czwartek, 15 czerwca 2017

od Viktorii cd. Lalisy

-Dalej!-szepnęłam i wtuliłam się w karą, lśniącą od potu szyję North, popędziłam ją do cwału. Zarzuciła łbem u przyspieszyła. Lodowaty wiatr osuszał moje łzy, mieszane z deszczem. Koło mnie biegła Tenebris, szczekała radośnie, licząc że to zabawa. Ale to nie zabawa. Za nami cwałowała Anne na Mortezie, przed nami widać było mgłę i spłoszonego konia, wbiegającego w białe morze.
Moje dłonie były poparzone od wodzy, kolana bolały mnie coraz bardziej, ale i tak dociskałam łydki i kazałam przyspieszać North. Chwilę potem zrównał się z nami Mortez, może to my zwolniłyśmy, może to oni przyspieszyli, nie wiem. To już kolejny raz, jak Mestano oddala się od nas. Nie miałyśmy szans  jej dogonić, zwolniłam do kłusu, Anne pociągnęła lekko wodze Morteza i po chwili jechała koło mnie.
-Nie poddam się.-powiedziałam chłodno, w stronę mgły.-Nie stracimy Mes. Nie tym razem.-popatrzyłam na kobietę, która chciała już zawracać. Wbiłam w nią wzrok, nie powiem że w wieku 19 lat, powinnam była zachowywać się tak w stosunku do 25 latki.
-Dobrze.-westchnęła-poszukam jej z tobą jeszcze przez dwie godziny, potem wracam.-ruszyła galopem z miejsca, nie byłam jej dłużna i po chwili znów biegłyśmy przez chwilę koło siebie, Anne zmieniła kierunek, tak by objechać jezioro. Ja jechałam leśnym traktem, w nadziei że ją ujrzę. Sekundy zmieniały się w minuty, wszystko mi się dłużyło, mokre włosy lepiły mi się do przemoczonych ubrań. Nie minęła nawet godzina, jak spotkałam wracającego Morteza, ale na jego grzbiecie nie było blondynki. Zsiadłam z North i poprosiłam Tene o przypilnowanie jej, Mortez wyrywał się w stronę Akademii ale ja weszłam z nim krzaki.
-Vika!-usłyszałam głos pełen ulgi. To Anne.-Tu jestem!
-Mam Morteza.-powiedziałam i pomogłam wstać kobiecie, dosiadła z trudem swojego konia, nie włożyła jednej nogi odpowiednio w strzemię, gdy chciałam ją poprawić, ona tylko pokręciła głową.
-Wracam do Akademii.-powiedziała i ruszyła kłusem w stronę naszego miejsca pobytu, wysiadywała kłus co było do niej niepodobne. Zmierzałam z powrotem do mojej klaczy i Tene, stały tam i wąchały się wzajemnie, uśmiechnęłam się.
-Chodźcie, trzeba znaleźć Mestano.-chwyciłam wodze w dłoń i dosiadłam karej klaczy, zarzuciła głową, pogłaskałam ją by choć trochę ją uspokoić. Gdy galopowałyśmy, co chwila uskakiwała w bok, bała się. Co jest? Pomyślałam i wróciłam do uważnego obserwowania śladów, widać było wgniecenia w kształcie kopyt, nie wyglądały na ślady kutego konia więc szłyśmy w dobrą stronę. Muszę się pospieszyć, bo zaraz zaleje je deszcz! Moje błękitne włosy odznaczały się w bieli mgły, więc gdy klacz je zobaczy, będzie mogła się spłoszyć. Moje oczy przyzwyczajały się do mroku, zatrzymałam się bo obie nie miałyśmy siły. Była cisza, wprost przerażająca którą przeszyło rżenie konia.
-Mestano!-szepnęłam i spojrzałam gwałtownie na klacz, która uniosła głowę i zarżała  w odpowiedzi, dosiadłam na powrót North i ruszyłam w stronę, z której dochodził dźwięk, wreszcie moim oczom ukazała się ubłocona Mes, była uwalona od błota a jej nogi były porozcinane w niektórych miejscach.
-Chodź kochana...-szepnęłam w jej stronę i wyciągnęłam dłoń ze smakołykiem-co za idiota rozstawia tu linki?!-mruknęłam wściekle i zapięłam karabińczyk o kantar, Mestano stawiała się ale North dodała jej otuchy i ruszyła tym razem do mojej klaczy i psa. Wciąż trzymając uwiąz, podciągnęłam się na mokrym siodle, o mało nie spadając z niego. Ruszyłam stępem, ciągnąc Mes za sobą, kilka razy odskakiwała w bok, ale już nie tak często jak wcześniej. Niezbyt obchodziła mnie pogoda, wiatr uznał chyba "hulaj dusza! Piekła nie ma!" bo co chwila dostawałam liściem lub innym cholerstwem po twarzy. Całą czwórką szłam pod wiatr i deszcz, Tenebris radośnie łapała wszelkie latające przedmioty i inne dziadostwa a potem rzucała nimi i goniła je. Uśmiechnęłam się pod nosem i ruszyłam kłusem, Mes z początku galopowała ale gdy nie udało jej się wyrwać, zwolniła i przeszła grzecznie do tego samego tępa co  ja. W oddali widać było światło, najprawdopodobniej stajnie, obie klacze podniosły głowy, czuły że wracają do domu. Przyspieszyły do galopu, pozwoliłam im na to lecz na dziedzińcu zwolniłam do stępa, zsiadłam z North i zaprowadziłam ją do boksu, gdzie poluzowałam popręg, rozsiodłam ją później. Teraz tylko odprowadzić Mestano, gdy tylko otworzyłam zasuwę, wparowała do boksu i stanęła dęba, machając mi kopytami przed twarzą. Prawie straciłam równowagę ale chwyciłam się żłobu, który Bogu dzięki nie rozwalił się. Odetchnęłam z ulgą i odpięłam uwiąz od kantara klaczy, położyła się na sianie i zasnęła, pogłaskałam ją lekko po chrapach i wyszłam. North miała zdjęty sprzęt, rozejrzałam się i zauważyłam że Mortez nie ma zdjętego ogłowia, sprzęt mojej klaczy zniknął, gdy weszłam do siodlarni ujrzałam blondyna.
-Jason?-szepnęłam a chłopak podniósł głowę.
-To ja zabrałem sprzęt.-uśmiechnął się przepraszająco i wrócił do czyszczenia wędzidła, zabrałam kopystkę i zrobiłam kopyta North. Gdy cała robota była skończona, poszłam się umyć i spać. Jutro szkoła i projekt semestralny. Moje włosy były ubłocone, zresztą jak cała reszta ciała, musiałam się umyć... Odpięłam nóż który zwykle był przywieszony na pasie moich spodni, ale tym razem był  w na udzie. Pas zostawił czerwony ślad, który powoli schodził. Myjąc głowę nuciłam  sobie piosenki zasłyszane w radiu, nawet nie znałam ich tytułów.  Wcisnęłam się w piżamę i gdy byłam spakowana, poszłam spać. Sprawdziłam czy ktoś do mnie pisał, ale najwidoczniej wszyscy spali. Sama podążyłam do krainy snów, w nadziei na brak koszmarów. Ależ się myliłam...

