środa, 25 stycznia 2017

od Triss cd. Viktorii

-Amor, dzisiaj jedziemy zawody…- przywitałam się z ogierem.
Parsknął i położył uszy po sobie. Przewróciłam oczami i podeszłam do niego bliżej. Podałam mu marchewkę i założyłam kantar. Dostrzegłam mnóstwo sklejek na jego grzbiecie.
-Super. Będę cię czyścić z pół godziny, jak nie więcej.-mruknęłam i wyprowadziłam wielkopolaka z boksu.
Uwiązałam go, po czym chwyciłam plastikowe zgrzebło i mocno przejechałam nim po szyi konia.
-Wiesz, że przyjechało kilka nowych osób? Vicz pewnie ze wszystkimi się już zapoznała…-westchnęłam i pogłaskałam skarogniadego po łbie.
Gdy czyściłam go pod popręgiem, kłapnął zębami i uniósł tylną nogę.
-Ej, bez przesady.-ostrzegłam i wróciłam do czyszczenia.
Wzięłam się za kopyta. Grzecznie podał mi przednią nogę, jednak napierał na nią całym swoim ciężarem.
-No weeeeeź…-jęknęłam.
Przeżyłam męczarnię, ale wyczyściłam wszystkie kopyta. AŁA, MOJE PLECY.
Po około trzydziestu minutach czyszczenia zabrałam się za ogon. Zaplotłam go w dobierańca. Grzywę splotłam w ciasne koreczki. Zawiązałam też czerwone wstążki na grzywie i ogonie, aby inni wiedzieli, że kopie… no i gryzie. Bo jak już jechać, to po całości, co nie?
-Okej, możemy jechać.-stwierdziłam.- Osiodłam cię na miejscu.
Zawinęłam jeszcze owijki na nogach konia i podprowadziłam go pod przyczepę.
-Wiem, że się w niej nudzisz i nie lubisz tam wchodzić, ale i tak rzadko jeździmy.
Koń stanął dęba i próbował się wyrwać, jednak trzymałam mocno uwiąz i przyciągnęłam łeb konia do siebie.
-Spokój.-mruknęłam.
Podeszłam ze spokojem do rampy, na co Pan Król Wszystkiego zaczął się cofać z łbem uniesionym jak najwyżej i uszami położonymi po sobie. Westchnęłam, po czym zrobiłam małe kółko i spróbowałam jeszcze raz. Każdy mały kroczek w kierunku „potwora” nagradzałam głosem i smakołykiem.
W końcu udało się. Wylewnie pochwaliłam konia i uwiązałam go. Sprawdziłam stan przyczepy, upewniając się, że nie zrobi sobie krzywdy. Załadowałam wszystkie potrzebne rzeczy i wyjechałam z Dressage Academy.
Po krótkim czasie byliśmy na miejscu. Zmarszczyłam czoło, gdy zobaczyłam, jak dużo osób przyjechało na zawody. Zaparkowałam w troszkę spokojniejszym miejscu i weszłam do konia. Powitał mnie tylko położeniem uszu po sobie. Dałam mu kawałek marchewki i wyprowadziłam z pojazdu. Wzięłam sprzęt i uwiązałam Amora, aby go osiodłać. Zarzuciłam na jego grzbiet granatowy czaprak, nieco jaśniejszą gąbkę i czarne siodło skokowe. Założyłam mu ciemnoniebieskie ochraniacze na wszystkie nogi. Jego tylne kopyto minęło o centymetry moją głowę.
-EJ! Co to ma być?- skarciłam konia i zabrałam się za zakładanie ogłowia.
Pojedynczo łamane wędzidło oliwkowe było już w jego pysku, przekładałam pasek potyliczny przez uszy. Szybko zapięłam podgardle i nachrapnik, po czym zaczęłam dopinać popręg. Koń bryknął, a do mnie podeszła jakaś dziewczyna z kilogramem tapety na twarzy.
-Po co chodzisz na zawody, skoro nie radzisz sobie z koniem?- prychnęła pogardliwie blondynka.- A jak zrobię tak…-pstryknęła palcami przed oczami mojego konia, który przerażony odskoczył do tyłu i stanął dęba.-No właśnie.- spojrzała na mnie ze sztucznym uśmiechem na twarzy.
-Beatrice, pani koń!
Przymrużyła oczy i wyciągnęła rękę, do której jakiś chłopak podał jej wodze. Chwyciła swojego siwego araba ubranego w wściekle różowy czaprak, nauszniki oraz ochraniacze tego samego koloru. Sama założyła różowy frak i bryczesy. „Zaraz się zrzygam od tego różu” pomyślałam.
-Ja przynajmniej umiem jeździć i na konia zapracowałam sama, a tobie pewnie tatuś kupił, co?- odgryzłam się, na co oburzona dziewczyna odwróciła się i poszła w stronę stajni klnąc pod nosem.
Zirytowana pogłaskałam Amora po szyi.
-Nie przejmuj się tą szmatą.-mruknęłam i poprowadziłam go na rozprężalnię.
