piątek, 19 stycznia 2018

od Beauregarda cd. Viktorii

Viktoria usiadła na moim łóżku.
- Ktoś tu się boi jeziorek, czy ducha zobaczyłeś? - zapytała. Wbiłem w nią wzrok, z całych sił próbując się opanować, co raczej mi nie wychodziło, ale co się dziwić.
- Możesz dać mi łaskawie spokój? - odparłem, patrząc z niezmierzoną irytacją, jak kręci głową z szerokim uśmiechem.
- Oczywiście że nie! Powiedz mi proszę, że rozryczałeś się w pierwszy dzień! Biedny Szczyl, może trzeba było zostać w domu? A może zadzwonisz do braciszka albo siostrzyczki i się pożalisz, jaka to Tori jest zła? - Zacisnąłem mocno zęby na wspomnienie o bracie. Znałem ją niecały dzień, a już  nienawidziłem jak nikogo innego na świecie.
- Wyjdź - wycedziłem. - Wyjdź. Co, do drzwi nie trafisz? - warknąłem.
- Ty już się tu tak nie wywyższaj, szczylu. Idę, nie będą czasu marnować. Miłego płakania czy coś. - Wstała, odwróciła się i wyszła, nie zapominając o trzaśnięciu drzwiami. Odetchnąłem głęboko i zamknąłem drzwi od środka na klucz. Łzy spłynęły po moich policzkach, a wątpienie, czy na pewno dobrze zrobiłem, wyjeżdżając z Finlandii, było coraz silniejsze.
                                                                        ***
Szedłem wielkim korytarzem, mijając tłumy osób. W jednej ręce ściskałem pasek plecaka, w drugiej zaś nerwowo bawiłem się ukrytą pod długim rękawem szarego swetra. Powtarzałem sobie w myślach numer sali, w której miałem mieć pierwszą lekcję w tej szkole - matematykę. Sala numer cztery, sala numer cztery... Dotarłem na właściwe miejsce i ukradkiem rozejrzałem się po ludziach, z którymi miałem spędzić najbliższe kilka lat życia. Nie zauważyłem wśród nich Viktorii, może nie przyjdzie dziś do szkoły. Oby. Westchnąłem cicho i usiadłem przy ścianie, jak najdalej od mnóstwa śmiejących się osób. Krótkotrwały, głośny i niezwykle irytujący dźwięk przerwał moje niezwykle ambitne zajęcie, jakim było bawienie się kostką. Wstałem i poczekawszy, aż inni wejdą, z korytarza przeniosłem  do jasnej, pomalowanej na zielono sali z wielkimi oknami. Szybko udałem się do ostatniej ławki przy ścianie. W klasie wciąż panował hałas; wszyscy gadali jak najęci, zupełnie jakby nie dostrzegali siedzącej za nauczycielskim biurkiem drobnej, siwowłosej kobiety, która obserwowała uczniów ze zrezygnowaniem i stopniowo narastającej w niej irytacją. Po chwili, kiedy miała już dość, odchrząknęła głośno, a gdy to nie pomogło, walnęła książką w biurko. Wszystkie oczy, łącznie z moimi, zwrócone były teraz na nią. Pokiwała głową zadowolona z ciszy, jaka zapanowała wreszcie w sali. Zaczęła sprawdzać listę, brakowało kilku osób.
 - ... Viktoria Embress - kontynuowała wyczytywanie kolejno osób, a gdy Viktoria się nie odezwała, uniosła wzrok znad dziennika i obiegła wzrokiem klasę. - Embress. - powtórzyła. Po braku uzyskanej odpowiedzi wpisała coś w dzienniku i sprawdzała dalej. - ... Beauregard Passenger.
 Drugie imię też - pomyślałem.
- Jestem - powiedziałem cicho, a oczy wszystkich zwróciły się na mnie. Po klasie przebiegł szmer, a ja wbiłem wzrok w ławkę i zacisnąłem palce na długich rękawach swetra.
 - Ach tak, zapomniałam o tobie zupełnie. - Matematyczka zaśmiała się krótko, z trudnością wymusiłem uśmiech. - Do waszej klasy dołączył Beauregard Passenger. - Szmery w klasie nagłośniły się. - Bear, wyjdź na środek, powiedz coś o sobie. - O nie. Nie, nie, nie.
Pokręciłem słabo głową, na co kobieta uniosła brwi i pokiwała głową.
 - Zawsze, gdy ktoś dołącza, musi wyjść na środek i powiedzieć chociaż kilka słów. Ciebie też to nie ominie, klasa chce o tobie coś wiedzieć, prawda? - Głośne i zgodne "Tak!", jakie rozległo się po pytaniu nauczycielki, bynajmniej nie ośmieliło mnie w żadnym stopniu.  - Szybciej - Powiedziała, wwiercając się we mnie wzrokiem. Miałem ochotę zniknąć. Po prostu zniknąć.
 Zacisnąłem palce na rękawach i zagryzłem zęby. Wiedziałem, że mi nie odpuści - musiałem iść na ten cholerny środek. Powoli odsunąłem krzesło i wstałem, czując na sobie wzrok większości obecnych tu osób. Na drżących nogach wyszedłem na środek i mimo woli wbiłem spojrzenie w podłogę, która nagle stała się niezwykle interesująca. Na tyle interesująca, że wolałem nawet być nią, byleby nie musieć stać przed tyloma osobami.
 - Czekamy - przypomniała nauczycielka. Skinąłem pomału głową.
 - Nazywam się... - zacząłem i szybko zamilkłem, przerażony tonem własnego głosu. Odchrząknąłem cichutko. - Beauregard Heath Passenger... przyjechałem z Finlandii.
 Spojrzałem w panice w stronę nauczycielki, która skinęła głową i uśmiechnęła się lekko. Zrobiłem parę kroków w stronę swojej ławki, kiedy usłyszałem, że ktoś wchodzi do klasy.
 - Embress, Embress... - westchnęła siwowłosa. - Nic już nie mów. Usiądź z... - zastanawiała się chwilę. Nie, nie, nie, nie. Nie. Szybko usiadłem na miejscu, ale najwidoczniej spóźniłem się. Jej wzrok spoczął na mnie. - Beauregardem. -  Saatana, no chyba nie... Jęknąłem w duchu i odsunąłem się na brzeg ławki. Viktoria podeszła, wrzuciła plecak na biurko i wyjęła z niego książki.
 - Też się cieszę, że cię widzę, szczylu - Uśmiechnęła się jadowicie i jak gdyby nigdy nic rozsiadła się na krześle. Zignorowałem cudowne słowa powitania i zacząłem miętosić w ręku drugi rękaw.
 Popatrzyłem na miejsca przede mną - były puste. Szybko wziąłem swoje rzeczy i przesiadłem się, nie unikając szmerów i szeptów ze strony klasy. Nauczycielka przerwała na chwilę to, co mówiła, i zmarszczyła brwi, zobaczywszy, że się przeniosłem.
 - Viktoria, nie lubicie się z Bearem? - zwróciła się do dziewczyny, a ja w duchu błagałem tylko, żeby zajęła się lekcją.



Viktoria?



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.