Usłyszałem pukanie do drzwi, po czym drzwi otworzyły się z hukiem. Przekręciłem się w stronę sprawcy owego hałasu. Był to nie kto inny jak Raven... Spojrzałem na nią pogardliwie, nie żeby coś ale trochę kultury się mogłem spodziewać, chyba. Uniosła brew i spojrzała na mnie zdziwiona jakby przed sekundą, wparowała do mojego pokoju.
- A gdybym się teraz przebierał? - spytałem spoglądając na nią jednoznacznie.
- To bym popatrzyła. - uśmiechnęła się zadziornie. Chyba lubię jej te wyzywające uśmieszki.
- Skoro chcesz... - zaśmiałem się i szybkim ruchem zdjąłem koszulkę, rzucając ją gdzieś na bok. - I tak było mi gorąco. - wzruszyłem ramionami. Czułem na sobie pożerający mnie wzrok Rav, spojrzałem na nią wymownie.
- Spodni nie musisz. - powiedziała podpierając się rękoma na biodrach. - Ale możesz - oparła.
Zastanawiałem się czy to co teraz mówi to kolejna jej głupia zabawa czy ona tak serio.
- Może mam ci pomóc? - spytała przerywając ciszę. (No, no tak napalona to była moja była)
- Skoro nalegasz. - uśmiechnąłem się przebiegle i rozłożyłem ramiona.
Podeszła do mnie i złapała od sznurki od spodni. Patrzyła mi w oczy jakby próbowała wyczuć co zrobię, ciężko przełknąłem ślinę. No nie powiem, znaleźliśmy się w dość ciekawej sytuacji. Rozwiązała supełek, nadal na mnie patrząc. Robiła to tak podniecająco że chyba miałem ochotę ją pocałować. Przysunąłem się lekko, pochylając głowę.
- Przepraszam, ale mój czas przeznaczony dla pana się skończył - powiedziała poważnym tonem. -proszę się ubrać i idziemy do lekarza - oświadczyła.
- Co? - spojrzałem na nią zdezorientowany.
- Coś się nie podoba? - zapytała. - Chłopie, ogarnij życie. Bierz jakieś ubrania i wychodzimy - powiedziała nie dając mi dojść do głosu.
Zabiję ją kiedyś za to i tyle... Mimowolnie oddaliłem się i zacząłem przygotowywać do wyjścia. Po paru minutach byłem już przygotowany, wziąłem jeszcze tylko najpotrzebniejsze rzeczy, jakieś dokumenty i kluczyki do auta. Zamknąłem drzwi na klucz i ruszyliśmy w stronę wyjścia.
- Powinieneś założyć czapkę - powiedziała kiedy byliśmy przy drzwiach. Prychnąłem tylko i wyszedłem na zewnątrz, kierując się w stronę akademickiego parkingu. Nagle zauważyłem że dziewczyna idzie w drugą stronę.
- Gdzie ty idziesz? - spytałem.
- No, na przystanek? -
- Mam samochód. Chodź - westchnąłem i ruszyłem przed siebie. Byliśmy w końcu na parkingu, parę chwil zajęło mi odnalezienie auta. Dziewczyna jak go zobaczyła od razu westchnęła. Szczerze mówiąc zaczął bym się z niej śmiać ale nie mam jakoś do tego nastroju. Wsiadłem do mojego forda gt i odetchnąłem chwilę, zawsze jak się do niego wchodziło miał zajebisty zapach. Po chwili przeniosłem wzrok na Raven, która nie zwracała uwagi na to że jestem już w środku. Uruchomiłem silnik, głośno zawarczał co dość szybko obudziło dziewczynę i grzecznie wsiadła do auta. Ruszyłem szybko, ignorując Rav z wzajemnością, po czym skupiłem się na drodze. Po paru minutach znaleźliśmy jakąś klinikę, weszliśmy do środka i po wypełnieniu paru dokumentów wszedłem do gabinetu. Po dość szybkim badaniu, okazało się że to zapalenie ucha. Naprawdę już miałem wszystkiego dość, chciałem wrócić i w spokoju odpocząć. Po wypisaniu recepty i jeszcze kilku minut przysłowiowego pierdolenia, mogłem w końcu wyjść. Na korytarzu stała Raven, wstała i podeszła do mnie.
- I jak? - spytała.
- Zapalenie ucha. Na szczęście dość szybko wykryte - mruknąłem. Wyszliśmy z przychodni i skierowaliśmy się w stronę transportu. W drodze powrotnej zajechałem do apteki i kupiłem zalecone leki. Rav całą drogę czytała kartkę z zaleceniami lekarza co trochę mnie zaniepokoiło. W końcu dotarliśmy pod akademię, zaparkowałem auto po czym każde z nas rozeszło się w swoją stronę. Resztę dnia spędziłem na bezsensownym oglądaniu Sherlocka bo cóż miałem do roboty. Ogólnie tak się wciągnąłem, że zapomniałem zamknąć pokój czy wziąć leki. Maks na szczęście zaoferował że przenocuje u koleżanki, na co przystałem gdyż nie chciałem mu się naprzykrzać czy go zarazić. W końcu jednak poszedłem spać.
***
Obudziłem się niestety dość wcześnie i nie mogłem ponownie zasnąć. Wstałem na parę minut i zmierzyłem temperaturę, prawie czterdzieści stopni... Wróciłem do łóżka, ambitnie nie próbując wziąć leków. Próbowałem jakoś odpocząć, miałem nadzieję że poczuje się lepiej ale ciągle majaczyłem i byłem cały spocony. Po chwili jakby wyczułem jak ktoś się nade mną pochyla więc podniosłem się do góry, jednak zbyt gwałtownie bo zderzyliśmy się z tym kimś czołami. Złapałem się za bolące miejsce i usiadłem na łóżku, dłuższą chwilę mi zajęło odzyskanie kontaktu ze światem.
- Raven? Co ty tu do cholery robisz o tej godzinie? - jej twarz robiła się coraz wyraźniejsza.
-Jestem a co mam robić? - westchnęła pocierając czoło.
- Wybacz to było nie chcący - wybroniłem się.
- Wziąłeś leki?
- Jakie leki? - spojrzałem na nią jakby nie rozumiejąc słów.
- Boże Andy, no te które przepisał ci lekarz! Co z tobą? Jesteś cały spocony! - poczułem jak przykłada mi rękę do czoła, wymamrotałem ciche "zabierz mi to coś z głowy" na co odpowiedzią był jej zdziwiony wzrok.
- Masz gorączkę? - uroczo brzmiała pytając się mnie tak opiekuńczo.
- Mhm. Okrągłe i całe czterdzieści stopni. - westchnąłem opadając w poduszkę.
- Czyli nie wziąłeś leków?! - spytała unosząc ton, jednak jako tako byłem lekko nie przytomny więc nie dostała odpowiedzi. Usłyszałem przytłumione kroki przez poduszkę po czym lekkie ugięcie się materaca.
- Połknij to - szturchnęła mnie stanowczo w ramię.
- Pierdol się, chcę spać. - wymamrotałem w poduszkę.
- Mam cię znowu rozebrać? - westchnęła. Podniosłem się i spojrzałem na nią nieprzytomnie.
- Chciałabyś - odpowiedziałem jej, wziąłem szklankę wody i połknąłem leki. Odłożyła szklankę na szafkę nocną i spojrzała na mnie zwycięsko.
- A teraz masz - wcisnęła mi rogalika do ust nim zdążyłem coś jeszcze dodać. - Dostawa prosto do jamy ustnej. Życzę smacznego! - uśmiechnęła się zwycięsko po czym zaczęła jeść swojego rogalika. Usiadła wygodnie na moim łóżku, przykrywając się kocykiem plecami opierając o ścianę i uśmiechnęła się do mnie.
- To co będziemy robić? - spytała. Patrzyłem na nią bez słowa, jedząc swoje jakże dobre śniadanie. Owinąłem się kołdrą, na tyle by wystawał mi ledwo nos. Usłyszałem śmiech Rav, spojrzałem na nią zdziwiony.
- Zabawnie wyglądasz. Jak naburmuszona kaczka w kokonie. - wręcz dusiła się ze śmiechu. No cóż, muszę przyznać to było zabawne. Uśmiechnąłem się lekko.
- O czyli nasza naburmuszona kaczusia umie się uśmiechnąć! - zażartowała ponownie, widząc że mnie to bawi.
- Gdzie ci kurwa przypominam kaczkę? - zaśmiałem się, ściągając kołdrę i siadając obok niej także po turecku i dokańczając śniadanie.
Rav? B) Całe 1065 słów xD duma bo dawno tak dużo nie pisałam
czwartek, 31 maja 2018
środa, 30 maja 2018
Od Ricka cd. Viktorii
Przyjęła prezent dość niepewnie i odłożyła koło siebie. Spoglądała na mnie dziwnym wzrokiem.
- Wybacz, nic nie mam teraz... - burknęła. Wzruszyłem tylko ramionami, nie zależało mi na prezentach. Prawie nigdy ich nie dostawałem, nawet we własne urodziny czy jakiekolwiek inne święto, więc jeden dzień nie robił mi różnicy. Rosalie dała mi jakąś książkę, nie pamiętam tytułu, do tego czekolada z której się bardzo ucieszyłem. Viktoria oznajmiła że zapomniała telefonu i wybiegła z pokoju. Rozmawiałem chwilę z Rossie, usłyszałem pukanie do drzwi więc ruszyłem cztery litery by otworzyć. W drzwiach stała Torii, w rękach miała puchaty koc.
- Wesołych Świąt! - powiedziała, wręczając mi prezent. Wziąłem go i grzecznie podziękowałem. Przesunąłem się chcąc wpuścić dziewczynę, pokręciła głową, złożyła nam jeszcze raz życzenia i poszła do siebie. Wróciłem do Rosalie, która smacznie już spała. Nakryłem ją kołdrą a sam poszedłem na fotel. Nie trudziłem się z pójściem do swojego pokoju, okryłem się kocem od Viktorii i zasnąłem.
***
Zostałem brutalnie obudzony przez Rosalie, która klasycznie z rana musiała puszczać muzykę głośno. No cóż...
Wstałem i zjadłem śniadanie które przygotowała mi siostra, po czym poszedłem do siebie. Ogarnąłem poranną toaletę, nakarmiłem Tajfuna i weże. Po jakimś czasie dostałem wiadomość od Viktorii bym podszedł do stajni. Wręcz wypadłem z pokoju, narzucając na siebie skórzaną kurtkę. Wyszedłem z budynku, zauważyłem Torii razem z szarpiącą się klaczą.
- Tylko mi nie mów, że chcesz jeździć na tym szatanie - powiedziałem, podchodząc bliżej nich i mierząc ją wzrokiem. Uśmiechnęła się do mnie niewinnie.
- Oczywiście że chcę! - odparła z wręcz przerażającą radością. - Ale nie tak od razu, trzeba ją jeszcze przegalopować. - oznajmiła nieco poważniej.
- To na pewno dobry pomysł? - zmierzyłem klacz wzrokiem, nie wyglądała na aniołka. Viktoria przewróciła oczami i westchnęła.
- No co? Martwię się trochę! - w odpowiedzi się zaśmiała.
- Jak na kogoś kto nie ma nic do stracenia to ciekawe. - uśmiechnęła się podle.
- Ty tak serio? - spytałem lekko zażenowany.
- Nie, na żarty. No chodź. - ostatnie słowa wypowiedziała z irytacją jednak postanowiłem już nie reagować. Vi przyśpieszyła tępa, lecz szybko ją dogoniłem. Skupiłem swój wzrok na klaczy Viktorii. Wydawała się dzika i nieokiełznana, jednak tam głęboko tliła się mała iska spokoju. Trzeba ją tylko wydobyć...
(skip tajm bo mi nie pomogłaś więc pisz co chcesz xDD)
Jakoś grubo po południu odstawiliśmy Amidię do boksu, oboje byliśmy zmęczeni po tym co klacz odpieprzała jeszcze parę minut temu.
- Masz szczęście że nie dostałaś, oberwałaś prawie w twarz! - odezwałem się opiekuńczo do Tori jak tylko wyszliśmy ze stajni.
- Nic mi nie jest... Marudzisz jak dziecko. - westchnęła pogardliwie, kierując się do wejścia akademii.
- Mhm, bardzo. Mało brakowało! - odpowiedziałem stanowczo.
- Life is brutal - odezwała się krótko. Szliśmy dłuższą chwilę w ciszy. Gdy zauważyłem kawiarnię blisko, złapałem Vi za łokieć i wciągnąłem do środka. Chwilkę się szarpała jednak szybko odpuściła, poleciłem jej zająć miejsce po czym zamówiłem nam dwa drinki. Dosiadłem się razem z napojami, spojrzała na mnie jak na głupka.
- No chyba jesteś pełnoletnia dziewczynko? No chyba że nie chcesz to ja wypiję. - wzruszyłem ramionami. Viktoria wyrwała mi drinka z dłoni i spojrzała na mnie wymownie.
- Kiedy mi w końcu powiesz coś o sobie? - przerwałem długą ciszę między nami.
- Co masz na myśli? - uniosła brew.
- Ja ci wyjawiłem parę swoich grzeszków. Twoja kolej, opowiedz mi co w życiu robiłaś, robisz albo co masz zamiar zrobić. Może coś o rodzinie? Szkole? - zacząłem wymieniać.
- Dlaczego miałabym Ci to mówić? - dziewczyna jeździła palcem po krawędziach szklanki.
- A masz coś innego do roboty? - pokiwała przecząco głową. - Więc słucham. - uśmiechnąłem się zwycięsko.
Viktoria? W końcu napisane i wiem że to zjebałam
- Wybacz, nic nie mam teraz... - burknęła. Wzruszyłem tylko ramionami, nie zależało mi na prezentach. Prawie nigdy ich nie dostawałem, nawet we własne urodziny czy jakiekolwiek inne święto, więc jeden dzień nie robił mi różnicy. Rosalie dała mi jakąś książkę, nie pamiętam tytułu, do tego czekolada z której się bardzo ucieszyłem. Viktoria oznajmiła że zapomniała telefonu i wybiegła z pokoju. Rozmawiałem chwilę z Rossie, usłyszałem pukanie do drzwi więc ruszyłem cztery litery by otworzyć. W drzwiach stała Torii, w rękach miała puchaty koc.
- Wesołych Świąt! - powiedziała, wręczając mi prezent. Wziąłem go i grzecznie podziękowałem. Przesunąłem się chcąc wpuścić dziewczynę, pokręciła głową, złożyła nam jeszcze raz życzenia i poszła do siebie. Wróciłem do Rosalie, która smacznie już spała. Nakryłem ją kołdrą a sam poszedłem na fotel. Nie trudziłem się z pójściem do swojego pokoju, okryłem się kocem od Viktorii i zasnąłem.
***
Zostałem brutalnie obudzony przez Rosalie, która klasycznie z rana musiała puszczać muzykę głośno. No cóż...
Wstałem i zjadłem śniadanie które przygotowała mi siostra, po czym poszedłem do siebie. Ogarnąłem poranną toaletę, nakarmiłem Tajfuna i weże. Po jakimś czasie dostałem wiadomość od Viktorii bym podszedł do stajni. Wręcz wypadłem z pokoju, narzucając na siebie skórzaną kurtkę. Wyszedłem z budynku, zauważyłem Torii razem z szarpiącą się klaczą.
- Tylko mi nie mów, że chcesz jeździć na tym szatanie - powiedziałem, podchodząc bliżej nich i mierząc ją wzrokiem. Uśmiechnęła się do mnie niewinnie.
- Oczywiście że chcę! - odparła z wręcz przerażającą radością. - Ale nie tak od razu, trzeba ją jeszcze przegalopować. - oznajmiła nieco poważniej.
- To na pewno dobry pomysł? - zmierzyłem klacz wzrokiem, nie wyglądała na aniołka. Viktoria przewróciła oczami i westchnęła.
- No co? Martwię się trochę! - w odpowiedzi się zaśmiała.
- Jak na kogoś kto nie ma nic do stracenia to ciekawe. - uśmiechnęła się podle.
- Ty tak serio? - spytałem lekko zażenowany.
- Nie, na żarty. No chodź. - ostatnie słowa wypowiedziała z irytacją jednak postanowiłem już nie reagować. Vi przyśpieszyła tępa, lecz szybko ją dogoniłem. Skupiłem swój wzrok na klaczy Viktorii. Wydawała się dzika i nieokiełznana, jednak tam głęboko tliła się mała iska spokoju. Trzeba ją tylko wydobyć...
(skip tajm bo mi nie pomogłaś więc pisz co chcesz xDD)
Jakoś grubo po południu odstawiliśmy Amidię do boksu, oboje byliśmy zmęczeni po tym co klacz odpieprzała jeszcze parę minut temu.
- Masz szczęście że nie dostałaś, oberwałaś prawie w twarz! - odezwałem się opiekuńczo do Tori jak tylko wyszliśmy ze stajni.
- Nic mi nie jest... Marudzisz jak dziecko. - westchnęła pogardliwie, kierując się do wejścia akademii.
- Mhm, bardzo. Mało brakowało! - odpowiedziałem stanowczo.
- Life is brutal - odezwała się krótko. Szliśmy dłuższą chwilę w ciszy. Gdy zauważyłem kawiarnię blisko, złapałem Vi za łokieć i wciągnąłem do środka. Chwilkę się szarpała jednak szybko odpuściła, poleciłem jej zająć miejsce po czym zamówiłem nam dwa drinki. Dosiadłem się razem z napojami, spojrzała na mnie jak na głupka.
- No chyba jesteś pełnoletnia dziewczynko? No chyba że nie chcesz to ja wypiję. - wzruszyłem ramionami. Viktoria wyrwała mi drinka z dłoni i spojrzała na mnie wymownie.
- Kiedy mi w końcu powiesz coś o sobie? - przerwałem długą ciszę między nami.
- Co masz na myśli? - uniosła brew.
- Ja ci wyjawiłem parę swoich grzeszków. Twoja kolej, opowiedz mi co w życiu robiłaś, robisz albo co masz zamiar zrobić. Może coś o rodzinie? Szkole? - zacząłem wymieniać.
- Dlaczego miałabym Ci to mówić? - dziewczyna jeździła palcem po krawędziach szklanki.
- A masz coś innego do roboty? - pokiwała przecząco głową. - Więc słucham. - uśmiechnąłem się zwycięsko.
Viktoria? W końcu napisane i wiem że to zjebałam
wtorek, 29 maja 2018
Od Anastaci cd. Demi
Dyrektorka mówiła? Myślałam, ze tutaj dość często dochodzą nowi uczniowie, więc nie będę niczym wyróżniać się w tłumie noobów, którzy nie rozróżniają stajni prywatnej od szkolnej.
- Miło poznać.
Powoli zaczynałam się męczyć tym natłokiem słów, który nie do końca współgrał z moją naturą. Ale byłam już tak zmieszana i jeszcze te drzwi... Usposobienie i natura mogły się cmoknąć.
Przez chwilę nastała cisza. Poczułam się skrępowana, co, jak zawsze, poskutkowało poczerwienieniem się mojej piegowatej twarzy.
W końcu dotarło do mnie, że, no hej, miałaś coś zwiedzać, więc odwróciłam się na pięcie i zaczęłam odchodzić. Dziewczyna obudziła się z otępienia i zapytała głośnym tonem:
- A ty jak masz na imię?
- Ana - odparłam, patrząc na nastolatkę przez ramię, po czym wznowiłam swój spacer po terenie akademii.
W akademiku raczej nie było nic ciekawego, oprócz pokoi innych uczniów, do których nie miałam zamiaru się włamywać, więc wybiegłam z budynku, mijając po drodze kilka osób, które nie zwróciły na mnie większej uwagi. Wszyscy się gdzieś śpieszyli, co doprowadziło mnie do wniosku, że zapewne niedługo zaczynają się jakieś zajęcia. Bardzo cieszyłam się, że mam dzisiaj wolne od wszelakich lekcji.
Szłam po szarej kostce, małe kamyczki chrzęściły pod moimi sandałami. Przez zazielenione gałęzie majestatycznych drzew przechodziły promienie słoneczne, tworząc małe iskierki tańczące na metolowych przedmiotach dookoła.
Zapatrzona w otaczające mnie tereny, w ostatniej chwili zauważyłam swoją mamę z Matem. Najwidoczniej załatwili już wszystkie sprawy związane z moim pobytem tutaj i postanowili się ulotnić z biura. W sumie, nie dziwiłam się im.
- O, Ana, właśnie ciebie szukaliśmy. Cała papierkowa robota skończona. Pomóc ci w czymś? - zapytała moja rodzicielka, gdy zbliżyłam się do nich.
- Nie, dzięki. Rozpakowałam się, pies zamknięty w transporterze z porcją karmy, woda sprawdzona, wszystko na miejscu - wyliczyłam, aby uniknąć zasypania stertą niepotrzebnych pytań.
- A pokój ci się podoba? Na pewno możesz się przeprowadzić, jeśli poprosimy zarząd - moja matka chyba czuła się zobowiązana do dopytywania się o głupie szczegóły.
- Jest idealny - zapewniłam ją.
