wpadła na mnie jakaś dziewczyna.
-Przepraszam -wykrztusiła i cofnęła się pospiesznie. Widać, że się zestresowała.
-Okej, okej -wzruszyłem ramionami i rozejrzałem się -Wiesz może gdzie są pokoje? Ciemno tu jak w dupie- mruknąłem, na co ta pokiwała głową i wskazała mi kierunek do akademika.... czyli tamtędy już przechodziłem.
-Dzięki -odparłem i powoli skierowałem się do pokoi. Zauważyłem, że dziewczyna również tam idzie.
-O, czyli też tam idziesz? -mruknąłem.
-T..tak -odpowiedziała wręcz "drżącym" głosem, co niewątpliwie było oznaką skrępowania.
-Nie stresuj się -zaśmiałem się cicho, a dziewczyna jakby... lekko się rozluźniła -Jak masz na imię? -spytałem po chwili.
-Triss -odparła spokojniej. Byliśmy już pod akademikiem, w końcu... mam już dość podwórka i... błądzenia po terenach.
-Jeff -odrzekłem i otworzyłem drzwi. Okazało się, że jednak ludzie tu nie umarli, bo nagle czwórka najprawdopodobniej znajomych wyszła z budynku. Triss weszła, więc zamknąłem drzwi. Było już jaśniej, dlatego mogłem przyjrzeć się dziewczynie. Odruch nie do odzwyczajenia dał o sobie znać i ponownie spojrzałem na zegarek -naprawdę ten czas tak szybko leci, czy po prostu zjebał mi się zegarek? -pomyślałem, widząc wskazówki mówiące same za siebie - godzina dwudziesta szesnaście. Czy ja nie przeniosłem się do jakieś innego wymiaru? Teraz tylko przypomnieć sobie numer pokoju... po co ja tą głupią kartkę schowałem...
-A... jaki masz numer pokoju? -spytałem zastanawiając się nad swoim. Triss chwilę wahała się nad odpowiedzią, jednak mi się nie spieszyło. W końcu te dwie, łączące się, zasrane liczby powróciły do mojej pamięci. Numer mojego pokoju to dwadzieścia sześć. Bardzo szybko to ogarnąłem. Spojrzałem na Triss, czekając na odpowiedź. Zamyśliła się?
>Triss? Przepraszam, że tak krótko, ale no.... wiesz XD
od Hannah do Max'a
Nie ma to jak być wkurwionym od rana. O co chodzi? Otóż moi rodzice uznali, że czas mnie odwiedzić. No, ale przy okazji musieli zabrać ze sobą moją młodszą siostrę, bo przecież nie mogli zostawić jej u babci czy kogokolwiek innego.
- Uważaj ja łazisz pojebie – warknęłam gdy we wrotach stajennych potrącił mnie jakiś chłopak. Szatyn zatrzymał się i spojrzał na mnie marszcząc brwi. Zignorowałam go i od razu ruszyłam w kierunku mojego konika. Musiałam go naprawdę porządnie wyszorować, bo jeszcze matka się przyczepi, że chodzi cały brudny. Chyba poważnym błędem z mojej strony było zostawienie go na noc bez derki. Wiedziałam, że potrafi się upierdzielić, ale nie aż tak! Na całej jego sierści były zaklejki, a ogon i grzywa były zasłonięte przez słomę. Miałam dwie godziny do przyjazdu mojej „rodzinki”, ale wątpiłam czy się wyrobię. Myć go nie chciałam, bał się węża, więc zostało mi szorować go szczotami. Super.
- Smile, musiałeś? – jęknęłam łapiąc go za kantar i wyprowadziłam przed boks. Przypięłam go do uwiązu i zaczęłam akcję pod tytułem „Ogarnąć dereszka”. Na pierwszy ogień poszedł ogon. No, a bynajmniej coś co ogon przypominało, ponieważ zlepek kołtunów i słoma raczej nim nie było. Wyciągnęłam wszystkie zdzbła po czym złapałam za szczotkę do ogona.
- Może ci pomóc? – uniosłam głowę napotykając wzrok tego samego chłopaka, którego jeszcze kilkadziesiąt minut temu kompletnie zjechałam. Przypał.
- Nie wiem. To zajmie dużo czasu – machnęłam ręką na wałacha. Szatyn obrzucił spojrzeniem mojego konia. – Nazywa się Smile, jeśli to ma jakieś znaczenie.
- No dobra. Jestem Max – przedstawił się z uśmiechem. Starałam się powtórzyć jego gest, ale chyba nie bardzo mi wyszło. – Ciężka sprawa, masz zawody, że tak się śpieszysz?
Poklepałam konia po zadzie spryskując jego ogon odżywką. Zadziwiała mnie przyjacielskość Max’ a. Ja bym nie chciała pomagać osobie, która chwilę wcześniej na mnie nawarczała. Nie miałam za bardzo cierpliwości do takich ludzi.
- Hannah. Nie zawody, rodzice przyjeżdżają – mruknęłam podając mu szczotkę. Kiwnął głową zabierając się do czyszczenia sierści Smile’ a. – Dzięki za pomoc.
Kilka kolejnych minut starałam się ogarnąć ogon deresza, a gdy w końcu się udało, związałam go bandażem. Śledz machnął łbem próbując trafić mnie kopytem. Nie lubił jak mu to robiłam, ale lepiej dmuchać na zimne, jak to się mawia.
- Jedna strona skończona. Często tak wygląda? – zapytał chłopak na co ja kiwnęłam głową. W milczeniu dokończyliśmy czyszczenie deresza. Dokładnie w momencie kiedy odłożyłam drzwi rozległ się dźwięk głosu mojej matki. Zastanawiałam się tylko ile z nimi wytrzymam. Dwanaście minut? Pół godziny?
Maksiu? :3
- Uważaj ja łazisz pojebie – warknęłam gdy we wrotach stajennych potrącił mnie jakiś chłopak. Szatyn zatrzymał się i spojrzał na mnie marszcząc brwi. Zignorowałam go i od razu ruszyłam w kierunku mojego konika. Musiałam go naprawdę porządnie wyszorować, bo jeszcze matka się przyczepi, że chodzi cały brudny. Chyba poważnym błędem z mojej strony było zostawienie go na noc bez derki. Wiedziałam, że potrafi się upierdzielić, ale nie aż tak! Na całej jego sierści były zaklejki, a ogon i grzywa były zasłonięte przez słomę. Miałam dwie godziny do przyjazdu mojej „rodzinki”, ale wątpiłam czy się wyrobię. Myć go nie chciałam, bał się węża, więc zostało mi szorować go szczotami. Super.
- Smile, musiałeś? – jęknęłam łapiąc go za kantar i wyprowadziłam przed boks. Przypięłam go do uwiązu i zaczęłam akcję pod tytułem „Ogarnąć dereszka”. Na pierwszy ogień poszedł ogon. No, a bynajmniej coś co ogon przypominało, ponieważ zlepek kołtunów i słoma raczej nim nie było. Wyciągnęłam wszystkie zdzbła po czym złapałam za szczotkę do ogona.
- Może ci pomóc? – uniosłam głowę napotykając wzrok tego samego chłopaka, którego jeszcze kilkadziesiąt minut temu kompletnie zjechałam. Przypał.
- Nie wiem. To zajmie dużo czasu – machnęłam ręką na wałacha. Szatyn obrzucił spojrzeniem mojego konia. – Nazywa się Smile, jeśli to ma jakieś znaczenie.
- No dobra. Jestem Max – przedstawił się z uśmiechem. Starałam się powtórzyć jego gest, ale chyba nie bardzo mi wyszło. – Ciężka sprawa, masz zawody, że tak się śpieszysz?
Poklepałam konia po zadzie spryskując jego ogon odżywką. Zadziwiała mnie przyjacielskość Max’ a. Ja bym nie chciała pomagać osobie, która chwilę wcześniej na mnie nawarczała. Nie miałam za bardzo cierpliwości do takich ludzi.
- Hannah. Nie zawody, rodzice przyjeżdżają – mruknęłam podając mu szczotkę. Kiwnął głową zabierając się do czyszczenia sierści Smile’ a. – Dzięki za pomoc.
Kilka kolejnych minut starałam się ogarnąć ogon deresza, a gdy w końcu się udało, związałam go bandażem. Śledz machnął łbem próbując trafić mnie kopytem. Nie lubił jak mu to robiłam, ale lepiej dmuchać na zimne, jak to się mawia.
- Jedna strona skończona. Często tak wygląda? – zapytał chłopak na co ja kiwnęłam głową. W milczeniu dokończyliśmy czyszczenie deresza. Dokładnie w momencie kiedy odłożyłam drzwi rozległ się dźwięk głosu mojej matki. Zastanawiałam się tylko ile z nimi wytrzymam. Dwanaście minut? Pół godziny?
Maksiu? :3
wtorek, 6 lutego 2018
od Hannah cd. Nicole
Już byłam w połowie stajni, ale zatrzymałam się słysząc jak mnie woła. Odwróciłam się do niej.
- Nic się nie stało - uśmiechnęła się do mnie. - Jestem Nicole Frost.
Kiwnęłam lekko głową chcąc by jak najszybciej mnie zostawiłam. Co prawda wyglądała naprawdę przyjaznie, ale wolałam pójść zarejestrować się w sekretariacie i do pokoju, spać. Tak bardzo kusiło mnie łóżeczko i Coffe leżąca obok mnie.
- Hannah Weters. – starałam się uśmiechnąć, ale chyba nie bardzo mi wyszło. N osz kurw.
