Dziewczyna stała w miejscu, patrząc na odbiegającego rudzielca jak na ducha.
- Nie gap się tak na mnie tylko łap konia - rzuciłam, samej nic nie robiąc w tym kierunku. Stałam z założonymi rękoma i czekałam.
- Nigdy bym na to nie wpadła, brawo za inteligencję - odparowała, łapiąc za kantar i uwiąz swojego kuca, i szybkim krokiem oddaliła się ode mnie. Podążałam za nią, zapewne tylko po to, by być świadkiem jej nieuniknionej porażki.
- Tanz! – zawołała, długo przeciągając ostatnią literę jego imienia. W odpowiedzi kucyk zakwiczał, jakby go zażynali. Wzdrygnęłam się lekko, nie dość że rude to jeszcze okropnie brzmi. Stał po naszej stronie, zaraz przy pastwisku na którym był mój prywatny pomiot Szatana. Dia opierała się przednimi nogami o górne żerdzie płotu i próbowała upierdolić Tanzera. Nie przeszkadzałam jej w jakże interesującym zajęciu. Gwizdnęłam cicho, żeby zwrócić na sobie uwagę mojej klaczy. Dia ignorowała mnie, zapewne specjalnie.
- Tanzer! - wydarła się Olivia. Nawet Sylvia by jej pozazdrościła takiego głosu. Kuc podrzucił rudą czaszką i obrócił się na zadzie. Wystrzelił do przodu, niczym ruda kula armatnia, emanująca wszelkim złem tego świata. Olivia dość gwałtownie usunęła mnie z drogi małego szatana, i sama zarobiła od niego zadem. Cała reszta potoczyła się dość szybko. Dziewczyna chwyciła Tanzera za grzywę i pociągnęła go na ziemię.
- Boże, żyjesz? - zapytałam, wyciągając do dziewczyny rękę, którą jednak Olivia zignorowała. W kilka chwil założyła kucykowi kantar.
- Ruszam się i oddycham. Twoje pytanie było całkowicie nielogiczne. - syknęła przez zęby, widocznie zirytowana. Wstała, ciągnąc za sobą małego szatana, zaczęła powoli iść w stronę stajni. Stałam w tym samym miejscu już dobre kilka minut. Zamordowałam wzrokiem swojego konia, który jak gdyby nigdy nic zaczął się tarzać. Wstała i z dziką satysfakcją znowu zaczęła się panierować. Cała. I ja mam tę cholerę wyczyścić.
~*~
Otworzyłam drzwi do siodlarni, i zabrałam sprzęt Dii. To prawdopodobnie jest samobójstwo, ale raz się żyje. Jak coś, to po prostu skończę z połamaną ręką i opętanym koniem. Weszłam do boksu kotleta, i przywiązałam ją krótko. Oczywiście obraza majestatu, bo nie dostała cukierka na dzień dobry. Po dwudziestu minutach torturowania się z jedną stroną, wreszcie mogłam zająć się drugą. Po doprowadzeniu jej do stanu, w którym jest choć trochę podobna do konia, z satysfakcją stwierdziłam, że wcale nie przytyła przez zimę.
- Idziesz jeździć? - huh, Vi, zajebiste przywitanie. Dziewczyna właśnie siodłała konia, więc to raczej pytanie retoryczne.
- Czemu nie? - odpowiedziała pytaniem na pytanie, ale uznałam to jako potwierdzenie. - Hala czy ujeżdżalnia? - dodała po chwili.
- Nie wiem, czy jesteś ślepa, czy co, ale piździ złem na polu. Ja idę na halę. - wzruszyłam ramionami, i zaczęłam siodłać Dię. Klacz była dzisiaj aż nazbyt spokojna. Teoretycznie dopiero drugi raz miałam na niej jeździć "na poważnie". Męczyłam się nieco z poplątanymi wypinaczami, ale koniec końców udało mi się je ogarnąć. Olivia stała przed stajnią ze swoim koniem, czekając na mnie. Wyprowadziłam spiętą kluskę nienawiści przed budynek, i dociągnęłam popręg. Foliowa reklamówka, zwana potocznie mordercą wszystkiego co się rusza, w mniemaniu Dii ją zaatakowała. Szarpnęła się do tyłu, rżąc głośno. Jak tylko przestała rżeć i panikować, położyłam rękę na jej szyi zaczęłam ją uspokajać. Spuściła łeb w dół, i trąciła moją dłoń.
- Może żebyśmy były kwita - zaczęłam, kierując swoją wypowiedź do Olivii - Viktoria jestem. - przedstawiłam się, może niezbyt cudownie, ale przynajmniej dziewczyna znała moje imię. Skinęła głową, i zaczęła iść w stronę hali. Odczekałam chwilę, i delikatnie pociągnęłam wodze, cmokając na klacz.
Oliiv? :3 Wybacz że takie krótkie ;_;
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.