- Dobrze, zatem chyba możemy już iść. Kochanie? - tym razem odezwał się mój ojczym.
- Ależ oczywiście - matka uśmiechnęła się promiennie, biorąc męża pod rękę - An, zadzwonię do ciebie, kiedy Jelly będzie już tu jechać.
- Nie! Najpierw zadzwonisz, że bezpiecznie dopłynęła, a potem, że jest już blisko - poprawiłam ją.
- Niech i tak będzie - prychnęła, już totalnie mnie olewając i szczebiocząc coś z Matem.
Westchnęłam, przyglądając się tej szczęśliwej parze. Ogarnęło mnie przeczucie, że jestem jedyną dziewczyną w moim wieku, która nigdy w życiu nie miała chłopaka. Odepchnęłam jednak tę myśli i poszłam w kierunku pierwszej lepszej stajni - od czegoś trzeba było rozpocząć zwiedzanie. Wnętrze było w dużej części zbudowane z drewna, podłoga kamienna. Boksy zbudowane były z drewnianego dołu oraz metalowych prętów u góry. Drzwi były przesuwane, niektóre zabezpieczane na karabińczyk. Przyglądałam się kolejnym tabliczkom, na których widniały imiona, a brak nazwiska właściciela sugerował, że trafiła do wierzchowców należących do akademii.
Każdego konia wołałam, aby przyjrzeć się ich mordkom i pogłaskać po chrapach, oczywiście, jeżeli na to by mi pozwoliły. Co oporniejsze ignorowałam, tak samo, jak one mnie. Czy ja mam błagać o to, żeby dały się pogłaskać? Zatrzymałam się na dłużej przy boksie klaczy rasy wielkopolskiej o imieniu Iskra, a przynajmniej tak poinformował mnie napis na jej drzwiach. Bardzo ucieszyłam się z widoku konia polskiej rasy, w dodatku tak przytulnego i potulnego jak baranek.
Włączyłam na chwilę swój smartfon. Z przerażeniem odkryłam, że jest już 8:23. Miałam zamiar pozwiedzać wszystkie budynki, aby w miarę ogarniać, gdzie mam się jutro śpieszyć. W myślach zanotowałam sobie, że mam wytrzasnąć skądś plan lekcji, ze świadomością, że i tak zapomnę o tym, jak z resztą o wszystkim.
W pośpiechu wyszłam ze stajni. Stanęłam na zewnątrz, zastanawiając się, gdzie mam teraz iść. Zdecydowałam, że najlepszą propozycją było skierowanie się do stajni koni prywatnych. Budynek różnił się od tego, w który odwiedziłam poprzednio - był bardzo wysoki, a metalowa część drzwi do boku została wygięta w łuk.
Znowu wróciłam do przeglądania napisów, które w niektórych przypadkach były jedyną wskazówką, jak wygląda dany koń. Części koni nie było, obstawiałam, że brały udział w lekcjach, czy coś takiego. Zatrzymałam się przed boksem, który oznajmiał, że mieszkaniec należy do Demi Adams. Demi nie było zbyt popularnym imieniem, więc byłam prawie w stu procentach pewna, iż karus, przed którym stałam, należał do ofiary moich drzwi. Koń przyglądał mi się czarnymi oczami, lecz, kiedy wyciągnęłam rękę w stronę jego częściowo białego pyska, cofną się.
- Nie lubimy nowych, co? A może twoja właścicielka zdążała już na mnie naskarżyć? Przyrzekam, to nie moja wina, to te drzwi - zaśmiałam się cicho, wypatrując reakcji. IzeIektor, bo tak się nazywał, nastawił uszy pod takim kątem, jakby słuchał mnie uważnie.
- Kto mieszka koło ciebie? - zapytałam, przechodząc o kilka kroków w prawo.
- Jelly - przeczytałam, przeciągając ostatnią literę - Wiesz, to moja klacz. Płynie teraz statkiem, ale za kilka dni powinna już przybyć. Mam taką nadzieję.
Moje oczy zrobiły się trochę wilgotne na myśl, że moja biedna przyjaciółka jest sama, gdzieś na oceanie, zapewne śmiertelnie przerażona. Dlaczego musiałam wybrać szkółkę w stanach? W Anglii, Polsce, to czemu nie, dość blisko, nie stresowałabym jej i siebie. Ja jednak zawsze jestem głupio uparta.
Zapewne rozpłakałabym się na dobre, gdybym nie usłyszała dziewczęcego głosu.
Demi?
- Miło poznać.
Powoli zaczynałam się męczyć tym natłokiem słów, który nie do końca współgrał z moją naturą. Ale byłam już tak zmieszana i jeszcze te drzwi... Usposobienie i natura mogły się cmoknąć.
Przez chwilę nastała cisza. Poczułam się skrępowana, co, jak zawsze, poskutkowało poczerwienieniem się mojej piegowatej twarzy.
W końcu dotarło do mnie, że, no hej, miałaś coś zwiedzać, więc odwróciłam się na pięcie i zaczęłam odchodzić. Dziewczyna obudziła się z otępienia i zapytała głośnym tonem:
- A ty jak masz na imię?
- Ana - odparłam, patrząc na nastolatkę przez ramię, po czym wznowiłam swój spacer po terenie akademii.
W akademiku raczej nie było nic ciekawego, oprócz pokoi innych uczniów, do których nie miałam zamiaru się włamywać, więc wybiegłam z budynku, mijając po drodze kilka osób, które nie zwróciły na mnie większej uwagi. Wszyscy się gdzieś śpieszyli, co doprowadziło mnie do wniosku, że zapewne niedługo zaczynają się jakieś zajęcia. Bardzo cieszyłam się, że mam dzisiaj wolne od wszelakich lekcji.
Szłam po szarej kostce, małe kamyczki chrzęściły pod moimi sandałami. Przez zazielenione gałęzie majestatycznych drzew przechodziły promienie słoneczne, tworząc małe iskierki tańczące na metolowych przedmiotach dookoła.
Zapatrzona w otaczające mnie tereny, w ostatniej chwili zauważyłam swoją mamę z Matem. Najwidoczniej załatwili już wszystkie sprawy związane z moim pobytem tutaj i postanowili się ulotnić z biura. W sumie, nie dziwiłam się im.
- O, Ana, właśnie ciebie szukaliśmy. Cała papierkowa robota skończona. Pomóc ci w czymś? - zapytała moja rodzicielka, gdy zbliżyłam się do nich.
- Nie, dzięki. Rozpakowałam się, pies zamknięty w transporterze z porcją karmy, woda sprawdzona, wszystko na miejscu - wyliczyłam, aby uniknąć zasypania stertą niepotrzebnych pytań.
- A pokój ci się podoba? Na pewno możesz się przeprowadzić, jeśli poprosimy zarząd - moja matka chyba czuła się zobowiązana do dopytywania się o głupie szczegóły.
- Jest idealny - zapewniłam ją.
- Dobrze, zatem chyba możemy już iść. Kochanie? - tym razem odezwał się mój ojczym.
- Ależ oczywiście - matka uśmiechnęła się promiennie, biorąc męża pod rękę - An, zadzwonię do ciebie, kiedy Jelly będzie już tu jechać.
- Nie! Najpierw zadzwonisz, że bezpiecznie dopłynęła, a potem, że jest już blisko - poprawiłam ją.
- Niech i tak będzie - prychnęła, już totalnie mnie olewając i szczebiocząc coś z Matem.
Westchnęłam, przyglądając się tej szczęśliwej parze. Ogarnęło mnie przeczucie, że jestem jedyną dziewczyną w moim wieku, która nigdy w życiu nie miała chłopaka. Odepchnęłam jednak tę myśli i poszłam w kierunku pierwszej lepszej stajni - od czegoś trzeba było rozpocząć zwiedzanie. Wnętrze było w dużej części zbudowane z drewna, podłoga kamienna. Boksy zbudowane były z drewnianego dołu oraz metalowych prętów u góry. Drzwi były przesuwane, niektóre zabezpieczane na karabińczyk. Przyglądałam się kolejnym tabliczkom, na których widniały imiona, a brak nazwiska właściciela sugerował, że trafiła do wierzchowców należących do akademii.
Każdego konia wołałam, aby przyjrzeć się ich mordkom i pogłaskać po chrapach, oczywiście, jeżeli na to by mi pozwoliły. Co oporniejsze ignorowałam, tak samo, jak one mnie. Czy ja mam błagać o to, żeby dały się pogłaskać? Zatrzymałam się na dłużej przy boksie klaczy rasy wielkopolskiej o imieniu Iskra, a przynajmniej tak poinformował mnie napis na jej drzwiach. Bardzo ucieszyłam się z widoku konia polskiej rasy, w dodatku tak przytulnego i potulnego jak baranek.
Włączyłam na chwilę swój smartfon. Z przerażeniem odkryłam, że jest już 8:23. Miałam zamiar pozwiedzać wszystkie budynki, aby w miarę ogarniać, gdzie mam się jutro śpieszyć. W myślach zanotowałam sobie, że mam wytrzasnąć skądś plan lekcji, ze świadomością, że i tak zapomnę o tym, jak z resztą o wszystkim.
W pośpiechu wyszłam ze stajni. Stanęłam na zewnątrz, zastanawiając się, gdzie mam teraz iść. Zdecydowałam, że najlepszą propozycją było skierowanie się do stajni koni prywatnych. Budynek różnił się od tego, w który odwiedziłam poprzednio - był bardzo wysoki, a metalowa część drzwi do boku została wygięta w łuk.
Znowu wróciłam do przeglądania napisów, które w niektórych przypadkach były jedyną wskazówką, jak wygląda dany koń. Części koni nie było, obstawiałam, że brały udział w lekcjach, czy coś takiego. Zatrzymałam się przed boksem, który oznajmiał, że mieszkaniec należy do Demi Adams. Demi nie było zbyt popularnym imieniem, więc byłam prawie w stu procentach pewna, iż karus, przed którym stałam, należał do ofiary moich drzwi. Koń przyglądał mi się czarnymi oczami, lecz, kiedy wyciągnęłam rękę w stronę jego częściowo białego pyska, cofną się.
- Nie lubimy nowych, co? A może twoja właścicielka zdążała już na mnie naskarżyć? Przyrzekam, to nie moja wina, to te drzwi - zaśmiałam się cicho, wypatrując reakcji. IzeIektor, bo tak się nazywał, nastawił uszy pod takim kątem, jakby słuchał mnie uważnie.
- Kto mieszka koło ciebie? - zapytałam, przechodząc o kilka kroków w prawo.
- Jelly - przeczytałam, przeciągając ostatnią literę - Wiesz, to moja klacz. Płynie teraz statkiem, ale za kilka dni powinna już przybyć. Mam taką nadzieję.
Moje oczy zrobiły się trochę wilgotne na myśl, że moja biedna przyjaciółka jest sama, gdzieś na oceanie, zapewne śmiertelnie przerażona. Dlaczego musiałam wybrać szkółkę w stanach? W Anglii, Polsce, to czemu nie, dość blisko, nie stresowałabym jej i siebie. Ja jednak zawsze jestem głupio uparta.
Zapewne rozpłakałabym się na dobre, gdybym nie usłyszała dziewczęcego głosu.
Demi?
niedziela, 27 maja 2018
Od Demi cd. Anastaci
-Teraz jesteś piękny i pachnący - Powiedziałam, odkładając szczotkę do pudełka, następnie chwyciłam za uwiąz i wprowadziłam Izelektora do boksu -Za chwilkę wracam - Zamknęłam szybko drzwiczki ,,więzienia'' i wzięłam pod pachę pudełko z wyposażeniem do czyszczenia konia. Powlekłam się do siodlarni, odkładając na półkę Izela skrzynkę z niezbędnymi rzeczami do czyszczenia wierzchowca. Po pozbyciu się zbędnego ciężaru, wróciłam do mojego czterokopytnego przyjaciela. Pogłaskałam wałacha po grzbiecie i spojrzałam na zegarek, który wskazywał godzinę 7:38. Z racji, iż był czwartek, za niedługo zaczynałam zajęcia z pierwszej pomocy, na które nie chciałam się za wszelką cenę spóźnić. Pożegnałam się z Izelem i szybkim krokiem skierowałam się w stronę budynku mieszkalnego. Już miałam otworzyć drzwi, gdy nagle dostałam nimi prosto w twarz co spowodowało, że upadłam zdezorientowana tą całą sytuacją na trawę.
-Przepraszam, nie chciałam, na prawdę mi przykro - Rzuciła szybko rudawa blondynka.
-Nic nie szkodzi - Powiedziałam, wstając powoli i otrzepując się z ziemi.
-Coś Ci zrobiłam? - Zapytała, najwidoczniej, dość przejęta tą całą sytuacją, młoda dziewczyna.
-Jestem cała i zdrowa - Uśmiechnęłam się lekko.
-Na pewno? - Spojrzała na mnie.
-Tak, na pewno. Jesteś nowa? - Tym razem to ja zadałam pytanie.
-Skąd wiesz? Kto Ci powiedział? Kim jesteś? - Zalała mnie serią pytań, na które musiałam odpowiedzieć.
-Pierwsze pytanie, skąd wiem? Dyrektorka mówiła. Drugie pytanie, odpowiedziałam na to w punkcie pierwszym oraz pytanie numer trzy, jestem Demi - Podałam jej rękę.
-Przepraszam, nie chciałam, na prawdę mi przykro - Rzuciła szybko rudawa blondynka.
-Nic nie szkodzi - Powiedziałam, wstając powoli i otrzepując się z ziemi.
-Coś Ci zrobiłam? - Zapytała, najwidoczniej, dość przejęta tą całą sytuacją, młoda dziewczyna.
-Jestem cała i zdrowa - Uśmiechnęłam się lekko.
-Na pewno? - Spojrzała na mnie.
-Tak, na pewno. Jesteś nowa? - Tym razem to ja zadałam pytanie.
-Skąd wiesz? Kto Ci powiedział? Kim jesteś? - Zalała mnie serią pytań, na które musiałam odpowiedzieć.
-Pierwsze pytanie, skąd wiem? Dyrektorka mówiła. Drugie pytanie, odpowiedziałam na to w punkcie pierwszym oraz pytanie numer trzy, jestem Demi - Podałam jej rękę.
czwartek, 24 maja 2018
Od Anastaci do Demi
Chrupiąc słone orzeszki, przekręciłam kolejną kartkę. Starałam się wkręcić w fabułę, jednak nawet tak świetny autor, jak Brandon Mull, nie mógł odciągnąć od wszechobecnego hałasu. Głośnie rozmowy, wydzierające się zwierzęta, koła samochodów i autobusów szurające o asfalt, startujące i wracające samoloty. W takiej chwili każdy zastanawia się:
,,Jak pracownicy lotnisk wytrzymują ten harmider?"
Kiedy już wstawałam, aby przejść się i jakoś uciec od tego miejsca, kobiecy głos z głośników, ledwo wyraźnymi słowami, oznajmił, że nasz samolot został właśnie całkowicie przygotowany do lotu i możemy już wchodzić na pokład.
Byłam szczęśliwa, że w końcu zwieję z tego upiornego pomieszczenia, aczkolwiek mój brzuch ściskał również strach - nigdy nie leciałam tak daleko samolotem. Polecieć z Anglii do Warszawy to żaden wyczyn, ale teraz, tak długo, nad oceanem. Na myśl o głębokiej toni, w której żyły różne stwory, czekające jedynie na naszą katastrofę, mój żołądek zwinął się w supeł. Szłam jednak za swoją matką oraz jej mężem, starając się nie myśleć pesymistycznie.
Weszłam po schodach na pokład i usiadłam na swoim miejscu, starając się w miarę wygodnie umościć. Po chwili wystartowaliśmy, a kiedy turbulencje z tym związane się skończyły, nie czułam w ogóle, że jestem nad ziemią - jedyne co o tym świadczyło, to widok na budynki pod nami.
Wsadziłam słuchawki do uszu, włączyłam pierwszą lepszą piosenkę i myślami popłynęłam do swoich zwierzaków. Jak tam czuł się mój szczeniak? Jak znam Silver, to zapewne śpi, nieświadoma tego, że znajduje się nad ziemią. A Jelly? Pewne stała jeszcze w stajni, czekając na swój statek. Oby nie złapał jej żaden sztorm. Moja biedna klacz.
Po kilku minutach spędzonych na gapieniu się w krajobraz za szybą i wsłuchiwaniu się w melodię oraz słowa piosenek granych z mojego smartfonu, odpłynęłam do krainy snów, całkowicie zapominając o bożym świecie.
~*~
- Taksówka powinna być tu już dawno - jęknęłam, spoglądając na jezdnię, na której uporczywie, od kilkudziesięciu ładnych minut, szukałam żółtego samochodu.
- Nie bądź taka niecierpliwa. Na stówę zaraz tu przyjedzie i zabierze nas w końcu do tej akademii - skarciła mnie matka, której nie uraczyłam nawet małym spojrzeniem.
- Jest! Jest! - wydarłam się, kiedy, znudzona już do potęgi entej, zauważyłam auto wychylające się zza zakrętu.
W końcu załadowaliśmy się do żółtka, usiadłam na środkowym fotelu pomiędzy ojczymem a matką i starałam się uspokoić - właśnie uświadomiłam sobie, że tylko około cztery godziny drogi dzielą mnie od znalezienia się w zupełnie nowym miejscu, z zupełnie nowymi ludźmi, nowymi zasadami. Mimo, iż trochę przerażało to, co mnie czeka, wiedziałam, że zmarnowanie tylu godzin spędzonych na trasie z Londynu do portu lotniczego Birmingham-Shuttlesworth i jeszcze do Fairhope, było by czystym debilstwem. Odganiałam więc wszystkie myśli na temat przyszłości, zastępując je podziwianiem amerykańskiego krajobrazu, który różnił się od tego w Wielkiej Brytanii.
Kiedy łaskawie zostaliśmy dowiezieniu na miejsce, wbiło mnie w ziemię. Oto stałam, z rączkami od walizek w rękach, przed piękną, czarną, wykonaną ze stali bramą, powyginaną w wymyślne wzorki. Za tym, jakże urzekającym, ogrodzeniem, rosły wysokie drzewa pokryte liśćmi w różnych odcieniach zieleni. To naprawdę robiło na mnie wrażenie, a ze zdjęć oglądanych na Internecie mogłam wywnioskować, że nie jest to jeszcze koniec. Nie myliłam się ani trochę - po kilkunastu minutach stałam otoczona wielkimi, majestatycznymi budynkami.
- Ana, idziemy do dyrektora, potem, od razu, pójdziesz się rozpakować w swoim pokoju. Ja zajmę się papierkową robotą. Mat, pomożesz jej z walizkami? - mama jak zwykle wzięła się za dowodzenie wszystkimi, a nam zostawało tylko merdać głowami jak pieski w samochodach.
Kiedy dostałam w końcu wytyczne, gdzie jest mój pokój, oraz w ręce znalazł się klucz, zgodnie z rozkazem rodzicielki, skierowałam się do akademika, a po wspinaczce po schodach, wreszcie znalazłam się w swoim nowym pokoju.
Otworzyłam drzwi i weszłam do pokoju, lekko obawiając się tego, co tam zastanę. Było to jednak całkiem niepotrzebne, gdyż w środku znalazłam pokój, który był bardzo zbliżony wyglądem do tego, który zamieszkiwałam w Anglii. Całość była utrzymana w moich ulubionych kolorach - odcieniach niebieskiego i szarości, z czarnymi i białymi elementami. Jeden koniec łóżka wychodził na okno, drugi stykał się ze ścianami. W pomieszczeniu znajdowało się kilka haseł, a najbardziej przypadł mi do gustu ten na za łóżkiem - ,,Dom jest tam, gdzie twoje serce", oraz, w formie obrazka na szafie - ,,Dzień bez śmiechu jest dniem straconym".
- Mat, czy to miejsce nie jest piękne?! - wykrzyknęłam. Zaiste byłam zafascynowana urokliwym budynkiem i moją kwaterą.
- To świetnie, że ci się podoba, ale się tak nie wydzieraj - syknął mój ojczym. Może miał rację, nie powinnam przeszkadzać innym. Ale jak nie krzyczeć, kiedy tu jest tak bajecznie?
- Tak, tak. Dzięki za przyniesienie walizek i psa. Możesz już iść do mamy? - postarałam się ująć ,,Spadaj gościu, to moje królestwo" w jakieś grzeczniejsze słowa.
Mężczyzna po prostu poszedł bez słowa. Bardzo spodobało mi się to, że nie zadawał miliona pytań o to, czy nic nie zgubiłam i czy sobie poradzę, jak mama. To była jedna z niewielu jego zalet.
Zaczęłam przepakowywać ubrania do szafy. Silver siedziała skulona w swoim transporterze. Zapewne była dość zdezorientowana pojawieniem się w nowym miejscu, jednak musiałam najpierw naszykować pokój, aby mogła wyjść i się rozejrzeć. Naprawdę lubiłam swoje ubrania.
