-Wszystko załatwione.-powiedziałem zadowolony, po czym wszedłem na padok.
Nagle usłyszałem krzyk Rosalie.
-Rick, błagam, nie!
Chwilę
potem zostałem uderzony w twarz, padłem na ziemię oszołomiony nagłym
ciosem. Z mojego nosa pociekła krew. Szybko wstałem i uderzyłem chłopaka
w rękę, którą zaraz potem mu wygiąłem. Zdaje się, że Rick, warknął z
bólu i kopnął mnie w kostkę. Syknąłem cicho, Ros próbowała nas
rozdzielić, ale Rick odepchnął ją. W jego oczach widać było wściekłość,
zaczął okładać mnie pięściami. Odwzajemniłem mu się tym samym, a Rosalie
płakała cicho.
-Proszę, przestańcie…-szepnęła i ukryła twarz w dłoniach.
Rick
uderzył mnie po raz kolejny, a ja przewróciłem go na ziemię, z którą
szybko także się przywitałem. Vester, co ty robisz…~pomyślałem.
-Stop.-wstałem
i ze złością świdrowałem wzrokiem Rick’a.-Ktoś musi być mądrzejszy od
tego agresywnego. Uważasz, że sprawiłem, że Rosalie płakała? Spójrz na
nią. Spójrz na nią i przypomnij sobie ostatnie kilka minut,
kretynie.-warknąłem i odszedłem. Chłopak chciał iść za mną, pewnie żeby
się bić, ale Rosalie przytrzymała go za rękaw.
Nie
oglądałem się więcej, poszedłem prosto do stajni. Oparłem się o boks
Comodo i zamknąłem oczy, odtwarzając w pamięci ostatnie minuty. To jest
pieprzony pierwszy dzień~pomyślałem ze złością. Uderzyłem w drzwi boksu,
wydały one głuchy odgłos. Niektóre konie skwitowały to podskoczeniem,
aby zaraz spojrzeć na mnie jakby z wyrzutem.
-No już, przepraszam.-westchnąłem i wszedłem do boksu Comodo.
Wałach
parsknął cicho i spojrzał na mnie z ciekawością. Podszedłem do niego i
pogłaskałem po szyi. Kasztan zaczął mnie obwąchiwać, szukał smakołyków.
Uśmiechnąłem się pod nosem i wyjąłem ostatni z kieszeni. Ten koń zawsze
potrafił mnie pocieszyć, to trzeba mu przyznać. Skoro już u niego
byłem, postanowiłem go wyczyścić. Założyłem mu kantar i przypiąłem
uwiąz, który przełożyłem przez szyję konia tak, aby luźno zwisał, i
wyszedłem z boksu otwierając szeroko drzwi. Wałach od razu poszedł za
mną, zatrzymałem się na korytarzu, koń powtórzył czynność. Wziąłem do
ręki zgrzebło i zacząłem czyścić Comodo, w pewnym momencie po prostu
podszedłem do niego i wtuliłem się w jego szyję. Po chwili wróciłem do
czyszczenia, tym razem wziąłem kopystkę i doprowadziłem kopyta do stany
czystości. Nagle przyszedł mi do głowy pomysł. W sumie czemu
nie~pomyślałem i zamknąłem Comodo w boksie, a sam poszedłem po jego
sprzęt. Niedługo potem, wciąż trochę w złym humorze, wyprowadziłem go
przed stajnię i ruszyłem stępem. Po odpowiedniej rozgrzewce w tym
chodzie zakłusowałem. Jechaliśmy przez piękne pola, od czasu do czasu
mijając pojedyncze krzewy. Po kilkunastu minutach kłusa zagalopowałem w
spokojnym tempie. Rzuciłem wodze wcześniej związując je, i westchnąłem
cicho. Comodo galopował spokojnie, miarowo, chociaż czułem, że chciałby
uwolnić energię. Nagle w oddali usłyszałem krzyk.
-Silvester, poczekaj!-krzyknęła Rosalie, galopowała na Angel w moją stronę, cały czas popędzając klacz.
Zatrzymałem
więc wałacha i czekałem, aż dziewczyna dotrze do mnie. Gdy to się
stało, przez chwilę nic nie mówiąc patrzyliśmy na siebie. Rosalie
odwróciła jednak wzrok, a szkoda.
-Możemy...pogadać?-zaczęła.-Naprawdę przepraszam cię za Rick'a... nie chciałam, żeby tak wyszło...
-Spokojnie, przecież to nie twoja wina.-uśmiechnąłem się lekko, a dziewczyna spojrzała na mnie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.