czwartek, 18 stycznia 2018

od Sama cd. Mayi

Dziewczynie nieco się przysnęło, w sumie, co się jej dziwić. Nie wiem po jaką cholerę chciała ze mną jechać. Dość niewygodnie prowadziło mi się jedną ręką, ale jakoś musiałem przeżyć. Przed nami jakiś samochód zahamował gwałtownie, zatrzymałem się, modląc się by nie wjechać mu w tył.
- Kurwa, co za typ! - wykrzyknąłem. Maya westchnęła, wyrażając całe swoje niezadowolenie. Staliśmy przez chwilę, i mnie i blondynie się spieszyło, kierowcy za nami trąbili zirytowani. Przewróciłem oczami.
- Sam... tam coś się dzieje. - powiedziała, spoglądając na ludzi którzy łazili przed autem. Wypięła pas i wyszła z samochodu. Bez większego namysłu, zrobiłem to samo. Podążałem pospiesznie za dziewczyną, przed autem leżał pies, broczący we własnej krwi. Maya wyglądała na zasmuconą, również się martwiłem. Dwie dziewczyny kucały nad brązowym labradorem, zanosząc się płaczem. Zamrugałem oczami, i przyjrzałem się dokładniej. Jego tylna łapa wyglądała jak żywcem wyjęta z horroru. Ona nawet nie była złamana, ona była zmiażdżona. Wzdrygnąłem się lekko, taki widok nie należał do przyjemnych. Blondyna odwróciła się na pięcie, i poszła do auta. Przyglądałem się całemu zajściu, ale szybko zrezygnowałem. Gapiów było już wystarczająco dużo. Wróciłem do pojazdu, Maya siedziała w aucie, czekając na mnie.
- Musisz objechać... - stwierdziła niepewnie. Odpaliłem silnik, i bez słowa objechałem auto. Trasa mijała nam bezproblemowo, i w milczeniu. Maya wpatrywała się w jakiś nieokreślony punkt, a ja skupiałem się na drodze.

***

Wyszliśmy z auta, szybko idąc do akademika.
- Ja już pójdę, muszę zająć się zwierzakami. - pożegnała się dziewczyna. - Do zobaczania!
- No okej, na razie - odparłem, nie wiedząc samemu, co sądzić o tym wszystkim, co dzisiaj się odwaliło. Już wiedziałem, że te kilka najbliższych tygodni będzie należało do najgorszych w moim  życiu. Nie mając lepszego pomysłu na egzystencję, polazłem do boksu Noctisa. Oburzony prychnął, bo nie dostał marchewki. Przewróciłem oczami, i pogłaskałem go zdrową ręką. Ogier krążył po boksie, nie ciesząc się z mojej obecności. Ignorowałem jego fochy, zaszedłem po szczotki i zacząłem czyścić bułanka. Odpuściłem sobie czyszczenie mu kopyt, bo jedną ręką to ja tego nie zrobię. Klucha po prawie godzinie była gotowa, z "dumą" oglądałem efekty, które znikną w przeciągu pięciu minut. Założyłem mu ciemną derkę, i usiadłem sobie na sianie. Wyjąłem telefon z kieszeni, i odplątałem niezdarnie słuchawki. Włączyłem jakąś muzykę, i pogłaskałem Noctisa po chrapach. Co on ma, do kładzenia się przy mnie? Leniwa klucha. Uznałem w myślach, jednak wcale mi to nie przeszkadzało. Wręcz przeciwnie, lubiłem go jako takiego "aniołka". Nie przeszkadzało mu to, że jestem nieco za blisko, niż toleruje. Usłyszałem jak znana mi dziewczyna, Colli rozmawia ze swoim koniem. Uśmiechnąłem się, i wyszedłem z boksu, będąc obserwowanym przez Noctisa. Wszedłem do boksu, gdzie Nicole zdążyła osiodłać wierzchowca.
- Chcesz pojechać w... - przerwała, spoglądając na gips. Wzruszyłem ramionami, udając że mi to obojętne. Cholernie chciałem pojechać z Colli w teren, zwłaszcza że teoretycznie jestem teraz uziemiony.
- Nie szkodzi, za trzy tygodnie zdejmuję. - odparłem, odsuwając się Colli. Dosiadła zręcznie wierzchowca, i ruszyła stępem. Odprowadziłem ją do drzwi, pożegnałem się i wróciłem do bezcelowego monologu z bułankiem.
-Witam ponownie, Sam. - usłyszałem za sobą serdeczny śmiech. Domyśliłem się, że to Maya. Popatrzyłem na nią, nieco zdezorientowany jej pojawieniem się tutaj. Przywitałem się z dziewczyną, która miała przy sobie istne zoo. Że jej się chce męczyć z takim... czymś. Weszła do boksu Irama, za pewne po raz kolejny. Odszukałem gdzieś w skrzynce lonżę, otworzyłem boks kluchy, i podpiąłem sprzączkę. Maya wyjrzała z boksu, nieco zdziwiona że jeszcze żyję. Noctis parsknął, podbijając do konia dziewczyny. Skarciłem go, i poszedłem na ujeżdżalnie. Wydłużyłem lonżę, i cmoknąłem. Poderwał się do kłusa, nieco rozochocony. Przewróciłem oczami, i kazałem mu zwolnić. Bez jakichkolwiek smakołyków, lub marchewek nie mam co liczyć na udane ćwiczenia. Szedł żwawo, i nie miał zamiaru odwalić nic głupiego. Zarżał przeciągle, gdy ze stajni wyszła Maya, ze swoim małym zwierzyńcem. Przeszedł do stój. Zacmokałem, i poprosiłem go, by przeszedł do kłusa. Jak to on, uznał że szaleńczy galop na złamanie karku to kłus. Szarpnąłem go, zmuszając do zwolnienia. Pochwaliłem Noctisa, jak tylko udało mu się ogarnąć że istnieje coś pomiędzy stępem i galopem. Dziewczyna oparła się o żerdzie, i przyglądała czemuś, co śmiałem nazwać pracą z ziemi. Kaleczyłem to określenie jak tylko mogłem, bo z jedną ręką w gipsie i porąbanym koniem, nie można by tego nazwać pracą. 
- Pomóc ci w czymś? - zapytała, głaszcząc psa.
- W sumie, to możesz go przegalopować na obie strony. Mam go chwilowo dość. - odparłem, nieco speszony że muszę prosić o pomoc Mayę, i nie mogę zrobić tego samemu.

Mayya? :> Wybacz że krótkie T^T

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.