Kiedy w końcu wszystkie ciuchy zostały wepchnięte do szafy, a inne rzeczy poukładane na biurku i szafkach, poszłam ze swoją ulubioną kiecką w ręce do łazienki, aby się szybko przebrać. Kiedy biała sukienka bez rękawów, sięgająca mi do kolan, od pasa w dół pokryta dużym kwiecistym wzorem, znalazła się na mnie, a włosy związane zostały w luźny warkocz, potruchtałam do swojego szczeniaka, który jednak spał sobie w najlepsze. Postanowiłam zostawić mu w klatce trochę jedzenia i wyjść na rekonesans, aby dowiedzieć się, co, gdzie i jak.
Otworzyłam drzwi, które uderzyły o coś, albo raczej, sądzą po odgłosie, o kogoś. Rozejrzałam się. Ofiarą moich morderczych drzwi okazała się jakaś brunetka, której błękitne oczy wpatrywał się we mnie zszokowanym i podirytowanym wzrokiem.
- Przepraszam, nie chciałam, na prawdę mi przykro - rzuciłam się z przeprosinami na nastolatkę.
,,Nie ma to jak zacząć budowanie relacji międzyludzkich od walnięcia kogoś drzwiami" - pomyślałam sarkastycznie, modląc się o wybaczenie.
Demi? Nie bij za to coś :/
,,Jak pracownicy lotnisk wytrzymują ten harmider?"
Kiedy już wstawałam, aby przejść się i jakoś uciec od tego miejsca, kobiecy głos z głośników, ledwo wyraźnymi słowami, oznajmił, że nasz samolot został właśnie całkowicie przygotowany do lotu i możemy już wchodzić na pokład.
Byłam szczęśliwa, że w końcu zwieję z tego upiornego pomieszczenia, aczkolwiek mój brzuch ściskał również strach - nigdy nie leciałam tak daleko samolotem. Polecieć z Anglii do Warszawy to żaden wyczyn, ale teraz, tak długo, nad oceanem. Na myśl o głębokiej toni, w której żyły różne stwory, czekające jedynie na naszą katastrofę, mój żołądek zwinął się w supeł. Szłam jednak za swoją matką oraz jej mężem, starając się nie myśleć pesymistycznie.
Weszłam po schodach na pokład i usiadłam na swoim miejscu, starając się w miarę wygodnie umościć. Po chwili wystartowaliśmy, a kiedy turbulencje z tym związane się skończyły, nie czułam w ogóle, że jestem nad ziemią - jedyne co o tym świadczyło, to widok na budynki pod nami.
Wsadziłam słuchawki do uszu, włączyłam pierwszą lepszą piosenkę i myślami popłynęłam do swoich zwierzaków. Jak tam czuł się mój szczeniak? Jak znam Silver, to zapewne śpi, nieświadoma tego, że znajduje się nad ziemią. A Jelly? Pewne stała jeszcze w stajni, czekając na swój statek. Oby nie złapał jej żaden sztorm. Moja biedna klacz.
Po kilku minutach spędzonych na gapieniu się w krajobraz za szybą i wsłuchiwaniu się w melodię oraz słowa piosenek granych z mojego smartfonu, odpłynęłam do krainy snów, całkowicie zapominając o bożym świecie.
~*~
- Taksówka powinna być tu już dawno - jęknęłam, spoglądając na jezdnię, na której uporczywie, od kilkudziesięciu ładnych minut, szukałam żółtego samochodu.
- Nie bądź taka niecierpliwa. Na stówę zaraz tu przyjedzie i zabierze nas w końcu do tej akademii - skarciła mnie matka, której nie uraczyłam nawet małym spojrzeniem.
- Jest! Jest! - wydarłam się, kiedy, znudzona już do potęgi entej, zauważyłam auto wychylające się zza zakrętu.
W końcu załadowaliśmy się do żółtka, usiadłam na środkowym fotelu pomiędzy ojczymem a matką i starałam się uspokoić - właśnie uświadomiłam sobie, że tylko około cztery godziny drogi dzielą mnie od znalezienia się w zupełnie nowym miejscu, z zupełnie nowymi ludźmi, nowymi zasadami. Mimo, iż trochę przerażało to, co mnie czeka, wiedziałam, że zmarnowanie tylu godzin spędzonych na trasie z Londynu do portu lotniczego Birmingham-Shuttlesworth i jeszcze do Fairhope, było by czystym debilstwem. Odganiałam więc wszystkie myśli na temat przyszłości, zastępując je podziwianiem amerykańskiego krajobrazu, który różnił się od tego w Wielkiej Brytanii.
Kiedy łaskawie zostaliśmy dowiezieniu na miejsce, wbiło mnie w ziemię. Oto stałam, z rączkami od walizek w rękach, przed piękną, czarną, wykonaną ze stali bramą, powyginaną w wymyślne wzorki. Za tym, jakże urzekającym, ogrodzeniem, rosły wysokie drzewa pokryte liśćmi w różnych odcieniach zieleni. To naprawdę robiło na mnie wrażenie, a ze zdjęć oglądanych na Internecie mogłam wywnioskować, że nie jest to jeszcze koniec. Nie myliłam się ani trochę - po kilkunastu minutach stałam otoczona wielkimi, majestatycznymi budynkami.
- Ana, idziemy do dyrektora, potem, od razu, pójdziesz się rozpakować w swoim pokoju. Ja zajmę się papierkową robotą. Mat, pomożesz jej z walizkami? - mama jak zwykle wzięła się za dowodzenie wszystkimi, a nam zostawało tylko merdać głowami jak pieski w samochodach.
Kiedy dostałam w końcu wytyczne, gdzie jest mój pokój, oraz w ręce znalazł się klucz, zgodnie z rozkazem rodzicielki, skierowałam się do akademika, a po wspinaczce po schodach, wreszcie znalazłam się w swoim nowym pokoju.
Otworzyłam drzwi i weszłam do pokoju, lekko obawiając się tego, co tam zastanę. Było to jednak całkiem niepotrzebne, gdyż w środku znalazłam pokój, który był bardzo zbliżony wyglądem do tego, który zamieszkiwałam w Anglii. Całość była utrzymana w moich ulubionych kolorach - odcieniach niebieskiego i szarości, z czarnymi i białymi elementami. Jeden koniec łóżka wychodził na okno, drugi stykał się ze ścianami. W pomieszczeniu znajdowało się kilka haseł, a najbardziej przypadł mi do gustu ten na za łóżkiem - ,,Dom jest tam, gdzie twoje serce", oraz, w formie obrazka na szafie - ,,Dzień bez śmiechu jest dniem straconym".
- Mat, czy to miejsce nie jest piękne?! - wykrzyknęłam. Zaiste byłam zafascynowana urokliwym budynkiem i moją kwaterą.
- To świetnie, że ci się podoba, ale się tak nie wydzieraj - syknął mój ojczym. Może miał rację, nie powinnam przeszkadzać innym. Ale jak nie krzyczeć, kiedy tu jest tak bajecznie?
- Tak, tak. Dzięki za przyniesienie walizek i psa. Możesz już iść do mamy? - postarałam się ująć ,,Spadaj gościu, to moje królestwo" w jakieś grzeczniejsze słowa.
Mężczyzna po prostu poszedł bez słowa. Bardzo spodobało mi się to, że nie zadawał miliona pytań o to, czy nic nie zgubiłam i czy sobie poradzę, jak mama. To była jedna z niewielu jego zalet.
Zaczęłam przepakowywać ubrania do szafy. Silver siedziała skulona w swoim transporterze. Zapewne była dość zdezorientowana pojawieniem się w nowym miejscu, jednak musiałam najpierw naszykować pokój, aby mogła wyjść i się rozejrzeć. Naprawdę lubiłam swoje ubrania.
Kiedy w końcu wszystkie ciuchy zostały wepchnięte do szafy, a inne rzeczy poukładane na biurku i szafkach, poszłam ze swoją ulubioną kiecką w ręce do łazienki, aby się szybko przebrać. Kiedy biała sukienka bez rękawów, sięgająca mi do kolan, od pasa w dół pokryta dużym kwiecistym wzorem, znalazła się na mnie, a włosy związane zostały w luźny warkocz, potruchtałam do swojego szczeniaka, który jednak spał sobie w najlepsze. Postanowiłam zostawić mu w klatce trochę jedzenia i wyjść na rekonesans, aby dowiedzieć się, co, gdzie i jak.
Otworzyłam drzwi, które uderzyły o coś, albo raczej, sądzą po odgłosie, o kogoś. Rozejrzałam się. Ofiarą moich morderczych drzwi okazała się jakaś brunetka, której błękitne oczy wpatrywał się we mnie zszokowanym i podirytowanym wzrokiem.
- Przepraszam, nie chciałam, na prawdę mi przykro - rzuciłam się z przeprosinami na nastolatkę.
,,Nie ma to jak zacząć budowanie relacji międzyludzkich od walnięcia kogoś drzwiami" - pomyślałam sarkastycznie, modląc się o wybaczenie.
Demi? Nie bij za to coś :/
sobota, 19 maja 2018
Od Hannah cd. Nicole
- A ty? Czym się zajmujesz prócz fotografią? – zapytała dziewczyna, tak jak od początku naszego spaceru, uśmiechnęła się.
- Jeżdżę konno, ale to raczej wiesz. I… no, czasami śpiewam – odparłam cicho. Pochyliłam się odpinając linkę od szelek Coffe dając jej oddalić się na kilka metrów. Suczka natychmiast wskoczyła do zaspy tarzając się w niej jak popierdolona. Usiadłam na konarze drzewa tępo wpatrując się w las na horyzoncie.
- To… też fajnie – odparła lekko zmieszana. Na kilka minut zapanowała między nami niezręczna cisza. Kilka razy otwierałam usta by coś powiedzieć, ale w końcu tylko opuszczałam głowę dając ciszy dalej trwać.
- Coffe, do mnie – zacmokałam cicho przywołując do siebie sukę, która jak futrzasta motorówka zaczęła pędzić w moją stronę. Szczeknęła cicho szturchając Wenus nosem. Kluski zaczęły się bawić przewracając się nawzajem na grzbiety. Kawowa była niezwykle delikatna względem młodszej koleżanki, co było dość osobliwe.
- Muszę już iść – oznajmiła nagle Nicole wstając z miejsca. – Do zobaczenia.
Kiwnęłam jedynie głową czując, że będę musiała wykąpać psa. Na stówę.
***
Mycie psa skończyło się na to, że ja byłam cała mokra, a pies czysty. No, nie tylko ja, cała łazienka była zalana, a ja nie miałam mopa. Tsa, pożyczanie tego przedmiotu będzie głupią sprawą, ale co zrobić. Dlatego wyszłam z pokoju idąc do kantorku. Zanim jednak zdążyłam otworzyć drzwi dostałam nimi prosto w twarz.
> Nicole? Nie bij za długość, wena sobie poszła :c
- Jeżdżę konno, ale to raczej wiesz. I… no, czasami śpiewam – odparłam cicho. Pochyliłam się odpinając linkę od szelek Coffe dając jej oddalić się na kilka metrów. Suczka natychmiast wskoczyła do zaspy tarzając się w niej jak popierdolona. Usiadłam na konarze drzewa tępo wpatrując się w las na horyzoncie.
- To… też fajnie – odparła lekko zmieszana. Na kilka minut zapanowała między nami niezręczna cisza. Kilka razy otwierałam usta by coś powiedzieć, ale w końcu tylko opuszczałam głowę dając ciszy dalej trwać.
- Coffe, do mnie – zacmokałam cicho przywołując do siebie sukę, która jak futrzasta motorówka zaczęła pędzić w moją stronę. Szczeknęła cicho szturchając Wenus nosem. Kluski zaczęły się bawić przewracając się nawzajem na grzbiety. Kawowa była niezwykle delikatna względem młodszej koleżanki, co było dość osobliwe.
- Muszę już iść – oznajmiła nagle Nicole wstając z miejsca. – Do zobaczenia.
Kiwnęłam jedynie głową czując, że będę musiała wykąpać psa. Na stówę.
***
Mycie psa skończyło się na to, że ja byłam cała mokra, a pies czysty. No, nie tylko ja, cała łazienka była zalana, a ja nie miałam mopa. Tsa, pożyczanie tego przedmiotu będzie głupią sprawą, ale co zrobić. Dlatego wyszłam z pokoju idąc do kantorku. Zanim jednak zdążyłam otworzyć drzwi dostałam nimi prosto w twarz.
> Nicole? Nie bij za długość, wena sobie poszła :c
piątek, 18 maja 2018
Od Viktorii cd. Beauregarda
no i przez ciebie będę latać po mapach żeby znaleźć jakieś ładne miejsce xDD
Co chwila szeptałam coś w futro mojej gwiazdki, która i tak nic nie słyszała. Była za Tęczowym Mostem, a ja równie dobrze mogłam gadać do ściany. Rezultat byłby taki sam.
- V-Viktoria... - Drżący głos Beara na chwilę przywrócił mnie do rzeczywistości. - Lepiej już chodźmy...
Podniosłam na niego zrozpaczony wzrok, w którym błyskały też iskierki złości. Chciałam obwiniać każdego, tylko nie siebie. Bear uciekł spojrzeniem gdzie indziej, jak zwykle zresztą.
- Nigdzie nie idę - prawie krzyknęłam na niewinnego chłopaka, który sam nie wiedział co ma zrobić.
- Siedzenie tutaj tylko pogorszy sprawę - Szepnął, dalej nie patrząc mi w oczy. Tchórz. - Uwierz mi.
- A co ty niby możesz wiedzieć, co? - warknęłam, tuląc do siebie moją dziecinkę.
Beauregard zacisnął pięści.
- Więcej niż myślisz.
Nie mówiąc nic więcej, wyszedł z gabinetu. Niech spierdala, chce być sama. Po moich policzkach popłynęły po raz kolejny łzy, powoli kapiące na bluzkę i futro Tene. Gładziłam swoją gwiazdkę po kufie i miętosiłam uszy w palcach, próbując sobie wmówić, że ona tylko śpi. Do pomieszczenia wszedł ten sam weterynarz co wcześniej, mówiąc coś o kremacji i innych potrzebnych procedurach. Nie skupiając się bardzo, co podpisuję, naskrobałam swoje nazwisko. Wzięłam głęboki oddech, spoglądając ostatni raz na mojego psa. Zaraz potem podeszła jakaś kobieta, która zabrała moją dziecinkę. Poczułam, jak łzy cisną mi się do oczu, ale nie chcą wypłynąć. Włożyłam rękę do kieszeni, upewniając się że mam rzeczy. Rzuciłam Tene ostatnie, pełne bezsilności i smutku, spojrzenie. Nacisnęłam gwałtownie klamkę, otwierając drzwi. Trzasnęłam nimi i ignorując chłopaka, skierowałam się do wyjścia, a następnie mojego auta. Otworzyłam je, wciskając na siłę kluczyk do stacyjki. Na siedzeniu pasażera dalej było futro i krew mojego psa. Natychmiast załkałam, przypominając sobie jak niecałe kilka godzin temu jeszcze żyła. I to, że jej już nie ma, to wszystko moja wina. Uruchomiłam silnik, zapominając o Beauregardzie, który prawdopodobnie dalej stał u weterynarza, albo szukał auta. Wspomniany nastolatek wsiadł do auta, zamykając za sobą tylne drzwi. Rzuciłam mu niezadowolone spojrzenie, krzywiąc się w jego stronę. Włączyłam radio, równocześnie pogłaśniając rockową muzykę, podwyższałam ją, do czasu aż czuć było lekkie drżenia. Wcisnęłam pedał gazu, ignorując to, że nie zmieniłam biegu. Spojrzałam w lusterko, widząc, jak chłopak próbuje coś powiedzieć ale szybko zamyka usta i wlepia wzrok gdzie indziej.
- Zamknij się - warknęłam, wjeżdżając na prostą drogę.
- Przecież... nic...
- Zakmnij się, powiedziałam! - wydarłam się i przycisnęłam pedał gazu do podłogi. Zaciskałam palce na kierownicy, patrząc jak licznik powoli przesuwa się do góry. Łzy skutecznie utrudniały mi kierowanie, bo chuja widziałam.
Deszcz, który pojawił się znikąd, jeszcze bardziej pogorszył sprawę. Wściekłym ruchem włączyłam wycieraczki, które i tak nic nie dawały. Ciężkie krople wody uderzały o szybę i płynęły, wbrew grawitacjii, ku górze. Nie spuszczałam nogi z gazu. Zmieniałam tylko co chwila bieg, ignorując to wszystko, co działo się wokół. Wlepiałam otępiały wzrok w przednią szybę, pilnując tylko, by nie wjechać w żadne drzewo. Rzuciłam ukradkowe spojrzenie w lusterko, obserwując pobielałą ze strachu twarz nastolatka.
Krzyknął coś, ale agresywne (i cudowne) solo gitarzysty skutecznie go zagłuszyło. Tak bardzo nie chciałam odczuwać przyjemności z słuchania muzyki, ale przeszły mnie dreszcze. - Zwolnij! - Wreszcie udało mu się przekrzyczeć muzykę. Zagryzłam mocno wargę, gdy łzy ponownie popłynęły po mojej twarzy.
- Zamknij się! - wrzasnęłam łamiącym się głosem. - Panuję nad wszystkim, nie widzisz?! - płacz ponownie przeradzał się w histerię. Nie powinnam była kierować, ale pierdolić to. Najwyżej nas zabiję. Teraz było mi to wszystko jedno.
- Panujesz?! Se on helvetin vale! - Wykrzyczał coś po fińsku, a jego głos także zaczynał się łamać. Nie spoglądałam na licznik, chociaż byłam pewna, że jedziemy już ponad 120 kilometrów. Dalej uparcie dociskałam pedał, pędząc przez pustą drogę. Dziękowałam w duchu, że droga była pusta. - Painu helvettiin, zabijesz nas! Voi helvetti, zatrzymaj to auto!!!
- Nie! - krzyknęłam, prawie tracąc panowanie nad sobą. - I przestań pierdolić po fińsku, bo nic kurwa nie rozumiem!
- Co też ci do głowy strzeliło?! Zatrzymaj do cholery ten samochód! - wykrzyknął spanikowany. - Zatrzymaj, bo jak nie, to otworzę drzwi! - Dodał po chwili.
Co chwila szeptałam coś w futro mojej gwiazdki, która i tak nic nie słyszała. Była za Tęczowym Mostem, a ja równie dobrze mogłam gadać do ściany. Rezultat byłby taki sam.
- V-Viktoria... - Drżący głos Beara na chwilę przywrócił mnie do rzeczywistości. - Lepiej już chodźmy...
Podniosłam na niego zrozpaczony wzrok, w którym błyskały też iskierki złości. Chciałam obwiniać każdego, tylko nie siebie. Bear uciekł spojrzeniem gdzie indziej, jak zwykle zresztą.
- Nigdzie nie idę - prawie krzyknęłam na niewinnego chłopaka, który sam nie wiedział co ma zrobić.
- Siedzenie tutaj tylko pogorszy sprawę - Szepnął, dalej nie patrząc mi w oczy. Tchórz. - Uwierz mi.
- A co ty niby możesz wiedzieć, co? - warknęłam, tuląc do siebie moją dziecinkę.
Beauregard zacisnął pięści.
- Więcej niż myślisz.
Nie mówiąc nic więcej, wyszedł z gabinetu. Niech spierdala, chce być sama. Po moich policzkach popłynęły po raz kolejny łzy, powoli kapiące na bluzkę i futro Tene. Gładziłam swoją gwiazdkę po kufie i miętosiłam uszy w palcach, próbując sobie wmówić, że ona tylko śpi. Do pomieszczenia wszedł ten sam weterynarz co wcześniej, mówiąc coś o kremacji i innych potrzebnych procedurach. Nie skupiając się bardzo, co podpisuję, naskrobałam swoje nazwisko. Wzięłam głęboki oddech, spoglądając ostatni raz na mojego psa. Zaraz potem podeszła jakaś kobieta, która zabrała moją dziecinkę. Poczułam, jak łzy cisną mi się do oczu, ale nie chcą wypłynąć. Włożyłam rękę do kieszeni, upewniając się że mam rzeczy. Rzuciłam Tene ostatnie, pełne bezsilności i smutku, spojrzenie. Nacisnęłam gwałtownie klamkę, otwierając drzwi. Trzasnęłam nimi i ignorując chłopaka, skierowałam się do wyjścia, a następnie mojego auta. Otworzyłam je, wciskając na siłę kluczyk do stacyjki. Na siedzeniu pasażera dalej było futro i krew mojego psa. Natychmiast załkałam, przypominając sobie jak niecałe kilka godzin temu jeszcze żyła. I to, że jej już nie ma, to wszystko moja wina. Uruchomiłam silnik, zapominając o Beauregardzie, który prawdopodobnie dalej stał u weterynarza, albo szukał auta. Wspomniany nastolatek wsiadł do auta, zamykając za sobą tylne drzwi. Rzuciłam mu niezadowolone spojrzenie, krzywiąc się w jego stronę. Włączyłam radio, równocześnie pogłaśniając rockową muzykę, podwyższałam ją, do czasu aż czuć było lekkie drżenia. Wcisnęłam pedał gazu, ignorując to, że nie zmieniłam biegu. Spojrzałam w lusterko, widząc, jak chłopak próbuje coś powiedzieć ale szybko zamyka usta i wlepia wzrok gdzie indziej.
