Dziewczyna stała na przeciwko mnie, wręcz kipiała z emocji.
- Ty w ogóle masz pojęcie ile do ciebie wydzwaniałam?! Mogłeś łaskawie oddzwonić! - wydarła się na mnie. Nie obchodziło ją to, czy są tu ludzie, czy jest kompletnie sama. - Przepraszam, po prostu się martwiłam. - mruknęła, gdy tylko się uspokoiła. Nie spodziewałem się aż takiego wybuchu złości.
- Nie szkodzi, miałaś prawo. - uśmiechnąłem się lekko do dziewczyny. Odwzajemniła się i wyjęła uwiąz Demensa z mojej dłoni. Odprowadziliśmy konie do stajni. Noctis położył się na sianie i zaczął jeść. Ten koń był jakiś dziwny. Pogłaskałem go po delikatnych chrapach, trzeba by bułanka ogolić. Zarósł już nieźle, jeździłem ręką po jego głowie, ogier zmrużył oczy i wydał z siebie dziwny dźwięk. Uśmiechnąłem się do siebie. Jutro święta, a ja nie mam bladego pomysłu na prezent dla Nicole. Wspominała coś o zwierzaku, ale skąd ja jej go tu wytrzasnę? Najbliższa hodowla była ponad 90 kilometrów dalej. Mógłbym wziąć jakiegoś szczeniaka ze schroniska... Wyszedłem z boksu po paru minutach. Oparłem się o drzwi i czekałem aż dziewczyna wyjdzie. Zasuwa otworzyła się po kolejnych kilku minutach. Przeszliśmy gdzieś na pole i oparliśmy się o płot.
- Jutro święta. - zagadałem radośnie. Dziewczyna spojrzała na mnie, z przestrachem w oczach, zaraz potem ukryła go pod zasłoną neutralności. Znowu.
- Cholera. - burknęła, nieco zirytowana.
- Hmm?
- Kompletnie zapomniałam, nie kupiłam nic. Nawet prezentów. - powiedziała z rezygnacją. Ja też nic nie kupiłem. - Ale i tak nie mam komu dać, zresztą pewnie nic bym nie dostała. - westchnęła. Popatrzyłem na nią zmartwiony. Rozmawialiśmy przez chwilę, nasz dialog jednak przerwała Sylvia, informując że nadrabia dzisiaj stracone lekcje. Zgodziliśmy się i osiodłaliśmy konie. Po uprzedzeniu instruktorki, że Nicole będzie na Pokerze, ogarnęliśmy zmęczone wierzchowce. Ta jazda nie będzie należała do udanych, ale trzeba nadrobić co trzeba. O dziwo, jeździliśmy tylko my, co było sporą niespodzianką. Nasza "grupa" liczyła jakieś 6 osób. Rozgrzaliśmy konie i przeszliśmy do jeżdżenia drągów i cavaletti. Nicole przez całą rozgrzewkę była nieco rozkojarzona, ale przy kłusie i galopie wróciła do rzeczywistości. Przy dodaniach, Noctis często ruszał galopem, pomimo wyraźnych sygnałów do wyciągnięcia kroku.
- Noctis do środka, Nicole jedzie krzyżaka i stacjonatę. - zakomenderowała instruktorka, zjechałem z bułankiem do środka i oglądałem jak płynnie przeskakują przez obie przeszkody. Sylvia poprawiała Colli, cierpliwie tłumacząc jej że za bardzo spycha konia do środka. Dziewczyna ogarnęła błąd i poprawiła się przy kolejnych skokach. Gdy skończyły, nadeszła moja kolej. Wyjechałem kłusem na ścianę, i zagalopowałem w narożniku. Przy kolejnym okrążeniu najechaliśmy na krzyżaka. Pochyliłem się w siodle, oddałem wodze ogierowi i docisnąłem łydkę. Klucha niezdecydowanie skoczyła krzyżak, ze stacjonatą było lepiej. Poklepałem go po szyi i skoczyłem jeszcze kilka razy. Sylvia poprawiała w większości błędy powodowane nierówną wodzą przy skoku, i ucieczką bułanka do środka. Skończyliśmy jazdę nieco później niż było to planowane. Instruktorka podziękowała nam za jazdę i odprawiła do stajni. Rozsiodłaliśmy zwierzaki. Z Nicole ustaliliśmy, że jutro z samego rana się widzimy, bo obydwoje mamy coś do załatwienia. Wróciłem do pokoju i szybko się umyłem, ubrałem w coś "normalnego" i odpaliłem laptopa, szukając schroniska w okolicy. Wynalazłem numer i zadzwoniłem, ustaliliśmy termin wizyty na dzisiaj wieczór.
