poniedziałek, 31 grudnia 2018

Od Seana C.D Alana

Nie mogę w to uwierzyć. Dlaczego dałem mu się wyciągnąć na wagary? Miałem pokazać rodzinie, że coś znaczę, wcale nie jestem gorszy. A tutaj co? Urywam się z lekcji. Wspaniale. Tak trzymaj Montgomery to na pewno daleko zajdziesz. Jednak nie mógłbym odmówić brunetowi, po prostu nie. Nie wiem dlaczego akurat popatrzyłem mu w oczy, przecież to było oczywiste, że przegram z kretesem. Moja obecna sytuacja wcale nie była zabawna. W milczeniu przechadzaliśmy się po parku. Alan postanowił zapalić papierosa na co odruchowo się skrzywiłem. Nienawidzę tego okropnego zapachu, jak i faktu, że to niszczy życie.
- Co to wczoraj miało być? - ciszę przerwał głos towarzyszącego mi chłopaka.
Na wspomnienie o tym co wczoraj zrobiłem poczułem zażenowanie i pragnienie powtórzenia swojego czynu. Sam nie wiem co było silniejsze.
- Nie mówię, że mi się nie podobało - kontynuował brunet - Byłem jednak przekonany, że wolisz dziewczyny.
Zaśmiałem się pod nosem. Czy to, że jestem bi robi ze mnie kogoś gorszego?
- A ty? - uniosłem brew. Nie mam pojęcia dlaczego akurat o to zapytałem.
Widocznie jestem po prostu wręcz konkursowym idiotą. Domyślam się, że nie była to odpowiedź jakiej spodziewał się Winters. Możliwe, że znowu go zawiodłem. Możliwe. Pewne.
- A wyglądam jakbym szalał za dziewczynami? - teraz to on uniósł brew. - Jak to mówią, jestem czystej krwi gejem - zaśmiał się, jednak ja nie widziałem w jego wypowiedzi ani cienia żartu.
Chłopak skończył papierosa, a pomiędzy nami znowu nastała cisza. Zaciągnąłem się powietrzem wolnym od smrodu jego kochanej nikotyny.
- Nawet jeśli, nie musiałeś oznajmiać o tym wczoraj pół szkoły - powiedziałem zanim zdążyłem ugryźć się w język.
- Homoseksualizm to nie jest choroba - prychnął Alan, a ja wcale nie miałem zamiaru tego negować.
Mój brat jest homoseksualistą. I dlatego on także zostałby wydziedziczony gdyby ojciec się o tym dowiedział. Na wspomnienie domu w żołądku zacisnął mi się supeł. Nie wracam tam. 
- Uparty jesteś, Winters - mimowolnie się uśmiechnąłem.
Nigdy nie będę tak odważny jak on. Nie powiem sobie prosto w twarz, że większa część rodziny mnie nienawidzi z powodu mojej orientacji seksualnej. Ty po prostu się tego boisz, S.
- Dzięki... - wydawało mi się czy chłopak lekko się zarumienił?
- Ojciec nauczył mnie być upartym.
Zmarszczyłem brwi w niezrozumieniu.
- W sensie? - zapytałem prawdopodobnie robiąc z siebie jeszcze większego idiotę.
Już nic nie poprawi ci wizerunku matole. Taki się urodziłeś, geniuszem nie umrzesz.
- Skromnie mówiąc napierdalał mnie w nagrodę za to, że jestem gejem. Wiesz, taka tam patologia. - byłem pewien, że na twarzy Alana maluje się teraz wymuszony uśmiech.
Nienawidzę fałszywych uśmiechów. Twoje zdanie się nie liczy Sean. Odwróciłem głowę, bo słowa które ojciec wmawiał mi przez te wszystkie lata gdy się ujawniłem były zbyt bolesne. Przeszłość mnie goniła, a ja nie miałem już siły uciekać. Wydawało mi się, że to jest już daleko. Poczułem na sobie spojrzenie bruneta które dodało mi nieco otuchy. On nie może mnie znaleźć. I mnie nie znajdzie. Charline już o to zadba.
