środa, 17 stycznia 2018

Od Mayi cd. Sama

Sam wyszedł z gabinetu i bez słowa ruszył w kierunku kolejnego pomieszczenia. Szłam za nim, do czasu gdy doszliśmy. Nie było żadnej kolejki, więc Sam zapukał trzy razy i wszedł do środka. Na ułamek sekundy usiadłam na krześle, by za chwilę wstać i pójść do automatu. Był przy ścianie, więc szybko się uwinęłam. Włożyłam dwa złote, po czym wyjęłam zakupiony sok. Zaczepiła mnie pielęgniarka, prosiła bym pomogła jej zanieść segregatory z jakimiś dokumentami. Nie były ciężkie, dzięki czemu zaniesienie ich do recepcji zajęło nie więcej niż dwie minuty. Wracając napiłam się soku. Buteleczka była mała, więc sok szybko się schodził. Usłyszałam trzaśnięcie drzwiami, więc dopiłam szybko sok i wyrzuciłam butelkę do kosza, po czym podeszłam do Sama. Oznajmił, że mamy ponownie pójść do gabinetu, w którym byliśmy wcześniej. Kolejka w poczekalni była nieco dłuższa, jednak lekarz zawołał nas jako trzecich. Tym razem obydwoje weszliśmy do gabinetu. Nieco przy kości mężczyzna siedział za biurkiem, wypełniając jakieś dokumenty. Sam podał mu zdjęcia z prześwietlenia. Lekarz przez chwilę je oglądał, by po chwili pokazać nam jedno miejsce. Oświadczył, że kość nie jest złamana, tylko pęknięta. Sam z początku wyglądał na przerażonego, jednak potem na jego twarzy pojawił się zawód. Chłopak cicho jęknął, a zaraz potem zaczęli zakładać mu gips stwierdzając, że za trzy tygodnie ma przyjechać na zdjęcia. Widząc jak lekarz wstaje, zrobiłam to samo, podchodząc do drzwi. Sam pokiwał w odpowiedzi głową, po czym oboje wyszliśmy. Auto było pod samym szpitalem, co ucieszyło nie tylko mnie. Niestety radość trwała krótko. Wsiedliśmy do samochodu, Sam miał już odpalić samochód.
-Kurwa! -rzucił wściekle, spojrzałam na niego ze zrozumieniem -Jakim ja jestem idiotą. -nie zgadzałam się z tym stwierdzeniem... Sam nie mógł przewidzieć tego, że stanie się to, co się stało. Wyjechaliśmy z parkingu, wjeżdżając na drogę i kierując się do akademii. Kierowca nie był w nastroju, co dało się zauważyć, więc włączyłam radio, by zagłuszyć trochę jego "ciche" przekleństwa. Przynajmniej może rozładować stres i nawyklinać się, bez obaw, że będę go słyszeć. Zaczęłam przysypiać, bądź zagłębiać się w przemyślenia, z czego niestety wyrwało gwałtowne zahamowanie. Jakiś samochód przed nami zatrzymał się w tak niespodziewanym momencie, że prawie spowodował wypadek.
-Kurwa... co za typ! -wykrzyknął kierowca i zatrąbił. Westchnęłam głośno, wyrażając w tym wszystkie swoje uczucia, po czym oparłam głowę o szybę. Auto przed nami wciąż nie ruszało. Zauważyłam rękę Sama wędrującą na klakson, więc zatrzymałam go szybkim"nie". Spojrzał na mnie lekko zdezorientowany.
-Sam... tam coś się dzieje -powiedziałam, obserwując ludzi kręcących się przed autem. Bez dłuższego namysłu rozpięłam pas i wyszłam z samochodu. Nie musiałam przejść zbyt dużej odległości, by zauważyć dwie płaczące dziewczyny. Będąc bliżej dostrzegłam krew...
Czyli coś potrącono...-pomyślałam, po czym wtopiłam się w kilkuosobowy tłum. Na ziemi, w kałuży krwi leżał pies. Brązowy labrador, zapewne dorosły. Zrobiło mi się strasznie przykro, na ten widok. Odwróciłam się, słysząc za sobą kroki. Sam również przyszedł zobaczyć co się stało. Widząc leżącego psa również się zasmucił, jednak jakoś... coś miał w tym wyrazie twarzy. Jakby zobaczył podwójną tragedię. Nie czekając już weszłam do samochodu.
-Musisz objechać...-odparłam, gdy wszedł do auta. Chłopak odpalił silnik i objechał stojący samochód. Ponownie widząc leżące na ziemi zwierzę, poczułam jak łzy napływają mi do oczu. Przetarłam je szybko ręką i wpatrzyłam się gdzieś w dal, czekając aż dojedziemy do akademii.