***
Już przy wejściu powitała mnie miła dziewczyna, może po dwudziestce. Blond włosy upięła w koka, na bluzce miała wyszyte łapy psa i kota. Nie trudno było domyślić się, że jest pracownicą schroniska. Przedstawiłem się jej i powiedziałem co potrzebuję.
- Masz jakieś wymagania do pieska? - zapytała, otwierając drzwi i kierując się do klatek. Cisza przerodziła się w skowyt psów, proszących o zabranie ich ze sobą. Wiele z nich, zostanie tu do końca swoich dni. Tyle oczu spoglądało na mnie błagalnie, z wyrzutami. Oni czuli się skrzywdzeni przez człowieka, i bali się mu zaufać. Urzekł mnie wycofany szczeniak na końcu długiego "korytarza". Wyglądał na czekoladowego labradora.
- A ten? - zapytała kobieta, kucnąłem przy klatce małej, niepozornej kluski. Poruszył, a może poruszyła? uszami i niepewnie odwrócił się do mnie. Na niewielkiej kartce, przyczepionej do klatki były jej dane. Wywnioskowałem, że ma na imię Wenus.
- Mógłbym ją wziąć? - zapytałem, czując jak kluska gryzie mój palec. Dziewczyna patrzyła przez chwilę na niewielkiego labradora z wahaniem, jakby zastanawiała się, czy to na pewno dobry pomysł.
- Uhm.. Tak, oczywiście. - powiedziała i zaszła po jakieś dokumenty, które miałem podpisać. Mój podpis widniał na każdej z kartek, które pracownica kazała podpisać. Wzięła smycz i wyprawkę, zaraz potem wyjęła Wenus i zawinęła ją w kocyk. Mała kluska trzęsła się na moich rękach, ale nie wykazywała większego stresu. Podziękowałem kobiecie i poszedłem z nowym "nabytkiem" do auta. Leżała mi na kolanach, delikatnie skomląc. To była jej pierwsza podróż autem, z tego co mówiła kobieta.
***
Ciche skomlenie Wenus obudziło mnie o trzy godziny za wcześnie. Była dopiero 5 rano, a to małe coś mnie budziło. Zwlokłem się z łóżka, i nakarmiłem ją. Rozłożyłem nową matę na podłodze. Już nie zasnę, więc po prostu poszedłem się ubrać. Wenus biegała jak oszalała po pokoju, gryząc wszystko co możliwe. Zjadłem śniadanie, i wyszedłem z małym kołtunem na pole. Walczyła ze śniegiem. Spacerowaliśmy niecałą godzinę, potem odniosłem ją do pokoju. Przydałoby mi się wyczyścić Noctisa. Zabrałem szczotki, i wszedłem do jego boksu. Ogier miał na mnie totalnie wywalone. Czyżby cud świąt? Bóg wie. Wyjąłem zgrzebło i zacząłem go czyścić, nawet nie skulił po sobie uszu. Po wyczyszczeniu wszystkich sklejek, wziąłem miękką szczotkę i niedbale go przeczesałem. Wyczyściłem mu kopyta i odniosłem szczotki. Usiadłem w boksie i głaskałem bułanka po jego aksamitnej sierści. Czas mijał, a Nicole pewnie wstała. Zaszedłem po Wenus, zrobiłem prowizoryczną kokardkę na jej obroży i wróciłem do siodlarni. Usiadłem na krześle i czekałem, gdy tylko usłyszałem tak dobrze znane mi kroki, stanąłem w drzwiach.
- Wesołych świąt! - powiedziałem do Colli, która obejrzała się za siebie, i popatrzyła na mnie. Podbiegła tu, wręczyłem jej psiaka, składając jej życzenia.
- Ja.. nie wiem co powiedzieć. - szepnęła, tuląc do siebie Wenus. Popatrzyłem do góry, wcześniej nie zauważyłem jemioły, która była tuż nad nami.
- Colli. - popatrzyła na mnie ze łzami w oczach, i uśmiechem na ustach. - Jemioła. - uśmiechnąłem się do niej szelmowsko.
Colli? ♥
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.