- Zamknij się - warknęłam, wjeżdżając na prostą drogę.
- Przecież... nic...
- Zakmnij się, powiedziałam! - wydarłam się i przycisnęłam pedał gazu do podłogi. Zaciskałam palce na kierownicy, patrząc jak licznik powoli przesuwa się do góry. Łzy skutecznie utrudniały mi kierowanie, bo chuja widziałam.
Deszcz, który pojawił się znikąd, jeszcze bardziej pogorszył sprawę. Wściekłym ruchem włączyłam wycieraczki, które i tak nic nie dawały. Ciężkie krople wody uderzały o szybę i płynęły, wbrew grawitacjii, ku górze. Nie spuszczałam nogi z gazu. Zmieniałam tylko co chwila bieg, ignorując to wszystko, co działo się wokół. Wlepiałam otępiały wzrok w przednią szybę, pilnując tylko, by nie wjechać w żadne drzewo. Rzuciłam ukradkowe spojrzenie w lusterko, obserwując pobielałą ze strachu twarz nastolatka.
Krzyknął coś, ale agresywne (i cudowne) solo gitarzysty skutecznie go zagłuszyło. Tak bardzo nie chciałam odczuwać przyjemności z słuchania muzyki, ale przeszły mnie dreszcze. - Zwolnij! - Wreszcie udało mu się przekrzyczeć muzykę. Zagryzłam mocno wargę, gdy łzy ponownie popłynęły po mojej twarzy.
- Zamknij się! - wrzasnęłam łamiącym się głosem. - Panuję nad wszystkim, nie widzisz?! - płacz ponownie przeradzał się w histerię. Nie powinnam była kierować, ale pierdolić to. Najwyżej nas zabiję. Teraz było mi to wszystko jedno.
- Panujesz?! Se on helvetin vale! - Wykrzyczał coś po fińsku, a jego głos także zaczynał się łamać. Nie spoglądałam na licznik, chociaż byłam pewna, że jedziemy już ponad 120 kilometrów. Dalej uparcie dociskałam pedał, pędząc przez pustą drogę. Dziękowałam w duchu, że droga była pusta. - Painu helvettiin, zabijesz nas! Voi helvetti, zatrzymaj to auto!!!
- Nie! - krzyknęłam, prawie tracąc panowanie nad sobą. - I przestań pierdolić po fińsku, bo nic kurwa nie rozumiem!
- Co też ci do głowy strzeliło?! Zatrzymaj do cholery ten samochód! - wykrzyknął spanikowany. - Zatrzymaj, bo jak nie, to otworzę drzwi! - Dodał po chwili.
- Panujesz?! Se on helvetin vale! - Głos załamał mi się przez strach i adrenalinę buzującą w moim ciele. Licznik wskazywał już ponad 130 kilometrów na godzinę, a Viktoria uparcie dociskała pedał gazu, pędząc przez prostą, na szczęście pustą leśną drogę. - Painu helvettiin, zabijesz nas! Voi helvetti, zatrzymaj to auto!!!
- Nie! I przestań pierdolić po fińsku, bo nic kurwa nie rozumiem!
- Co też ci do głowy strzeliło?! Zatrzymaj do cholery ten samochód! - Krzyknął spanikowany. - Zatrzymaj, bo jak nie, to otworzę drzwi! - Dodał po chwili zastanowienia.
- Nie zrobisz tego! - Powiedziałam i zacisnęłam mocniej palce na kierownicy, śliskiej od moich spoconych dłoni. Spojrzałam na chłopaka, który właśnie miał zamiar pociągnąć za klamkę. Zaklęłam głośno, patrząc na niego jak na kretyna.
- Co ty robisz? Rozwalisz mi samochód! - krzyknęłam, widząc, że Bear jest gotowy otworzyć drzwi przy prawie 150 kilometrach na godzinę.
- Mam to gdzieś! Zwolnij albo otworzę te cholerne drzwi!
Zacisnęłam zęby, pozwalając mu na to. Uchylił te pierdolone drzwi, a ja nawet nie myślałam o tym, żeby zwolnić. Do auta wdarło się powietrze i wiatr, które powodowało jeszcze większy hałas niż wcześniej, a ciśnienie gwałtownie się zmieniło. Przeklinałam tego idiotę, który myślał że utrzyma te pierdolone drzwi. Zdjęłam nogę z gazu, równocześnie dociskając drugą hamulec. Auto zaczęło panować z piskiem, wpadając w lekki poślizg. Szarpnęło nami do przodu, ale wreszcie się zatrzymaliśmy. Dyszałam ciężko, zastanawiając się, jakim cudem nie urwało mi drzwi. Bear odpiął pasy i prawie wyskoczył z auta. Siedziałam na swoim miejscu jeszcze chwilę, zbierając myśli. Zgasiłam silnik i wyjęłam kluczyki ze stacyjki. Wreszcie i ja wysiadłam z pojazdu, i zamordowałam wzrokiem chłopakiem, który wyglądał jakby zaraz miał zacząć całować drogę. Patrząc mu w oczy, uderzyłam pięścią w maskę auta.
- Ciebie do reszty porąbało? - Krzyknął, wbijając we mnie wściekły wzrok. Aż korciło mnie, żeby przewrócić oczami. Z trudem powstrzymywałam się, przed "utopieniem" się w jego oczach. Kurwa, co ja widziałam w mokrych okularach i tych jego szarozielonych patrzałkach? Cholera jasna, nie.
- Mnie? - zapytałam głosem nasiąkniętym jadem. Pilnowałam się, by moje oczy nie wyrażały nic innego prócz wściekłości na chłopaka. - Kto normalny otwiera pierdolone drzwi przy jeździe 150 kilometrów na godzinę?
- Kto normalny jedzie 150 kilometrów na godzinę? - Odparował, łapiąc oddech i spoglądając z ulgą na piaszczystą drogę. Odwrócił wzrok w stronę samochodu, natychmiast blednąc. - Co też ci do głowy strzeliło?
Jego spojrzenie nieco zmętniało, a on sam przytrzymał się drzwi, wyglądając jakby zaraz miał mi tu zemdleć. Skrzyżowałam ręce na piersiach, pociągając nosem. Deszcz zmieszał się z moimi łzami, co w sumie spowodowało u mnie ulgę. Złapałam się na tym, że przyglądam się chłopakowi z zainteresowaniem, ale nie myślałam nawet o tym, żeby udzielić mu jakiejś odpowiedzi. Gdy poczuł się nieco lepiej, spojrzał na mnie, oczekując wyjaśnień. Natychmiast poczułam, jak palą mnie policzki. Oh, jak ja tego nienawidziłam.
- Ja... - zająknęłam się, tracąc na chwilę całą werwę. - Oh, ja nie wiem co ja mam robić! - wyrzuciłam ręce do góry, w geście rezygnacji. Z moich oczu ponownie popłynęły łzy. Chwilę potem, to całe uczucie bezsilności zostało zastąpione przez wściekłość i irytację. - No i po chuj, ja ci to mówię? Ty masz swoje życie, swoje problemy i pewnie gówno obchodzi cię, co mówię. - zawahałam się krótko, gdy złapałam na chwilę z nim kontakt wzrokowy. Tym razem to ja uciekłam. - Jak zwykle wszystko pierdolę. Przeze mnie moja dziecinka nie żyje! - wykrzyknęłam, ukrywając twarz w dłoniach i klękając. Nie miałam siły stać. Ba, nie miałam siły na nic. Bear prawdopodobnie dalej stał, nie wiedząc co zrobić. Co ja się dziwię? Ten chłopak ledwo co przechodzi z jednej klasy do drugiej, a teraz ma przed sobą rozhisteryzowaną nastolatkę. Wkopałam go, i to porządnie. Spróbowałam opanować jakoś płacz. Udało mi się to na tyle, bym mogła cokolwiek powiedzieć.
- Chcesz wracać? - zapytałam, kładąc dłonie na kolana i czekając na jego odpowiedź.
Beaaar? Chujowy odpis, ale odznaka wzywa :>
- Nie! I przestań pierdolić po fińsku, bo nic kurwa nie rozumiem!
- Co też ci do głowy strzeliło?! Zatrzymaj do cholery ten samochód! - Krzyknął spanikowany. - Zatrzymaj, bo jak nie, to otworzę drzwi! - Dodał po chwili zastanowienia.
- Nie zrobisz tego! - Powiedziałam i zacisnęłam mocniej palce na kierownicy, śliskiej od moich spoconych dłoni. Spojrzałam na chłopaka, który właśnie miał zamiar pociągnąć za klamkę. Zaklęłam głośno, patrząc na niego jak na kretyna.
- Co ty robisz? Rozwalisz mi samochód! - krzyknęłam, widząc, że Bear jest gotowy otworzyć drzwi przy prawie 150 kilometrach na godzinę.
- Mam to gdzieś! Zwolnij albo otworzę te cholerne drzwi!
Zacisnęłam zęby, pozwalając mu na to. Uchylił te pierdolone drzwi, a ja nawet nie myślałam o tym, żeby zwolnić. Do auta wdarło się powietrze i wiatr, które powodowało jeszcze większy hałas niż wcześniej, a ciśnienie gwałtownie się zmieniło. Przeklinałam tego idiotę, który myślał że utrzyma te pierdolone drzwi. Zdjęłam nogę z gazu, równocześnie dociskając drugą hamulec. Auto zaczęło panować z piskiem, wpadając w lekki poślizg. Szarpnęło nami do przodu, ale wreszcie się zatrzymaliśmy. Dyszałam ciężko, zastanawiając się, jakim cudem nie urwało mi drzwi. Bear odpiął pasy i prawie wyskoczył z auta. Siedziałam na swoim miejscu jeszcze chwilę, zbierając myśli. Zgasiłam silnik i wyjęłam kluczyki ze stacyjki. Wreszcie i ja wysiadłam z pojazdu, i zamordowałam wzrokiem chłopakiem, który wyglądał jakby zaraz miał zacząć całować drogę. Patrząc mu w oczy, uderzyłam pięścią w maskę auta.
- Ciebie do reszty porąbało? - Krzyknął, wbijając we mnie wściekły wzrok. Aż korciło mnie, żeby przewrócić oczami. Z trudem powstrzymywałam się, przed "utopieniem" się w jego oczach. Kurwa, co ja widziałam w mokrych okularach i tych jego szarozielonych patrzałkach? Cholera jasna, nie.
- Mnie? - zapytałam głosem nasiąkniętym jadem. Pilnowałam się, by moje oczy nie wyrażały nic innego prócz wściekłości na chłopaka. - Kto normalny otwiera pierdolone drzwi przy jeździe 150 kilometrów na godzinę?
- Kto normalny jedzie 150 kilometrów na godzinę? - Odparował, łapiąc oddech i spoglądając z ulgą na piaszczystą drogę. Odwrócił wzrok w stronę samochodu, natychmiast blednąc. - Co też ci do głowy strzeliło?
Jego spojrzenie nieco zmętniało, a on sam przytrzymał się drzwi, wyglądając jakby zaraz miał mi tu zemdleć. Skrzyżowałam ręce na piersiach, pociągając nosem. Deszcz zmieszał się z moimi łzami, co w sumie spowodowało u mnie ulgę. Złapałam się na tym, że przyglądam się chłopakowi z zainteresowaniem, ale nie myślałam nawet o tym, żeby udzielić mu jakiejś odpowiedzi. Gdy poczuł się nieco lepiej, spojrzał na mnie, oczekując wyjaśnień. Natychmiast poczułam, jak palą mnie policzki. Oh, jak ja tego nienawidziłam.
- Ja... - zająknęłam się, tracąc na chwilę całą werwę. - Oh, ja nie wiem co ja mam robić! - wyrzuciłam ręce do góry, w geście rezygnacji. Z moich oczu ponownie popłynęły łzy. Chwilę potem, to całe uczucie bezsilności zostało zastąpione przez wściekłość i irytację. - No i po chuj, ja ci to mówię? Ty masz swoje życie, swoje problemy i pewnie gówno obchodzi cię, co mówię. - zawahałam się krótko, gdy złapałam na chwilę z nim kontakt wzrokowy. Tym razem to ja uciekłam. - Jak zwykle wszystko pierdolę. Przeze mnie moja dziecinka nie żyje! - wykrzyknęłam, ukrywając twarz w dłoniach i klękając. Nie miałam siły stać. Ba, nie miałam siły na nic. Bear prawdopodobnie dalej stał, nie wiedząc co zrobić. Co ja się dziwię? Ten chłopak ledwo co przechodzi z jednej klasy do drugiej, a teraz ma przed sobą rozhisteryzowaną nastolatkę. Wkopałam go, i to porządnie. Spróbowałam opanować jakoś płacz. Udało mi się to na tyle, bym mogła cokolwiek powiedzieć.
- Chcesz wracać? - zapytałam, kładąc dłonie na kolana i czekając na jego odpowiedź.
Beaaar? Chujowy odpis, ale odznaka wzywa :>
Od Beauregarda cd. Viktorii
Zerknąłem na obejmującą ciało psa, płaczącą przy ścianie Viktorię, po czym zawinąłem palce w rękawach i zacisnąłem usta, przygryzając nerwowo wargę. Viktoria powtarzała coś do czarnej kuli przez łzy, kołysząc się nieznacznie. Odwróciłem szybko wzrok i zacisnąłem na chwilę oczy, próbując odpędzić zbliżające się nieuchronnie wspomnienia. Nie teraz.
- V-Viktoria... - Wydobyłem z siebie drżącym głosem. - Lepiej już chodźmy...
Dziewczyna podniosła na mnie zrozpaczony, jakby zły wzrok, a ja szybko uciekłem przed jej spojrzeniem.
- Nigdzie nie idę - niemalże krzyknęła, a łzy załamały jej głos.
- Siedzenie tutaj tylko pogorszy sprawę - powiedziałem cicho. - Uwierz mi.
- A co ty niby możesz wiedzieć, co? - warknęła, tuląc do siebie psa.
Zacisnąłem pięści i odwróciłem głowę.
- Więcej niż myślisz.
Wyszedłem z gabinetu i oparłem się o ścianę, wzdychając ciężko. Co niby zrobiłem nie tak? Poczułem pod powiekami piekące łzy złości i czegoś jeszcze... bezsilności. Tak, dławiącej, drapiącej w gardło bezsilności. Bo nie mogłem nic zrobić. Ani z bezczelnym zachowaniem Viktorii, ani ze strachem, ani ze śmiercią Finna, ani z koszmarami... ani ze sobą. Za dużo płaczę - pomyślałem i zamrugałem kilkakrotnie, aby pozbyć się niechcianych i niepotrzebnych łez. Nic się nie stało, weź się wreszcie w garść, dzieciaku. Weź się wreszcie w garść!
Wziąłem głęboki wdech i skuliłem się w sobie, kiedy zauważyłem siedzących na siedzeniach, czekających na swoją kolej ludzi; niektórzy patrzyli na mnie z politowanie. Byli tu cały czas? - pomyślałem ze strachem. Pewnie uważali mnie za wariata. W sumie co im się dziwić - wyszedłem z gabinetu, jakbym zobaczył tam co najmniej spadające niebo, po czym oparłem się o ścianę jak jakiś idiota, dysząc jak nie wiadomo co. Poczułem nagły przypływ złości na siebie. Jestem tchórzem.
Drzwi gabinetu otworzyły się, a z niego wyszła Viktoria. Trzasnęła drzwiami i skierowała się do wyjścia, nawet nie spoglądając w moją stronę. Po chwilowym zastanowieniu ruszyłem szybkim krokiem za nią, mając złe przeczucia co do tego, co mogła chcieć zrobić. Wyszedłem z budynku i rozejrzałem się, próbując ustalić lokalizację samochodu dziewczyny. Dobiegł do mnie dźwięk uruchamiania silnika. Spojrzałem w tamtą stronę i zacząłem biec, gdy dotarło do mnie, że to samochód, którym tu przyjechałem.
Dopadłem do tylnych drzwi i otworzyłem je, po czym usiadłem i zamknąłem wejście. Viktoria rzuciła mi szybkie spojrzenie, które bynajmniej nie wyrażało ani trochę radości z mojej obecności, i włączyła radio, podgłaśniając płynącą z niego muzykę rockową aż do stopnia, kiedy samochód nieco drżał. Dziewczyna ruszyła gwałtownie, a ja szybko zapiąłem pasy. Otworzyłem usta, aby coś powiedzieć, jednak niemal od razu je zamknąłem, bo zupełnie nie miałem słów. Viktoria jednak wychwyciła moją próbę.
- Zamknij się - warknęła.
- Przecież... nic...
- Zakmnij się, powiedziałam! - ryknęła i przycisnęła pedał gazu do podłogi. Zostałem wciśnięty w siedzenie i zacisnąłem palce na swetrze, aż zbielały mi knykcie.
Samochód jechał coraz szybciej, a dziewczyna wcale nie zamierzała zwalniać. Łzy spływały strumieniami po jej twarzy, a deszcz, który pojawił się właściwie znikąd, zalewał przednią szybę. Wściekłym ruchem włączyła wycieraczki, a mnie ogarnął szok spowodowany prędkością. Nabieraliśmy prędkości w zastraszającym tempie, a Viktoria wyglądała, jakby całkowicie nie zdawała sobie z tego sprawy lub, co gorsza, jakby jej to nie obchodziło. Zdrętwiałem, oszołomiony prędkością. Wreszcie zdołałem jako tako się otrząsnąć - na miejsce szoku przyszła panika, a zaraz po niej moim ciałem zawładnęła rozpaczliwa potrzeba zatrzymania pojazdu, która zmusiła mnie do otworzenia ust.
- Zwolnij! - powiedziałem, ale moje słowa zostały skutecznie zakłócone przez agresywne solo gitarzysty z jakiegoś rockowego zespołu. - Zwolnij! - powtórzyłem, tym razem krzycząc na tyle głośno, że byłem pewny, iż dziewczyna mnie usłyszała.
- Zamknij się! - wrzasnęła Viktoria łamiącym się głosem. - Panuję nad wszystkim, nie widzisz?!
- V-Viktoria... - Wydobyłem z siebie drżącym głosem. - Lepiej już chodźmy...
Dziewczyna podniosła na mnie zrozpaczony, jakby zły wzrok, a ja szybko uciekłem przed jej spojrzeniem.
- Nigdzie nie idę - niemalże krzyknęła, a łzy załamały jej głos.
- Siedzenie tutaj tylko pogorszy sprawę - powiedziałem cicho. - Uwierz mi.
- A co ty niby możesz wiedzieć, co? - warknęła, tuląc do siebie psa.
Zacisnąłem pięści i odwróciłem głowę.
- Więcej niż myślisz.
Wyszedłem z gabinetu i oparłem się o ścianę, wzdychając ciężko. Co niby zrobiłem nie tak? Poczułem pod powiekami piekące łzy złości i czegoś jeszcze... bezsilności. Tak, dławiącej, drapiącej w gardło bezsilności. Bo nie mogłem nic zrobić. Ani z bezczelnym zachowaniem Viktorii, ani ze strachem, ani ze śmiercią Finna, ani z koszmarami... ani ze sobą. Za dużo płaczę - pomyślałem i zamrugałem kilkakrotnie, aby pozbyć się niechcianych i niepotrzebnych łez. Nic się nie stało, weź się wreszcie w garść, dzieciaku. Weź się wreszcie w garść!
Wziąłem głęboki wdech i skuliłem się w sobie, kiedy zauważyłem siedzących na siedzeniach, czekających na swoją kolej ludzi; niektórzy patrzyli na mnie z politowanie. Byli tu cały czas? - pomyślałem ze strachem. Pewnie uważali mnie za wariata. W sumie co im się dziwić - wyszedłem z gabinetu, jakbym zobaczył tam co najmniej spadające niebo, po czym oparłem się o ścianę jak jakiś idiota, dysząc jak nie wiadomo co. Poczułem nagły przypływ złości na siebie. Jestem tchórzem.
Drzwi gabinetu otworzyły się, a z niego wyszła Viktoria. Trzasnęła drzwiami i skierowała się do wyjścia, nawet nie spoglądając w moją stronę. Po chwilowym zastanowieniu ruszyłem szybkim krokiem za nią, mając złe przeczucia co do tego, co mogła chcieć zrobić. Wyszedłem z budynku i rozejrzałem się, próbując ustalić lokalizację samochodu dziewczyny. Dobiegł do mnie dźwięk uruchamiania silnika. Spojrzałem w tamtą stronę i zacząłem biec, gdy dotarło do mnie, że to samochód, którym tu przyjechałem.
Dopadłem do tylnych drzwi i otworzyłem je, po czym usiadłem i zamknąłem wejście. Viktoria rzuciła mi szybkie spojrzenie, które bynajmniej nie wyrażało ani trochę radości z mojej obecności, i włączyła radio, podgłaśniając płynącą z niego muzykę rockową aż do stopnia, kiedy samochód nieco drżał. Dziewczyna ruszyła gwałtownie, a ja szybko zapiąłem pasy. Otworzyłem usta, aby coś powiedzieć, jednak niemal od razu je zamknąłem, bo zupełnie nie miałem słów. Viktoria jednak wychwyciła moją próbę.
