niedziela, 16 kwietnia 2017

od Viktorii cd. Rick'a

-A po co mam się Ciebie bać? Nie jesteś dla mnie przystojny a co dopiero mam się Ciebie bać. Chociaż jakbym zobaczyła takiego kogoś  w nocy nad łóżkiem, dostałbyś w pysk.-powiedziałam beznamiętnie, chłopak szykował ripostę a ja go po prostu zignorowałam i poszłam do swojego pokoju, "Lucyfer" ruszył w stronę swojego, zamknęłam drzwi na klucz i wyjęłam dawno nie używany szkicownik, przewertowałam szybko kartki i znalazłam jakąś czystą kartkę. Dawno nie rysowałam i pewnie wyszłam z wprawy ale zaczęłam szkicować Amidię bawiącą się z Francuzem... Zeszło mi do 23.43, przebrałam się do piżamy i poszłam spać.
***
Przydałoby się postrzelać z łuku~ pierwsza myśl dnia, czemu nie? Założyłam szybko ochraniacz na dłoń i po ubraniu się podążyłam do stajni gdzie były konie, uznałam że zabiorę Batona. Dawno nie jeździłam na tym wrednym walijczyku, tak dokładnie to od wypadku ale nie mogłam mu pokazać że to on rządzi. Weszłam zdecydowanie do boksu, chwytając Batona za kantar i uwiązałam o jeden z prętów, na tyle krótko by nie mógł mnie ugryźć. Odruchowo przejechałam ręką po bliźnie która była na moim łuku brwiowym, nie miałam żalu do wałacha, wiedziałam że każdemu mogło się to zdarzyć. Przejechałam zgrzebłem po brzuchu bułanego konia, o dziwo stał spokojnie. Wyczyściłam go i zaszłam po sprzęt, znalazłam sprzęt przeznaczony dla Batona, szybko osiodłałam szatana i wyprowadziłam go z boksu. Mając kołczan przypięty do siodła i łuk na plecach musiałam wyglądać dziwnie ale nie obchodziło mnie to, Dosiadłam szybko konia i wyjechałam stępem  do lasu, trudno było panować nad Batonem tylko łydkami i dosiadem ale jakoś trzeba było sobie radzić, dawno jeździłam westernem... Usłyszałam jakieś kroki, brzmiały jak koń...
-Baton, umiesz gubić krok?-zapytałam szeptem  i spróbowałam tej  sztuczki, koń z początku spojrzał na mnie jak na idiotkę ale zgubił jeden takt, usłyszałam teraz wyraźniej że ktoś za nami idzie... sięgnęłam szybko do kołczanu i założyłam strzałę na cięciwę, przyjemny dotyk piórek na strzale dodawał otuchy, celowałam w miejsce gdzie zapewne szedł koń i ktoś jeszcze.
-Viktoria?!-usłyszałam zdziwiony głos chłopaka, opuściłam łuk ale cały czas cięciwa była naciągnięta- ty strzelasz z łuku?!-pytanie retoryczne.
-Tak. A co? Pegaza zobaczyłeś czy łuk pierwszy raz w życiu widzisz?-warknęłam i odjechałam kłusem Lucyfer podążał za mną bacznie mnie obserwując. ugh... Scyzoryk mi się w kieszeni otwiera jak to mówią. Znalazłam dogodne drzewo i popędziłam konia do cwału. Nie żebym się popisywała ale miałam chłopaka troszkę dość.. Szybko obliczyłam kąt  i wystrzeliłam do celu. Strzała pomknęła tam gdzie miała i wbiła się głęboko w drzewo.
-Wow-szepnął chłopak.
-Mogę łaskawie poznać twoje imię?-zapytałam stanowczo, Baton  zadębował a ja prawie spadłam. Zaczął kręcić się w miejscu jak na jakiś zawodach, może to nawet ciekawe ćwiczenie do strzelania z łuku? Super pomysł... Ale i tak obrałam sobie cel. Czapkę chłopaka-stój spokojnie -powiedziałam i wybrałam strzałę. Zaczęłam celować gdy Batoniszcze się kręciło. Moment zawieszenia i... wypuściłam powietrzę z płuc razem  ze strzałą która przebiła czapkę chłopaka i doleciała do drzewa.
-Chora psychicznie-mruknął a ja tylko zaśmiałam się chłodno.
-Akurat nie. To mogę znać twoje imię?
-Rick.
-Dobrze więc, Rick'u. Słyszałam że lubisz strzelać  z łuku?-kiwnął głową- może dam Ci lekcję? Albo dwie? Albo najlepiej wcale i dalej będziesz moim celem do mordowania czapki?-zaśmiałam się i zaczęłam odjeżdżać   po strzałę. Wyglądał jakby chciał coś powiedzieć, nawet gdyby,  moje myśli były skupione na treningu i Luke'u Castellanie... Mojej ulubionej postaci z filmów i książek autorstwa Riordan'a. "Rodzina Luke. Obiecałeś..." Pamiętam że czytałam ten fragment Gwieździe... Właśnie w moment jej śmierci... W oczach zakręciły mi się łzy...
-Wszystko ok?-usłyszałam zmartwiony głos Rick'a. Kiwnęłam stanowczo głową i czekałam dalej.


>Riczu? ^^ <

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.