- Nie odpowiedziałeś mi na pytanie - na słowa które wypowiedział brunet zrobiło mi się sucho w gardle - Czy... to coś znaczyło?
W jego głosie był wyczuwalny strach, może i nutka nadziei. Było mi przykro. Nie znałem odpowiedzi na jego pytanie. Czy coś poczułem? Tak. Czy mi na nim zależało? Tak. Czy wiedziałem co czułem? Nie.
- Nie zadawaj mi głupich pytań o dziewiątej rano, Winters - uniosłem kąciki warg w kpiącym uśmieszku.
Nie powinienem sobie przekształcać tego w żart, ale to było jedyne rozwiązanie. Tak radziłem sobie w niekomfortowych sytuacjach - wszystko obracałem w zabawę, kiepski żart. I za to prawdopodobnie siebie nienawidziłem. Aby załagodzić sytuację złapałem brodę chłopaka i przyciągnąłem go do pocałunku. Bardzo tego potrzebowałem, myślę, że on także. Uśmiechnąłem się nieznacznie gdy zaczął go oddawać. Nieźle całował. A ja nie chciałem nikogo ani niczego więcej.
***
Żeby zabić czas postanowiliśmy iść do kawiarni. Nadal było nieco niezręcznie, ale poprzedni gest nieco rozładował napięcie. Usiedliśmy przy stoliku blisko przeszklonej ściany i już po chwili podeszła do nas młoda dziewczyna podając nam menu. Dzisiaj wyjątkowo miałem ochotę na karmelowe latte macchiato, które nauczyła mnie pijać siostra. Do tego postanowiłem wziąć czekoladowe fondue. Alan zamówił sobie jedynie karmelowe latte, tak samo jak ja.
- Więc... dlaczego zabrałeś mnie na wagary? - zapytałem - Zazwyczaj tego nie praktykuje.
Chłopak zaśmiał się cicho. Uroczo. Nie. Może trochę. Również się zaśmiałem nie mogąc tego nie zrobić gdy widziałem go szczęśliwego.
- Myślisz, że miło by było tam siedzieć po wczorajszym wyznaniu? - odparł.
Skrzywiłem się nieznacznie. Lepiej by było gdyby nie wracał wspomnieniami do bandy Connora. Ja również nie chciałem o tym pamiętać. A może to było tylko złudzenie i tak naprawdę tego chciałem? Szybko odtrąciłem jednak takie absurdalne myśli. Niemożliwe. Oparłem brodę na dłoni.
- Nie sądzę. Jesteś głupi - westchnąłem przeciągle.
Alan przewrócił oczami.
- Nie chcę nic mówić, ale jeszcze nie tak dawno mnie całowałeś i powiedziałeś, że jestem uparty - tym razem ja także przewróciłem oczami.
Kelnerka przerwała naszą wymianę zdań podając nam nasze zamówienia i miło się uśmiechając. Odwzajemniłem jej uśmiech. Nie wiem czemu mało osób docenia pracę takich ludzi, a przecież nigdy nie wiadomo jak trzeba będzie zarobić. Sam często dorabiałem w kawiarniach. Udałem, albo nie chciałem zauważać, że nie widzę jak Winters się krzywi. Ponownie poczułem się winny przez swoją orientację. Chciałbym aby ktoś powiedział mi, że to nic złego móc pokochać osoby o różnej płci.
- Nadal nie określiłeś się czy mnie nienawidzisz - ponownie przerwałem krępującą ciszę.
Nie chce aby tak między nami było. Mimo tego, że chłopak niezmiernie działa mi na nerwy i bardzo często go nie rozumiem.
- Nie nienawidzę cię Sean - odparł brunet każde słowo wymawiając bardzo powoli.
Wypuściłem ze świstem powietrze i upiłem łyk kawy. Fondue szybko zniknęło z mojego talerzyka. Postukałem palcami nerwowo o blat. Alan zakrył moją dłoń swoją. Wzdrygnąłem się na to nieznane zimno.
