wtorek, 3 stycznia 2017

od Rusha cd. Viktorii

Tori poszła po Batona, podczas gdy ja zajmowałem się "wytrzepywaniem" resztek ziemi z włosów. Chyba faktycznie były już nieco zbyt długie, westchnąłem i spojrzałem z rozbawieniem na Sil'a. Ogier był dość niespokojny:
- Słuchaj Sil, jeśli strzelasz na mnie fochy bo na ciebie nakrzyczałem to wiedz, że facet powinien trzymać sztamę z innym facetem- zaśmiałem się pod nosem i wytarłem zabrudzone dłonie o ostatki czystej koszulki. Chyba powinienem się przebrać.
Z rozmyślenia wyrwał mnie znajomy krzyk, Tori! Natychmiast pobiegłem w stronę Sil'a i pod wpływem skoku adrenaliny lewą dłonią chwyciłem go za grzywę, po czym wskoczyłem na jego grzbiet i nie przejmując się wodzami, czy strzemionami pogalopowałem w stronę krzyku. Siwek najwyraźniej zrozumiał powagę sytuacji ponieważ przyspieszał bez najmniejszych protestów. Gdy dotarłem na miejsce zauważyłem Batona, który najprawdopodobniej podczas ucieczki zaczepił wodzami o jakiś krzak, ale kiedy moje spojrzenie zarejestrowało Tori leżącą bezwładnie pod drzewem... zamarłem. Krwawiła... i to mocno. Przekląłem najgłośniej jak potrafiłem i rzuciłem się w jej kierunku... Ściągnąłem koszulkę żeby zatamować krwawienie które nie ustawało, potrzebowałem pomysłów... jakichkolwiek...
Baton, ten przeklęty koń... Po co oni go tutaj trzymają do cholery?!
- Hej Tori... słyszysz mnie?- powtarzałem lekko potrząsając jej ramionami, zero odzewu, że też akurat nie miałem przy sobie komórki...
Chwilę później coś odwróciło moją uwagę.
- Ru...Rush...To ty?- spytała cicho nadal nie otwierając oczu
Odetchnąłem z ulgą:
- Posłuchaj jedziemy do akademii, trzeba zadzwonić po lekarza. Teraz wezmę cię na ręce. Nawet nie waż się mnie policzkować bo zostawię cię w przydrożnym rowie- powiedziałem na co jęknęła
Chwyciłem ją bardzo ostrożnie i mocniej przycisnąłem do siebie. Nie miałem pewności czy Baton czegoś jej nie naruszył.
Spojrzałem na wałacha, który jak gdyby nigdy nic skubał trawę... trzeba coś z tym koniem zrobić
- Ładnie pachniesz...- wymamrotała a ja omal nie udusiłem się ze śmiechu, musiała się naprawdę mocno uderzyć w głowę
- Jesteś miła, chyba zacznę praktykować to częściej- uśmiechnąłem się ale w głębi duszy cholernie się bałem... bardzo mocno dostała, prawdopodobnie będzie to trzeba szyć. Na szczęście byliśmy dość blisko Akademii. Wiedziałem, że jak emocje opadną to dziewczyna będzie bardzo cierpiała... Teraz musiała być półprzytomna...
- Cass, przyprowadź Batona, jest na łące przy stawie- krzyknąłem do siostry wchodząc na podwórze- uśmiechnęła się i radosnym krokiem poszła po konia- musiała nie zauważyć że trzymałem Tori... była bardzo daleko od nas
Na drogę wyszła mi przerażona właścicielka. Widząc nas brudnych zarówno od błota jak i od krwi zamarła...
- Potrzebna pomoc... szybko!- krzyknąłem gdy kobieta wyciągała komórkę...
> Tori? Może bez psychiatry da radę xD<

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.