- Jak się wabi? – Nicole klęknęła by pogłaskać sukę i odstawiła swojego szczeniaka na ziemię. Assuska przekręciła łeb z zadowoleniem. Popuściłam jej trochę „smyczy”.
- Coffe - uśmiechnęłam się, tym razem szczerze, bo obydwa psy zaczęły się ganiać. Moja suczka przewróciła młodszą na grzbiet i zaczęła ją lizać.
- Pokazałabyś mi zdjęcia które im zrobiłaś? - uśmiechnęła się lekko dziewczyna. Na chwilę spięłam się. W sumie nigdy nikomu nie pokazywałam moich zdjęć na żywo, miałam swojego bloga i tam zamieszczałam większość prac. No, ale na fotografiach była i jej psina, także ten.
- Hm, okey. Tylko ostrzegam, nie są najlepsze – mruknęłam wyciągając sprzęt. Chwilę zajęło mi znalezienie odpowiednich zdjęć. Pokazałam jej kilka prac, a ona oglądała je z zainteresowaniem. Mogła czuć się zaszczycona, ale przecież o tym nie wiedziała, może by tak ją poinformować. Nie, lepiej nie.
- Są bardzo fajne. Może byś mi je podesłała? Właśnie zdałam sobie sprawę, że nie mam zdjęć Wenus – zaśmiała się oddając mi aparat. Nie zraziła się najwyraźniej moją niebyt pozytywną postawą. Tak bywa.
- Um, jasne, tylko podaj mi mail’ a – odparłam lekko nieufnie. Wygrzebała z kieszeni papierek, a ja wynalazłam skądś długopis. Zapisała mi swoją pocztę i uśmiechnęła się do mnie.
- Będę się zbierać – mruknęłam przywołując do siebie Coffe przeciągłym gwizdnięciem. Suczka uniosła łeb i niechętnie opuściła swoją koleżankę. Pogłaskałam ją po pysiu i kazałam usiąść przy nodze.
- Do zobaczenia. Hej, a może wyjdziemy jutro razem na spacer z psami? Chyba się polubiły – zaproponowała Nicole. Przytaknęłam jej, bo co innego miałabym o szóstej rano w sobotę? Tym bardziej, że rzeczywiście chyba zaczynałam ją lubić. No, ale kto wie z moim charakterem.
**
Rzuciłam się na łóżko odkładając torbę na ziemię. Obok mnie niemal od razu znalazła się Coffe i zaczęła lizać mnie po twarzy. Próbowałam zepchnąć ją z siebie, ale przestała mnie męczyć dopiero jak usiadłam i sięgnęłam po pozostawiony przeze mnie na ziemi przedmiot. Wyciągnęłam z torby miski, worek karmy, legowisko i szelki. Posłanie postawiłam przy łóżku, a michy przy biurku.
- Już, czekaj – szepnęłam odpychając ją gdy próbowała wepchnąć pysk do karmy. Przeprowadziłam cały proces karmienia i poszłam się przebrać w piżamy. Gdy wróciłam, Coffe właśnie tarmosiła swoją pluszową kaczuszkę. Miała ją od kiedy ją adoptowałam i praktycznie wszędzie ją ze sobą nosiła.
Wsunęłam się pod kołdrę, zgasiłam lampkę i poczekałam chwilę aż assuska położy się obok mnie. Podrapałam ją po głowie i zapadłam w sen.
**
Ogarnięcie się zajęło mi nie więcej niż pięć minut, ale kawowa już zdążyła się zirytować. Skomlała plącząc mi się pod nogami jak zakładałam kurtkę. W końcu zapięłam jej szelki i uwiąz po czym wyruszyłyśmy na spotkanie. Nie wiem jak to się potoczy, ale czuję, że może być ciekawie.
Nicole?
- Nic się nie stało - uśmiechnęła się do mnie. - Jestem Nicole Frost.
Kiwnęłam lekko głową chcąc by jak najszybciej mnie zostawiłam. Co prawda wyglądała naprawdę przyjaznie, ale wolałam pójść zarejestrować się w sekretariacie i do pokoju, spać. Tak bardzo kusiło mnie łóżeczko i Coffe leżąca obok mnie.
- Hannah Weters. – starałam się uśmiechnąć, ale chyba nie bardzo mi wyszło. N osz kurw.
- Jak się wabi? – Nicole klęknęła by pogłaskać sukę i odstawiła swojego szczeniaka na ziemię. Assuska przekręciła łeb z zadowoleniem. Popuściłam jej trochę „smyczy”.
- Coffe - uśmiechnęłam się, tym razem szczerze, bo obydwa psy zaczęły się ganiać. Moja suczka przewróciła młodszą na grzbiet i zaczęła ją lizać.
- Pokazałabyś mi zdjęcia które im zrobiłaś? - uśmiechnęła się lekko dziewczyna. Na chwilę spięłam się. W sumie nigdy nikomu nie pokazywałam moich zdjęć na żywo, miałam swojego bloga i tam zamieszczałam większość prac. No, ale na fotografiach była i jej psina, także ten.
- Hm, okey. Tylko ostrzegam, nie są najlepsze – mruknęłam wyciągając sprzęt. Chwilę zajęło mi znalezienie odpowiednich zdjęć. Pokazałam jej kilka prac, a ona oglądała je z zainteresowaniem. Mogła czuć się zaszczycona, ale przecież o tym nie wiedziała, może by tak ją poinformować. Nie, lepiej nie.
- Są bardzo fajne. Może byś mi je podesłała? Właśnie zdałam sobie sprawę, że nie mam zdjęć Wenus – zaśmiała się oddając mi aparat. Nie zraziła się najwyraźniej moją niebyt pozytywną postawą. Tak bywa.
- Um, jasne, tylko podaj mi mail’ a – odparłam lekko nieufnie. Wygrzebała z kieszeni papierek, a ja wynalazłam skądś długopis. Zapisała mi swoją pocztę i uśmiechnęła się do mnie.
- Będę się zbierać – mruknęłam przywołując do siebie Coffe przeciągłym gwizdnięciem. Suczka uniosła łeb i niechętnie opuściła swoją koleżankę. Pogłaskałam ją po pysiu i kazałam usiąść przy nodze.
- Do zobaczenia. Hej, a może wyjdziemy jutro razem na spacer z psami? Chyba się polubiły – zaproponowała Nicole. Przytaknęłam jej, bo co innego miałabym o szóstej rano w sobotę? Tym bardziej, że rzeczywiście chyba zaczynałam ją lubić. No, ale kto wie z moim charakterem.
**
Rzuciłam się na łóżko odkładając torbę na ziemię. Obok mnie niemal od razu znalazła się Coffe i zaczęła lizać mnie po twarzy. Próbowałam zepchnąć ją z siebie, ale przestała mnie męczyć dopiero jak usiadłam i sięgnęłam po pozostawiony przeze mnie na ziemi przedmiot. Wyciągnęłam z torby miski, worek karmy, legowisko i szelki. Posłanie postawiłam przy łóżku, a michy przy biurku.
- Już, czekaj – szepnęłam odpychając ją gdy próbowała wepchnąć pysk do karmy. Przeprowadziłam cały proces karmienia i poszłam się przebrać w piżamy. Gdy wróciłam, Coffe właśnie tarmosiła swoją pluszową kaczuszkę. Miała ją od kiedy ją adoptowałam i praktycznie wszędzie ją ze sobą nosiła.
Wsunęłam się pod kołdrę, zgasiłam lampkę i poczekałam chwilę aż assuska położy się obok mnie. Podrapałam ją po głowie i zapadłam w sen.
**
Ogarnięcie się zajęło mi nie więcej niż pięć minut, ale kawowa już zdążyła się zirytować. Skomlała plącząc mi się pod nogami jak zakładałam kurtkę. W końcu zapięłam jej szelki i uwiąz po czym wyruszyłyśmy na spotkanie. Nie wiem jak to się potoczy, ale czuję, że może być ciekawie.
Nicole?
poniedziałek, 5 lutego 2018
Od Nicole cd. Hannah
***
Cały dzień zapowiadał się kompletnie do dupy. Całe szczęście że nauczyciele nie zadali dużo prac domowych bo by mnie szlag trafił... Ale cóż, życie. Usłyszałam podłe skomlenie Wenus, robiło się ciemno a tej się zachciało na dwór. Argh... co za podłe zwierzę. Niechętnie wstałam od swojego laptopa, przerywając tym samym oglądanie ukochanych Avengersów. Z racji tego że jak wróciłam ze szkoły siedziałam w krótkich spodenkach i zwykłym podkoszulku, przebrałam się szybko w koszulę w kratę i jeansy do tego dołączyły szare trapery. Zarzuciłam na siebie kurtkę, wzięłam smycz i zapięłam na obroży Wenus. Po paru minutach byłyśmy na zewnątrz, cierpliwie poczekałam aż psina załatwi swoje i postanowiłam że zajdę do stajni sprawdzić jak miewają się moje konie. Zagwizdałam cicho, Wenus podbiegła do mnie i weszła ze mną do stajni. Jak tylko weszłam, usłyszałam głos stajennej, Claudii.
- Cześć! Jak tam się miewa Poker? - uśmiechnęła się do mnie.
- Dobrze, choć ostatnio Demens się rzuca. Masakra wsiąść na niego. - westchnęłam. Zaśmiała się cicho.
- Musisz z nim popracować! Grunt to zaufanie!