***

Wyszliśmy za auta, idąc szybko do akademika. Pomyślałam, że czas nakarmić i pobawić się ze zwierzakami, i przy okazji wyprowadzić Rokiego.
-Ja już pójdę, muszę zająć się zwierzakami -powiedziałam do Sama -Do zobaczenia.
-No okej, narazie -odparł i zniknął gdzieś w akademii. Ja chwilę wahałam się, czy aby na pewno lepszym pomysłem nie będzie trening z Iramem, jednak po chwili zdecydowałam, że najpierw zajmę się resztą zwierzaków. Poszłam do pokoju po Rokiego, by go wyprowadzić. Otwierając drzwi przeżyłam chwilowy zawał, gdyż pokój wyglądał jak po napadzie. Pościel leżała na ziemi, jak i kilka książek. To w sumie nie było tym najgorszym... otóż na podłodze leżał zbity dzbanek w kałuży wody, a obok niego... rozszarpana poduszka.
-Roki... coś ty narobił? -zapytałam psa, który wcale nie wyglądał na skruszonego. - Czego my cię uczyliśmy? Przecież... nigdy jeszcze nie zrobiłeś bałaganu... i co ja mam z tobą zrobić? -odparłam załamanym głosem i kucnęłam do rozrabiaki. Wtedy Roki podniósł swoją łapę, stojąc na trzech. Myślałam że chciał ją podać, ale myliłam się. Na podłodze była krew. Czyli się skaleczył.
-Ah, ty łamago! Przepraszam, że mnie tak długo nie było... oj chodź tu. -odrzekłam i usiadłam na łóżku, odgarniając nogami pościel i przywołując psa. Obejrzałam jego łapę, nie zauważając żadnego szkła wbitego w nią, więc przyniosłam z łazienki apteczkę. Był tam potrzebny mi bandaż i specjalna woda utleniona dla zwierząt. Polałam nią zranioną opuszkę i sprawnie, i dokładnie owinęłam psią łapkę bandażem, zawiązując dwa końce.
-Zostań  -wydałam komendę i ponownie odwiedziłam łazienkę, odkładając apteczkę, a wyciągając z szufladki skarpetkę. Musiałam ominąć rozbity dzbanek i rozlaną wodę. Na szczęście Roki nie krzątał się po pokoju. Nagrodziłam go słowami "dobry piesek", po czym z lekkim trudem założyłam mu na bandaż skarpetkę. Pies zajął się teraz obwąchiwaniem, lizaniem i podgryzaniem skarpety, więc mogłam posprzątać pokój. Szybko zgarnęłam szkło szufelką, poukładałam książki na biurku i wytarłam wodę papierem, cudem nie zapychając toalety. Dokładnie obejrzałam podłogę, by upewnić się, że szkła nie ma. Na koniec pościeliłam łóżko, otrzepując pościel, na której na szczęście nie było odłamków dzbanka. Trzeba wyjść z Rokim na spacer. Chód jego był naprawdę śmieszny. Chodził niemal na trzech łapach, unosząc tą ze skarpetką do góry. Zaśmiałam się i pogłaskałam psa po głowie. Fiszka spała, lecz wystarczyło tylko otworzyć szufladę, w której było opakowanie z jedzeniem, by już siedziała na podłodze przy misce. Żadne z zwierząt obecnych w tym pokoju już nie spało (o dziwo Anakin i Nell byli bardzo cicho), więc nakarmiłam wszystkie. Czekając aż Roki i Nell zjedzą, przejrzałam wiadomości od rodziców i na parę odpisałam. Widząc że kończą, wyciągnęłam z szuflady dwie smycze i stanęłam przy drzwiach. Roki podbiegł do mnie, radośnie merdając ogonem. Przypięłam smycz do jego obroży i wyciągnęłam Nell z klatki. Czas na spacer z dwoma pupilami. Założyłam kunie szelki, do których przypięłam smyczkę, po czym wyszłam z pokoju. Nell tuż po zamknięciu drzwi wskoczyła mi na ramię i tam została. Roki kilka razy stawał na tylnych nogach, by powąchać kunę. Wyszliśmy na podwórko, mało uczniów tam było. Pies już spokojnie chodził w skarpetce, nie musiałam się też obawiać, że pobiegnie za innym psem niszcząc sobie opatrunek. Widać tak bardzo chciało mu się załatwić, że zrobił to już za pierwszym krawężnikiem. Zaraz potem również w krzakach. Wiedziałam, że zrobił wszystko co trzeba, więc poszłam z nimi do stajni. Dawno nie widzieli Irama. Wchodząc do stajni bardziej skupiłam się na szukaniu boksu Irama... znów. Gdy go dostrzegłam, zauważyłam chłopaka, z którym byłam jeszcze dziś w szpitalu. Pogłaskałam konia po chrapach,dając zwierzakom dostęp do obwąchania go. Nell schowała się za moją głową, a raczej wtuliła w szyję, mając tylne nogi na moim prawym ramieniu, a przednie i pyszczek na lewym. Pogłaskałam ją po pyszczku i poluzowałam nieco smycz. Dopiero po chwili spostrzegłam dziewczynę, wyjeżdżającą na srokatym koniu. Sam pożegnał się z nią, gdy ta opuściła stajnię, po czym podszedł do boksu Noctisa.
-Witam ponownie, Sam -zaśmiałam się, a ten rozproszony odwrócił się, jakbym pojawiła się znienacka.

>Sam? :> Tak, wiem... brak weny = złe i krótkie opo xD

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.