sobota, 29 grudnia 2018

Od Maxime do Bill'a

W piątek od razu po lekcjach ruszyłam do stajni. Chciałam dzisiaj ostro potrenować z Peter Pan'em, który wczoraj mocno psocił na ujeżdżalni. Miałam zamiar trochę go zmęczyć i z powrotem zrobić z niego młodzieńca, którym był jeszcze dwa dni temu. Teraz o wiele bardziej przypominał diabła wcielonego. A, no i proszę nie wnikać w moje metody wychowawcze!
Od razu po wejściu do stajni, ruszyłam w stronę siodlarni po sprzęt diabełka, a następnie do jego małego mieszkanka. Nie ukrywajmy, imię ma urocze, ale charakterek… Kompletnie. Inna. Bajka.
Położyłam sprzęt na wysięgniku, a później zdjęłam z wieszaka jego żółty kantar. Weszłam do boksu i w mig nałożyłam na jego głowę, moją zdobycz, a później wyprowadziłam konia do rozpinek. Podpięłam dwa uwiązy do obu stron kantara. Po wyjęciu potrzebnych mi do czyszczenia, szczotek, rozpoczęłam ten długi i żmudny proces wyczesywania jego sierści zgrzebłem, później szczotką ryżową wyczyściłam jego nogi, a tą z miękkim włosiem usunęłam nadmiar kurzu i brudu z jego sierści. Oczy i chrapy przetarłam mokrą szmatką. Gdy już wyczyściłam wewnętrzną część kopyt kopystką, a zewnętrzną nasmarowałam smarem, przyszedł moment, na który wszyscy czekaliśmy! Siodłanie. Zaczęło się niewinnie, od nałożenia czapraka w kolorze mango z białą ramówką, czarnego misia i takiego samego koloru, niedawno czyszczonego, siodła. Peter Pan przyjął to ze spokojem, tylko w paru momentach kładąc uszy i próbując mnie ugryźć. Problem pojawił się dopiero wtedy, gdy miałam zamiar dopinać popręg. Ten cudowny dżentelmen bawił się w unoszenie lewej tylnej nogi, ukazywanie swoich cudownych białek i kolejnych prób ugryzienia mnie. Lekkie pacnięcie w szyję, na szczęście, pomogło i mogłam przejść do kiełznania. To na szczęście również przyjął ze spokojem. Zdjęłam mu kantar z szyi i z powrotem zarzuciłam na haczyk przymocowany do drzwi boksu. Od razu wzięłam rękawiczki i kask. Kask założyłam na głowę, a rękawiczki na ręce. Postanowiłam nie zdejmować kurtki, w końcu miałam wrażenie, że na parkourze, na którym miałam zamiar potrenować, mogło być zimno.

~-~

Gdy Peter Pan ponownie nie chciał przejść z kłusa do galopu i przeskoczyć niską stacjonatę, lekko klepnęłam go bacikiem w łopatkę. W wyniku tego koń bryknął, prawie wytrącając mnie z siodła. Mimo wszystko Piotruś zagalopował. Od razu zrobiłam lotną zmianę nogi, po czym przeszłam do pół siadu i wykonałam woltę, tuż przed ową sto centymetrową stacjonatą. Naprowadziłam go na przeszkodę. W odpowiednim momencie koń wyskoczył i zgrabnie przeleciał nad przeszkodą, po czym wylądował. Poklepałam go po szyi na znak pochwały, po czym przeskoczyliśmy kolejną przeszkodę, tym razem był to okser. Była to ulubiona przeszkoda Peter'a, dzięki czemu ją również ładnie przeskoczyliśmy. Nie wiem czemu, ale coś się stało. W pewnym momencie Peter spłoszył się, poleciał dzikim galopem na oślep, a ja poleciałam w bok. Siedząc na ziemi rozejrzałam się wokoło, szukając kogokolwiek, kto mógłby być powodem hałasu, jednak jedyne co zauważyłam, to brązowowłosego jeźdźca dosiadającego konia szkółkowego Antyka. Jego wzrok najpierw spoczął na oddalającym się koniu, a dopiero później na mnie.

Bill?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.