- Zamknij się - warknęła.
- Przecież... nic...
- Zakmnij się, powiedziałam! - ryknęła i przycisnęła pedał gazu do podłogi. Zostałem wciśnięty w siedzenie i zacisnąłem palce na swetrze, aż zbielały mi knykcie.
Samochód jechał coraz szybciej, a dziewczyna wcale nie zamierzała zwalniać. Łzy spływały strumieniami po jej twarzy, a deszcz, który pojawił się właściwie znikąd, zalewał przednią szybę. Wściekłym ruchem włączyła wycieraczki, a mnie ogarnął szok spowodowany prędkością. Nabieraliśmy prędkości w zastraszającym tempie, a Viktoria wyglądała, jakby całkowicie nie zdawała sobie z tego sprawy lub, co gorsza, jakby jej to nie obchodziło. Zdrętwiałem, oszołomiony prędkością. Wreszcie zdołałem jako tako się otrząsnąć - na miejsce szoku przyszła panika, a zaraz po niej moim ciałem zawładnęła rozpaczliwa potrzeba zatrzymania pojazdu, która zmusiła mnie do otworzenia ust.
- Zwolnij! - powiedziałem, ale moje słowa zostały skutecznie zakłócone przez agresywne solo gitarzysty z jakiegoś rockowego zespołu. - Zwolnij! - powtórzyłem, tym razem krzycząc na tyle głośno, że byłem pewny, iż dziewczyna mnie usłyszała.
- Zamknij się! - wrzasnęła Viktoria łamiącym się głosem. - Panuję nad wszystkim, nie widzisz?!
- Panujesz?! Se on helvetin vale! - Głos załamał mi się przez strach i adrenalinę buzującą w moim ciele. Licznik wskazywał już ponad 130 kilometrów na godzinę, a Viktoria uparcie dociskała pedał gazu, pędząc przez prostą, na szczęście pustą leśną drogę. - Painu helvettiin, zabijesz nas! Voi helvetti, zatrzymaj to auto!!!
- Nie! I przestań pierdolić po fińsku, bo nic kurwa nie rozumiem!
- Co też ci do głowy strzeliło?! Zatrzymaj do cholery ten samochód! - krzyknąłem spanikowany. - Zatrzymaj, bo jak nie, to otworzę drzwi! - Niewiele myśląc, przekonany, że to świetny pomysł, czekałem na rekację dziewczyny, gotowy do akcji.
- Nie zrobisz tego! - powiedziała i zacisnęła palce mocniej na kierownicy. Zawahałem się, ale kiedy zarzuciło nami na zakręcie, wątpliwości zniknęły, a wszelki rozsądek zniknął, rozwiany przez chęć przetrwania.
Przez muzykę przebił się dźwięk odblokowywania drzwi, tak że teraz mogłem je otworzyć. Viktoria spojrzała na mnie jak na kretyna.
- Co ty robisz? Rozwalisz mi samochód! - krzyknęła.
- Mam to gdzieś! Zwolnij albo otworzę te cholerne drzwi!
Nie usłyszałem odpowiedzi, której nawet nie było. Zacisnąłem usta i chwyciłem klamkę. Uchyliłem drzwi, a do samochodu wdarło się powietrze i wiatr, powodując jeszcze większy hałas i huk. Viktoria zaczęła coś krzyczeć, a ja tylko trzymałem z całych sił drzwi, żeby nie otworzyły się całkowicie. Nic już nie widziałem ani nie słyszałem - obraz i dźwięk zlały się w jedną wielką przerażającą plamę. Istniałem tylko ja i klamka, miałem tylko jeden cel - trzymać cholerne drzwi. Zacisnąłem powieki i chwyciłem mocniej klamkę.
Pisk opon.
Szarpnięcie.
Otworzyłem szeroko oczy i rozejrzałem się w panice, łapiąc gwałtownie powietrze. Zdałem sobie sprawę, że samochód stoi. Niewiele myśląc odpiąłem pas i wręcz wyskoczyłem z pojazdu, ledwo łapiąc równowagę po stanięciu na leśnej drodze. Viktoria, wysiadłszy z samochodu, uderzyła pięścią w maskę.
- Ciebie do reszty porąbało? - zawołałem, po czym wbiłem w nią na chwilę wściekły wzrok. Mogłem przez nią zginąć!
- Mnie? - zapytała głosem przesiąkniętym jadem. - Kto normalny otwiera pierdolone drzwi przy jeździe 150 kilometrów na godzinę?
- Kto normalny jedzie 150 kilometrów na godzinę? - odparowałem, oddychając głęboko. Satana, nigdy wcześniej nie czułem takiej ulgi przez stanie na zwykłej piaszczystej drodze. Zerknąłem w stronę samochodu i zrobiło mi się niedobrze. O nie, ja tam nie wracam. W życiu. - Co też ci do głowy strzeliło?
Nagle zakręciło mi się w głowie. Przytrzymałem się drzwi, dopóki uczucie wirowania i znikome mroczki przed oczami nie zniknęły. Dziewczyna jeszcze nie odpowiedziała. Spojrzałem na nią, jakby żądając wyjaśnienia tego, co tu się właśnie stało, cokolwiek to, jumalauta, było.
- Nie! I przestań pierdolić po fińsku, bo nic kurwa nie rozumiem!
- Co też ci do głowy strzeliło?! Zatrzymaj do cholery ten samochód! - krzyknąłem spanikowany. - Zatrzymaj, bo jak nie, to otworzę drzwi! - Niewiele myśląc, przekonany, że to świetny pomysł, czekałem na rekację dziewczyny, gotowy do akcji.
- Nie zrobisz tego! - powiedziała i zacisnęła palce mocniej na kierownicy. Zawahałem się, ale kiedy zarzuciło nami na zakręcie, wątpliwości zniknęły, a wszelki rozsądek zniknął, rozwiany przez chęć przetrwania.
Przez muzykę przebił się dźwięk odblokowywania drzwi, tak że teraz mogłem je otworzyć. Viktoria spojrzała na mnie jak na kretyna.
- Co ty robisz? Rozwalisz mi samochód! - krzyknęła.
- Mam to gdzieś! Zwolnij albo otworzę te cholerne drzwi!
Nie usłyszałem odpowiedzi, której nawet nie było. Zacisnąłem usta i chwyciłem klamkę. Uchyliłem drzwi, a do samochodu wdarło się powietrze i wiatr, powodując jeszcze większy hałas i huk. Viktoria zaczęła coś krzyczeć, a ja tylko trzymałem z całych sił drzwi, żeby nie otworzyły się całkowicie. Nic już nie widziałem ani nie słyszałem - obraz i dźwięk zlały się w jedną wielką przerażającą plamę. Istniałem tylko ja i klamka, miałem tylko jeden cel - trzymać cholerne drzwi. Zacisnąłem powieki i chwyciłem mocniej klamkę.
Pisk opon.
Szarpnięcie.
Otworzyłem szeroko oczy i rozejrzałem się w panice, łapiąc gwałtownie powietrze. Zdałem sobie sprawę, że samochód stoi. Niewiele myśląc odpiąłem pas i wręcz wyskoczyłem z pojazdu, ledwo łapiąc równowagę po stanięciu na leśnej drodze. Viktoria, wysiadłszy z samochodu, uderzyła pięścią w maskę.
- Ciebie do reszty porąbało? - zawołałem, po czym wbiłem w nią na chwilę wściekły wzrok. Mogłem przez nią zginąć!
- Mnie? - zapytała głosem przesiąkniętym jadem. - Kto normalny otwiera pierdolone drzwi przy jeździe 150 kilometrów na godzinę?
- Kto normalny jedzie 150 kilometrów na godzinę? - odparowałem, oddychając głęboko. Satana, nigdy wcześniej nie czułem takiej ulgi przez stanie na zwykłej piaszczystej drodze. Zerknąłem w stronę samochodu i zrobiło mi się niedobrze. O nie, ja tam nie wracam. W życiu. - Co też ci do głowy strzeliło?
Nagle zakręciło mi się w głowie. Przytrzymałem się drzwi, dopóki uczucie wirowania i znikome mroczki przed oczami nie zniknęły. Dziewczyna jeszcze nie odpowiedziała. Spojrzałem na nią, jakby żądając wyjaśnienia tego, co tu się właśnie stało, cokolwiek to, jumalauta, było.
Viktoria? Mitä helvettiä?
poniedziałek, 14 maja 2018
Od Demi
Spojrzałam na zegarek, który wskazywał godzinę 7:28. Sama nie wiem ile jechailśmy bo większość podróży spałam. Rodzice byli pochłonięci rozmową a Meggie jak to zawsze, grała na telefonie. Przeciągnęłam się ospale i zerknęłam na przyczepę z Izelem przez tylne okno samochodu. Gdy moja mama zorientowała się, że już nie śpię, odwróciła się w moją stronę i powiedziała radośnie
- Za około dziesięć minut będziemy na miejscu moja droga.– Uśmiechnęła się do mnie, lecz uśmiech zszedł z jej twarzy dość szybko gdy zauważyła, iż moja siostra gra ciągle na telefonie.
- Meggie może odłożyłabyś na chwilę tą komórkę i porozmawiała ze mną?- Westchnęłam -Za niedługo nie będziesz miała na to okazji, ponieważ ja tam na trochę zostaję-
- Słucham? - Zapytała, wyrwana ze świata Internetu. - Nie usłyszałam, możesz powtórzyć? - Spojrzała na mnie.
- Porozmawiasz ze mną? - Westchnęłam po raz drugi.
- Jasne. - Uśmiechnęła się i odłożyła telefon.
- Jak już wrócicie do domu to obiecaj mi, że będziesz się dobrze uczyć i pomożesz mamie. - Powiedziałam pełna nadziei, iż siostra mi obieca.
- Oczywiście, a jak wrócisz to będę mogła pojeździć na Izelektorze? - Jej oczy zaczęły się prawie świecić.
- Jeżeli dotrzymasz obietnicy to tak. - Zaśmiałam się pod nosem.
Naszą rozmowę przerwał tata, mówiąc o zauważonej przez niego akademii. Natychmiast przywarłam do okna obserwując wszystko co znajdowało się w tej okolicy.
- Mamo, oni chyba mają tor crossowy. - Powiedziałam zachwycona.
- Bardzo prawdopodobne, cena nie była niska, więc liczę, że będą tu dobre warunki.- Powiedziała nadzwyczaj poważnie.
- Nie przesadzaj, nie było aż tak drogo. A poza tym, nie przyjechałam tutaj rozmawiać o cenie tylko, żeby rozwijać swoją pasję. - Przewróciłam oczami.
- Demi ma rację. Nie mąć jej w głowie. - Bronił mnie ojciec, parkując samochód na wolnym miejscu. Gdy pojazd w końcu się zatrzymał, wyskoczyłam z niego jak poparzona. Ruszyłam szybkim krokiem w stronę przyczepy a następnie, otworzyłam ją.
- Mój kochany Izelek.- Odwiązałam konia. -W końcu rozprostujesz nogi.- Powiedziałam, wyprowadzając wałacha z ,,więzienia''.
- W takim razie my idziemy do biura a ty zaprowadź go do stajni.- Odparł ojciec a ja skinęłam głową na znak zgody. Ruszyłam z moim końskim przyjacielem w stronę stajni, przyglądając się wszystkiemu dookoła. W momencie gdy weszłam do dość sporego budynku, niemalże zemdlała.
- O Jezu. - Mówiłam do siebie. - Jeszcze nigdy nie widziałam tak cudowniej stajni. - Zanim zrobiłam krok do przodu, zerknęłam jeszcze na wielka krytą halę do, której drzwi były otwarte. Gdy emocje ze mnie trochę wyparowały, powlekłam się dalej. Po chwili stanęłam przed boksem z tabliczką na , której było napisane imię mojego wałacha. Zadowolona otworzyłam drzwiczki i wprowadziłam konia. Niedługo po tym usłyszałam za sobą czyiś głos.
- Za około dziesięć minut będziemy na miejscu moja droga.– Uśmiechnęła się do mnie, lecz uśmiech zszedł z jej twarzy dość szybko gdy zauważyła, iż moja siostra gra ciągle na telefonie.
- Meggie może odłożyłabyś na chwilę tą komórkę i porozmawiała ze mną?- Westchnęłam -Za niedługo nie będziesz miała na to okazji, ponieważ ja tam na trochę zostaję-
- Słucham? - Zapytała, wyrwana ze świata Internetu. - Nie usłyszałam, możesz powtórzyć? - Spojrzała na mnie.
- Porozmawiasz ze mną? - Westchnęłam po raz drugi.
- Jasne. - Uśmiechnęła się i odłożyła telefon.
- Jak już wrócicie do domu to obiecaj mi, że będziesz się dobrze uczyć i pomożesz mamie. - Powiedziałam pełna nadziei, iż siostra mi obieca.
- Oczywiście, a jak wrócisz to będę mogła pojeździć na Izelektorze? - Jej oczy zaczęły się prawie świecić.
- Jeżeli dotrzymasz obietnicy to tak. - Zaśmiałam się pod nosem.
Naszą rozmowę przerwał tata, mówiąc o zauważonej przez niego akademii. Natychmiast przywarłam do okna obserwując wszystko co znajdowało się w tej okolicy.
- Mamo, oni chyba mają tor crossowy. - Powiedziałam zachwycona.
- Bardzo prawdopodobne, cena nie była niska, więc liczę, że będą tu dobre warunki.- Powiedziała nadzwyczaj poważnie.
- Nie przesadzaj, nie było aż tak drogo. A poza tym, nie przyjechałam tutaj rozmawiać o cenie tylko, żeby rozwijać swoją pasję. - Przewróciłam oczami.
- Demi ma rację. Nie mąć jej w głowie. - Bronił mnie ojciec, parkując samochód na wolnym miejscu. Gdy pojazd w końcu się zatrzymał, wyskoczyłam z niego jak poparzona. Ruszyłam szybkim krokiem w stronę przyczepy a następnie, otworzyłam ją.
- Mój kochany Izelek.- Odwiązałam konia. -W końcu rozprostujesz nogi.- Powiedziałam, wyprowadzając wałacha z ,,więzienia''.
- W takim razie my idziemy do biura a ty zaprowadź go do stajni.- Odparł ojciec a ja skinęłam głową na znak zgody. Ruszyłam z moim końskim przyjacielem w stronę stajni, przyglądając się wszystkiemu dookoła. W momencie gdy weszłam do dość sporego budynku, niemalże zemdlała.
- O Jezu. - Mówiłam do siebie. - Jeszcze nigdy nie widziałam tak cudowniej stajni. - Zanim zrobiłam krok do przodu, zerknęłam jeszcze na wielka krytą halę do, której drzwi były otwarte. Gdy emocje ze mnie trochę wyparowały, powlekłam się dalej. Po chwili stanęłam przed boksem z tabliczką na , której było napisane imię mojego wałacha. Zadowolona otworzyłam drzwiczki i wprowadziłam konia. Niedługo po tym usłyszałam za sobą czyiś głos.
niedziela, 13 maja 2018
czwartek, 10 maja 2018
Alva i Nancy odchodzą!
Wybaczcie proszę, że takie opóźnienie (prawie dwa tygodnie), ale post jest.
Pożegnajmy Alvę i Nancy!
Pożegnajmy Alvę i Nancy!
Decyzja własna z obu stron.
(Projekt + wypisanie się postacią)
(Projekt + wypisanie się postacią)
Ave, Shad.
środa, 9 maja 2018
Od Nathaniela cd. Nino
POV. Nathan
Nino zaczął umawiać się z Raven. Życzyłem im szczęścia, jednak... Coś nie pozwalało mi powiedzieć: ''Hej, super, że masz chłopaka. I to jeszcze Nina''. Podszedłem do nich. Stali właśnie przy ścianie i o czymś dyskutowali.
-Z Ninusiem mieliśmy już pierwszą lekcje - oznajmiła dziewczyna.
Nie zainteresowałem się tym zbytnio. Bo niby po co?
-Tak, heh, ale szło mi dość słabo - powiedział chłopak.
Raven zachichotała. Co ją rozbawiło? Czy tak wygląda zakochanie? Że nie widzisz świata poza drugim człowiekiem? I nie przeszkadzają ci jego wady?
-Jak możesz tak mówić, doskonale ujeżdżałeś... i nie tylko to - rzuciła dziewczyna, a Nino spalił buraka.
Zdziwiłem się. ''Nie tylko to''? To co jeszcze niby ''ujeżdżał''. Psa, którego nie ma? A może... Nie to nie możliwe... Raven nie przespałaby się z pierwszym lepszym chłopakiem. Chociaż... Kurde. Co to za dziwne uczucie w sercu? Niech przestanie.
- Hehe, żartowałam ty zbereźniku - Raven poklepała Nina po ramieniu i popchnęła go na ławkę.
Popchnęła go delikatnie, lecz stanowczo, a chłopak nie stawiając sprzeciwu usiadł. Dziewczyna usadowiła się bokiem na jego kolanach. Ułożyła jego ręce na sobie; jedną nisko na plecach, a drugą na kolanie. Po chwili położyła głowę na jego ramieniu. A ja? Ja stałem jak ten kołek i patrzyłem przed siebie, nie wiedząc jak się zachować. Zachowanie Raven było trochę dziwne. Była jakby zbyt szczęśliwa? Kurde... A może naprawdę się zakochała? Nagle z naprzeciwka zauważyłem zmierzającego w naszą stronę Andy'ego.
~ Nie podchodź, proszę. Za bardzo się ciebie boję. ~ błagałem w myślach.
- Jesteś taki ciepły kochanie - powiedziała dziewczyna bardziej się w niego wtulając. W pewnym momencie chłopak zaczął ją jakby głaskać, a Raven zaczęła przeczesywać jego włosy. Nino zaczął mruczeć widocznie zadowolony. Moja przyjaciółka, jakby zachęcona, zaczęła smyrać nosem jego szyję. Patrzyłem na to lekko zdezorientowany. Po chwili przeniosłem wzrok na Andy'ego.
POV. Andy
Szedłem przed siebie, ze spokojem szukając Raven. Nie wiem w sumie dlaczego, nie miałem konkretnego celu, po prostu z nudów. Miałem nadzieje że choć trochę przestanę się nudzić. Zauważyłem Rav przy ławce, obok stał Nathaniel, a ona sama popchnęła jakiegoś chłopaka na ławkę. Wyglądał trochę ciotowato, czyżby zamierzała się z nim bić? Zmieniłem szybko zdanie widząc jak wtacza mu się na kolana. Ułożyła jego ręce na sobie; jedną nisko na plecach, a drugą na kolanie. Po chwili położyła głowę na jego ramieniu. Poczułem się dziwnie, jakby było mi przykro? Albo jakbym był zazdrosny? Nie, niemożliwe. Jestem przecież jebanym socjopatą. Patrząc tak na nich nie mogłem pozbyć się tego podłego uczucia. Wziąłem parę głębokich wdechów i skierowałem się w ich stronę.
- Jesteś taki ciepły kochanie - powiedziała Raven bardziej się w niego wtulając. Kochanie? Mam nadzieje że to jej brat a nie to co myślę. W pewnym momencie chłopak zaczął ją jakby głaskać, a dziewczyna zaczęła przeczesywać jego włosy. Luz, Andy. Idź przed siebie, jak gdyby nigdy nic.
Raven jakby zachęcona zachowaniem chłopaka, zaczęła smyrać nosem jego szyję. Dobra, teraz to totalnie mnie coś kuje tam w środku.
Końcowo postanowiłem ich ominąć, jednak widząc że Nathaniel podniósł na mnie wzrok niechętnie postanowiłem podejść.
- Cześć - przywitałem się z wymuszonym uśmiechem.
Nathan kiwnął mi lekko na powitanie, a "para" zignorowała mnie. Moje uczucia głęboko skryte zostały ruszone i wręcz bolał mnie ten widok ich razem. Zachowywali się jak para, ale w głębi duszy miałem nadzieje że to tylko moje głupie wymysły.
POV. Nathan
Minęły dwa dni odkąd Nino zaczął umawiać się z Raven. Nie oświadczyli tego oficjalnie, ale chyba są razem. Gdzie tylko się nie pojawiłem widziałem chłopaka, który był razem z moją przyjaciółką. W sumie było mi trochę przykro. Sam nie wiem dlaczego. Może to przez to, że Raven mi nie powiedziała? A może jest jakieś inne wytłumaczenie. Szedłem właśnie korytarzem gdy znów zobaczyłem parę. Nie mając wyjścia przystanąłem kawałek dalej i udałem, że robię coś bardzo interesującego. W pewnym momencie dziewczyna podeszła do mnie razem z Nino.
- Hej - uśmiechnęła się.
Skinąłem głową na powitanie, nie będąc jakoś bardzo zdolnym do powiedzenia czegokolwiek. Nino stanął za nią i objął ramieniem jej talię, przysuwając ją do siebie, w jakby opiekuńczym geście. Popatrzyłem na to lekko zdezorientowany.
- Co tam? - spytała.
- Jakoś eee leci - tak, nadal byłem zdezorientowany. Po chwili dodałem - Jak widzę, miłość kwitnie - nie chciałem, żeby zabrzmiało to tak kąśliwie, ale cóż.