- On mi ufa ale ja mu nie... Wiesz ten cały wypadek i Alex... - przytaknęła mi, klepiąc po ramieniu. Rzuciła tak klasycznie mi znanym "będzie dobrze" po czym wróciła do swoich obowiązków. Zauważyłam że gdzieś wyparowała mi Wenus, zauważyłam jak bawi się z biało brązowym psiakiem. Po chwili podeszła do nich dziewczyna, trochę niższa ode mnie, z brązowo niebieskimi włosami. Usiadła na beli, wyjęła z torby aparat i zrobiła parę zdjęć. Po paru minutach postanowiłam do niej zagadać.
- To twój pies? - zapytałam, podchodząc bliżej. Podskoczyła w miejscu i szybko schowała aparat.
- Tak, już ją biorę. - mruknęła zdejmując z ramienia i uwiąz. Podpięła do niego psa i powoli ruszyła do wyjścia. Szybko wzięłam Wenus na ręce i dogoniłam dziewczynę.
- Zaczekaj! - na szczęście zatrzymała się, niepewnie na mnie spojrzała.
- Nic się nie stało. - uśmiechnęłam się do niej. - Jestem Nicole Frost. -
- Hannah Weters. - wymusiła uśmiech,
- Jak się wabi? - klęknęłam by pogłaskać pieska i postawić na ziemi Wenus.
- Coffe - uśmiechnęła się, tym razem szczerze, widząc jak psiny zaczynają się bawić.
- Pokazałabyś mi zdjęcia które im zrobiłaś? - uśmiechnęłam się lekko.
Hannah? Wybacz końcówkę
Cały dzień zapowiadał się kompletnie do dupy. Całe szczęście że nauczyciele nie zadali dużo prac domowych bo by mnie szlag trafił... Ale cóż, życie. Usłyszałam podłe skomlenie Wenus, robiło się ciemno a tej się zachciało na dwór. Argh... co za podłe zwierzę. Niechętnie wstałam od swojego laptopa, przerywając tym samym oglądanie ukochanych Avengersów. Z racji tego że jak wróciłam ze szkoły siedziałam w krótkich spodenkach i zwykłym podkoszulku, przebrałam się szybko w koszulę w kratę i jeansy do tego dołączyły szare trapery. Zarzuciłam na siebie kurtkę, wzięłam smycz i zapięłam na obroży Wenus. Po paru minutach byłyśmy na zewnątrz, cierpliwie poczekałam aż psina załatwi swoje i postanowiłam że zajdę do stajni sprawdzić jak miewają się moje konie. Zagwizdałam cicho, Wenus podbiegła do mnie i weszła ze mną do stajni. Jak tylko weszłam, usłyszałam głos stajennej, Claudii.
- Cześć! Jak tam się miewa Poker? - uśmiechnęła się do mnie.
- Dobrze, choć ostatnio Demens się rzuca. Masakra wsiąść na niego. - westchnęłam. Zaśmiała się cicho.
- Musisz z nim popracować! Grunt to zaufanie!
- On mi ufa ale ja mu nie... Wiesz ten cały wypadek i Alex... - przytaknęła mi, klepiąc po ramieniu. Rzuciła tak klasycznie mi znanym "będzie dobrze" po czym wróciła do swoich obowiązków. Zauważyłam że gdzieś wyparowała mi Wenus, zauważyłam jak bawi się z biało brązowym psiakiem. Po chwili podeszła do nich dziewczyna, trochę niższa ode mnie, z brązowo niebieskimi włosami. Usiadła na beli, wyjęła z torby aparat i zrobiła parę zdjęć. Po paru minutach postanowiłam do niej zagadać.
- To twój pies? - zapytałam, podchodząc bliżej. Podskoczyła w miejscu i szybko schowała aparat.
- Tak, już ją biorę. - mruknęła zdejmując z ramienia i uwiąz. Podpięła do niego psa i powoli ruszyła do wyjścia. Szybko wzięłam Wenus na ręce i dogoniłam dziewczynę.
- Zaczekaj! - na szczęście zatrzymała się, niepewnie na mnie spojrzała.
- Nic się nie stało. - uśmiechnęłam się do niej. - Jestem Nicole Frost. -
- Hannah Weters. - wymusiła uśmiech,
- Jak się wabi? - klęknęłam by pogłaskać pieska i postawić na ziemi Wenus.
- Coffe - uśmiechnęła się, tym razem szczerze, widząc jak psiny zaczynają się bawić.
- Pokazałabyś mi zdjęcia które im zrobiłaś? - uśmiechnęłam się lekko.
Hannah? Wybacz końcówkę
Od Rosalie cd. Fabiana
- No nie wiem - wzruszył ramionami. Ech ciężko człowieka namówić.
- Może kawa? - zaproponowałam szybko, zaśmiał się.
- Wybacz, ale dzisiaj już inne plany. - powiedział, wkładając ręce w kieszenie. - No to jakie na przykład? - zapytałam.
- Za jakąś godzinę przyjedzie mój brat - powiedział, patrząc na zegarek. - A jakoś nie sądzę, że będziesz chciała z nami siedzieć. - zaśmiał się.
- Dlaczego tak myślisz? - zapytałam z powagą. - Ponieważ nie sądzę, że lubisz sobie zapalić i nie mówię tu o papierosach. - zaśmiał się. Wow, szczerze mój brat by się ucieszył.
- Najwyżej jutro - puścił do mnie oczko, zarumieniłam się lekko. Ominął mnie i poszedł do pokoju. Ja postanowiłam zrobić to samo, więc poszłam do siebie. Nie miałam zbytnio co robić, poćwiczyłam więc grę na pianinie. Nauczycielka od zajęć artystycznych mówiła że mam jakiś potencjał i tam gadanie innych głupot.
Osobiście wolę zachować to coś zwane "talentem" w sobie. Nie lubię się chwalić, szczególnie jeśli chodzi o moje szkice. Mimo, że prace były wspaniałe i nieraz mnie chwalono, to nie czułam, że tak naprawdę jest. Szczerze wątpiłam w swój talent, ale robiłam to co kochałam.
Kiedy skończyłam grać, wpadł mi do głowy pomysł pójścia do Fabiana. Niby mówił że będzie zajęty z bratem, ale mi to nie przeszkadzało. Rick w sumie też palił narkotyki, osobiście nic do tego nie mam. Tak więc wyszłam z pokoju i poszłam do pokoju chłopaka. Niepewnie zapukałam do drzwi, po chwili wyszedł Fabian. Byłam lekko zdziwiona że jest bez koszulki, ale w sumie niech robi w swoim pokoju co chce.
- Co tu robisz? - te słowa dotarły do mnie po jakimś czasie, gdy oderwałam wzrok od jego torsu. Czy wspominałam że lubię przyglądać się ludziom?
- Nic - uśmiechnęłam się słodko. Bez wahania weszłam do środka, białowłosy zamknął za mną drzwi. Po chwili zauważyłam też jak mniemam brata Fabiana.
- Jednak dobrze, że również się tu dostałem. - zaśmiał się, na co ja się zarumieniłam.
- I tak nikogo tutaj nie poderwiesz. - zaśmiał się białowłosy. - Rosalie, to jest Dylan. Mój brat. - przedstawił bruneta, po chwili palili już towar.
- Nie przeszkadza Ci że jesteśmy bez koszulki? - zapytał, pokręciłam głową. - A że palimy? - zapytał śmiejąc się. Usiadł na łóżku, a Dylan na parapecie. - Siadaj nie stój-
- Tylko się nas nie bój, nie złapiemy schizy. - zaśmiał się brunet. Uśmiechnęłam się lekko i przysiadłam na krześle które stało obok, mimowolnie założyłam nogę na nogę.
- Spoko, jeśli chodzi o takie rzeczy jestem obczajona. Ale nie w takim sensie jak myślicie - dodałam, widząc lekko zdziwione miny chłopaków.
- Chciałabyś spróbować? - spojrzał na mnie z uśmiechem brunet.
- Nie wiem czy to dobry pomysł- wzruszyłam ramionami.
- Dylan, ogarnij się trochę - wtrącił Fabian.
- Tylko zaoferowałem! - zaśmiał się ciemno włosy. Przez dłuższą chwilę, trwała cisza przerywana dość drażniącym zapachem.
- Opowiecie mi coś o sobie? - zaczęłam temat.
Fabię? Wybacz końcówkę, brak pomysłu
- Może kawa? - zaproponowałam szybko, zaśmiał się.
- Wybacz, ale dzisiaj już inne plany. - powiedział, wkładając ręce w kieszenie. - No to jakie na przykład? - zapytałam.
- Za jakąś godzinę przyjedzie mój brat - powiedział, patrząc na zegarek. - A jakoś nie sądzę, że będziesz chciała z nami siedzieć. - zaśmiał się.
- Dlaczego tak myślisz? - zapytałam z powagą. - Ponieważ nie sądzę, że lubisz sobie zapalić i nie mówię tu o papierosach. - zaśmiał się. Wow, szczerze mój brat by się ucieszył.
- Najwyżej jutro - puścił do mnie oczko, zarumieniłam się lekko. Ominął mnie i poszedł do pokoju. Ja postanowiłam zrobić to samo, więc poszłam do siebie. Nie miałam zbytnio co robić, poćwiczyłam więc grę na pianinie. Nauczycielka od zajęć artystycznych mówiła że mam jakiś potencjał i tam gadanie innych głupot.
