czwartek, 7 grudnia 2017

od Triss

Wracałam właśnie z treningu z Amorem, zmęczona, ale zadowolona z naszej pracy; poskakaliśmy troszkę, co prawda jeden ze skoków skończył się moim bliskim kontaktem z podłożem, mimo to byłam usatysfakcjonowana tym treningiem. Na moje dobre samopoczucie składał się też fakt, iż było dopiero południe, a pogoda była naprawdę ładna. Uśmiechnęłam się pod nosem i włożyłam do uszu słuchawki, włączając piosenkę Just keep breathing zespołu We The Kings. Dobrze znany mi tekst utworu przenikał przez moje ciało, docierając bez problemu do duszy.
When heaven seems so far away
And dreams are just a memory
Without the dark the light won't show
Remember that you're not alone
Kochałam tą piosenkę, jej tekst, melodię, przekaz. To był jeden z tych utworów, których ile razy byś nie słuchał, za każdym razem tak samo zatapiasz się w ich całości.
When heaven seems so far away
And dreams are just a memory
When love is all too hard to hold
Just take a breath and let it go
Usiadłam na trawie, nie chcąc, aby ta piosenka kiedykolwiek się skończyła. Chwytałam garściami ostatnie słowa utworu, doskonale zdając sobie sprawę, że za kilkanaście sekund się skończy. Chwilę po zakończeniu piosenki, kiedy przebierałam w mojej playliście, szukając kolejnej, podeszła do mnie pani Peek. Szybko wyjęłam słuchawki z uszu i schowałam telefon do kieszeni.
- Dzień dobry - przywitałam się pierwsza i wstałam z trawy, przy okazji nieznacznie otrzepując się z piasku.
- Dzień dobry, Triss - odparła z uśmiechem kobieta. - Ładna dziś pogoda, prawda? - Jej wzrok utkwił na chwilę w pastwiskach, na których spokojnie pasły się konie.
- Ano ładna - odwzajemniłam uśmiech, w duszy błagając, aby nie zapadła niezręczna cisza. Jednocześnie zastanawiałam się, po co tak naprawdę kobieta do mnie podeszła; nie oszukujmy się, nie marnowałaby czasu na pogaduszki o pogodzie. Zwłaszcza ze mną.
- Mam sprawę - zaczęła.  Skinęłam głową, dając jej znać, aby kontynuowała. - Wiesz, moja znajoma prowadzi hodowlę koni holsztyńskich. Ma aktualnie ciężarną klacz, która ma się wyźrebić jakoś niedługo. Problem w tym, że ostatnio sporo jej stajennych się zwolniło, więc nie ma kto zajmować się klaczą, a potem nowo narodzonym źrebakiem. Pomyślałam, że może chciałabyś pomóc? Musiałabyś jeździć dwa razy dziennie do klaczy, ze źrebakiem jeszcze się zobaczy. Hodowla nie jest daleko - Spojrzała na mnie wyczekująco.
- Właściwie to czemu nie... - Odparłam, zastanawiając się nad propozycją. Zupełnie zresztą niepotrzebnie; wiedziałam, że i tak a) nie umiałabym odmówić; b) wizja kontaktu z maluchem była zbyt kusząca. - Od kiedy bym zaczęła?
- Od dzisiaj - przyznała pani Peek. Nie ukrywam, trochę mnie to zdziwiło, ale pokiwałam tylko głową.
- Dobrze... jak mam tam dojechać? Jak się nazywa hodowla? - zapytałam dość niepewnie.
Dyrektorka podała mi wszystkie potrzebne informacje. Dzisiaj miałam być tam  na osiemnastą. Kobieta podziękowała mi i odeszła pospiesznie w stronę biura. Uśmiechnęłam się pod nosem i poszłam do swojego pokoju w celu zrelaksowania się i przygotowania do podróży. Założyłam najcieplejszą bluzę, jaką znalazłam, po czym poszłam po kakao i w między czasie włączyłam jakąś piosenkę. Z cierpliwością obserwowałam podgrzewające się mleko, nie pozwalając sobie nawet na chwilę nieuwagi - miałam już na sumieniu wystarczająco dużo wylanych porcji mleka, a tym razem potrzebowałam kakałka w trybie natychmiastowym. Po niekrótkim dość czasie zdjęłam garnek z kuchenki i przelałam mleko do kubka, do którego uwcześniej nasypałam odpowiednią ilość proszku, za pomocą którego powstawał najlepszy napój na świecie. Z uczuciem satysfakcji i spokoju w duszy delikatnie zamieszałam w kubku, po czym ostrożnie podniosłam go do ust i wypiłam trochę. Usiadłam na kanapie, przełączyłam muzykę na spokojniejszą i przymknęłam oczy. W tamtej chwili nie chciało mi się kompletnie nic, nawet wstać i przejść dwóch metrów, co dopiero jechać do hodowli oddalonej pierdyliard kilometrów ode mnie. Westchnęłam i opatuliłam się kocykiem, uważając aby nie wylać kakałka.
Te parę godzin, jakie miałam do wyjścia, minęły szybciej, niż się spodziewałam. Czułam spore podekscytowanie na myśl o spotkaniu klaczy, która nosi w sobie życie podwójnie. Wzięłam podręczne rzeczy i wyszłam, kierując się od razu w stronę bramy wyjazdowej z Akademii. Wiał przenikliwy wiatr, który sprawił, że mimowolnie skuliłam się i objęłam się rękami. To tylko trochę do przystanku ~ pomyślałam pokrzepiająco i zebrałam się w sobie. Zaraz minie zimno. Właściwie to miałam rację - już po paru minutach dotarłam na przystanek. Zaczynało się robić ciemno, co bynajmniej mnie nie pocieszało. Podbiegłam trochę, widząc przystanek niedaleko mnie. Jak się okazało, przybyłam na niego idealnie, bo chwilę później podjechał autobus. Wsiadłam do niego, z lubością napawając się ciepełkiem. Jechałam niecałe piętnaście minut, jedną słuchawkę miałam wyjętą z ucha, aby słyszeć głos "lektora" informującego o zbliżającym się przystanku. Wysiadłam i szłam sobie, powtarzając sobie w głowie informacje otrzymane od pani Peek. Kiedy ukazała się przede mną tabliczka z nazwą ulicy Poneville, skręciłam w nią, wypatrując hodowli w tych mrokach. Było mi zimno, ale czułam  narastające podekscytowanie. Do zabudowań dotarłam po paru minutach drogi, co niezmiernie mnie ucieszyło,  gdyż chłód przenikał mnie coraz bardziej. Weszłam przez otwartą furtkę na teren hodowli. Tutaj mrok rozpraszany był przez łagodne, ciepłe światło latarni. Pani Peek mówiła, abym udała się do najbliższego budynku, jaki zobaczę. Spojrzałam przelotnie na telefon, była siedemnasta pięćdziesiąt trzy. Czyli byłam nawet przed czasem - to dobrze. W stajni miał ktoś na mnie czekać. Przyspieszyłam więc kroku, nie chciałam, aby ta osoba czekała. Zatrzymałam się przed stajnią, aby się jej przyjrzeć. Budynek był duży, ale nie za duży - zapewne nie była to jedyna stajnia na terenie. Zbudowana była z betonu, w niektórych miejscach były cegły i deski, co nadawało budowli uroczego, przytulnego wyglądu. Weszłam do środka i rozejrzałam się - z boksów, na których widniały metalowe tabliczki z informacjami o danym koniu, patrzyło na mnie sporo ciekawskich, pięknych pyszczków.
- Ykhm - Łagodne chrząknięcie wyrwało mnie z zamyśleń - ty jesteś Triss, tak?
Szybko odwróciłam się i zobaczyłam przed sobą dość wysoką, uśmiechającą się kobietę. Pokiwałam głową i uśmiechnęłam niepewnie.
- Dobrze. Chodź za mną, poznasz się z Dianą i wszystko ci powiem - Ruchem głowy zaprosiła mnie do podążeniu za nią, co szybko zrobiłam.
Doszłyśmy do boksu siwej klaczy, która patrzyła na nas łagodnie z zaciekawieniem.
- Jestem Emily, to jest Diana - zaczęła blondynka - powinna wyźrebić się w przeciągu tygodnia, dwóch. Nie powinnaś mieć problemu z obsługą, ma cudny charakter. Przyjeżdżaj do niej o osiemnastej i szóstej rano, gdyby coś się działo, dzwoń pod mój numer - podała mi numer. -  Ogólnie opieka obejmuje czyszczenie, karmienie i dobrze by było, gdybyście się przeszły codziennie na halę na jakieś dziesięć minut, coby kobita poruszała się trochę. - Pokiwałam głową, a Emily kontynuowała tłumaczenie mi wszystkiego, po czym podziękowała mi i zostawiła sama z przyszłą matką.
Przywitałam się z klaczą i pogładziłam jej duży brzuch z uśmiechem. Wyprowadziłam ją z boksu i wyczyściłam, zachowując delikatność przy brzuchu. Gdy skończyłam, zrobiłam coś, co zawsze chciałam zrobić - przyłożyłam ucho i rękę do jej brzucha i trzymała tak parę minut, czekając na ruch malucha. W końcu poczułam gwałtowny ruch wewnątrz klaczy. Uśmiechnęłam się szeroko i pogładziłam sierść  Diany.
- To twój maluch, Diiś - szepnęłam radośnie i pogłaskałam ją po mięciutkich, ciepłych chrapach.