- Sądzisz, że jesteśmy razem na pokaz? - spytała dziewczyna.
Zaprzeczyłem ruchem głowy, jednak nie potrafiłem powstrzymać słów cisnących mi się na język.
- No właśnie tak sądzę. Ty i on? - spytałem ironicznie wskazując na chłopaka palcem.
- Masz coś do niego? - spytała wyrywając się z uścisku chłopaka i podeszła do mnie, wbijając mi swój paznokieć w żebra.
Nie odpowiedziałem. Nie wiedziałem co powiedzieć. Słowa, które mówiłem nie były przemyślane. To tak jakby mówił za mnie ktoś inny. Czułem się dziwnie.
- Zadzierasz z nim, zadzierasz też ze mną. Zapamiętaj to sobie - syknęła. Okej.. Zaczynam się bać.
W pewnym momencie odwróciła się do lekko zdezorientowanego Nina. Widocznie jej nagły ruch nie spodobał się mu. Złapała chłopaka za koszulkę, którą miał na sobie i przyciągnęła jego twarz do swojej. I stało się. Zrobiła to na moich oczach. Pocałowała go. I to wcale nie było zwykłe muśnięcie, tylko pocałunek z prawdziwego zdarzenia. Chłopak przez chwilę jakby się opierał, ale dziewczyna coś wyszeptała i całkowicie zmienił swoje nastawienie. Złapał ją w talii i przyciągnął do siebie, uśmiechając się; Raven natomiast objęła jego szyję ramionami. Patrzyłem na to wszystko zdezorientowany. Właśnie widziałem jak moja przyjaciółka całuje się ze swoim chłopakiem. Poczułem lekkie uczucie w sercu. Tak jakby ktoś właśnie mnie zdradził. Zacisnąłem usta w wąską linijkę i patrzyłem na zakochanych. Czułem się jak piąte koło u wozu. Dlatego zrobiłem najrozsądniejszą rzecz jaką mógłbym kiedykolwiek zrobić - odszedłem. Przy drzwiach minąłem się z Andy'm. Ostatnio często go widuję, nawet nie umiem stwierdzić dlaczego.
>Nino?
Nino zaczął umawiać się z Raven. Życzyłem im szczęścia, jednak... Coś nie pozwalało mi powiedzieć: ''Hej, super, że masz chłopaka. I to jeszcze Nina''. Podszedłem do nich. Stali właśnie przy ścianie i o czymś dyskutowali.
-Z Ninusiem mieliśmy już pierwszą lekcje - oznajmiła dziewczyna.
Nie zainteresowałem się tym zbytnio. Bo niby po co?
-Tak, heh, ale szło mi dość słabo - powiedział chłopak.
Raven zachichotała. Co ją rozbawiło? Czy tak wygląda zakochanie? Że nie widzisz świata poza drugim człowiekiem? I nie przeszkadzają ci jego wady?
-Jak możesz tak mówić, doskonale ujeżdżałeś... i nie tylko to - rzuciła dziewczyna, a Nino spalił buraka.
Zdziwiłem się. ''Nie tylko to''? To co jeszcze niby ''ujeżdżał''. Psa, którego nie ma? A może... Nie to nie możliwe... Raven nie przespałaby się z pierwszym lepszym chłopakiem. Chociaż... Kurde. Co to za dziwne uczucie w sercu? Niech przestanie.
- Hehe, żartowałam ty zbereźniku - Raven poklepała Nina po ramieniu i popchnęła go na ławkę.
Popchnęła go delikatnie, lecz stanowczo, a chłopak nie stawiając sprzeciwu usiadł. Dziewczyna usadowiła się bokiem na jego kolanach. Ułożyła jego ręce na sobie; jedną nisko na plecach, a drugą na kolanie. Po chwili położyła głowę na jego ramieniu. A ja? Ja stałem jak ten kołek i patrzyłem przed siebie, nie wiedząc jak się zachować. Zachowanie Raven było trochę dziwne. Była jakby zbyt szczęśliwa? Kurde... A może naprawdę się zakochała? Nagle z naprzeciwka zauważyłem zmierzającego w naszą stronę Andy'ego.
~ Nie podchodź, proszę. Za bardzo się ciebie boję. ~ błagałem w myślach.
- Jesteś taki ciepły kochanie - powiedziała dziewczyna bardziej się w niego wtulając. W pewnym momencie chłopak zaczął ją jakby głaskać, a Raven zaczęła przeczesywać jego włosy. Nino zaczął mruczeć widocznie zadowolony. Moja przyjaciółka, jakby zachęcona, zaczęła smyrać nosem jego szyję. Patrzyłem na to lekko zdezorientowany. Po chwili przeniosłem wzrok na Andy'ego.
POV. Andy
Szedłem przed siebie, ze spokojem szukając Raven. Nie wiem w sumie dlaczego, nie miałem konkretnego celu, po prostu z nudów. Miałem nadzieje że choć trochę przestanę się nudzić. Zauważyłem Rav przy ławce, obok stał Nathaniel, a ona sama popchnęła jakiegoś chłopaka na ławkę. Wyglądał trochę ciotowato, czyżby zamierzała się z nim bić? Zmieniłem szybko zdanie widząc jak wtacza mu się na kolana. Ułożyła jego ręce na sobie; jedną nisko na plecach, a drugą na kolanie. Po chwili położyła głowę na jego ramieniu. Poczułem się dziwnie, jakby było mi przykro? Albo jakbym był zazdrosny? Nie, niemożliwe. Jestem przecież jebanym socjopatą. Patrząc tak na nich nie mogłem pozbyć się tego podłego uczucia. Wziąłem parę głębokich wdechów i skierowałem się w ich stronę.
- Jesteś taki ciepły kochanie - powiedziała Raven bardziej się w niego wtulając. Kochanie? Mam nadzieje że to jej brat a nie to co myślę. W pewnym momencie chłopak zaczął ją jakby głaskać, a dziewczyna zaczęła przeczesywać jego włosy. Luz, Andy. Idź przed siebie, jak gdyby nigdy nic.
Raven jakby zachęcona zachowaniem chłopaka, zaczęła smyrać nosem jego szyję. Dobra, teraz to totalnie mnie coś kuje tam w środku.
Końcowo postanowiłem ich ominąć, jednak widząc że Nathaniel podniósł na mnie wzrok niechętnie postanowiłem podejść.
- Cześć - przywitałem się z wymuszonym uśmiechem.
Nathan kiwnął mi lekko na powitanie, a "para" zignorowała mnie. Moje uczucia głęboko skryte zostały ruszone i wręcz bolał mnie ten widok ich razem. Zachowywali się jak para, ale w głębi duszy miałem nadzieje że to tylko moje głupie wymysły.
POV. Nathan
Minęły dwa dni odkąd Nino zaczął umawiać się z Raven. Nie oświadczyli tego oficjalnie, ale chyba są razem. Gdzie tylko się nie pojawiłem widziałem chłopaka, który był razem z moją przyjaciółką. W sumie było mi trochę przykro. Sam nie wiem dlaczego. Może to przez to, że Raven mi nie powiedziała? A może jest jakieś inne wytłumaczenie. Szedłem właśnie korytarzem gdy znów zobaczyłem parę. Nie mając wyjścia przystanąłem kawałek dalej i udałem, że robię coś bardzo interesującego. W pewnym momencie dziewczyna podeszła do mnie razem z Nino.
- Hej - uśmiechnęła się.
Skinąłem głową na powitanie, nie będąc jakoś bardzo zdolnym do powiedzenia czegokolwiek. Nino stanął za nią i objął ramieniem jej talię, przysuwając ją do siebie, w jakby opiekuńczym geście. Popatrzyłem na to lekko zdezorientowany.
- Co tam? - spytała.
- Jakoś eee leci - tak, nadal byłem zdezorientowany. Po chwili dodałem - Jak widzę, miłość kwitnie - nie chciałem, żeby zabrzmiało to tak kąśliwie, ale cóż.
- Sądzisz, że jesteśmy razem na pokaz? - spytała dziewczyna.
Zaprzeczyłem ruchem głowy, jednak nie potrafiłem powstrzymać słów cisnących mi się na język.
- No właśnie tak sądzę. Ty i on? - spytałem ironicznie wskazując na chłopaka palcem.
- Masz coś do niego? - spytała wyrywając się z uścisku chłopaka i podeszła do mnie, wbijając mi swój paznokieć w żebra.
Nie odpowiedziałem. Nie wiedziałem co powiedzieć. Słowa, które mówiłem nie były przemyślane. To tak jakby mówił za mnie ktoś inny. Czułem się dziwnie.
- Zadzierasz z nim, zadzierasz też ze mną. Zapamiętaj to sobie - syknęła. Okej.. Zaczynam się bać.
W pewnym momencie odwróciła się do lekko zdezorientowanego Nina. Widocznie jej nagły ruch nie spodobał się mu. Złapała chłopaka za koszulkę, którą miał na sobie i przyciągnęła jego twarz do swojej. I stało się. Zrobiła to na moich oczach. Pocałowała go. I to wcale nie było zwykłe muśnięcie, tylko pocałunek z prawdziwego zdarzenia. Chłopak przez chwilę jakby się opierał, ale dziewczyna coś wyszeptała i całkowicie zmienił swoje nastawienie. Złapał ją w talii i przyciągnął do siebie, uśmiechając się; Raven natomiast objęła jego szyję ramionami. Patrzyłem na to wszystko zdezorientowany. Właśnie widziałem jak moja przyjaciółka całuje się ze swoim chłopakiem. Poczułem lekkie uczucie w sercu. Tak jakby ktoś właśnie mnie zdradził. Zacisnąłem usta w wąską linijkę i patrzyłem na zakochanych. Czułem się jak piąte koło u wozu. Dlatego zrobiłem najrozsądniejszą rzecz jaką mógłbym kiedykolwiek zrobić - odszedłem. Przy drzwiach minąłem się z Andy'm. Ostatnio często go widuję, nawet nie umiem stwierdzić dlaczego.
>Nino?
wtorek, 8 maja 2018
Silvester odchodzi!
Pożegnajmy Silvestra!
Decyzja własna.
Baj baj! <3 Miło się Tobą pisało właściwie. Może kiedyś się jeszcze spotkamy!
~Masło
Od Nicole cd. Hannah
Dziewczyna zawahała się, patrzyła na mnie lekko zmieszana. W końcu jednak wyciągnęła do mnie rękę ze sprzętem.
-Hm, okey. Tylko ostrzegam, nie są najlepsze. - mruknęła. Znalazła odpowiednie zdjęcia i pokazała mi parę, oglądałam je z zainteresowaniem. Ostrość była wręcz genialnie dopasowana jak i samo ustawienie kamery. Te zdjęcia wręcz były przyjemne dla oka.
- Są bardzo fajne. Może byś mi je podesłała? Właśnie zdałam sobie sprawę, że nie mam zdjęć Wenus. - zaśmiałam się, oddając jej aparat.
- Um, jasne. Tylko podaj mi mail'a. - odparła szybko. Wygrzebałam z kieszeni kawałek papieru, a Hannah znalazła gdzieś długopis. Zapisałam jej swoją pocztę i uśmiechnęłam się do niej.
- Będę się zbierać. - mruknęła, przywołując do siebie psa gwizdnięciem. Psina uniosła łeb, niechętnie opuszczając Wenus. Szkoda mi było je rozdzielać ale mus, to mus.
- Do zobaczenia. Hej, a może wyjdziemy jutro razem na spacer z psami? Chyba się polubiły – zaproponowałam. Dziewczyna na całe szczęście się zgodziła. Pożegnałyśmy się po czym poszłam do swojego pokoju.
(dupny skip time bo nie mam pomysłu)
.
Wstałam dość wcześnie, błyskawicznie się ubrałam (Klik bo tak musiałam xD)
Wenus dość bardzo plątałą mi się między nogami, starałam się ją ignorować. Zjadłam szybkie śniadanie, nakarmiłam małą i zapięłam jej smycz. Pośpiesznie zamknęłam za sobą drzwi i wyprowadziłam psa na krótki spacer. Gdy skończyłyśmy, przyszła w końcu Hannah.
- Trochę ci się zeszło... - zaśmiałam się. Wzruszyła ramionami i spokojnie do mnie podeszła.
- No to idziemy się przejść? - uśmiechnęłam się kojąco, ta pokiwała lekko głową i poszłyśmy przed siebie. Cudowna trawa wybijająca się i te kwiaty, to po prostu cudowne. I jeszcze śpiew ptaków.
- Czym się zajmujesz? - usłyszałam cichy, jakby lekko znudzony głos brunetki.
- Ja? To nie zbyt ciekawe! - zaśmiałam się. Spojrzała na mnie poważnym wzrokiem, no cóż... i tak nie mamy innego tematu do rozmowy.
- Gram na flecie poprzecznym, skrzypcach. Uwielbiam muzykę, gotować i wkurzać ludzi. Tyle z ciekawszych. - wzruszyłam ramionami.
- Trochę tego jest - uśmiechnęła się niepewnie. Odpowiedziałam jej tym samy po czym dodałam :
- A ty? Czym się zajmujesz prócz fotografią? -
Wiem spłonę za długość ale brak weny więc Hannah?
-Hm, okey. Tylko ostrzegam, nie są najlepsze. - mruknęła. Znalazła odpowiednie zdjęcia i pokazała mi parę, oglądałam je z zainteresowaniem. Ostrość była wręcz genialnie dopasowana jak i samo ustawienie kamery. Te zdjęcia wręcz były przyjemne dla oka.
- Są bardzo fajne. Może byś mi je podesłała? Właśnie zdałam sobie sprawę, że nie mam zdjęć Wenus. - zaśmiałam się, oddając jej aparat.
- Um, jasne. Tylko podaj mi mail'a. - odparła szybko. Wygrzebałam z kieszeni kawałek papieru, a Hannah znalazła gdzieś długopis. Zapisałam jej swoją pocztę i uśmiechnęłam się do niej.
- Będę się zbierać. - mruknęła, przywołując do siebie psa gwizdnięciem. Psina uniosła łeb, niechętnie opuszczając Wenus. Szkoda mi było je rozdzielać ale mus, to mus.
- Do zobaczenia. Hej, a może wyjdziemy jutro razem na spacer z psami? Chyba się polubiły – zaproponowałam. Dziewczyna na całe szczęście się zgodziła. Pożegnałyśmy się po czym poszłam do swojego pokoju.
(dupny skip time bo nie mam pomysłu)
.
Wstałam dość wcześnie, błyskawicznie się ubrałam (Klik bo tak musiałam xD)
Wenus dość bardzo plątałą mi się między nogami, starałam się ją ignorować. Zjadłam szybkie śniadanie, nakarmiłam małą i zapięłam jej smycz. Pośpiesznie zamknęłam za sobą drzwi i wyprowadziłam psa na krótki spacer. Gdy skończyłyśmy, przyszła w końcu Hannah.
- Trochę ci się zeszło... - zaśmiałam się. Wzruszyła ramionami i spokojnie do mnie podeszła.
- No to idziemy się przejść? - uśmiechnęłam się kojąco, ta pokiwała lekko głową i poszłyśmy przed siebie. Cudowna trawa wybijająca się i te kwiaty, to po prostu cudowne. I jeszcze śpiew ptaków.
- Czym się zajmujesz? - usłyszałam cichy, jakby lekko znudzony głos brunetki.
- Ja? To nie zbyt ciekawe! - zaśmiałam się. Spojrzała na mnie poważnym wzrokiem, no cóż... i tak nie mamy innego tematu do rozmowy.
- Gram na flecie poprzecznym, skrzypcach. Uwielbiam muzykę, gotować i wkurzać ludzi. Tyle z ciekawszych. - wzruszyłam ramionami.
- Trochę tego jest - uśmiechnęła się niepewnie. Odpowiedziałam jej tym samy po czym dodałam :
- A ty? Czym się zajmujesz prócz fotografią? -
Wiem spłonę za długość ale brak weny więc Hannah?
niedziela, 6 maja 2018
Od Raven cd. Andy'ego
- Będziesz chory jak nic. Kurde... Co mi przyszło do głowy z tym śniegiem? - odparłam pytając samą siebie.
- Raven, to nie twoja wina. Zresztą nic mi nie jest - chłopak przewrócił oczami.
- Tak, wcale! Przecież przeze mnie będziesz chory! -
- A no racja, powinienem podziękować Ci bo wtedy nie pójdę do szkoły - uśmiechnął się jakby odkrył nowy wynalazek.
- Zawsze jesteś taki "inteligentny" czy tylko udajesz? - spytałam uśmiechając się złośliwie.
- Może... - wzruszył ramionami. Dalej siedzieliśmy w ciszy, popijając co jakiś czas herbatę.
- Masz może jakieś przeciwbólowe? - chłopak w pewnym momencie odezwał się.
- Czyli jednak wciąż cię boli!? - uniosłam brew, a chłopak pokiwał głową.
- Czemu nie powiedziałeś? - westchnęłam. Andy natomiast wzruszył ramionami i wstał.
- Co ty wyprawiasz? - również wstałam i stanęłam na przeciwko niego.
- Zamierzam iść do siebie, muszę zamówić sobie różową trumnę i alpakę Alberta by odprawił mi pogrzeb. - stwierdził z powagą, jednocześnie zakładając kurtkę.
- Mógłbyś choć raz przestać? - westchnęłam otwierając mu drzwi.
- Może, cześć. - pożegnał się i poczochrał mi włosy.
Spojrzałam na niego wzrokiem pełnym nienawiści. Okej, nie jestem z tych dziewczyn, które cały czas pilnują tego jak wyglądają, no ale... Kogo by nie zdenerwowało porównanie do psa? Już chciałam mu się odpłacić, ale chłopak wyszedł i ślad po nim zaginął. Dopiłam swoją herbatę i ogarnęłam kuchnię. Gdy wszystko lśniło czystością usiadłam na łóżku i włączyłam telewizor. Nie przepadałam za biernym spędzaniem czasu, ale potrzebowałam uporządkować myśli. Nie wiem ile tak przesiedziałam, a właściwie przeleżałam, ale uświadomiłam sobie, że muszę iść z Andym do lekarza. Choćbym musiała użyć siły i tak tam pójdzie. Wstałam z łóżka i po ogólnym ogarnięciu lekko pogniecionego stroju wyszłam z pokoju. Zamknęłam drzwi na klucz i ruszyłam w stronę pokoju chłopaka. Zapukałam do drzwi i nie czekając na zaproszenie, wparowałam do środka. Zamknęłam za sobą drewnianą powłokę i przekręciłam się w stronę łóżka. Spotkałam się z pogardliwym spojrzeniem Andy'ego. Uniosłam brew i spojrzałam na niego z miną ''o co ci znowu chodzi?''. Chłopak nie odpowiedział tylko mozolnie wstał.
- A gdybym się teraz przebierał? - spytał spoglądając na mnie jednoznacznie.
Aha, czyli o to mu chodziło. Wtargnęłam do jego pokoju niczym huragan i chłopak jest przez to... zły? Chyba tak.
- To bym popatrzyła - spojrzałam w jego oczy uśmiechając się z kpiną.
- Skoro chcesz - zaśmiał się i szybkim ruchem zdjął koszulkę - I tak było mi gorąco -
Nie ukrywam. Prześlizgnęłam wzrokiem po jego tułowiu badając to co zobaczyłam. Podniosłam wzrok na jego twarz i zetknęłam się z kpiącym spojrzeniem. Odpowiedziałam mu tym samym.
- Spodni nie musisz. - powiedziałam podpierając się rękoma na biodrach. - Ale możesz - odparłam.
Wzrokiem rzuciłam mu wyzwanie. Jego wzrok stał się skupiony, jakby badał czy to co mówię jest prawdą. Nadal patrzyłam mu w oczy mając uniesioną brwią.
- Może mam ci pomóc? - spytałam przerywając ciszę.
- Skoro nalegasz. - chłopak uśmiechnął się przebiegle i rozłożył ramiona.
Podeszłam do niego i złapałam za sznurki od spodni. Nadal patrzyłam mu w oczy robiąc wszystko na wyczucie. Usłyszałam jak ciężko przełyka ślinę. W końcu uporałam się z nietrudnym mechanizmem jakim było rozplątanie supełka. Andy przysunął się lekko do mnie pochylając głowę.
- Przepraszam, ale mój czas przeznaczony dla pana się skończył - zaczęłam oficjalnym tonem - Proszę się ubrać i idziemy do lekarza - oświadczyłam.
- Co? - usłyszałam lekkie piśnięcie.
- Coś się nie podoba? - zapytałam. Niestety odpowiedź nie przyszła.
- Chłopie, ogarnij życie. Bierz jakieś ubrania i wychodzimy - powiedziałam nie dając mu czasu na sprzeciw.
Patrzyłam jak chłopak oddala się i zapewne idzie przyszykować się do wyjścia. Gdybym wiedziała, że zwykła pomoc przy rozebraniu się sprawi, że nie będzie stawiał sprzeciwu to za każdym razem bym tak robiła. W czasie, kiedy chłopak poszedł się ogarnąć, ja usiadłam na łóżku. Po kilkunastu minutach Andy wszedł do pokoju i przebiegł wzrokiem po pomieszczeniu. Wziął najpotrzebniejsze rzeczy i w ciszy wyszliśmy z pokoju. Chłopak zamknął drzwi na klucz i ruszyliśmy w stronę wyjścia.