Osobiście wolę zachować to coś zwane "talentem" w sobie. Nie lubię się chwalić, szczególnie jeśli chodzi o moje szkice. Mimo, że prace były wspaniałe i nieraz mnie chwalono, to nie czułam, że tak naprawdę jest. Szczerze wątpiłam w swój talent, ale robiłam to co kochałam.
Kiedy skończyłam grać, wpadł mi do głowy pomysł pójścia do Fabiana. Niby mówił że będzie zajęty z bratem, ale mi to nie przeszkadzało. Rick w sumie też palił narkotyki, osobiście nic do tego nie mam. Tak więc wyszłam z pokoju i poszłam do pokoju chłopaka. Niepewnie zapukałam do drzwi, po chwili wyszedł Fabian. Byłam lekko zdziwiona że jest bez koszulki, ale w sumie niech robi w swoim pokoju co chce.
- Co tu robisz? - te słowa dotarły do mnie po jakimś czasie, gdy oderwałam wzrok od jego torsu. Czy wspominałam że lubię przyglądać się ludziom?
- Nic - uśmiechnęłam się słodko. Bez wahania weszłam do środka, białowłosy zamknął za mną drzwi. Po chwili zauważyłam też jak mniemam brata Fabiana.
- Jednak dobrze, że również się tu dostałem. - zaśmiał się, na co ja się zarumieniłam.
- I tak nikogo tutaj nie poderwiesz. - zaśmiał się białowłosy. - Rosalie, to jest Dylan. Mój brat. - przedstawił bruneta, po chwili palili już towar.
- Nie przeszkadza Ci że jesteśmy bez koszulki? - zapytał, pokręciłam głową. - A że palimy? - zapytał śmiejąc się. Usiadł na łóżku, a Dylan na parapecie. - Siadaj nie stój-
- Tylko się nas nie bój, nie złapiemy schizy. - zaśmiał się brunet. Uśmiechnęłam się lekko i przysiadłam na krześle które stało obok, mimowolnie założyłam nogę na nogę.
- Spoko, jeśli chodzi o takie rzeczy jestem obczajona. Ale nie w takim sensie jak myślicie - dodałam, widząc lekko zdziwione miny chłopaków.
- Chciałabyś spróbować? - spojrzał na mnie z uśmiechem brunet.
- Nie wiem czy to dobry pomysł- wzruszyłam ramionami.
- Dylan, ogarnij się trochę - wtrącił Fabian.
- Tylko zaoferowałem! - zaśmiał się ciemno włosy. Przez dłuższą chwilę, trwała cisza przerywana dość drażniącym zapachem.
- Opowiecie mi coś o sobie? - zaczęłam temat.
Fabię? Wybacz końcówkę, brak pomysłu
sobota, 3 lutego 2018
od Viktorii cd. Beauregarda
Chłopak wszedł do klasy, i jak najszybciej usiadł z tyłu, w ostatniej ławce. Usiadłam ławkę przed nim, a i tak nie miałam zamiaru z nim rozmawiać. Otworzyłam pobazgrolony zeszyt, i zapisałam niedbale temat, a ponoć to dziewczyny mają mieć ładne pismo. Słyszałam, jak Bear uderza palcami o ławkę. Nie odwróciłam się, nie chcąc go denerwować. Po kilku minutach, gdy nauczycielka zaczęła coś gadać, Beauregard spakował książki, i wyszedł z klasy, tłumacząc się złym samopoczuciem. Łzy spływały po jego policzkach, kapiąc na podłogę. Popatrzyłam jeszcze na jego rękawy, mokre od słonej wody wypływającej z jego oczu. Zrobiło mi się go trochę żal, ale szybko to zignorowałam. Wyjęłam telefon z kieszeni, i sprawdziłam pocztę, facebooka i kilka innych niepotrzebnych mi do życia stronek. Niezbyt skupiałam się na lekcji. Po kilkunastu minutach nauczycielka przerwała lekcję, i zadała znudzonym głosem oklepane pytanie "kto idzie sprawdzić gdzie Bear?". Zgłosiłam się, i wyszłam z klasy. Skierowałam swoje kroki do męskiej łazienki. Otworzyłam drzwi, i oparłam się o ścianę.
- Co, znowu się rozryczałeś? Co jest z tobą nie tak? - zapytałam jadowicie, chociaż było mi go szkoda. Wszyscy traktowali go jak śmiecia, na pewno długo tu nie pociągnie. Zaklął w swoim ojczystym języku.
- Co ja ci zrobiłem, co? Czy kiedykolwiek powiedziałem ci coś złego?! O co ci chodzi, wytłumaczysz mi? Ile razy jeszcze przypierdolisz się do mnie za nic. Taką wielkość radość sprawia ci śmianie się ze śmierci?! Nigdy nie straciłaś nikogo? - słysząc, jak łamie mu się głos, przypomniała mi się tamta młoda dziewczynka, którą byłam ja kilka lat temu, krzycząca i załamana. Bo jej koń już nigdy nie wróci. Zamrugałam kilkakrotnie oczami, i oblałam się rumieńcem. - Nie wiesz, jak to jest budzić się i wiedzieć że nigdy, NIGDY go nie zobaczysz? Czy wiesz, jak bardzo nienawidzę teraz tego miejsca przez ciebie?! Po co ci to? Myślisz, że tak łatwo jest żyć po stracie bliskiej osoby. - po raz kolejny zaklął, i zamilkł. Wpatrywałam się w niego, starając się nie pokazać po sobie żadnych emocji. W rzeczywistości próbowałam nie wydrzeć się na niego, i nie powiedzieć mu o tym, co ja przeżyłam. Ale to było niczym, w porównaniu do tego co przeżywał on. Może jednak nie powinnam była? Patrzył na mnie, ze szczerą nienawiścią w oczach. Zaciskał zęby, powstrzymując łkanie, i szloch który wstrząsał jego ciałem. Włożyłam ręce do kieszeni jeansów.
- Słuchaj, masz prawo mnie nienawidzić. - powiedziałam od niechcenia. - Ale jak tylko się uspokoisz, wrócisz ze mną do klasy, okej? - zapytałam, nie odpowiadał.
- Od kiedy to jesteś taka miła? - wycedził przez zaciśnięte zęby. Powstrzymałam się przed krzyknięciem na niego, i poruszeniem nieprzyjemnego tematu. Bardzo dobrze pamiętałam, jak jakieś dwa tygodnie temu, podeszła do mnie Peek, oznajmiając że Scarlett nie żyje. Wpierw nie docierało to do mnie, bo jakim cudem to miałoby się stać. Dopiero, jak przyjechała karetka, doszło do mnie, że to nie jest żaden pierdolony koszmar. To była prawda. Nie miałam bladego pojęcia co czułam. Wybuchłam wtedy niepohamowanym płaczem, co chwila powtarzając "Carry! To nie prawda! Ona jest tylko nieprzytomna!" Ratownicy szybko wrócili mnie na ziemię, wypowiadając trzy słowa, które zapewne nigdy nie dadzą mi spokoju "Scarlett nie żyje." Ugięły się pode mną kolana. Dwójka mężczyzn wniosła ją do karetki, odjeżdżając na sygnale. Nikt nie przejmował się tym, że podjechała tu karetka, jakby była to dla niech codzienność. Nie znałam się z Glonem długo, ale zdążyłam zapałać do niej dużą sympatią. Teraz, kiedy wszystko zdążyło się poukładać, dziewczyna po prostu zmarła. Nie dane było mi się dowiedzieć, co z jej zwierzętami. Zapewne wróciły do rodziców.
- Odpowiesz mi? - upomniał się Bear. Potrząsnęłam głową, odsuwając od siebie tamto przykre wydarzenie.
- Bo sama przeżyłam podobną sytuację. - powiedziałam beznamiętnie. Nie obchodziło mnie to, czy słyszał czy nie. - Wracajmy do klasy. - dodałam, spoglądając na niego spod niebieskich włosów. Szybko odgarnęłam je z twarzy. Bear opanował się w przeciągu pięciu minut, ale wciąż drżał na całym ciele, i spazmatycznie łapał oddech. Weszliśmy do klasy, do dzwonka mieliśmy jeszcze jakieś dziesięć minut. Kurdupel opchnął jakieś kłamstwo, które ja poparłam. Usiadłam w swojej ławce, i zapisałam zadanie domowe. Reszta lekcji minęła raczej spokojnie. Bear co przerwę gdzieś znikał, ale niezbyt mnie to obchodziło gdzie. Jak tylko skończyła się nauka, poszłam wypuścić North i Dię na pastwisko. Poszłam się przebrać w jakieś czyste spodnie, i jednolitą bluzkę, na którą i tak założyłam kurtkę. Podjechałam do kliniki, która była stosunkowo niedaleko. Odebrałam co trzeba dla koni, i zestresowana wracałam do akademii. Zdenerwowałam się na weterynarza, starego grzyba, od którego dawało pleśnią. Przepłaciłam za leki i witaminy, co jeszcze bardziej potęgowało zły humor. Na skrzyżowaniu prawie wjechałam jakiemuś gościowi w tył, bo uznał że reklamówka to zwierzę, i gwałtownie zahamował. Wynikła z tego dość duża sprzeczka, którą szybko jednak załagodziliśmy. Ściskałam kurczowo kierownicę. Przy wjeździe do akademii docisnęłam gazu, żeby zdążyć przed karmieniem. Przed maskę wpakowała mi się czarna kula futra, zahamowałam gwałtownie z piskiem opon. Rozległo się przeciągłe wycie, i głuche uderzenie. Szybko wysiadłam z auta, i sprawdziłam czy psu nic się nie stało. Zamarłam, widząc mojego własnego podopiecznego. Momentalnie przyspieszyło mi tętno, równocześnie walczyłam nad odruchem wymiotnym, i nad tym by pozostać przytomną. Psina leżała na ziemi, skomląc cicho. Jej łapa wygięta była pod nienaturalnym kątem. Zaklęłam pod nosem, i na trzęsących się nogach zaszłam po apteczkę. Związałam jej pysk, i zajęłam się udzielaniem pierwszej pomocy, równocześnie dzwoniąc po weterynarza.
