środa, 26 grudnia 2018

Od Maxime do Quilla

Odchyliłam głowę do tyłu, jednocześnie pozwalając sobie delikatnie opaść na trawę. Moje trzy ukochane konie oraz wszystkie rzeczy już dawno są w akademii, pomyślałam, wpatrując się w chmury. Te białe obłoczki zawsze robiły na mnie wrażenie. Właściwie, to bardzo często im zazdrościłam. Mają prawo przybierać jaką postać chcą i podróżować gdzie tylko chcą. Mogą zniknąć i nikomu się nie pokazywać. I nikt nie będzie się pytał, gdzie są.
Ciężko jest myśleć, że mój przyjazd do akademii tak się opóźnia. W tej chwili miałam obserwować wszystko to co teraz w Tasmanii, ale w Alabamie, nad Zatoką Meksykańską. Jednak samoloty i loty potrafią płatać takie figle. Wylot miałam dopiero o godzinie dwudziestej trzeciej trzydzieści, co znaczy, że na lotnisko muszę jechać za maksymalnie pół godziny. Mieszkanie na małej wyspie jest cudowne, przynajmniej wszędzie mam blisko!
Siedząc w samochodzie, obserwowałam wszystko, co dzieje się za szybą. Cała droga, którą jechałam, ciągnęła się koło Oceanu Spokojnego, który wieczorem wyglądał pięknie. Opis tego widoku zająłby mi o wiele więcej niż lot do Ameryki, więc nie będę się tym z wami dzieliła.
Siedzenia w samochodzie były niezwykle wygodne, a on sam bardzo duży. Dawało mi to pełną swobodę ruchu. Mogłam się rozłożyć, a kierowcy, mojemu dziadkowi, na pewno by to nie przeszkadzało.
Będę tęsknić, za całą tą wyspą, pomyślałam. Za diabełkami tasmańskimi, za fokami, zachodami słońca nad plażą i wielkością tego państewka. Było tu tak spokojnie, nie powiem, dość ciężko jest się tu dostać.
- Jak tam, Maxi? Cieszysz się, że wyjeżdżasz? - spytał się mnie siwowłosy mężczyzna siedzący za kierownicą.
Wzruszyłam ramionami z obojętną miną.
- Wiesz, że nie wiem? - odparłam. - Boję się, że tak wielka zmiana nie wypłynie na mnie i moich podopiecznych dobrze.
~-~
2018.12.26
Drogi pamiętniku!
W akademii jest świetnie. Jestem tu od kilku dni i nie mam żadnych znajomych, a na żadnego z moich Pysi jeszcze nie wsiadłam. Fascynuje mnie tutejsza architektura, a przede wszystkim różnorodność osób. Pamiętam, jak pisałam, że boję się przyjazdu, ale teraz widzę, że nie było trzeba! Niczego mi nie brakuje. Dobra, niczego, prócz znajomych. Bo w końcu bez innych ludzi jest trochę dziwnie, prawda? Ale tam, pewnie kogoś poznam w następnych dniach. Ten wpis jest krótki, ale to dlatego, że idę teraz do stajni. Więc dziękuję Ci bardzo za to, że mnie wysłuchałeś!
Włożyłam gruby notes, który aktualnie jest moim kochanym dziennikiem, z powrotem do szafki, po czym przeciągnęłam się leniwie. Wzięłam z krzesła granatowe bryczesy, białą koszulkę z długim rękawem i szarą rozpinaną bluzę, po czym przebrałam się w cały swój dobytek. Założyłam brązowe oficerki, wzięłam do ręki toczek oraz nałożyłam na siebie kurtkę. Rozejrzałam się po pokoju. Moją uwagę zwrócił leżący na biurku srebrny telefon, który bez wahania wzięłam. Zgasiłam wszystkie światła, wyszłam z pokoju i zamknęłam go na klucz. Musiałam się chwilę z nim siłować. Z kluczykiem i zamkiem się nie polubiłam, definitywnie. Gdy wreszcie udało mi się zamknąć pokój i wrzucić kluczyki do kieszeni kurtki, odwróciłam się i nie patrząc gdzie i w co idę, wpadłam na coś. A może raczej na kogoś? Tak, zdecydowanie był to ktoś. Płeć męska, duże, granatowe oczy, kręcone włosy i… Otrząsnęłam się. Lis.

 Quill?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.