- Powinieneś założyć czapkę - powiedziałam kiedy byliśmy przy drzwiach.
Chłopak tylko prychnął i wyszedł na zewnątrz. Zaczęłam kierować się w stronę przystanku.
- Gdzie ty idziesz? - spytał zatrzymując się.
- No na przystanek? -
- Mam samochód. Chodź - westchnął i kontynuował podróż.
Weszliśmy na parking, który znajdował się przy budynku Akademii. Rozejrzałam się dookoła. Ciężko było stwierdzić ile tu było samochodów, a poza tym nigdy nie byłam dobra z szacowania. Pozwoliłam chłopakowi prowadzić. Po chwili znaleźliśmy się przy jego samochodzie. Wyglądał mi na sportowy, ale co ja tam wiem. Był cały czarny, z wyjątkiem czerwonego paska na masce. Czarne felgi dodawały uroku. Tak. Zdecydowanie ten samochód mnie oczarował. Z lubieżnością pogłaskałam go po masce, a już po chwili zachwycałam się wnętrzem. Pięknie. Nie zwracając uwagi na Andy'ego dalej oglądałam samochód. Po chwili usłyszałam warkot silnika. Okej. Jak Andy mi go nie odda, to go ukradnę. I nic mnie nie obchodzi zbrodnia. Wbiłam się w fotel i patrzyłam przez okno oglądając widoki.Po kilku minutach znaleźliśmy się w jakiejś klinice. Weszliśmy do środka i po kilku papierkowych sprawach Andy wszedł do środka, natomiast ja zostałam na korytarzu. Usiadłam na krześle i wyjęłam telefon.
- Chłopak? - usłyszałam pytanie.
Zmarszczyłam brwi i spojrzałam na kobietę siedzącą przy dużym biurku. Spojrzałam na nią pytająco, a ona tylko powtórzyła wcześniejsze pytanie.
- Co? Nie. Nie jesteśmy parą - powiedziałam i wróciłam do przerwanego zajęcia.
Po kilkunastu minutach z gabinetu wyszedł Andy. Wstałam i podeszłam do niego.
- I jak? - spytałam.
- Zapalenie ucha. Na szczęście dość szybko wykryte - mruknął.
Wyszliśmy z przychodni i skierowaliśmy się w stronę parkingu. W drodze powrotnej Andy pojechał jeszcze do apteki i kupił zalecone leki. Po tym wróciliśmy prosto do Akademii. W trakcie jazdy zdążyłam przeczytać kartkę z zaleceniami lekarza. No cóż. Skoro to całe zapalenie jest z mojej winy chłopak może się spodziewać mnie codziennie rano i na wieczór. Gdy Andy zaparkował wyszliśmy z samochodu. Każde z nas rozeszło się do swoich pokoi. Na dziś oboje zostaliśmy zwolnieni z lekcji, więc mogłam spędzić ten dzień bezczynnie.
*
Tak jak wspominałam dziś mam zamiar wybrać się do niego. Wstałam o 7.00 i przyszykowałam się. Założyłam dziś zwykłe jeansy i gładką, czarną bluzę. Wyszłam z pokoju równo o godzinie 7.30. Zamknęłam drzwi na klucz i poszłam w stronę kawiarenki. Kupiłam kilka rogali i dwie herbaty. Z tym wszystkim poszłam do pokoju Andy'ego. Mając nadzieję, że drzwi są otwarte złapałam za klamkę i otworzyłam drzwi. Na szczęście chłopak nie pomyślał o przekręceniu kluczyka, który nadal znajdował się w zamku. Postawiłam wszystko na jego biurku i podeszłam do śpiącego chłopaka. A przynajmniej tak myślałam. Pochyliłam się nad nim w celu obudzenia, a on jakby wyczuł czyjąś obecność gwałtownie podniósł się do góry. Zaskutkowało to tym, że zderzyliśmy się czołami.
Odsunęłam się gwałtownie i złapałam za bolące miejsce.
Andy?
- Raven, to nie twoja wina. Zresztą nic mi nie jest - chłopak przewrócił oczami.
- Tak, wcale! Przecież przeze mnie będziesz chory! -
- A no racja, powinienem podziękować Ci bo wtedy nie pójdę do szkoły - uśmiechnął się jakby odkrył nowy wynalazek.
- Zawsze jesteś taki "inteligentny" czy tylko udajesz? - spytałam uśmiechając się złośliwie.
- Może... - wzruszył ramionami. Dalej siedzieliśmy w ciszy, popijając co jakiś czas herbatę.
- Masz może jakieś przeciwbólowe? - chłopak w pewnym momencie odezwał się.
- Czyli jednak wciąż cię boli!? - uniosłam brew, a chłopak pokiwał głową.
- Czemu nie powiedziałeś? - westchnęłam. Andy natomiast wzruszył ramionami i wstał.
- Co ty wyprawiasz? - również wstałam i stanęłam na przeciwko niego.
- Zamierzam iść do siebie, muszę zamówić sobie różową trumnę i alpakę Alberta by odprawił mi pogrzeb. - stwierdził z powagą, jednocześnie zakładając kurtkę.
- Mógłbyś choć raz przestać? - westchnęłam otwierając mu drzwi.
- Może, cześć. - pożegnał się i poczochrał mi włosy.
Spojrzałam na niego wzrokiem pełnym nienawiści. Okej, nie jestem z tych dziewczyn, które cały czas pilnują tego jak wyglądają, no ale... Kogo by nie zdenerwowało porównanie do psa? Już chciałam mu się odpłacić, ale chłopak wyszedł i ślad po nim zaginął. Dopiłam swoją herbatę i ogarnęłam kuchnię. Gdy wszystko lśniło czystością usiadłam na łóżku i włączyłam telewizor. Nie przepadałam za biernym spędzaniem czasu, ale potrzebowałam uporządkować myśli. Nie wiem ile tak przesiedziałam, a właściwie przeleżałam, ale uświadomiłam sobie, że muszę iść z Andym do lekarza. Choćbym musiała użyć siły i tak tam pójdzie. Wstałam z łóżka i po ogólnym ogarnięciu lekko pogniecionego stroju wyszłam z pokoju. Zamknęłam drzwi na klucz i ruszyłam w stronę pokoju chłopaka. Zapukałam do drzwi i nie czekając na zaproszenie, wparowałam do środka. Zamknęłam za sobą drewnianą powłokę i przekręciłam się w stronę łóżka. Spotkałam się z pogardliwym spojrzeniem Andy'ego. Uniosłam brew i spojrzałam na niego z miną ''o co ci znowu chodzi?''. Chłopak nie odpowiedział tylko mozolnie wstał.
- A gdybym się teraz przebierał? - spytał spoglądając na mnie jednoznacznie.
Aha, czyli o to mu chodziło. Wtargnęłam do jego pokoju niczym huragan i chłopak jest przez to... zły? Chyba tak.
- To bym popatrzyła - spojrzałam w jego oczy uśmiechając się z kpiną.
- Skoro chcesz - zaśmiał się i szybkim ruchem zdjął koszulkę - I tak było mi gorąco -
Nie ukrywam. Prześlizgnęłam wzrokiem po jego tułowiu badając to co zobaczyłam. Podniosłam wzrok na jego twarz i zetknęłam się z kpiącym spojrzeniem. Odpowiedziałam mu tym samym.
- Spodni nie musisz. - powiedziałam podpierając się rękoma na biodrach. - Ale możesz - odparłam.
Wzrokiem rzuciłam mu wyzwanie. Jego wzrok stał się skupiony, jakby badał czy to co mówię jest prawdą. Nadal patrzyłam mu w oczy mając uniesioną brwią.
- Może mam ci pomóc? - spytałam przerywając ciszę.
- Skoro nalegasz. - chłopak uśmiechnął się przebiegle i rozłożył ramiona.
Podeszłam do niego i złapałam za sznurki od spodni. Nadal patrzyłam mu w oczy robiąc wszystko na wyczucie. Usłyszałam jak ciężko przełyka ślinę. W końcu uporałam się z nietrudnym mechanizmem jakim było rozplątanie supełka. Andy przysunął się lekko do mnie pochylając głowę.
- Przepraszam, ale mój czas przeznaczony dla pana się skończył - zaczęłam oficjalnym tonem - Proszę się ubrać i idziemy do lekarza - oświadczyłam.
- Co? - usłyszałam lekkie piśnięcie.
- Coś się nie podoba? - zapytałam. Niestety odpowiedź nie przyszła.
- Chłopie, ogarnij życie. Bierz jakieś ubrania i wychodzimy - powiedziałam nie dając mu czasu na sprzeciw.
Patrzyłam jak chłopak oddala się i zapewne idzie przyszykować się do wyjścia. Gdybym wiedziała, że zwykła pomoc przy rozebraniu się sprawi, że nie będzie stawiał sprzeciwu to za każdym razem bym tak robiła. W czasie, kiedy chłopak poszedł się ogarnąć, ja usiadłam na łóżku. Po kilkunastu minutach Andy wszedł do pokoju i przebiegł wzrokiem po pomieszczeniu. Wziął najpotrzebniejsze rzeczy i w ciszy wyszliśmy z pokoju. Chłopak zamknął drzwi na klucz i ruszyliśmy w stronę wyjścia.
- Powinieneś założyć czapkę - powiedziałam kiedy byliśmy przy drzwiach.
Chłopak tylko prychnął i wyszedł na zewnątrz. Zaczęłam kierować się w stronę przystanku.
- Gdzie ty idziesz? - spytał zatrzymując się.
- No na przystanek? -
- Mam samochód. Chodź - westchnął i kontynuował podróż.
Weszliśmy na parking, który znajdował się przy budynku Akademii. Rozejrzałam się dookoła. Ciężko było stwierdzić ile tu było samochodów, a poza tym nigdy nie byłam dobra z szacowania. Pozwoliłam chłopakowi prowadzić. Po chwili znaleźliśmy się przy jego samochodzie. Wyglądał mi na sportowy, ale co ja tam wiem. Był cały czarny, z wyjątkiem czerwonego paska na masce. Czarne felgi dodawały uroku. Tak. Zdecydowanie ten samochód mnie oczarował. Z lubieżnością pogłaskałam go po masce, a już po chwili zachwycałam się wnętrzem. Pięknie. Nie zwracając uwagi na Andy'ego dalej oglądałam samochód. Po chwili usłyszałam warkot silnika. Okej. Jak Andy mi go nie odda, to go ukradnę. I nic mnie nie obchodzi zbrodnia. Wbiłam się w fotel i patrzyłam przez okno oglądając widoki.Po kilku minutach znaleźliśmy się w jakiejś klinice. Weszliśmy do środka i po kilku papierkowych sprawach Andy wszedł do środka, natomiast ja zostałam na korytarzu. Usiadłam na krześle i wyjęłam telefon.
- Chłopak? - usłyszałam pytanie.
Zmarszczyłam brwi i spojrzałam na kobietę siedzącą przy dużym biurku. Spojrzałam na nią pytająco, a ona tylko powtórzyła wcześniejsze pytanie.
- Co? Nie. Nie jesteśmy parą - powiedziałam i wróciłam do przerwanego zajęcia.
Po kilkunastu minutach z gabinetu wyszedł Andy. Wstałam i podeszłam do niego.
- I jak? - spytałam.
- Zapalenie ucha. Na szczęście dość szybko wykryte - mruknął.
Wyszliśmy z przychodni i skierowaliśmy się w stronę parkingu. W drodze powrotnej Andy pojechał jeszcze do apteki i kupił zalecone leki. Po tym wróciliśmy prosto do Akademii. W trakcie jazdy zdążyłam przeczytać kartkę z zaleceniami lekarza. No cóż. Skoro to całe zapalenie jest z mojej winy chłopak może się spodziewać mnie codziennie rano i na wieczór. Gdy Andy zaparkował wyszliśmy z samochodu. Każde z nas rozeszło się do swoich pokoi. Na dziś oboje zostaliśmy zwolnieni z lekcji, więc mogłam spędzić ten dzień bezczynnie.
*
Tak jak wspominałam dziś mam zamiar wybrać się do niego. Wstałam o 7.00 i przyszykowałam się. Założyłam dziś zwykłe jeansy i gładką, czarną bluzę. Wyszłam z pokoju równo o godzinie 7.30. Zamknęłam drzwi na klucz i poszłam w stronę kawiarenki. Kupiłam kilka rogali i dwie herbaty. Z tym wszystkim poszłam do pokoju Andy'ego. Mając nadzieję, że drzwi są otwarte złapałam za klamkę i otworzyłam drzwi. Na szczęście chłopak nie pomyślał o przekręceniu kluczyka, który nadal znajdował się w zamku. Postawiłam wszystko na jego biurku i podeszłam do śpiącego chłopaka. A przynajmniej tak myślałam. Pochyliłam się nad nim w celu obudzenia, a on jakby wyczuł czyjąś obecność gwałtownie podniósł się do góry. Zaskutkowało to tym, że zderzyliśmy się czołami.
Odsunęłam się gwałtownie i złapałam za bolące miejsce.
Andy?
sobota, 5 maja 2018
Od Andy'ego cd. Raven
- Czyli mam rozumieć, że masz miliony dziewczyn, które będą na twoje każde skinienie palca? - zaśmiała się.
- A co? Zazdrosna? - spytałem i zawtórowałem śmiechem.
- Nie, raczej zdegustowana. - powiedziała przyjmując poważną minę.
- W sensie? -
- No wiesz... Nigdy nie wiadomo co milion takich lasencji będzie chciał zrobić jak cię złapią - nachyliła się niebezpiecznie w moją stronę. - A jak cię zgwałcą? - powiedziała to jakby chciała to zrobić, zaniemówiłem nieco.
- To wtedy będzie mały problem. - odszeptałem jej.
- Czemuż to? - spytała.
- Umiem się bić, chyba raczej nie wyglądam na ciotę. - wyszczerzyłem się perfidnie - Z resztą nie przepadam za całą tą popularnością... - stwierdziłem z lekka przygaszając. Rav westchnęła cicho.
- W sumie nie mam czemu się dziwić. Cały czas ktoś coś. - powiedziała. W sumie ma rację. Popularność wcale nie jest przyjemna. Przypomniało mi się jak tak mi raz odwaliło na koncercie, wszedłem na kolumnę a potem walnąłem o ziemie i połamałem dwa czy tam trzy żebra. A potem było gorzej bo ubzdurałem sobie że dokończę koncert i męczyłem się całe dwie godziny. Po chwili poczułem zimno na twarzy, okazało się że Rav. Wykorzystała moje zamyślenie by rzucić we mnie śniegiem. Spojrzałem na nią zmieszany, odpowiedziała mi tylko wzruszeniem ramionami.
- Och Raven. Ile ty masz lat? Pięć? - Spytałem z poważną miną. Ona jedynie się zaśmiała i usiadła na śniegu.
- Poza tym nie bawię się w takie rzeczy. - stwierdziłem. Spojrzała na mnie z lekko uniesioną brwią, na co wzruszyłem ramionami. Oparła się rękami o ziemię i patrzyła w niebo. Wykorzystałem ten moment by sięgnąć po śnieg i niedbale uformować go w kulę. Rzuciłem w twarz dziewczyny, spojrzała na mnie z niedowierzaniem a ja tylko wyszczerzyłem się perfidnie przygotowując kolejną porcję śniegu.
- Och Andy. Ile masz lat? Pięć? - powtórzyła moje wcześniejsze słowa i szybko zebrała trochę śniegu.
- Z tego co mi wiadomo dwadzieścia jeden. - wyszczerzyłem zęby w uśmiechu. Rzuciła we mnie kolejną kulkę, która trafiła mnie w brzuch.
- Właśnie wypowiedziałaś wojnę. - spojrzałem na nią poważnie. Rav szybko wstała i zaczęła uciekać, śmiejąc się jak głupia. Co jakiś czas zbierała trochę śniegu i na oślep rzucała w moją stronę. Nagle śnieg zrobił się strasznie śliski i chcąc nie chcąc upadłem na dziewczynę. Zepchnęła mnie z siebie i złapała śnieg rzucając mnie nim, czym odpłaciłem jej się tym samym. W pewnym momencie poczułem nie przyjemny ból w uchu i syknąłem.
- Co się stało? - spytała.
- Huh? A nic. -
- Andy. Widzę. Tak jakby mam oczy. - powiedziała.
- Śniegu mi wpadło do ucha i trochę boli. - wydusiłem, nie przepadam rozmawiać o tym co czuję i fizycznie i psychicznie.
- Kurde Andy! Chodź, wracamy. - wstała z ziemi i otrzepała się ze śniegu.
- Co? Czemu? - spytałem patrząc na mnie lekko zdezorientowany.
- Jeszcze mi się rozchorujesz tu zaraz czy coś. - stanęła nade mną, czekając aż wstanę.
W końcu wstałem, Raven złapała mnie za rękę i zaciągnęła w stronę Akademii. Doszliśmy tam po kilku minutach, od razu poszliśmy do jej pokoju. Otworzyła drzwi i wpadła do środka, ja zaś skupiając się na bólu ucha postanowiłem się nie śpieszyć. Powoli zdjąłem kurtkę, Raven przejęła ją i odwiesiła.
- Siadaj. - wskazała mi miejsce przy wysepce, sama zajęła się przygotowaniem herbaty. Grzecznie usiadłem, po chwili dostałem kubek z parującym napojem a dziewczyna usiadła naprzeciw mnie trzymając w dłoniach swój.
- Boli cię? - przerwała ciszę Rav.
- Ale co? - starałem się skupić na rozmowie jednak ból to utrudniał.
- Jest lepiej - westchnąłem lekko kłamiąc. Było trochę lepiej ale nie na tyle bym mógł się normalnie czuć.
- Będziesz chory jak nic. Kurde... Co mi przyszło do głowy z tym śniegiem? - spytała samą siebie.
- Raven, to nie twoja wina. Zresztą nic mi nie jest. - przewróciłem oczami.
- Tak, wcale! Przecież przeze mnie będziesz chory! - westchnęła.
- A no racja, powinienem podziękować Ci bo wtedy nie pójdę do szkoły. - uśmiechnąłem się błyskotliwie.
- Zawsze jesteś taki "inteligentny" czy tylko udajesz? - uśmiechnęła się złośliwie.
- Może... - wzruszyłem ramionami. Dalej siedzieliśmy w ciszy, popijając co jakiś czas herbatę. Ból ucha nasilał się i zastanawiałem się co zrobić.
- Masz może jakieś przeciwbólowe? - odezwałem się niepewnie.
- Czyli jednak wciąż cię boli!? - uniosła brew. Pokiwałem niepewnie głową.
- Czemu nie powiedziałeś? - westchnęła. Wzruszyłem ramionami, po czym wstałem.
- Co ty wyprawiasz? - wstała patrząc na mnie dziwnym wzrokiem.
- Zamierzam iść do siebie, muszę zamówić sobie różową trumnę i alpakę Alberta by odprawił mi pogrzeb. - stwierdziłem z powagą, zakładając kurtkę.
- Mógłbyś choć raz przestać? - westchnęła otwierając mi drzwi.
- Może, cześć. - pożegnałem się szybko i poczochrałem jej włosy na dowidzenia czym odpowiedziała takim wyrazem twarzy jakbym miał zaraz zginąć. Ruszyłem w stronę swojego pokoju który w sumie nie był daleko. Wyjąłem klucz z kieszeni i powolnie go otworzyłem. Nie ma kurwa opcji że pójdę tak na lekcję, fuck off.
Zamknąłem za sobą drzwi, odwiesiłem kurtkę i zdjąłem buty po czym podszedłem do lodówki jednak nie zbyt miałem na cokolwiek ochotę. Sięgnąłem po pierwsze lepsze jabłko czyszcząc je rękawem. Maxa na całe szczęście nie było w domu, wyjąłem papierosa z kieszeni, zapaliłem i wsadziłem do ust. Otworzyłem okno by kuzyn potem nie narzekał że śmierdzi czy coś. Gdy skończyłem zgasiłem niedopałek o parapet i zamknąłem okno. Opadłem na łóżko, wciąż trzymając jabłko. Ugryzłem kawałek jednak poczułem ogromny ból. To nawet jeść do cholery nie mogę? Odłożyłem resztę na stół i wstałem z łóżka. Do bólu ucha dołączyła gorączka, wziąłem pierwsze lepsze leki przeciwbólowe chyba z pięć tego było, byleby pozbyć się tego bólu. Zrobiłem sobie ciepły okład i powróciłem do łóżka. Zanim jednak się położyłem, szybko przebrałem w coś luźniejszego jakiś podkoszulek i dresy. Położyłem sobie okład na ucho i postanowiłem leżeć bez większego celu. Po jakimś czasie usłyszałem pukanie do drzwi.
Rav? Wiem bardzo zjebałam XDD
- A co? Zazdrosna? - spytałem i zawtórowałem śmiechem.
- Nie, raczej zdegustowana. - powiedziała przyjmując poważną minę.