- Jest pani świadoma, że w wyniku tak poważnych obrażeń, możliwa jest eutanazja? - powiedział ze stoickim spokojem weterynarz, równocześnie informując mnie że będzie za dziesięć minut.
- T-tak, jestem... jestem świadoma. - wychrypiałam. Zależało mi tylko na tym, by ktoś tu przyszedł, ktokolwiek. Byłam gotowa przeprosić na klęczkach Beara za moje zachowanie, byleby to coś zmieniło.
Bear? B) Czas zrealizować nasz plan!
od Beauregarda cd. Viktorii
- Przesiądź się do Beauregarda. Może czuć się nieco zagubiony w nowej szkole. - powiedziała nauczycielka i wróciła do objaśniania lekcji. Odsunąłem się jak najdalej, na co Viktoria kopnęła mnie w kostkę. Nie wytrzymam z nią...
- Za co to?! - wyszeptałem ze złością.
- Za nic - odpowiedziała.
- Matko jedyna... - wymamrotałem, po czym zająłem się lekcją.
Gdy zadzwonił dzwonek oznaczający początek przerwy, pani pozwoliła nam wyjść z sali. Szedłem za ludźmi z klasy, bo nie miałem pojęcia, gdzie mamy następną lekcję. Usiadłem przy ścianie i z przyzwyczajenia, aby się odstresować, zacząłem bawić się kostką.
- Jak jest w Finlandii? - usłyszałem głos jakiegoś chłopaka. Automatycznie trochę się skuliłem i w myślach błagałem tylko, żeby dał sobie spokój.
- D-dobrze - wyjąkałem tylko, po czym wbiłem wzrok w kostkę. Chłopak na szczęście zauważył, że rozmowa ze mną nie przyjdzie tak łatwo, i odszedł. Odetchnąłem z ulgą i zająłem się oglądaniem dobrze znanego mi sześcianu.
- Ty, mały, przedszkole dwa kilometry stąd! - Spiąłem wszystkie mięśnie i zerknąłem w górę, skąd spoglądało na mnie dwóch niepokojąco wielkich chłopaków.
- Właśnie, wypierdalaj skąd przyszedłeś, nikt cię tu nie chce - podchwycił drugi z nich, a pierwszy zarechotał. Wstałem i skierowałem dłoń z kostką w stronę kieszeni, nie zdążyłem jednak jej tam umieścić.
W niecałą sekundę mój ukochany przedmiot wylądował w okropnych łapskach tego pseudoczłowieka. Ten pomiot pomiotu czegokolwiek popatrzył wzrokiem pełnym pogardy na kostkę, która tak wiele dla mnie znaczyła. Jumalauta! Z przerażeniem zacząłem coś mamrotać i próbowałem odebrać nadrostkowi społeczeństwa kostkę. Ten tylko wyciągnął rękę najwyżej jak mógł - byłem na przegranej pozycji coraz bardziej. Drugi z nich stał obok i rechotał. Do jego śmiechu dołączył wyższy. Zerknąłem w stronę, z której dochodził i zobaczyłem Viktorię. Jeszcze jej tu brakowało...
- Co się zyrasz, młoda? Ubrałaś się jak dziwka - powiedział ten paskiainen po obejrzeniu jej stroju.
- Cóż, nie moja wina, że nigdy nie widziałeś ubrań dziwki. - odparła. - Zostawicie tego kurdupla? - spytała, stając przede mną. Zdziwiłem się, a nadrostki zaczęły się śmiać.
- Ty? - Nieco niższy z nich przyjrzał się dziewczynie. - Przeciwko naszej dwójce? - zaśmiał się, a Viktoria chwyciła go za bluzkę. Uważnie przypatrywałem się całej akcji, bojąc się o los mojej kostki.
- Masz do kurwy nędzy oddać mu tą kostkę albo pogadamy po lekcjach, już nieco inaczej. - powiedziała jadowicie, a chłopak oddał jej przedmiot. Tak!
- Dziękuję. - podziękowała im chłodno. Niepewnie zabrałem od niej kostkę, uspokoiłem się nieco zaraz po tym, jak moje palce dotknęły znanej mi powierzchni.
- Poradziłbym sobie. - powiedziałem w miarę głośno.
- Ta, jasne. Rozryczałeś się, jak wspomniałam o bracie. Co, nie żyje, czy jak? - powiedziała wręcz ironicznie. Bez słowa, starając się opanować emocje, zabrałem plecak i poszedłem do klasy, gdy tylko korytarz przepełnił ostry dźwięk dzwonka.
- Za co to?! - wyszeptałem ze złością.
- Za nic - odpowiedziała.
- Matko jedyna... - wymamrotałem, po czym zająłem się lekcją.
Gdy zadzwonił dzwonek oznaczający początek przerwy, pani pozwoliła nam wyjść z sali. Szedłem za ludźmi z klasy, bo nie miałem pojęcia, gdzie mamy następną lekcję. Usiadłem przy ścianie i z przyzwyczajenia, aby się odstresować, zacząłem bawić się kostką.
- Jak jest w Finlandii? - usłyszałem głos jakiegoś chłopaka. Automatycznie trochę się skuliłem i w myślach błagałem tylko, żeby dał sobie spokój.
- D-dobrze - wyjąkałem tylko, po czym wbiłem wzrok w kostkę. Chłopak na szczęście zauważył, że rozmowa ze mną nie przyjdzie tak łatwo, i odszedł. Odetchnąłem z ulgą i zająłem się oglądaniem dobrze znanego mi sześcianu.
- Ty, mały, przedszkole dwa kilometry stąd! - Spiąłem wszystkie mięśnie i zerknąłem w górę, skąd spoglądało na mnie dwóch niepokojąco wielkich chłopaków.
- Właśnie, wypierdalaj skąd przyszedłeś, nikt cię tu nie chce - podchwycił drugi z nich, a pierwszy zarechotał. Wstałem i skierowałem dłoń z kostką w stronę kieszeni, nie zdążyłem jednak jej tam umieścić.
W niecałą sekundę mój ukochany przedmiot wylądował w okropnych łapskach tego pseudoczłowieka. Ten pomiot pomiotu czegokolwiek popatrzył wzrokiem pełnym pogardy na kostkę, która tak wiele dla mnie znaczyła. Jumalauta! Z przerażeniem zacząłem coś mamrotać i próbowałem odebrać nadrostkowi społeczeństwa kostkę. Ten tylko wyciągnął rękę najwyżej jak mógł - byłem na przegranej pozycji coraz bardziej. Drugi z nich stał obok i rechotał. Do jego śmiechu dołączył wyższy. Zerknąłem w stronę, z której dochodził i zobaczyłem Viktorię. Jeszcze jej tu brakowało...
- Co się zyrasz, młoda? Ubrałaś się jak dziwka - powiedział ten paskiainen po obejrzeniu jej stroju.
- Cóż, nie moja wina, że nigdy nie widziałeś ubrań dziwki. - odparła. - Zostawicie tego kurdupla? - spytała, stając przede mną. Zdziwiłem się, a nadrostki zaczęły się śmiać.
- Ty? - Nieco niższy z nich przyjrzał się dziewczynie. - Przeciwko naszej dwójce? - zaśmiał się, a Viktoria chwyciła go za bluzkę. Uważnie przypatrywałem się całej akcji, bojąc się o los mojej kostki.
- Masz do kurwy nędzy oddać mu tą kostkę albo pogadamy po lekcjach, już nieco inaczej. - powiedziała jadowicie, a chłopak oddał jej przedmiot. Tak!
- Dziękuję. - podziękowała im chłodno. Niepewnie zabrałem od niej kostkę, uspokoiłem się nieco zaraz po tym, jak moje palce dotknęły znanej mi powierzchni.
- Poradziłbym sobie. - powiedziałem w miarę głośno.
- Ta, jasne. Rozryczałeś się, jak wspomniałam o bracie. Co, nie żyje, czy jak? - powiedziała wręcz ironicznie. Bez słowa, starając się opanować emocje, zabrałem plecak i poszedłem do klasy, gdy tylko korytarz przepełnił ostry dźwięk dzwonka.
Usiadłem w ostatniej ławce przy ścianie. W głowie cały czas brzmiały słowa dziewczyny. Nie zwracałem uwagi na klasę ani nauczyciela - czułem, jak drżę na całym ciele, a do oczu napływają mi łzy. Znowu... Zacisnąłem zęby i ścisnąłem mocniej kostkę w ręku. Nie mam siły.