Widziałam małą brunetkę i przerażonego konia koło niej. To była klacz, utykała, przewracała się. Z oczu dziewczynki lały się łzy, skarogniada klacz słaniała się na nogach, wreszcie upadła. Nie wstawała, dziewczynka rzuciła się na kolana i podniosła jej głowę, kładąc ją na swych drobnych kolankach. Zwierzę zarżało cicho, z oczu brunetki znów polały się łzy. Na podjazd wjechało auto, z kilkoma zwierzętami  w logo. Zapewne weterynarz, z furgonetki wysiadł mężczyzna z apteczką. Małą dziewczynka powiedziała coś, łkając. Mężczyzna uklęknął i obadał klacz, po chwili pokręcił głową a mała wybuchła jeszcze większym płaczem, tuliła głowę klaczy, gdy tamten wstrzykiwał jej coś do szyi. Brunetka pocałowała skarogniadego konia w chrapy i wtuliła się w jej grzywę, płakała i płakała... Wreszcie zwierzę opuściło głowę i zamknęło oczy...

-Gwiazda!-krzyknęłam, budząc się z płaczem, tak dawno mi się śniła... Wyglądałam teraz jak 7 boleści, zaczerwienione od płaczu oczy o czymś świadczyły. Ubrałam się i zabrałam plecak, zmierzając w stronę budynku szkoły, ujrzałam dziewczynę której w życiu nie spotkałam. Zmierzyłam ją wzrokiem i pchnęłam drzwi. Gdy byłam pod klasą, zabrzmiał dzwonek, nauczycielka wpuściła nas do klasy. Tamta usiadła na tyłach, siedziałam od początku roku z tyłu, więc mogłam obserwować ją przez całą lekcje.
-Jako iż zbliża się koniec roku...-tu się wyłączyłam i wertowałam książkę, po chwili ktoś mnie trącił.-... semestralny projekt grupowy. Tak jak mówiłam, podobieram was teraz w pary, w których owy projekt przygotujecie. Forma jest całkowicie dowolna. Macie na to dwa tygodnie.-dokończyła nauczycielka, a mnie zatkało. Nienawidzę robić projektów grupowych. Zaczęła dzielić nas na grupy, słychać było gniewne i radosne pomruki i śmiechy. Popatrzyłam na nową, jej twarz była wykrzywiona w wściekłym grymasie, no cóż. Jak nas dobierze, to charakterami się również dopasowałyśmy.
-Manoban...- to chyba ta nowa, jeżeli się nie mylę. Zastanawiało mnie z kim będzie- Będziesz w parze z.... Embress.
Odszukałam jej wzrokiem i rzuciłam chłodne spojrzenie, dziewczyna odwzajemniła je. Wstałam i niechętnie przysiadłam się do niej.
-Viktoria Embress.-powiedziałam chłodno, Manoban podniosła głowę i patrzyła mi chwilę w oczy.
-Lalisa Manoban.- rzuciła krótko i wróciła do robienia notatek, zabrzmiał dzwonek.
-Jesteś tu nowa?-bardziej stwierdziłam, niż zapytałam, no to się dobrałyśmy.



>Lalisa? c: <

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.