środa, 2 sierpnia 2017

od Rekera cd. Irmy

Od ostatnich wydarzeń minął tydzień. Codziennie trenowaliśmy wraz z Irmą na Luxie i Nefari, z którymi coraz lepiej nam szło. Zaczęliśmy coraz bardziej rozumieć swoje nowe wierzchowce co nas strasznie cieszyło. Wujek Maks zapisał nas na zawody w San Diego w stanie Kalifornia więc nie opuszczaliśmy poprzeczki. Jeśli chodzi o Arrowa i Alkatrasa to nasze biedactwa ciągle były słabe, ale widać było malutką poprawię. Lucas był bardzo dobrym weterynarzem i zwierzęta go bardzo kochały nie co tamtego idiotę! Z tego co słyszeliśmy z jego synem było już trochę lepiej i przeprowadzili się niedaleko nas do kupionego przez wujka dla nich domu. Przed dzień zawodów byliśmy na zakupach gdzie wydaliśmy dużo pieniędzy, ale wujek kazał nam zaszaleć dlatego jakoś się nie oszczędzaliśmy. Między innymi kupiłem Luxowi jasno zielony zestaw z Eskadronu, który pasował mi do niego najbardziej.

Irma też coś kupiła Nefari, ale już w to nie wnikałem, bo z pewnością wiedziałem, że wybrała coś ładnego zresztą przecież to kobieta i one lubią tam te wszystkie kolory!

 Kiedy nadszedł dzień zawodów wyruszyliśmy już o szóstej rano najpierw samochodem by dotrzeć na prywatne lotnisko wujka a potem do Kalifornii. Naszym koniom nie bardzo podobało się podróżowanie samolotem dlatego gdy tylko wyszliśmy myślałem, że będą wariować ze szczęścia. Jak szło się domyślić wraz z moją ukochaną Irmą całą drogę przespaliśmy dlatego nie mieliśmy pojęcia co mogły wyprawiać nasze kochane koniska, ale na szczęście krzywdy sobie nie zrobiły i to jest najważniejsze! Na miejscu byliśmy o dziewiątej więc mieliśmy jeszcze trzy godziny przed rozpoczęciem zawodów. Jako iż byliśmy już w strojach jeździeckich postanowiliśmy przetestować, niektóre przeszkody na co nam pozwolono więc szybko osiodłaliśmy swoje wierzchowce i wykonaliśmy kilka skoków próbnych. Wszystko poszło bardzo ładnie i gładko dlatego pochwaliłem Luxa, któremu dałem też kosteczkę cukru w nagrodę za ładne skoki i ruszyłem w stronę wyjazdu z parkuru. Wiele osób na nas patrzyło takim wzrokiem jakby chcieli nas zamordować co mnie strasznie dziwiło, bo przecież nic złego nie robiliśmy, ale starałem się to ignorować. Zjedliśmy jeszcze jakieś lekkie drugie śniadanie podczas którego dowiedzieliśmy się, że będziemy dzieleni na coś w rodzaju grup! Każdego zawodnika ocenia czwórka jurorów więc było ich tu aż ośmiu i pewnie zrobili to też ze względu na dużą ilość uczestników. Na godzinę przed startem gdy poszliśmy zajmować się dokładniej swoimi końmi doszła do nas wiadomość, iż ja startuję w grupie pierwszej a Irma w drugiej na dodatek mieliśmy te same numery co nas trochę rozśmieszyło. Przegadaliśmy całe przygotowanie Luxa i Nefari a kiedy mieliśmy już iść życzyliśmy sobie zajęcia jak najlepszego miejsca oraz ją pocałowałem.
Jak zwykle moja kolej przyszła bardzo szybko czym się nie dziwiłem i muszę szczerze powiedzieć, że byłem bardzo zrelaksowany a moje serce już nie biło tak szybko z nerwów jak kiedyś. Kiedy podjeżdżałem by ukłonić się jurorom poczułem, że coś wisi w powietrzu, ale chcąc to zignorować poczekałem chwilę na dźwięk startu i ruszyłem na pierwszą przeszkodę czyli stacjonatę, którą przeskoczyłem bez najmniejszego trudzenia się.
 Następny był okser więc skupiłem na nim całą swoją uwagę, ale coś mówiło mi, że ma się zatrzymać, ale to było na nic, gdyż już po chwili Lux się spłoszył a raczej ktoś go spłoszy! Zwierze było tak bardzo wystraszone, że od razu zwróciło mi to kontakt ze światem. Chciałem jakoś zapanować nad ogierem, ale to było na nic, ponieważ już po chwili karus się przywrócił i przygniótł mnie swoim ciężarem. Poczułem taki ból jakby mnie żywcem ze skóry obierano! Przez to, że moja ręka zaplątała się w wodze ogier trochę się jakby to ująć na mnie potarzał? Myślałem, że z bólu umrę... W końcu jednak koń jakoś wstał ciągnąc mnie przez tą głupią rękę przez przeszkodę i przez to właśnie jakoś uwolniłem swoją rękę. Wszystko mnie tak bolało, że myślałem, iż zaraz zejdę. Gubiłem się w oddychaniu i widziałem tylko skrawki jakby takiego filmu. W jednej chwili wdziałem jurorów, później Maks, później ratownicy medyczni. Walczyłem o każdy wdech i nie miałem siły nawet ruszyć palcem u ręki. Dusiłem się... pewnie miałem połamane żebra i na pewno nie tylko to. Kiedy wsiadłem na Franczeska od razu uświadomiono mi, że to sport, który jest ryzykowny, ale ja nie gniewam się teraz na Luxa... Nie miałem pojęcia jaki idiota go spłoszył... Przecież nic złego nie zrobiłem... W pewnym momencie przed oczami zobaczyłem ciemność, ale walczyłem by wrócić do świata żywych.
-------
Irma? :3

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.