Szedłem powoli tropem karego ogiera, który nieźle się zapędził, bo tak łatwo znaleźć go nie mogłem. Gdyby nie to że po tym wypadku byłem jeszcze taki obolały to z pewnością za nim bym pobiegł, ale teraz? Teraz czuję się jak żółw albo ślimak! Cieszyłem się tylko z tego, że nikt mnie jeszcze nie widzi, bo nie lubię jak ktoś się nade mną użala... Boże jest lepiej niż po moim przebudzeniu więc nie ma co się smucić. Nie wiem ile czasu krążyłem już w poszukiwaniu swojego wierzchowca, ale kiedy usłyszałem znajome rżenie od razu rzuciłem się mimo ogromnego bólu, który przeszywał moje ciało biegiem w stronę gdzie pochodził odgłos. Po pięciu minutach miałem ochotę wypluć płuca, ale go znalazłem tak znalazłem mojego Luxa! Koń z początku znowu się wystraszył, ale już nie miał gdzie uciekać. Zacząłem się bardzo powoli do niego zbliżać a gdy dzieliła nas odległość pięciu kroków stanąłem i spojrzałem mu prosto w jego oczy. Oczy, w których odczytałem strach i przerażenie...
- Spokojnie mały... Nic ci nie zrobię... - powiedziałem łagodnym tonem głosu po czym sięgnąłem do kieszeni po woreczek z kosteczkami cukru. Kiedy na mojej ręce znalazły się trzy kosteczki powoli wyciągnąłem otwartą dłoń w stronę karusa i czekałem na jego decyzje. Hanower patrzył na mnie zdziwionymi ślepiami i krążył w te i z powrotem. Nie miałem zamiaru go popędzać... Nawet nie wiecie jak to boli gdy wasz koń się was boi a to nie była wasza wina... Gdybym prędzej zobaczył tego kto chciał go spłoszyć od razu bym zareagował i by do niczego nie doszło... A teraz? Teraz czuję się jak przestępca. W końcu po dwóch minutach zamknąłem oczy i już mi było obojętne czy mnie zaatakuje czy co tam zrobi!
Nagle usłyszałem stukot kopyt a potem wyczułem na dłoni miękkie chrapy. Niepewnie otworzyłem oczy i zobaczyłem jak kary zjada wszystkie kosteczki cukru. Przez tą całą sytuację mimowolnie się uśmiechnąłem a kiedy Lux szturchnął mnie łbem w głowę od razu go pogłaskałem oraz podrapałem za uchem przez co cichutko zarżał. Byłem bardzo szczęśliwy a kiedy jedna łza spłynęła mi po policzku ten od razu się przytulił.
- Nigdy bym ci krzywdy nie zrobił - powiedziałem mu na ucho. Po 5 minutach zacząłem prowadzić ogiera z powrotem do stajni co wiązało się z jego wygłupami. Szliśmy bardzo wolno, gdyż ból się niestety zwiększył. Miałem ochotę paść i już nie wstać! Widząc stajnię potarzałem sobie tylko w myślach "jeszcze kawałek, jeszcze kawałek" co jakoś podtrzymywało mnie na duchu, lecz w końcu i tak padłem na ziemię i straciłem przytomność. "Super..." - mruknąłem w myślach z nadzieją, że ktoś mi w ogóle pomoże.
----------
< Irma? :3>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.