Po kilku długich minutach walki ze sobą nie wytrzymałem. Wrzuciłem książki do plecaka, który wziąłem do ręki, i pospiesznym krokiem udałem się do drzwi, rzuciwszy szybkie „Źle się czuję”. Udałem się do toalety - jedynego miejsca, gdzie nie było nikogo i mogłem chwilę odpocząć. Zaraz po tym, jak wszedłem do pomieszczenia, łzy zaczęły płynąć strumieniami po mojej twarzy. Czułem wściekłość. Nienawiść do Viktorii, tego miejsca, nawet siebie... Przepraszam, Finn. Przepraszam, obiecałem ci być silny... obiecałem, że będę kochał siebie. Poczułem, jak moim ciałem raz po raz wstrząsał szloch. Tak bardzo chciałem się uspokoić, ale im bardziej próbowałem, tym gorzej mi szło. Ciszę panującą w tym miejscu przerywał mój płacz, który starałem się stłumić. Trząsłem się jak galareta i za Chiny Ludowe nie potrafiłem powstrzymać łez. Kiedy usłyszałem czyjeś kroki, zamarłem. Podniosłem wzrok zapewne czerwonych już oczu i natrafiłem na znienawidzoną mi osobę. Na widok wkraczającej pewnie do męskiego kibla Viktorii, która uważała się za najlepszą na świecie, ogarnęła mnie wściekłość.
- Co, znowu się rozryczałeś? Co jest z tobą nie tak? - zapytała jadowicie.
- Älä jauha paskaa! - wybuchłem. - Co ja ci zrobiłem, co? Czy kiedykolwiek powiedziałem ci coś złego?! O co ci chodzi, wytłumaczysz mi? Ile razy jeszcze przypierdolisz się do mnie za nic? Taką wielką radość sprawia ci śmianie się ze śmierci?! Nigdy nie straciłaś nikogo? - Głos coraz bardziej mi się załamywał, ale krzyczałem na nią dalej. - Nie wiesz, jak to jest budzić się i wiedzieć, że już nigdy, NIGDY go nie zobaczysz? Czy wiesz, jak bardzo nienawidzę teraz tego miejsca przez ciebie?! Po co ci to? Myślisz, że tak łatwo jest żyć po stracie najważniejszej osoby?! Paskan marjat!!! - Spojrzałem na nią z wściekłością, choć niewiele widziałem przez łzy.
Viktoria?
Od Nathaniela cd. Rosalie
Dziewczyna usiadła po turecku w celu przejrzenia płyt, które udało mi się zdobyć.
- Co powiesz na ''Siedem dusz''? - usiadła na kanapie podając mi płytę.
- Brzmi spoko. - stwierdziłem wzruszając ramionami.
Po chwili na telewizorze pojawiły się pierwsze sceny. Film sam w sobie nie był taki zły. Oczywiście nie obło się bez walki o jedzenie, ale to chyba normalne. Chyba. Nadszedł moment jakiejś smutnej sceny. Jak zauważyłem później bardzo smutnej, ponieważ Rosalie zaczęła płakać. Popatrzyłem na nią lekko zmieszany, jednak po chwili ogarnąłem się. Starłem kciukami jej łzy z policzków.
- Hej, nie ma co płakać, to tylko film. - zacząłem mówić cicho.
- Ale to było takie smutne. - powiedziała pociągając nosem.
- No tak, ale popatrz, dzięki niemu będzie żyło kilka osób. To tak jakby jego część nadal była tutaj i żyła. - uśmiechnąłem się do niej blado.
- Hmmm... Faktycznie. -
- No, więc nie ma co płakać. Chodź. - powiedziałem rozkładając ramiona. Dziewczyna chwilę później przytulała się do mnie.
Gładziłem ręką jej plecy, chcąc by uspokoiła się (A/N jak to chamsko zabrzmiało xD). Po chwili dziewczyna była już spokojna. Spojrzałem na zegarek. Było już trochę po północy. Zauważyłem, że dziewczyna zasnęła więc uwolniłem się od jej uścisku i podniosłem ją kłądąc na moim łóżku. Przykryłem dziewczynę kołdrą, a sam zacząłem jak najciszej ogarniać syf, który zrobiliśmy. Po ogólnym ogarnięciu zgasiłem lampkę stojącą obok kanapy i podszedłem do szafy. Wyjąłem z niej jakąś koszulkę i dresy. Szybko przebrałem się i podszedłem do kanapy. Położyłem się na niej kładąc pod głowę jakąś poduszkę i przykryłem się kocem. Nawet nie zauważyłem kiedy zasnąłem.
***
Obudziłem się słysząc dźwięk budzika. Odruchowo podniosłem rękę na wysokość półki nocnej, na której stało to urządzenie, ale trafiłem na pustkę. Mój otępiały jeszcze umysł próbował wymyśleć jakieś rozsądne wyjaśnienie tego. Może ktoś w nocy się tu włamał i ukradł mi szafkę? Chociaż nie. Na co komu szafka nocna. Postanowiłem wstać i jakoś ogarnąć mózg. No i wtedy przypomniałem sobie, że zasnąłem na kanapie bo była u mnie Rosalie. I wszystko jasne. Spojrzałem w miejsce gdzie wczoraj ją położyłem. Dziewczyna jeszcze spała. Wstałem i leniwie podszedłem do dzwoniącego przedmiotu i wyłączyłem go guzikiem. Była 6.30, a lekcje mamy od 8.00. Z cichym jękiem ruszyłem w stronę szafy. Wyjąłem pierwsze lepsze ubrania, które okazały się jakąś bluzą i czarnymi spodniami. Poszedłem do łazienki by jakoś się ogarnąć. Po kilku chwilach wróciłem do pokoju już w pełni odświerzony. Zauważyłem, że dziewczyna siedzi na łóżku z totalną burzą na głowie i rozgląda się po pokoju.
- Gdzie to ja...? - zaczęła.
Po chwili chyba dostała olśnienia, ponieważ jej oczy powiększyły się o kilka rozmiarów. Dziewczyna wstała i zaczęła iść w stronę drzwi.
- Nie sprawiłam ci chyba jakiegoś zbytniego problemu? - zapytała.
- Nie no co ty. - odpowiedziałem jej z lekkim uśmiechem.
Rosalie podeszła do drzwi jednak zanim wyszła odwróciła się do mnie posyłając uśmiech.
- Do zobaczenia na lekcjach. - powiedziała i wyszła z mojego pokoju.
- Do zobaczenia. -
Podszedłem do stolika. To co zobaczyłem trochę mnie zdziwiło. Jednak był większy syf niż myślałem, a to co zebrałem w nocy to nic. No cóż. Mam jeszcze trochę czasu do rozpoczęcia lekcji, więc zacząłem to sprzątać. Po jakiś piętnastu minutach pokój był w miarę schludny. Zabrałem jeszcze swój plecak i wyszedłem z pokoju, zamykając go na klucz. Jak co dzień po drodze wstąpiłem do kawiarenki kupując sobie herbatę i poszedłem na lekcje.
Rosalie? Wybacz, że krótki
- Co powiesz na ''Siedem dusz''? - usiadła na kanapie podając mi płytę.
- Brzmi spoko. - stwierdziłem wzruszając ramionami.
Po chwili na telewizorze pojawiły się pierwsze sceny. Film sam w sobie nie był taki zły. Oczywiście nie obło się bez walki o jedzenie, ale to chyba normalne. Chyba. Nadszedł moment jakiejś smutnej sceny. Jak zauważyłem później bardzo smutnej, ponieważ Rosalie zaczęła płakać. Popatrzyłem na nią lekko zmieszany, jednak po chwili ogarnąłem się. Starłem kciukami jej łzy z policzków.
- Hej, nie ma co płakać, to tylko film. - zacząłem mówić cicho.
- Ale to było takie smutne. - powiedziała pociągając nosem.
- No tak, ale popatrz, dzięki niemu będzie żyło kilka osób. To tak jakby jego część nadal była tutaj i żyła. - uśmiechnąłem się do niej blado.
- Hmmm... Faktycznie. -
- No, więc nie ma co płakać. Chodź. - powiedziałem rozkładając ramiona. Dziewczyna chwilę później przytulała się do mnie.
Gładziłem ręką jej plecy, chcąc by uspokoiła się (A/N jak to chamsko zabrzmiało xD). Po chwili dziewczyna była już spokojna. Spojrzałem na zegarek. Było już trochę po północy. Zauważyłem, że dziewczyna zasnęła więc uwolniłem się od jej uścisku i podniosłem ją kłądąc na moim łóżku. Przykryłem dziewczynę kołdrą, a sam zacząłem jak najciszej ogarniać syf, który zrobiliśmy. Po ogólnym ogarnięciu zgasiłem lampkę stojącą obok kanapy i podszedłem do szafy. Wyjąłem z niej jakąś koszulkę i dresy. Szybko przebrałem się i podszedłem do kanapy. Położyłem się na niej kładąc pod głowę jakąś poduszkę i przykryłem się kocem. Nawet nie zauważyłem kiedy zasnąłem.
***
Obudziłem się słysząc dźwięk budzika. Odruchowo podniosłem rękę na wysokość półki nocnej, na której stało to urządzenie, ale trafiłem na pustkę. Mój otępiały jeszcze umysł próbował wymyśleć jakieś rozsądne wyjaśnienie tego. Może ktoś w nocy się tu włamał i ukradł mi szafkę? Chociaż nie. Na co komu szafka nocna. Postanowiłem wstać i jakoś ogarnąć mózg. No i wtedy przypomniałem sobie, że zasnąłem na kanapie bo była u mnie Rosalie. I wszystko jasne. Spojrzałem w miejsce gdzie wczoraj ją położyłem. Dziewczyna jeszcze spała. Wstałem i leniwie podszedłem do dzwoniącego przedmiotu i wyłączyłem go guzikiem. Była 6.30, a lekcje mamy od 8.00. Z cichym jękiem ruszyłem w stronę szafy. Wyjąłem pierwsze lepsze ubrania, które okazały się jakąś bluzą i czarnymi spodniami. Poszedłem do łazienki by jakoś się ogarnąć. Po kilku chwilach wróciłem do pokoju już w pełni odświerzony. Zauważyłem, że dziewczyna siedzi na łóżku z totalną burzą na głowie i rozgląda się po pokoju.
