wtorek, 1 stycznia 2019

Od Bianci cd. Grace

Posłałam jej zaskoczone spojrzenie, jednocześnie krzyżując ręce na klatce piersiowej. Niczym spłoszona owieczka stojąca przed obliczem wygłodniałego wilczyska, odwracałam wzrok, obawiając się ukazania kobiecie swych teatralnych zdolności. Reakcji nie spowodowała bynajmniej niepewność mych umiejętności, zdawałam sobie sprawę, że są na wysokim poziomie, jednakże świadomość, iż Grace mogłaby źle odebrać moje słowa, doszukać niezamierzonych podtekstów, które podążały za mną jak straszliwy omen, odstraszając spotykanych na drodze ludzi - to właśnie to przeświadczenie sparaliżowało me ciało, nie pozwoliło wydusić choćby słowa.
- Wszystko w porządku? - Pytanie po raz kolejny opuściło usta brunetki.
- Tak, zastanawiałam się jedynie, co zaprezentować. - Oczywiste kłamstwo, tylko idiota nie dostrzegłby nerwowo przygryzionej wargi i spuszczonego w dół wzroku.
Odetchnęłam więc głęboko, w duchu błagając wszystkich znanych mi bogów, by choć na tę chwilę nieprzychylne fatum odwróciło swe nienawistne spojrzenie, pozwalając działać według mych własnych, sprawiedliwych reguł. I choć chwalebna victoria zdawała się zakazanym owocem, symbolem zguby, w tamtej chwili nie marzyłam o niczym innym, poza jej słodkim smakiem w moich ustach.
- Niech mi niebo odmówi światła, ziemia wody,
Noc nie da odpoczynku, dzień nie da swobody!
W rozpacz niech wszelka moja zmieni się pociecha,
Los tylko więźnia w lochu niech mi się uśmiecha;
Wszystko to, co rumieniec przeistacza w bladość,
Niech będzie mym udziałem, gdy uczuję radość.
Tu i tam niech ponoszę kaźń co chwila nową,
Jeśli żoną zostanę, raz zostawszy wdową!* - Wcielając się więc w rolę Królowej Aktorki, wyrzuciłam z siebie słowa, niby na jednym oddechu, nasycając je dominacją i wiążącą obietnicą. 
Minęły wieki, odkąd po raz ostatni wcieliłam się w którąś z szekspirowskich kobiet i choć raniło to me serce, doskonale wiedziałam, jak tragicznie kończyła każda z nich. Zatopiona Ofelia, omamiona władzą Lady Makbet, bohatersko zmarła Gertruda, tragicznie kochająca Desdemona. Vanitas vanitatum et omnia vanitas.
Rozwarłam już usta, by kolejne ze słów angielskiego mistrza rozbrzmiały mezzosopranem, lecz nasilające się w kieszeni wibracje, którym dumnie wtórował niezmienny od lat Nocturne op.9 Chopina, odwiodły mnie od teatralnych przyjemności. Niczym poparzona sięgnęłam po telefon, a malujące się na ekranie litery, jakby pojedynczym machnięciem różdżki, ugięły pode mną kolana, które w ostatniej chwili zdążyły zesztywnieć i utrzymać mnie w pionie.
- Przepraszam cię, naprawdę, ale muszę już iść. To pilne. - Nie czekałam na odpowiedź, opuszczając pomieszczenie, zaprzątając myśli jedynie czterema przeczytanymi przed chwilą słowami.
"Przyjedź. Emilio znowu namieszał."

~*~

Policzek palił żywym ogniem, a skapująca w dekolt krew zdawała się nie wyczerpywać. Powinnam wiedzieć, iż przytłoczony obecnością ojca młodzieniec wybuchnie, lecz nie sposób było przewidzieć, iż odważy się podnieść rękę na kogokolwiek z rodziny. W szczególności na mnie. Krzyknęłam więc, pierwszy raz od tak dawna, a śmiejący się pod nosem ojciec doszczętnie zerwał łańcuchy krępujące mą ogładę i okrzesanie. Niczym lwica obnażyłam kły, a mój ryk wstrząsnął sawanną. Otępienie mężczyzn i spływające po policzkach, krwawe łzy wystarczyły, bym na zawsze pożałowała, że starałam się im pomóc.
- Jesteście dokładnie tak samo zepsuci. - rzuciłam przez ramię i wyszłam.
Nie odwracając się ani razu.

~*~

Następny dzień nie okazał się lepszy, a perspektywa pójścia na zajęcia z rozciętym policzkiem brzmiała równie kusząco, co kolejna konfrontacja z ojcem i nabuzowanym Emilio. Niedaleko pada jabłko od jabłoni.
Schowałam więc smutki za warstwą dobrze kryjącego podkładu, mając nadzieje, że nie spotka na swej drodze osoby ze spojrzeniem tak przenikliwym, jak płyn do demakijażu.
Usiadłszy na jednym z parapetów, niemal natychmiastowo skierowałam wzrok na strony biologicznego repetytorium, choć czytane w pośpiechu słowa zdawały się wlatywać jednym uchem, a wylatywać drugim, nie zaszczycając obecnością płatu skroniowego. 
Wtem, jak Grom z jasnego nieba, dotarła do mnie obecność drugiego człowieka, siedzącego tuż obok, ewidentnie czekającego, aż poświęcę mu swą uwagę. Odwróciłam więc głowę, a mym oczom ukazał się nikt inny, a Grace, którą wczoraj tak prostacko zostawiłam.
- Przepraszam za wczoraj. - zaczęłam nerwowo, mając nadzieję, że nie zacznie zadawać niewygodnych pytań. - Robisz coś dzisiaj? - zapytałam, nim zdążyłam przeanalizować dosłowny sens tych słów i niemal natychmiastowo ugryzłam się w język.

Grace? Mam nadzieję, że jest znośnie ;__;

* Cytat wzięty z szekspirowskiego Hamleta.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.