- Przestań, proszę. To irytujące - spojrzałem mu w oczy, sprawdzając czy czasem się ze mnie nie nabija.
Okej. Przestałem. Czekałem aż weźmie swoją dłoń, jednak on tego nie zrobił. Upiłem kolejny łyk. Nadal próbuje rozgryźć tego osobnika choć chyba słabo mi idzie. Wbiłem wzrok w blat stolika, jakbym chciał wypalić moim wzrokiem dziurę w Bogu ducha winnym drewnie. Do końca tego drobnego wypadu wzrok nadal utkwiony miałem w blacie. Wróciliśmy komunikacją do Dressage Academy, a podczas tej radosnej podróży gdy to zaczął padać śnieg, kilka staruszek rzuciło nam podejrzliwe spojrzenia. Kim one są aby oceniać? Błagam, żeby Charlie i moja siostra nie zmieniły się w takie okropne staruchy. Nie zniósłbym tego. Dobiegała już godzina jedenasta, czas w towarzystwie bruneta bardzo szybko mi zleciał i nie oddałbym tego za nic innego. Za oknem autobusu tworzyła się pokrywa śnieżna, było wystarczająco zimno by dopiero co opadłe płatki się nie topiły. Wysiedliśmy na naszym przystanku i niechętnie wróciliśmy na teren akademii. Na podjeździe zauważyłem samochód z przyczepą na dwa konie. Zmrużyłem oczy. Brązowowłosa dziewczyna w jednej ręce trzymała uwiąz sporego Coba Irlandzkiego, a drugą starała się namówić gniadego konia do współpracy. Nie rozpoznałem jego czy też jej rasy. Spojrzałem w kierunku Alana.
- Pomóżmy jej - zaproponowałem, choć wcale nie potrzebowałem jego zgody.
Chłopak niechętnie za mną ruszył trzymając ręce w kieszeniach bluzy. Dziewczyna wyglądała na bardzo sfrustrowaną i aż zrobiło mi się jej żal. Gniady rumak nie miał zamiaru wychodzić z pojazdu, a ruchy nieznajomej z każdą sekundą robiły się coraz słabsze.
- Hej, może potrzymam tego konia podczas gdy ty zajmiesz się drugim? - starałem się brzmieć jak najbardziej przyjaźnie, choć na ogół wcale taki nie byłem.
Brunetka miała znacznie jaśniejsze włosy niż Alan, nie podobały mi się tak bardzo jak jego. Posłała mi wdzięczne spojrzenie i oddała uwiąz spokojniejszego z wierzchowców. Z obiema wolnymi rękami udało jej się zachęcić (jak się okazało) klacz do wyjścia.
- Dziękuje - uśmiechnęła się lekko - Jestem Lynette.
Wystawiła w moim kierunku dłoń. Uścisnąłem ją.
- Jestem Sean, a to jest Alan - przedstawiłem siebie i nieco zdezorientowanego towarzysza - Witaj w Dressage Academy, Lynette.
Skinęła głową i odeszła z oboma wierzchowcami w stronę stajni. Odwróciłem się w stronę Wintersa. Wyglądał jakby był na mnie o coś zły. Podszedłem do niego i pocałowałem już drugi raz tego dnia. Nie wiem dlaczego, ale było to naprawdę dobre uczucie.
- Nie dąsaj się, mon cheri, chciałem być uprzejmy - uśmiechnąłem się na widok jego miny.
Był uroczy. Nie miałem już co do tego żadnych wątpliwości.
- Nie lubię jej - westchnął.
Uniosłem brew.
- Nie znasz jej - stwierdziłem, a brunet wywrócił oczami - Bo ci tak zostanie.
Trzeci raz. Ponownie go pocałowałem. Czułem nieodpartą chęć robienia tego już zawsze.
- Uwielbiam cię całować - zaśmiałem się.

Alan?
Wybacz za jakość

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.