- Gdzie to ja...? - zaczęła.
Po chwili chyba dostała olśnienia, ponieważ jej oczy powiększyły się o kilka rozmiarów. Dziewczyna wstała i zaczęła iść w stronę drzwi.
- Nie sprawiłam ci chyba jakiegoś zbytniego problemu? - zapytała.
- Nie no co ty. - odpowiedziałem jej z lekkim uśmiechem.
Rosalie podeszła do drzwi jednak zanim wyszła odwróciła się do mnie posyłając uśmiech.
- Do zobaczenia na lekcjach. - powiedziała i wyszła z mojego pokoju.
- Do zobaczenia. -
Podszedłem do stolika. To co zobaczyłem trochę mnie zdziwiło. Jednak był większy syf niż myślałem, a to co zebrałem w nocy to nic. No cóż. Mam jeszcze trochę czasu do rozpoczęcia lekcji, więc zacząłem to sprzątać. Po jakiś piętnastu minutach pokój był w miarę schludny. Zabrałem jeszcze swój plecak i wyszedłem z pokoju, zamykając go na klucz. Jak co dzień po drodze wstąpiłem do kawiarenki kupując sobie herbatę i poszedłem na lekcje.
Rosalie? Wybacz, że krótki
Od Raven cd. Fabiana
- Tęskniłaś? - zapytał chłopak siadając na przeciwko mnie.
- Czy ja ci pozwoliłam usiąść? - zapytałam unosząc brew.
Co jak co, ale ten chłopak na zbyt dużo sobie pozwala.
-No wiesz, myślałem, że ci szkoda takiego lalusia jak ja i pozwolisz mi usiąść- zaśmiał się.
- To się myliłeś. - syknęłam i dodałam - Poza tym przeszkadzasz mi. -
- Ciekawe w czym. - zaśmiał się i napił swojego napoju.
- W czytaniu? - powiedziałam z ironią pokazując książkę.
Może on ma problemy z wzrokiem czy coś? W sumie nie zdziwiłabym się. Od tych wszystkich 'kosmetyków' do włosów pewnie już nie raz jego oczy przechodziły śmierć.
- Wow, czyli umiesz czytać. - udawał zaskoczenie. - To już jest coś. Gratulacje.-
- Haha, bardzo śmieszne. - powiedziałam z sarkazmem - Udław się. - dodałam widząc jak znowu pije.
- Kiedyś może to się spełni. - zaśmiał się - Ale to nie teraz. -
Szkoda. Byłoby przynajmniej jednego człowieka mniej. Ciszę przerwał chłopak mówiąc coś do telefonu. Najwyraźniej ktoś dzwonił. Z rozmowy wychwyciłam, że ktoś ma tu przyjechać. No nie, więcej dzieci księżyca w Akademii. Można umierać.
- Kolejny laluś przyjeżdża? - spytałam drwiąco.
- Ten laluś ma mniej cierpliwości niż ja. - zaśmiał się - Ale tak. -
Nic mnie nie obchodzi, że ten drugi ma mniej cierpliwości od tego. Dopóki nie wejdzie mi w drogę to nawet do niego nie zagadam. Nie mam po co.
- O matko. - udałam załamanie - Co raz więcej lalusiów, nie wytrzymam - stwierdziłam szybko.
Do szczęścia nie są potrzebne mi jakieś faceto-dziewczynki. Wolę trzymać się od takich z daleka. Zazwyczaj są to zbyt pewne siebie, rozpieszczone dzieciaczki. Nagle do kawiarni wbiegł jakiś chłopak. Rozpoznałam w nim swojego przyjaciela.
- Nathaniel? - zapytałam patrząc jak chłopak doprowadza się do porządku.
Niestety on mnie totalnie zignorował i zaczął pytać o jakiegoś konia chłopaka przede mną.
- Gościu ten narowisty koń to twój? - zapytał.
Jako odpowiedź otrzymał potwierdzające kiwnięcie głową.
- Weź go uspokój, bo jest na padoku i biega jak oszalały. -
Blondyn wstał i zaczął coś wrzeszczeć, a na koniu wyleciał z kawiarni jak oszalały. Spojrzałam na Nathana.
- Może usiądziesz? - zapytałam.
- Tak, jasne. -
Przegadaliśmy chyba dwie godziny po czym rozeszliśmy się do siebie. Poszłam w stronę swojego pokoju nie spotykając po drodze nikogo. Po otworzeniu drzwi, weszłam do środka. Jeszcze raz sprawdziłam czy dobrze się spakowałam po czym podeszłam do szafy. Wyjęłam z niej moją piżamę, czyli jakieś spodenki i koszulkę. Po wykonaniu wieczornej toalety zakopałam się w mięciutkiej kołdrze. Ustawiłam sobie jeszcze budzik i myśląc czy na pewno wszystko zrobiłam, zasnęłam.
***
Obudziłam się równo o 6.00. Po porannej toalecie ubrałam się w czarne jeansy i bluzkę z jakimś nadrukiem. Pierwszy jest angielski, więc po wyjściu z pokoju i zamknięciu go na klucz ruszyłam w stronę sali. Na moje nieszczęście czekał tam też blondyn.
Fabian? chyba to popsułam
Od Raven cd. Andy'ego
- Myślałaś, że mi uciekniesz? - usłyszałam obok siebie.
Zatrzymałam się i spojrzałam na chłopaka z miną ''Ty tak serio?''.
- Mógłbyś dać mi spokój? - zapytałam przewracając oczami.
- Mógłbym... - zaczął poważnym głosem dając mi maleńką nadzieję - Ale mi się nie chce. - no i to zniszczył.
Zignorowałam to i obracając się na pięcie ruszyłam w stronę biblioteki. Chłopak na moje nieszczęście szybko mnie dogonił i zrównał ze mną dotrzymując mi kroku.
- To... gdzie idziemy? - zapytał rozglądając się.
- Ja idę do biblioteki. - podkreśliłam pierwsze słowo.
- Korekta, my idziemy. - uśmiechnął się perfidnie.
Na szczęście więcej się nie odzywał. Już chciałam zacząć jakiś taniec szczęścia z tej obecnej ciszy, ale została zniszczona.
- Tak w ogóle jestem Andrew Biersack ale możesz mi mówić Andy - przedstawił się.
- Raven Robinson - odpowiedziałam po chwili.
- No to skoro już się znamy to może jednak zaprowadzisz mnie do tej biblioteki? - zapytał robiąc w moją stronę maslane oczka.
- Chyba tam idziemy? - zapytałam ironicznie.
- O! To super! - uśmiechnął się.
- Tak. Świetnie. - wymusiłam uśmiech.
Dalej na szczęście szliśmy w ciszy. W pewnym momencie mój wzrok przyciągnął chłopak stojący obok jakiś drzwi. Przeglądał coś na telefonie. Przyjżałam mu się i dopiero teraz rozpoznałam w nim swojego przyjaciela.
- Nathan?! - wyrwało mi się pisknięcie.
Podbiegłam do niego w ekspresowym tempie. Owinęłam swoje nogi wokół jego bioder, a ręce zwiesiłam na jego szyi mocno się do niego przytulajac. Nathan objął mnie rękami oddając przytulasa.
- Ciesz się, że cię zdąrzyłem złapać. - zaśmiał się.
- Oj tam. Żyjemy? Żyjemy. To co mi tutaj wymyślasz? - również zaśmiałam się nadal przytulając się do niego.
- No już niech ci będzie. -
Po chwili stałam już na własnych nogach. Kątem oka zobaczyłam jak Andy przygląda nam się z zainteresowaniem. A no fakt. Zapomniałam o nim. Chłopak widząc, że przypomniałam sobie o jego obecności podszedł bliżej.
- Andrew Biersack. - powiedział wyciągając do Nathana rękę.
Mój przyjaciel jak to on niepewnie popatrzył na wyciągniętą dłoń Andy'ego.
- Nathaniel Smith. - powiedział w końcu ściskając jego dłoń.
- No to skoro się już poznaliście to ja pójdę z Nathanielem, a ty...eeee...gdzie sobie tam chcesz. - powiedziałam patrząc na Andy'ego. Niestety on chyba miał inne plany, ponieważ do tej pory nie ruszył się nawet o krok.
- Czy nie mieliśmy iść do biblioteki? - spytał patrząc na mnie lekko wymownie, podkreślając słowo 'mieliśmy'.
- Nie nie mieliśmy. Ja szłam, a ty się mnie uczepiłeś. - powiedziałam.
- Nawet jeśli to nie wypada tak zostawić kogoś na pastwę losu. -
- Nah. No i co z tego? Czy ja kiedykolwiek zrobiłam coś w zasadach 'co wypada, a co nie'? -
Chłopak chyba zaczął myśleć nad odpowiedzą, więc szybko się zmyłam, ciągnąc za sobą Nathana. Poszliśmy do kawiarenki. Ja kupiłam sobie gorącą czekoladę, a brunet herbatę. Jak on może tyle jej pić? Zgagi jeszcze dostanie czy coś.
***
Siedzimy już tutaj godzinę. W tym czasie przypomniało mi się coś bardzo istotnego.
