Pomogłem Arthurowi wjechać do garażu. Chociaż szczerze wątpiłem czy w ogóle zwracał na mnie uwagę. Kiedy samochód znalazł się już na podnośniku dostałem zadanie zabezpieczenia drzwi dookoła miejsca, które miało być malowane. Uznał, że malowaniem zajmie się sam. Nie ufał mi, oczywiście. W zasadzie cały czas wyglądał jakby był o włos od wybicia mi szyby w Toyocie tak dla zasady. Nie mając nic lepszego do roboty, kiedy Arthur mieszał lakier (i nie mając psychiki, żeby sprawdzić co robi chociaż połowa tych wszystkich guzików) wróciłem przed warsztat i zająłem się zbieraniem porozrzucanych przez nas wcześniej kawałków papieru ściernego. Zanim znów wszedłem do garażu, żeby wyrzucić je do śmietnika chłopak zaczął już zamalowywać drzwi. Mógłbym przysiąc, że gdyby był simem, to z każdym ukończonym etapem naprawy czerwony pasek relacji nad jego głową malałby odrobinę. A to chyba dobrze, przynajmniej dla mojej twarzy. I okien w samochodzie.
- Gdybyś zostawił ten czerwony lakier byłaby szybsza - zażartowałem. Spojrzenie Arthura wyrażało więcej niż tysiąc słów i nie były to słowa słodkie jak Merci. - Za wcześnie. - Wyimaginowany czerwony pasek wydłużył się.
- Co jest z tobą nie tak? - Spytał wyraźnie zirytowany.
- Prawdopodobnie uderzyłem się w głowę spadając z konia o kilka razy za dużo. - Najwyraźniej uznał tą odpowiedź za satysfakcjonującą, bo zaśmiał się pod nosem. - Więc opowiesz mi chociaż historię tego samochodu?
Były w nim dwa wilki. Jeden chciał kazać mi zamknąć ryj, drugi chyba rozważał zdradzenie czegoś o aucie, na którym tak wyraźnie mu zależało.
Arthur? Lore drop?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.