Po kilku minutach stępa przeszłam do kłusa. Koń zagalopował i szarpnął łbem, ale usiadłam głębiej w siodle i zwolniłam do niższego chodu. Zauważyłam, że kilka osób przygląda się nam, postanowiłam to zignorować. Wsiadłam w siodło i dopasowałam ruchy ciała do konia. Bryknął lekko, co skwitowałam ściągnięciem wodzy. Pozostali jeźdźcy oddalili się na „bezpieczną odległość”. Na środku placu stał szereg- okser, potem stacjonata i tripplebar. Przeszłam do galopu i po zrobieniu kilku kółek skierowałam się na przeszkody.
Okser poszedł bez problemu, a nad stacjonatą przelecieliśmy ze sporym zapasem.
Skupiłam się i docisnęłam łydki w momencie wybicia się konia. Podczas skoku strzelił z zadu, a podczas lądowania szarpnął łbem. Wjechałam na koło i poklepałam go po szyi. Stępowałam czekając, aż spiker wypowie moje nazwisko.
-Triss Brown na koniu Amor przygotowuje się do startu!- zabrzmiało w głośnikach.
Wzięłam głęboki oddech i ruszyłam w stronę toru. Spiker krótko przedstawił mnie i mojego konia.
-Triss Brown z klubu Dressage Academy, na pięcioletnim ogierze wielkopolskim Amorze.
Stępowałam czekając na dzwonek. Czułam, jak w moim koniu zbiera się energia…
Dźwięk dzwonka przerwał moje myśli. Przycisnęłam łydki do boków konia, a ten wystrzelił na przód.
Pierwsza przeszkoda. Skoczył bezbłędnie, troszkę szarpał się po lądowaniu. Rozpędzał się coraz bardziej, a ja nie chciałam cwałować. Skróciłam wodze i najechałam na kolejną terenówkę. Kopyta mojego wierzchowca odbiły się od ziemi, aby po ułamku sekundy znów jej dotknąć. Wiatr szumiał mi w uszach, ale było to cudowne uczucie. Skupiłam się na sporej kłodzie. Metry znikały za nami w bardzo szybkim tempie, jednak zachowywałam kontrolę. Po pniu bryknął lekko, ale nic poza tym. Kilka następnych przeszkód przejechaliśmy bez problemu. Przyszła kolej na ostatnią. Rów z wodą. Ta była najtrudniejsza, ale wierzyłam, że damy radę.
Nagle usłyszałam głośny huk, jakoś zbyt blisko...
Amor poniósł… po opanowaniu pierwszego zdezorientowania odchyliłam się do tyłu i ściągnęłam wodze, ale to nic nie dało. Pędził najszybciej, jak potrafił, nie reagował na nikogo i na nic. Jakiś facet wyszedł na tor i rozłożył ręce, aby zwolnił, jednak to jeszcze bardziej go przeraziło. Zaczął brykać i pędzić jeszcze bardziej…
Byłam tak zajęta tym wszystkim, że nie zauważyłam strużki krwi płynącej po jego szyi..
Nagle sobie coś uświadomiłam.
RÓW Z WODĄ.
-PRRRR!- zawołałam w panice. Miałam nadzieję, że posłucha. W takim szale nigdy go jeszcze nie widziałam… nie było szans, że zwolni. Jego strach rósł z sekundy na sekundę.
Od rowu dzieliło nas może dwadzieścia metrów. Dziesięć. Pięć.
Nagle poczułam, że koń traci równowagę. Wjechał na śliski obszar, nie wiedział, co się dzieje. Bryknął i rozjechały mu się nogi. Stopa utknęła mi w strzemieniu, więc gdy się przewrócił przygniótł mi nogę od kolana w dół. Na szczęście szybko przewrócił się na drugą stronę… mimo tego ból był ogromny.
Ostatnim co pamiętam, było rżenie Amora i ludzie biegnący w naszą stronę. Była wśród nich chyba Viktoria…
Obudziłam się na w łóżku szpitalnym, obok mnie stała Vi. Moją głowę rozdzierał ból, z nogą nie było aż tak źle. Pierwsza myśl, która mnie przeszyła…
-Gdzie Amor?! Co się z nim stało?!- gwałtownie usiadłam i krzyknęłam.- Proszę, powiedz, że nic mu nie jest…-łzy napłynęły mi do oczu.
Widziałam, że dziewczyna się waha. Co mogło się stać?!
-Em… Amor był u weterynarza…-bawiła się końcówką kołdry.
-Mów wszystko, co wiesz!- ryknęłam. Łzy ciekły po moich policzkach strumieniami.
Na salę wszedł Rush, ale nie zwracałam na to uwagi.
-Triss, Amor nie żyje...-powiedziała cicho Vi.
W tym momencie cały mój świat się zawalił.

~~~~ >Vika?Możesz odpisać, jak już wrócicie z Ru do Dressage Academy :3 w końcu jesteście w szpitalu XD < ~~~~~

>>Napisze jak powrócę ze szpitala o ile przeżyje B-) <<

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.