- Czy ty nie powinieneś być na lekcjach? - zapytałam chłopaka.
- Nie wiem. Może. -
- Na pewno, Nathan. Nie może tylko na pewno. -
- Nah, jeden dzień odpuszczę to nic się nie stanie. -
- Zobaczymy co powiesz gdy przyjdzie jakiś sprawdzan czy coś. -
Niestety po jakiś piętnastu minutach Nathan musiał już iść natomiast ja jeszcze zostałam rozkoszując się smakiem mojego napoju. Po chwili zauważyłam jak ktoś siada na przeciwko mnie. Podniosłam wzrok i natrafiłam na tęczówki Andy'ego.
- Czego chcesz? - zapytałam odstawiając kubek.
- Ciebie. - uśmiechnął się cwanie.
- Haha bardzo śmieszne. - udałam śmiech - Będę zmuszona odmówić. -
- Smutno mi teraz. - powiedział wydymając wargi.
- Nie rób tak bo wyglądasz jak upośledzony. - uśmiechnęłam się do niego uroczo.
- Dzięki, wiesz. -
Na odpowiedź wzruszyłam ramionami. Wstałam ze swojego miejsca zabierając sweter i pusty kubek. Odniosłam go i wyszłam z pomieszczenia idąc w stronę nieszczęsnej biblioteki. Niestety Andy poszedł za mną. Nie zwracając na niego uwagi weszłam do odpowiedniego pomieszczenia. Znalazłam panią bibliotekarkę i przyklejając do twarzy uroczy uśmiech zapytałam ją o odbór książek. Kobieta była raczej po sześdziesiątce, więc nie miałam zbytniego problemu w dostaniu ich. Szybko odebrałam podręczniki oraz złożyłam podpis przy moim imieniu i nazwisku. Wyszłam ze środka mijając się z Andym. Wyglądał jak dziecko nieszczęścia.
- Nie gap się na mnie. - rzuciłam i poszłam w stronę swojego pokoju.
Schowałam wszystkie książki do półki przy biurku i spakowałam się na jutrzejszy dzień. Spojrzałam na zegarek. Była dopiero 13.36. Westchnęłam i rzuciłam się na łóżko, nie przejmując się tym, że zniszcze idealnie ułożny, miętowy koc. Poleżałam tak około dziesięciu minut i wstałam. Nie umiem siedzieć bezczynnie. Założyłam sweter, a na niego ciemnozieloną kurtkę i wyszłam z pokoju, zamykając go na klucz. Zostało mi zaledwie kilka metrów do wyjścia z akademika, kiedy ktoś złapał mnie za nadgarstek i pociągnął w swoją stronę. Wpadłam na czyjąś klatkę piersiową i spojrzałam w ciemne oczy Andy'ego. Pierwsze co pomyślałam: jestem zdecydowanie za blisko!
Andy? HEHE HE
Zatrzymałam się i spojrzałam na chłopaka z miną ''Ty tak serio?''.
- Mógłbyś dać mi spokój? - zapytałam przewracając oczami.
- Mógłbym... - zaczął poważnym głosem dając mi maleńką nadzieję - Ale mi się nie chce. - no i to zniszczył.
Zignorowałam to i obracając się na pięcie ruszyłam w stronę biblioteki. Chłopak na moje nieszczęście szybko mnie dogonił i zrównał ze mną dotrzymując mi kroku.
- To... gdzie idziemy? - zapytał rozglądając się.
- Ja idę do biblioteki. - podkreśliłam pierwsze słowo.
- Korekta, my idziemy. - uśmiechnął się perfidnie.
Na szczęście więcej się nie odzywał. Już chciałam zacząć jakiś taniec szczęścia z tej obecnej ciszy, ale została zniszczona.
- Tak w ogóle jestem Andrew Biersack ale możesz mi mówić Andy - przedstawił się.
- Raven Robinson - odpowiedziałam po chwili.
- No to skoro już się znamy to może jednak zaprowadzisz mnie do tej biblioteki? - zapytał robiąc w moją stronę maslane oczka.
- Chyba tam idziemy? - zapytałam ironicznie.
- O! To super! - uśmiechnął się.
- Tak. Świetnie. - wymusiłam uśmiech.
Dalej na szczęście szliśmy w ciszy. W pewnym momencie mój wzrok przyciągnął chłopak stojący obok jakiś drzwi. Przeglądał coś na telefonie. Przyjżałam mu się i dopiero teraz rozpoznałam w nim swojego przyjaciela.
- Nathan?! - wyrwało mi się pisknięcie.
Podbiegłam do niego w ekspresowym tempie. Owinęłam swoje nogi wokół jego bioder, a ręce zwiesiłam na jego szyi mocno się do niego przytulajac. Nathan objął mnie rękami oddając przytulasa.
- Ciesz się, że cię zdąrzyłem złapać. - zaśmiał się.
- Oj tam. Żyjemy? Żyjemy. To co mi tutaj wymyślasz? - również zaśmiałam się nadal przytulając się do niego.
- No już niech ci będzie. -
Po chwili stałam już na własnych nogach. Kątem oka zobaczyłam jak Andy przygląda nam się z zainteresowaniem. A no fakt. Zapomniałam o nim. Chłopak widząc, że przypomniałam sobie o jego obecności podszedł bliżej.
- Andrew Biersack. - powiedział wyciągając do Nathana rękę.
Mój przyjaciel jak to on niepewnie popatrzył na wyciągniętą dłoń Andy'ego.
- Nathaniel Smith. - powiedział w końcu ściskając jego dłoń.
- No to skoro się już poznaliście to ja pójdę z Nathanielem, a ty...eeee...gdzie sobie tam chcesz. - powiedziałam patrząc na Andy'ego. Niestety on chyba miał inne plany, ponieważ do tej pory nie ruszył się nawet o krok.
- Czy nie mieliśmy iść do biblioteki? - spytał patrząc na mnie lekko wymownie, podkreślając słowo 'mieliśmy'.
- Nie nie mieliśmy. Ja szłam, a ty się mnie uczepiłeś. - powiedziałam.
- Nawet jeśli to nie wypada tak zostawić kogoś na pastwę losu. -
- Nah. No i co z tego? Czy ja kiedykolwiek zrobiłam coś w zasadach 'co wypada, a co nie'? -
Chłopak chyba zaczął myśleć nad odpowiedzą, więc szybko się zmyłam, ciągnąc za sobą Nathana. Poszliśmy do kawiarenki. Ja kupiłam sobie gorącą czekoladę, a brunet herbatę. Jak on może tyle jej pić? Zgagi jeszcze dostanie czy coś.
***
Siedzimy już tutaj godzinę. W tym czasie przypomniało mi się coś bardzo istotnego.
- Czy ty nie powinieneś być na lekcjach? - zapytałam chłopaka.
- Nie wiem. Może. -
- Na pewno, Nathan. Nie może tylko na pewno. -
- Nah, jeden dzień odpuszczę to nic się nie stanie. -
- Zobaczymy co powiesz gdy przyjdzie jakiś sprawdzan czy coś. -
Niestety po jakiś piętnastu minutach Nathan musiał już iść natomiast ja jeszcze zostałam rozkoszując się smakiem mojego napoju. Po chwili zauważyłam jak ktoś siada na przeciwko mnie. Podniosłam wzrok i natrafiłam na tęczówki Andy'ego.
- Czego chcesz? - zapytałam odstawiając kubek.
- Ciebie. - uśmiechnął się cwanie.
- Haha bardzo śmieszne. - udałam śmiech - Będę zmuszona odmówić. -
- Smutno mi teraz. - powiedział wydymając wargi.
- Nie rób tak bo wyglądasz jak upośledzony. - uśmiechnęłam się do niego uroczo.
- Dzięki, wiesz. -
Na odpowiedź wzruszyłam ramionami. Wstałam ze swojego miejsca zabierając sweter i pusty kubek. Odniosłam go i wyszłam z pomieszczenia idąc w stronę nieszczęsnej biblioteki. Niestety Andy poszedł za mną. Nie zwracając na niego uwagi weszłam do odpowiedniego pomieszczenia. Znalazłam panią bibliotekarkę i przyklejając do twarzy uroczy uśmiech zapytałam ją o odbór książek. Kobieta była raczej po sześdziesiątce, więc nie miałam zbytniego problemu w dostaniu ich. Szybko odebrałam podręczniki oraz złożyłam podpis przy moim imieniu i nazwisku. Wyszłam ze środka mijając się z Andym. Wyglądał jak dziecko nieszczęścia.
- Nie gap się na mnie. - rzuciłam i poszłam w stronę swojego pokoju.
Schowałam wszystkie książki do półki przy biurku i spakowałam się na jutrzejszy dzień. Spojrzałam na zegarek. Była dopiero 13.36. Westchnęłam i rzuciłam się na łóżko, nie przejmując się tym, że zniszcze idealnie ułożny, miętowy koc. Poleżałam tak około dziesięciu minut i wstałam. Nie umiem siedzieć bezczynnie. Założyłam sweter, a na niego ciemnozieloną kurtkę i wyszłam z pokoju, zamykając go na klucz. Zostało mi zaledwie kilka metrów do wyjścia z akademika, kiedy ktoś złapał mnie za nadgarstek i pociągnął w swoją stronę. Wpadłam na czyjąś klatkę piersiową i spojrzałam w ciemne oczy Andy'ego. Pierwsze co pomyślałam: jestem zdecydowanie za blisko!
Andy? HEHE HE
Subskrybuj:
Posty (Atom)