Modliłam się, by chłopak odratował sytuację. Miałam ochotę zjechać ją z góry do dołu, ale zaciskałam zęby, słuchając jej głupich przechwałek.
- Tak? I pewnie przegrałaś, bo z tego co słyszałem twój koń jest mega głupi. - wtrącił się chłopak. Odetchnęłam z ulgą. Dziewczyna wprost się zaczerwieniła.
- Nie nazywaj mojego konia głupim, ma wręcz idealne geny! Zresztą nie wydaje mi się, żeby ktoś wygrał z Caviar. - wyszczerzyła białe zęby w uśmiechu. Tu akurat się myliła, nie raz udało mi się zdobyć lepszy czas od niej. Nawet Aleu potrafiła lepiej. Wstrzymałam wybuch śmiechu, i wróciłam do oglądania konwersacji tamtej dwójki.
- Chyba jednak nie jest taki super ten twój kawior. - roześmiał się Rick. Też zaczęłam się śmiać, imię ogiera naprawdę kojarzyło się z kawiorem.
- Caviar debilu! - spaliłam dziewczynę wzrokiem, i usypałam kupkę popiołu. Ta szmata nie ma prawa nazywać Ricka debilem. - To bardzo szlachecki imię. - Rick wciągnął powietrze, szykując jakąś ripostę. Bojąc się, że wyniknie z tego większa kłótnia niż jest, wtrąciłam się.
- Debilem mogę nazywać go tylko ja, więc go nie obrażaj. - fuknęłam. Chłopak przewrócił oczami, chociaż delikatnie się uśmiechał.
- Bo co? - Natalia poprawiła włosy, spoglądając na nas. Bo twój krzywy ryj zostanie wsmarowany w moją maskę. Pomyślałam, ale powstrzymałam się przed powiedzeniem tego na głos. Milczałam przez chwilę, paląc ją wzrokiem. Zobaczymy się na zawodach, i zobaczymy kto jest lepszy.
- Mam swoje sposoby. - powiedziałam tajemniczym tonem, stając na palcach. Auta powoli ruszały. Pożegnaliśmy się z Natalią i wsiedliśmy do auta. Z radością oparłam się o siedzenie i docisnęłam pedał gazu. Dochodziła 17, czyli staliśmy dobre dwie godziny. Bogu dzięki że ruszyliśmy, na sąsiednim pasie jechał ojciec Natalii, wraz ze swoją córką. Zaklęłam cicho i zwolniłam, gdy facet zaczął wyprzedzać. To raczej niepoważne, ale nie ja kieruję tamtym autem. Wróciliśmy do akademii, obładowani zakupami. Rosalie otworzyła nam drzwi i zabrała pizze.
- Dłużej się nie dało? - roześmiała się, odbierając pudełka z włoskim przysmakiem. Odłożyliśmy resztę zakupów na podłogę i zasiedliśmy do jedzenia. Zjadłam trzy kawałki i zrobiłam sobie przerwę, wstałam od stołu i nalałam nam wszystkim po fancie. Wypiłam szybko napój i czekałam aż oni skończą. Po skończonym posiłku, wróciliśmy do dekorowania pierników. Ros zrobiła lukier, a my z Rickiem bawiliśmy się pisakami do ozdabiania. Znalazłam gdzieś w reklamówce posypki, więc kilkanaście pierników zostało obsypane wszystkim co możliwe. Rzuciłam chłopakowi paczuszkę z posypkami i dwa pisaki lukrowe. Czas mijał, a my dalej bawiliśmy się piernikami. Koło pierwszej, wszyscy padaliśmy na twarz, ale naszło nas na zrobienie uli. Mieliśmy potrzebne składniki, więc wzięliśmy się do roboty. Foremki znalazły się w moim pokoju, było ich nieco ponad dwadzieścia, pożyczyliśmy kilkanaście z kuchni. Kucharki niechętnie nam je dały, i kazały obiecać że oddamy je zaraz po zrobieniu uli. Zrobiliśmy masę i zaczęliśmy męczyć się z ciastkami. Kolejne dwie godziny lepiliśmy ule. Potem wypełniliśmy je nadzieniem i zamknęliśmy spody andrutami. Ros zasnęła jako pierwsza, z Rickiem jeszcze siedzieliśmy i tłumiliśmy głupawkę. Zagryzałam zęby, by nie zacząć się histerycznie śmiać, zwłaszcza po kilku tekstach Ricka. Położyłam się na prowizorycznym łóżku, szczerząc się radośnie.
- A nie za wesoło Ci? - roześmiał się Rick, wskazując na Rosalie, która wierciła się na łóżku. Momentalnie ucichłam.
Riszu? ;3
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.