środa, 25 września 2024

od Arthura cd. Zei

Ciszę między nami dało dzielić się na kawałki. Przetarłem rękę o bluzę, zostawiając na niej mokry ślad.
- Będę szczery, nie mam pojęcia co Ci powiedzieć. - wydusił z siebie chłopak. Jego warga zaczęła delikatnie puchnąć; troszkę żałowałem, że nie uderzyłem go mocniej. - Oczywiście zapłacę za naprawę i jeśli będziesz potrzebował przy tym jakiejś pomocy, to... - przerwał, nie będąc pewnym czy dalej kontynuować.
Nie dam Ci się kurwa zbliżyć do tego samochodu, imbecylu. Cisnęło mi się na usta, jednak z drugiej strony może spędzenie czasu ze mną na warsztacie i naprawienie własnej szkody będzie lepszą karą, niż kolejny sierpowy w jego azjatycką buźkę.
Oparłem się o Impalę i zapaliłem kolejnego papierosa, nie chcąc kontynuować rozmowy z chłopakiem. Chyba wyczuł atmosferę, i oddalił się w tylko sobie znanym kierunku. Przejechałem dłonią po zdartym lakierze, czując, jak znów buzuje we mnie gniew.
- Taką krzywdę Ci zrobili kochanie... - między czerwonymi zadrapaniami widniał srebrny podkład. Przetarłem całe kilkunastocentrymetrowe zadrapanie, wycierając opiłki które przykleiły się do lakieru. Nad główną raną znajdowały się jeszcze malutkie przetarcia, również czerwone. - Jak można ci tak zrobić? - westchnąłem, wypuszczając dym z ust. 
Cały misterny plan wymiany filtrów poszedł się paść, bo powoli zbliżały się godziny mojej pracy. Westchnąłem, i wciąż ubolewając nad ranami mojej dziecinki, wróciłem do swojego pokoju. Zmieniłem ubrania na czyste i wrzuciłem do plecaka koszulkę z logiem baru. Z szuflady wygrzebałem jeszcze jedną z czystszych bandan, którą przewiązałem na ręce. Korzystając z dodatkowych kilku minut, zadzwoniłem do mechanika po raz kolejny dzisiaj. Cena, którą zawołał sobie za kilka dodatkowych rzeczy, nie była tak straszna, jak mi się wydawało. Poprosiłem go więc, by odłożył wszystko co zamówiłem w jedno miejsce i dopisał ile jestem mu winien na kartce.

    Dźwięk gaszonego silnika przypominał mi tylko o tej pieprzonej rysie na drzwiach, i tym, jak bardzo nie chce dzisiaj siedzieć w pracy. Wszedłem na zaplecze i odłożyłem wszystkie niepotrzebne mi rzeczy, których było dość niewiele. Papierosy, telefon, kluczyki zostały ze mną. Odwiesiłem kurtkę na swoje miejsce i odetchnąłem, nim wyszedłem na bar.
Dziś królował blues. Nie musiałem dużo czekać, by pojawiły się pierwsze zamówienia. Kilka szklanek whisky, tęczowe shoty, piwa, znienawidzone przeze mnie mohito. Bar powoli zapełniał się ludźmi, od nastolatków, którzy zamawiali drinki bez alkoholu, przez stałych klientów, aż do grup, które widziałem pierwszy raz.
Pojawiła się również trójka osób; zmrużyłem oczy, wciąż trzymając shaker w rękach, próbując skojarzyć skąd znam twarz jednej z nich. To ten azjata od czerwonej strzały. Westchnąłem, rozlewając do kieliszka alkohol i podając go osobie siedzącej po drugiej stronie baru, życząc miłego wieczoru.
- Co podać? - Cały humor, który zdążył jakkolwiek wrócić, w sekundę zniknął. Powinieneś się cieszyć, że pracuje. Wykrzywiłem usta w imitacji uśmiechu, chcąc zachować resztki profesjonalizmu.
- Trzy duże piwa, poproszę. - Odwracając się od niego i sięgając po kufle, przewróciłem oczami i zakląłem, wspominając piękne chwile, kiedy go tu nie było. Nie określił jakie, więc zacząłem nalewać "nasze" firmowe piwo. - Słuchaj, naprawdę mi przykro z powodu tych drzwi - A mi z powodu twojego idiotyzmu. - Więc gdybyś mógł mi powiedzieć do którego piwa naplujesz? - Mimowolnie wypuściłem szybciej powietrze, to mu się udało. - Pozostałe dwa są dla moich znajomych, wolałbym ich nie pomieszać.
- Do tego drugiego. - Postawiłem kufle przed chłopakiem, polewając sobie rękę piwem. Kurwa. - Smacznego. Polecam udka z kurczaka w sosie barbecue, są w happy hours dzisiaj. - Zmusiłem się do sztucznego uśmiechu, widząc przechodzącą za nim kelnerkę. Posłała mi szeroki uśmiech i cmoknęła w powietrzu, kierując się w stronę jednego ze stolików. 
Chłopak zabrał piwa i zniknął w tłumie, idąc do swoich znajomych. 
- Oby Ci te jebane udka z kurczaka stanęły w gardle, idioto jeden. "Trzy duże piwa poproszę" - przedrzeźniłem go, wycierając agresywnie blat po resztkach piwa. - A spierdalaj kurwa. - Wyrzuciłem chusteczki do kosza, z nadzieją że ta noc minie mi wystarczająco szybko i bez nerwów. 
Ludzie przewijali się przy barze, przez dwadzieścia minut jakiś pan opowiadał mi o swoim synu, który wyjechał kilka stanów dalej, i nie chce go odwiedzać. Normalnie pewnie ciągnąłbym konwersację, ale w głowie wciąż miałem scenę, jak azjata dostaje ode mnie w twarz.
Nie byłem już pewien, czy zrobiłem dobrze, czy po prostu mam problemy z panowaniem nad emocjami, ale zasłużył. Na wspomnienie mojego wybuchu złości, trochę się uśmiechnąłem. Prawdopodobnie stojąc przy samochodzie i wyklinając kogoś przez telefon wyglądałem jak wkurwiony, plujący Pingu. 
Zmęczenie dało mi się chyba we znaki, bo rozśmieszyło mnie to okropnie, i widząc po raz kolejny azjatę przy barze, parsknąłem śmiechem w jego stronę. Nie było to zbyt profesjonalne, ale nie wytrzymałem, i opierałem się dłonią o blat, wciąż zwijając się ze śmiechu.
Brwi chłopaka powędrowały do góry, widząc mój histeryczny atak głupawki. 
- Przepraszam. - Wykrztusiłem, gdy już się opanowałem. - Co mogę podać? - Dodałem, obserwując go uważnie. Za jego plecami stała prawdopodobnie dwójka jego znajomych. 
Dziewczyna zamówiła malinowe whisky, a chłopaki znów wzięli piwa. Kufle, które położyli przede mną, po chwili znów były pełne piwa. Zabrałem się za przygotowywanie drinka dla dziewczyny, w międzyczasie lustrując wzrokiem azjatę.
- Słuchaj, wciąż uważam, że powinienem był mocniej Ci przywalić. - Spojrzałem na niego zirytowany. - Ale zamiast tego wpadniesz ze mną na warsztat i zrobisz ze mną z drzwiami. - Wlałem napój do szklanki i spojrzałem na dziewczynę. - Na koszt baru. Ale piwa liczę normalnie, za Impalę. - Uśmiechnąłem się w jej stronę, czując palący wzrok dwójki chłopaków. 


Zeya? ;)





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.