czwartek, 20 kwietnia 2017

od Silvestra cd. Rosalie

-Wszystko załatwione.-powiedziałem zadowolony, po czym wszedłem na padok.
Nagle usłyszałem krzyk Rosalie.
-Rick, błagam, nie!
Chwilę potem zostałem uderzony w twarz, padłem na ziemię oszołomiony nagłym ciosem. Z mojego nosa pociekła krew. Szybko wstałem i uderzyłem chłopaka w rękę, którą zaraz potem mu wygiąłem. Zdaje się, że Rick, warknął z bólu i kopnął mnie w kostkę. Syknąłem cicho, Ros próbowała nas rozdzielić, ale Rick odepchnął ją. W jego oczach widać było wściekłość, zaczął okładać mnie pięściami. Odwzajemniłem mu się tym samym, a Rosalie płakała cicho.
-Proszę, przestańcie…-szepnęła i ukryła twarz w dłoniach.
Rick uderzył mnie po raz kolejny, a ja przewróciłem go na ziemię, z którą szybko także się przywitałem. Vester, co ty robisz…~pomyślałem.
-Stop.-wstałem i ze złością świdrowałem wzrokiem Rick’a.-Ktoś musi być mądrzejszy od tego agresywnego. Uważasz, że sprawiłem, że Rosalie płakała? Spójrz na nią. Spójrz na nią i przypomnij sobie ostatnie kilka minut, kretynie.-warknąłem i odszedłem. Chłopak chciał iść za mną, pewnie żeby się bić, ale Rosalie przytrzymała go za rękaw.
Nie oglądałem się więcej, poszedłem prosto do stajni. Oparłem się o boks Comodo i zamknąłem oczy, odtwarzając w pamięci ostatnie minuty. To jest pieprzony pierwszy dzień~pomyślałem ze złością. Uderzyłem w drzwi boksu, wydały one głuchy odgłos. Niektóre konie skwitowały to podskoczeniem, aby zaraz spojrzeć na mnie jakby z wyrzutem.
-No już, przepraszam.-westchnąłem i wszedłem do boksu Comodo.
Wałach parsknął cicho i spojrzał na mnie z ciekawością. Podszedłem do niego i pogłaskałem po szyi. Kasztan zaczął mnie obwąchiwać, szukał smakołyków. Uśmiechnąłem się pod nosem i wyjąłem ostatni z kieszeni. Ten koń zawsze potrafił mnie pocieszyć, to trzeba mu przyznać. Skoro już u niego byłem, postanowiłem go wyczyścić. Założyłem mu kantar i przypiąłem uwiąz, który przełożyłem przez szyję konia tak, aby luźno zwisał, i wyszedłem z boksu otwierając szeroko drzwi. Wałach od razu poszedł za mną, zatrzymałem się na korytarzu, koń powtórzył czynność. Wziąłem do ręki zgrzebło i zacząłem czyścić Comodo, w pewnym momencie po prostu podszedłem do niego i wtuliłem się w jego szyję. Po chwili wróciłem do czyszczenia, tym razem wziąłem kopystkę i doprowadziłem kopyta do stany czystości. Nagle przyszedł mi do głowy pomysł. W sumie czemu nie~pomyślałem i zamknąłem Comodo w boksie, a sam poszedłem po jego sprzęt. Niedługo potem, wciąż trochę w złym humorze, wyprowadziłem go przed stajnię i ruszyłem stępem. Po odpowiedniej rozgrzewce w tym chodzie zakłusowałem. Jechaliśmy przez piękne pola, od czasu do czasu mijając pojedyncze krzewy. Po kilkunastu minutach kłusa zagalopowałem w spokojnym tempie. Rzuciłem wodze wcześniej związując je, i westchnąłem cicho. Comodo galopował spokojnie, miarowo, chociaż czułem, że chciałby uwolnić energię. Nagle w oddali usłyszałem krzyk.
-Silvester, poczekaj!-krzyknęła Rosalie, galopowała na Angel w moją stronę, cały czas popędzając klacz.
Zatrzymałem więc wałacha i czekałem, aż dziewczyna dotrze do mnie. Gdy to się stało, przez chwilę nic nie mówiąc patrzyliśmy na siebie. Rosalie odwróciła jednak wzrok, a szkoda.
-Możemy...pogadać?-zaczęła.-Naprawdę przepraszam cię za Rick'a... nie chciałam, żeby tak wyszło...
-Spokojnie, przecież to nie twoja wina.-uśmiechnąłem się lekko, a dziewczyna spojrzała na mnie.

>Ros? ^^ <

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.