Po ogarnięciu Diany czas było wracać do Akademii. Doczłapałam na przystanek, miło wspominając chwile spędzone z klaczą. Czekałam trochę na autobus, a kiedy nadjechał, wsiadłam do niego i usiadłam na pojedynczym siedzeniu przy oknie. Nie było tu za dużo osób, zresztą się nie dziwiłam. Na szczęście nie jechałam długo, bo jedyne, o czym w tej chwili marzyłam, to było łóżko. Wysiadłam z autobusu i szybkim krokiem szłam w stronę Akademii. Szłam po chodniku jak najszybciej, aby jak najszybciej znaleźć się pod szybkim kocem. Moja radość była ogromna, kiedy zobaczyłam bramę Akademii. Szybko weszłam na teren i skierowałam się w stronę budynków mieszkalnych. Jak się zaraz okazało, za szybko.
Gwałtownie wpadłam na kogoś.
- Przepraszam - wykrztusiłam odruchowo i cofnęłam się pospiesznie, chcąc jak najszybciej sobie pójść.
- Okej, okej - Chłopak wzruszył ramionami i rozejrzał się. Światło dochodzące z najbliższej latarni (która i tak była daleko) pozwalało mi zobaczyć tylko jeden szczegół z jego wyglądu; miał dość długie, jak na chłopaka, włosy. - Wiesz, gdzie są pokoje? Ciemno tu jak w dupie - mruknął sporo wyższy ode mnie.
Pokiwałam głową, skrępowana nieco jego obecnością, po czym wskazałam mu kierunek, w jakim powinien się udać.



Tajemniczy panie nieznajomy? Tylko nie rób niezręcznej ciszy, Triszek prosi~








Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.