Wszystko potoczyło się dość szybko. Przerwał nam dzwonek telefonu Colli. Odebrała go, po krótkiej "walce". Przysłuchiwałem się rozmowie, nieco przeszkadzając dziewczynie, dałem sobie spokój, gdy kopnęła mnie w kolano. Uznałem, że nie będę jej irytować, bo nigdy nic nie wiadomo. Wenus wreszcie dostała trochę uwagi. Była jeszcze młoda, więc jakieś podgryzanie mnie po włosach, czy palcach mi nie przeszkadzało. Nicole powoli kończyła rozmowę. Skupiłem się na przyglądaniu się Cynamonkowi. Wenus zainteresował bandaż na mojej ręce, więc po prostu mnie upierdoliła. Rzuciłem wściekle "cholera", i zamordowałem wzrokiem psa. Chwyciłem się za rękę, starając się uśmierzyć ból, chociaż nie wiem co miało dać. Colli podeszła do mnie, po uprzednim skarceniu pomiota szatana. Zamerdała ogonem, próbując się po raz kolejny dobrać do bandaża.
- Bardzo cię boli? - spytała zatroskana.
- Bywało gorzej. - odparłem z wymuszonym uśmiechem. Napierdalało jak cholera.
- Do łóżka, ale już. - rozkazała, i wstała z podłogi, idąc szukać jakiś lekarstw. Przewróciłem tylko oczami, i dalej siedziałem na swoim miejscu.
- Do łóżka leżeć! - powtórzyła, podnosząc głos.
- A co ja pies jestem? - spaliłem dziewczynę wzrokiem.
- A żebyś wiedział - wystawiła mi język. Westchnąłem, nie było po co się kłócić. Posłusznie wstałem, i poszedłem do łóżka. Dała mi jakieś leki przeciwbólowe do połknięcia. Zapiłem tabletki, i usiadłem nieco inaczej. Nicole wskoczyła na parapet, wlepiając zamyślony wzrok w szybę. Śnieg spadł już w nocy, teraz tylko prószył. Zapadła cisza, którą przerywało tylko jeżdżenie miską po podłodze przez Wenus. Szukała resztek jej śniadania. Wstałem, ignorując wściekłe spojrzenie dziewczyny, wygrzebałem kurtkę z szafy, znalazłem też ciepłe rękawiczki. Zawiązałem glany, i dałem Nicole ubrania. Dziewczyna patrzyła na mnie jakbym oszalał, ale ubrała kurtkę i narciarskie rękawiczki.
- Bez ciepłych skarpetek nie pójdziesz. - uznałem, zabierając jej buty. Przewróciła oczami, i założyła jakieś cieplejsze. Zaakceptowałem ich "stan" i dopiero wtedy oddałem obuwie. Założyła je, za ten czas ubrałem Wenus i zapiąłem jej smycz. Labrador był zadowolony, z faktu ze idziemy na spacer. Przepuściłem Colli w drzwiach, i zamknąłem je za nami. Wenus już zaczęło odwalać, w sumie to pierwszy raz widzi śnieg. Wyszliśmy na pole, szatynka uformowała kulkę ze śniegu i rzuciła nią we mnie. Odwzajemniłem jej się tym samym, otrzepała się ze śniegu. Brązowa kupa tłuszczu, zwana Wenus aportowała za śnieżkami i wracała z fochem, gdy nie znajdywała ich. Toczyliśmy bitwę na śnieżki jeszcze przez chwilę, dopóki nie stwierdziła że jej zimno. Przytuliłem ją, i zawołałem psa.
- No chodź tu, Sznyclu von Fałdo. - pogłaskałem kluchę za uszami, usłyszałem za sobą parsknięcie, i śmiech Nicole. - No co? - zapytałem dziewczyny, jak tylko przestała się śmiać. Wzruszyła ramionami, wciąż się szczerząc. Przewróciłem oczami, dobra, jak chce mieć głupawkę, to niech ma.
- Chcesz jechać na łyżwy? - zadałem jej pytanie, popatrzyła na mnie jak na pojeba.
- Ale.. jak ty będziesz jeździł z tą ręką? - odpowiedziała pytaniem na pytanie.
- Spokojnie, aż taką ciotą nie jestem. - zaśmiałem się, i odniosłem Sznycla, oficjalniej Wenus. Od kiedy Colli jeździ na łyżwach? Spakowała rzeczy, i stwierdziła że możemy jechać. - Chcesz prowadzić? - zapytałem, wyjmując kluczyki z kieszeni. Potwierdziła, rzuciłem jej je i wróciliśmy na parking. Z tego co słyszałem, miała swoje auto, szybko zrobiła prawko. Rozmowy zagłuszyło radio, milczałem, nieco zdziwiony jej zachowaniem. Coś stało się podczas tamtej rozmowy? Martwiłem się o dziewczynę, zwłaszcza po tym, że była fochnięta o moje lekarstwa. Dojechaliśmy do centrum miasta. Nicole trzasnęła drzwiami, i rzuciła mi kluczyki. Szedłem koło niej, rozglądając się za lodowiskiem, czy co to tam było. Poczułem, jak chwyta mnie za rękę i splata nasze palce. Uśmiechnąłem się do siebie, może jednak nie była zła na mnie?
Colli? Wena chyba zniknęła ;-;
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.