- W sensie? -
- No wiesz... Nigdy nie wiadomo co milion takich lasencji będzie chciał zrobić jak cię złapią - nachyliła się niebezpiecznie w moją stronę. - A jak cię zgwałcą? - powiedziała to jakby chciała to zrobić, zaniemówiłem nieco.
- To wtedy będzie mały problem. - odszeptałem jej.
- Czemuż to? - spytała.
- Umiem się bić, chyba raczej nie wyglądam na ciotę. - wyszczerzyłem się perfidnie - Z resztą nie przepadam za całą tą popularnością... - stwierdziłem z lekka przygaszając. Rav westchnęła cicho.
- W sumie nie mam czemu się dziwić. Cały czas ktoś coś. - powiedziała. W sumie ma rację. Popularność wcale nie jest przyjemna. Przypomniało mi się jak tak mi raz odwaliło na koncercie, wszedłem na kolumnę a potem walnąłem o ziemie i połamałem dwa czy tam trzy żebra. A potem było gorzej bo ubzdurałem sobie że dokończę koncert i męczyłem się całe dwie godziny. Po chwili poczułem zimno na twarzy, okazało się że Rav. Wykorzystała moje zamyślenie by rzucić we mnie śniegiem. Spojrzałem na nią zmieszany, odpowiedziała mi tylko wzruszeniem ramionami.
- Och Raven. Ile ty masz lat? Pięć? - Spytałem z poważną miną. Ona jedynie się zaśmiała i usiadła na śniegu.
- Poza tym nie bawię się w takie rzeczy. - stwierdziłem. Spojrzała na mnie z lekko uniesioną brwią, na co wzruszyłem ramionami. Oparła się rękami o ziemię i patrzyła w niebo. Wykorzystałem ten moment by sięgnąć po śnieg i niedbale uformować go w kulę. Rzuciłem w twarz dziewczyny, spojrzała na mnie z niedowierzaniem a ja tylko wyszczerzyłem się perfidnie przygotowując kolejną porcję śniegu.
- Och Andy. Ile masz lat? Pięć? - powtórzyła moje wcześniejsze słowa i szybko zebrała trochę śniegu.
- Z tego co mi wiadomo dwadzieścia jeden. - wyszczerzyłem zęby w uśmiechu. Rzuciła we mnie kolejną kulkę, która trafiła mnie w brzuch.
- Właśnie wypowiedziałaś wojnę. - spojrzałem na nią poważnie. Rav szybko wstała i zaczęła uciekać, śmiejąc się jak głupia. Co jakiś czas zbierała trochę śniegu i na oślep rzucała w moją stronę. Nagle śnieg zrobił się strasznie śliski i chcąc nie chcąc upadłem na dziewczynę. Zepchnęła mnie z siebie i złapała śnieg rzucając mnie nim, czym odpłaciłem jej się tym samym. W pewnym momencie poczułem nie przyjemny ból w uchu i syknąłem.
- Co się stało? - spytała.
- Huh? A nic. -
- Andy. Widzę. Tak jakby mam oczy. - powiedziała.
- Śniegu mi wpadło do ucha i trochę boli. - wydusiłem, nie przepadam rozmawiać o tym co czuję i fizycznie i psychicznie.
- Kurde Andy! Chodź, wracamy. - wstała z ziemi i otrzepała się ze śniegu.
- Co? Czemu? - spytałem patrząc na mnie lekko zdezorientowany.
- Jeszcze mi się rozchorujesz tu zaraz czy coś. - stanęła nade mną, czekając aż wstanę.
W końcu wstałem, Raven złapała mnie za rękę i zaciągnęła w stronę Akademii. Doszliśmy tam po kilku minutach, od razu poszliśmy do jej pokoju. Otworzyła drzwi i wpadła do środka, ja zaś skupiając się na bólu ucha postanowiłem się nie śpieszyć. Powoli zdjąłem kurtkę, Raven przejęła ją i odwiesiła.
- Siadaj. - wskazała mi miejsce przy wysepce, sama zajęła się przygotowaniem herbaty. Grzecznie usiadłem, po chwili dostałem kubek z parującym napojem a dziewczyna usiadła naprzeciw mnie trzymając w dłoniach swój.
- Boli cię? - przerwała ciszę Rav.
- Ale co? - starałem się skupić na rozmowie jednak ból to utrudniał.
- Jest lepiej - westchnąłem lekko kłamiąc. Było trochę lepiej ale nie na tyle bym mógł się normalnie czuć.
- Będziesz chory jak nic. Kurde... Co mi przyszło do głowy z tym śniegiem? - spytała samą siebie.
- Raven, to nie twoja wina. Zresztą nic mi nie jest. - przewróciłem oczami.
- Tak, wcale! Przecież przeze mnie będziesz chory! - westchnęła.
- A no racja, powinienem podziękować Ci bo wtedy nie pójdę do szkoły. - uśmiechnąłem się błyskotliwie.
- Zawsze jesteś taki "inteligentny" czy tylko udajesz? - uśmiechnęła się złośliwie.
- Może... - wzruszyłem ramionami. Dalej siedzieliśmy w ciszy, popijając co jakiś czas herbatę. Ból ucha nasilał się i zastanawiałem się co zrobić.
- Masz może jakieś przeciwbólowe? - odezwałem się niepewnie.
- Czyli jednak wciąż cię boli!? - uniosła brew. Pokiwałem niepewnie głową.
- Czemu nie powiedziałeś? - westchnęła. Wzruszyłem ramionami, po czym wstałem.
- Co ty wyprawiasz? - wstała patrząc na mnie dziwnym wzrokiem.
- Zamierzam iść do siebie, muszę zamówić sobie różową trumnę i alpakę Alberta by odprawił mi pogrzeb. - stwierdziłem z powagą, zakładając kurtkę.
- Mógłbyś choć raz przestać? - westchnęła otwierając mi drzwi.
- Może, cześć. - pożegnałem się szybko i poczochrałem jej włosy na dowidzenia czym odpowiedziała takim wyrazem twarzy jakbym miał zaraz zginąć. Ruszyłem w stronę swojego pokoju który w sumie nie był daleko. Wyjąłem klucz z kieszeni i powolnie go otworzyłem. Nie ma kurwa opcji że pójdę tak na lekcję, fuck off.
Zamknąłem za sobą drzwi, odwiesiłem kurtkę i zdjąłem buty po czym podszedłem do lodówki jednak nie zbyt miałem na cokolwiek ochotę. Sięgnąłem po pierwsze lepsze jabłko czyszcząc je rękawem. Maxa na całe szczęście nie było w domu, wyjąłem papierosa z kieszeni, zapaliłem i wsadziłem do ust. Otworzyłem okno by kuzyn potem nie narzekał że śmierdzi czy coś. Gdy skończyłem zgasiłem niedopałek o parapet i zamknąłem okno. Opadłem na łóżko, wciąż trzymając jabłko. Ugryzłem kawałek jednak poczułem ogromny ból. To nawet jeść do cholery nie mogę? Odłożyłem resztę na stół i wstałem z łóżka. Do bólu ucha dołączyła gorączka, wziąłem pierwsze lepsze leki przeciwbólowe chyba z pięć tego było, byleby pozbyć się tego bólu. Zrobiłem sobie ciepły okład i powróciłem do łóżka. Zanim jednak się położyłem, szybko przebrałem w coś luźniejszego jakiś podkoszulek i dresy. Położyłem sobie okład na ucho i postanowiłem leżeć bez większego celu. Po jakimś czasie usłyszałem pukanie do drzwi.
Rav? Wiem bardzo zjebałam XDD
czwartek, 3 maja 2018
Podsumowanie Kwietnia!
Uczniowie
W tym miesiącu dołączyli do nas:
Bonnie Greast
David Collins
Alva Petersson
Mikasa Acerman
Ciel Phantomvie
Gustaw Meinstein
Ethan Bein
Co daje nam aż 7 nowych postaci!
Odeszła od nas Esmeralda!
Aktualnie jest nas: 36!
Serie
Aktualne - Wszystkie serie pozostają aktualne.
Rekord słów - chwilowo zawieszony.
Zakończone - -
Przypomnienia -
• W kwietniu żadnego opowiadania nie napisali:
- Triss > Zaległe odpisy: Do Jeff'a, do Viktorii.
- Maya > Zaległe odpisy: Do Sam'a, do Nathaniela.
- Fabian > Zaległe odpisy: Do Hannah, do Raven, do Rosalie, do Rose.
- Max > Zaległe odpisy: Do Andy'ego, do Hannah, do Rose.
- David > Zaległe odpisy: Do Rose.
- Bonnie > -
- Felicity > Zaległe odpisy: Do Viktorii.
- Nancy > -
- Rick > Zaległe odpisy: Do Viktorii.
- Rosalie > Zaległe odpisy: Do Nathaniela.
- Alva > Zaległe odpisy: Do Mikasy.
- Ciel > -
- Maggie > -
- Jeff > -
- Kailen > Zaległe odpisy: Do Olivii.
-Silvester > X
- Ashley !!!
Nieobecności -
• Dean i Cassie informują o nieobecności na czas nieokreślony.
• Rush - nieobecność na czas nieokreślony
Pozostałe
W budowie jest zakładka "administracja", aktualizuję kadrę i konie szkoły. Pojawią się też konie do kupienia. W kwietniu napisaliśmy 42 opowiadania, jest nieco gorzej niż w marcu, lecz wierzę, że to nadrobimy. W 2018 wystartowaliśmy bardzo dobrze, i liczę na to, że dalej tak będzie!
Miłego,
Shaddie~
środa, 2 maja 2018
Od Nino cd. Nathaniela i Raven
Czy dobrze zrobię tak grając na emocjach Nathaniela... jeśli w ogóle coś do mnie czuje, a mam dużą nadzieje na to, że tak jest. Raven mówi, że nie jestem mu obojętny. Podobno udaje takiego. Spojrzałem na jego profil cielęcym wzorkiem... ale on przystojny i rozmowy z nim są cudowne. Mogę z nim rozmawiać o wszystkim, dosłownie płyniemy po tematach lekko może dla niego to nic, ale dla mnie to wiele. Raven uśmiechnęła się, patrząc na mnie spod rzęs, na co od razu się zarumieniłem. Dziewczyna trzymała mnie za rękę i robiła to wszystko tak, by brązowowłosy widział jej ruchy. Podskoczyłem, gdy jej ręka znalazła się na moich pośladkach. Mimowolnie zesztywniałem. To wszystko dla planu, zachowuj się normalnie. Raven jesteś moją przyjaciółka, rozumiem bardzo wiele, ale macanie mnie po nim to już przesada. Spojrzałem na nią wymownym wzorkiem i akurat trafiłem na wzrok Nathana... RAVEN MACAJ MNIE ILE CHCESZ.
(czterdzieści pięć minut wcześniej)
Szedłem do dziewczyny, jak się powiedziało A to trzeba dodać B. Muszę jej opowiedzieć wszystko, włączając w to mój szatański plan. Zapukałem do drzwi Raven. Brązowowłosa od razu otworzyła mi je z szerokim uśmiechem na twarzy. Nieco się speszyłem i podrapałem po karku. Dziewczyna bez słowa wciągnęła mnie do środka, czytając mi w myślach.
-Heeeej, jak twoja rozmowa? Mrrr, jesteście już parą, a może działo się coś więcej, słodziaku - spaliłem się w krwiście-czerwonym rumieńcu.
-Ja... to nie tak...Wręcz przeciwnie, jesteśmy tylko przyjaciółmi i tylko tyle - rzekłem zrezygnowany, a ona od razu mnie przytuliła.
-Głupek... muszę mu przemówić do rozumu - zaczęła się nakręcać jak go opierzy, ale jej nieśmiało przerwałem.
-Mam pomysł ....bo ja mu powiedziałem, że mi się podobasz... chcę żeby był zazdrosny i... i... i pomyślałem, że możemy... no wiesz - zrobiłem dziwny ruch dłonią pomiędzy nami, jakbym chciał powiedzieć "my". Raven z rozbawieniem uniosła brew, widząc moje zakłopotanie.
-Mamy udawać parę? -spytała z śmiechem. Zakryła dłonią usta, by zaprzestać dalszym salwom śmiechu - Jesteś taki uroczy, gdy się miotasz
Zatarła ręce z iści diabolicznym uśmiechem, który sugerował kłopoty, wręcz apokalipsę. Jesteśmy zgubieni.
- To świetnie się składa. Mogę trochę podręczyć Andy'iego - przechyliłem niezrozumiale głowę na bok.
-Niczym piesek, heheh. Andy to chłopak, który mi się podoba i chce go zmotywować do działania - na mojej twarzy pojawił się szeroki uśmiech.
-To będzie super współpraca! Ty mi pomożesz, a ja tobie! - zachichotałem, że prawie okulary spadły mi z nosa.
-Dokładnie! - puściła do mnie oczko - Zazdroszczę ci, będziesz chodzić z taką laską - potwierdziłem to skinieniem głowy.
-Umm, a co myślisz o Nathanielu, bo dla niego to nic nie znaczy podobno - dziewczyna poklepała mnie po ramieniu.
-To przecież oczywiste, że on kłamał -odparła i pokręciła głową, kontynuując - Ninuś, jesteś zbyt naiwny.
Poczułem niezwykłą ulgę dzięki jej słowom -A teraz chodź, idziemy na randkę - powiedziała, na co skinąłem głową, po czym wstałem z zamiarem wyjścia z pokoju. Raven zatrzymała się, by zamknąć drzwi.
-Nathan idzie - mruknąłem, widząc go kątem oka - To zaczynamy już od teraz -dziewczyna to potwierdziła. Przedstawienie czas zacząć.
(Chwila obecna)
Czułem na sobie wzrok brązowowłosego, ale gdy tylko szukałem jego oczu, to on patrzył przed siebie. Razem z Raven świetnie się zgraliśmy i rzeczywiście wyglądaliśmy jak para. Rzucaliśmy sobie długie spojrzenia. Czasem jednak traciłem rezon, wpatrując się w Nathaniela. Wtedy dziewczyna szczypała mnie albo robiła coś innego, by odwrócić moją uwagę.
-Z Ninusiem mieliśmy już pierwszą lekcje - oznajmia brązowooka. Chłopak nawet nie wykazał cienia zainteresowania.
-Tak, heh, ale szło mi dość słabo - ciągnąłem dalej temat. Raven zachichotała, trzepocząc rzęsami. Mogłaby nimi huragan rozpętać. Ale jedno trzeba jej przyznać; doskonałe aktorstwo.
-Jak możesz tak mówić, doskonale ujeżdżałeś... i nie tylko to - dodała po chwili, a ja śmiem sądzić, przypominałem pomidora. Jak ona mogła takie rzeczy mówić z łatwością. Moje uszy zaczęły zmieniać się w wulkan, gdy zobaczyłem zdziwione spojrzenie Nathaniela. To był zły pomysł, bardzo zły.
-Hehe, żartowałam ty zbereźniku -poklepała mnie po ramieniu i pociągnęła ku ławce. Delikatnie mnie na nią popchnęła, a ja grzecznie usiadłem. Dziewczyna nie miała litości dla moich policzków... usadowiła się bokiem, na moich kolanach. Od razu ułożyła moje ręce na sobie; jedną nisko na plecach, a drugą na kolanie. Sama ona położyła mi głowę na ramieniu. Nagle zza drzew wyłonił się chłopak... przerażający, bowiem całe ręce miał pokryte tatuażami, a do tego jest jak góra... czy to ten cały Andy? Przecież ja mam przechlapane... on mnie zabije.
- Jesteś taki ciepły, kochanie - powiedziała na tyle głośno, by tamten to usłyszał. Raven, obroń mnie, boję się. Nawet nie zauważyłem kiedy zdrenowany zacząłem ją miziać, a ona zachęcona tym przeczesywała moje włosy. Jejku... jak ja to kocham, mimowolnie zamruczałem (A/N Mruczy piekielnie seksownie i uroczo).
(czterdzieści pięć minut wcześniej)
Szedłem do dziewczyny, jak się powiedziało A to trzeba dodać B. Muszę jej opowiedzieć wszystko, włączając w to mój szatański plan. Zapukałem do drzwi Raven. Brązowowłosa od razu otworzyła mi je z szerokim uśmiechem na twarzy. Nieco się speszyłem i podrapałem po karku. Dziewczyna bez słowa wciągnęła mnie do środka, czytając mi w myślach.
-Heeeej, jak twoja rozmowa? Mrrr, jesteście już parą, a może działo się coś więcej, słodziaku - spaliłem się w krwiście-czerwonym rumieńcu.
-Ja... to nie tak...Wręcz przeciwnie, jesteśmy tylko przyjaciółmi i tylko tyle - rzekłem zrezygnowany, a ona od razu mnie przytuliła.
-Głupek... muszę mu przemówić do rozumu - zaczęła się nakręcać jak go opierzy, ale jej nieśmiało przerwałem.
-Mam pomysł ....bo ja mu powiedziałem, że mi się podobasz... chcę żeby był zazdrosny i... i... i pomyślałem, że możemy... no wiesz - zrobiłem dziwny ruch dłonią pomiędzy nami, jakbym chciał powiedzieć "my". Raven z rozbawieniem uniosła brew, widząc moje zakłopotanie.
-Mamy udawać parę? -spytała z śmiechem. Zakryła dłonią usta, by zaprzestać dalszym salwom śmiechu - Jesteś taki uroczy, gdy się miotasz
Zatarła ręce z iści diabolicznym uśmiechem, który sugerował kłopoty, wręcz apokalipsę. Jesteśmy zgubieni.
- To świetnie się składa. Mogę trochę podręczyć Andy'iego - przechyliłem niezrozumiale głowę na bok.
-Niczym piesek, heheh. Andy to chłopak, który mi się podoba i chce go zmotywować do działania - na mojej twarzy pojawił się szeroki uśmiech.
-To będzie super współpraca! Ty mi pomożesz, a ja tobie! - zachichotałem, że prawie okulary spadły mi z nosa.
-Dokładnie! - puściła do mnie oczko - Zazdroszczę ci, będziesz chodzić z taką laską - potwierdziłem to skinieniem głowy.
-Umm, a co myślisz o Nathanielu, bo dla niego to nic nie znaczy podobno - dziewczyna poklepała mnie po ramieniu.
-To przecież oczywiste, że on kłamał -odparła i pokręciła głową, kontynuując - Ninuś, jesteś zbyt naiwny.
Poczułem niezwykłą ulgę dzięki jej słowom -A teraz chodź, idziemy na randkę - powiedziała, na co skinąłem głową, po czym wstałem z zamiarem wyjścia z pokoju. Raven zatrzymała się, by zamknąć drzwi.
-Nathan idzie - mruknąłem, widząc go kątem oka - To zaczynamy już od teraz -dziewczyna to potwierdziła. Przedstawienie czas zacząć.
(Chwila obecna)
Czułem na sobie wzrok brązowowłosego, ale gdy tylko szukałem jego oczu, to on patrzył przed siebie. Razem z Raven świetnie się zgraliśmy i rzeczywiście wyglądaliśmy jak para. Rzucaliśmy sobie długie spojrzenia. Czasem jednak traciłem rezon, wpatrując się w Nathaniela. Wtedy dziewczyna szczypała mnie albo robiła coś innego, by odwrócić moją uwagę.
-Z Ninusiem mieliśmy już pierwszą lekcje - oznajmia brązowooka. Chłopak nawet nie wykazał cienia zainteresowania.
-Tak, heh, ale szło mi dość słabo - ciągnąłem dalej temat. Raven zachichotała, trzepocząc rzęsami. Mogłaby nimi huragan rozpętać. Ale jedno trzeba jej przyznać; doskonałe aktorstwo.
-Jak możesz tak mówić, doskonale ujeżdżałeś... i nie tylko to - dodała po chwili, a ja śmiem sądzić, przypominałem pomidora. Jak ona mogła takie rzeczy mówić z łatwością. Moje uszy zaczęły zmieniać się w wulkan, gdy zobaczyłem zdziwione spojrzenie Nathaniela. To był zły pomysł, bardzo zły.
-Hehe, żartowałam ty zbereźniku -poklepała mnie po ramieniu i pociągnęła ku ławce. Delikatnie mnie na nią popchnęła, a ja grzecznie usiadłem. Dziewczyna nie miała litości dla moich policzków... usadowiła się bokiem, na moich kolanach. Od razu ułożyła moje ręce na sobie; jedną nisko na plecach, a drugą na kolanie. Sama ona położyła mi głowę na ramieniu. Nagle zza drzew wyłonił się chłopak... przerażający, bowiem całe ręce miał pokryte tatuażami, a do tego jest jak góra... czy to ten cały Andy? Przecież ja mam przechlapane... on mnie zabije.
- Jesteś taki ciepły, kochanie - powiedziała na tyle głośno, by tamten to usłyszał. Raven, obroń mnie, boję się. Nawet nie zauważyłem kiedy zdrenowany zacząłem ją miziać, a ona zachęcona tym przeczesywała moje włosy. Jejku... jak ja to kocham, mimowolnie zamruczałem (A/N Mruczy piekielnie seksownie i uroczo).
Subskrybuj:
Posty (Atom)