Westchnęłam, gdy kolejny raz usłyszałam kopania w przyczepę za moimi plecami.
- Amor…-mrukęłam.
Chociaż marzyłam o życiu w Dressage Academy trochę obawiałam się, jak zareagują na mojego narowistego, wręcz agresywnego konia. W głowie pojawiały mi się najgorsze scenariusze. Że mnie wyrzucą, nie potraktują poważnie albo że wręcz się wkurzą, gdy zobaczą zachowanie Amora. Bałam się, że nie odezwą się do mnie… nie lubię robić „tego pierwszego kroku”.
„Dobra, będzie git. Ci ludzie mają konie, jeżdżą. Interesują się tym, tak jak ja. Przecież jakoś się dogadamy” pocieszyłam się w duchu. Siedzący obok mnie Axel posłał mi wesołe spojrzenie. Uśmiechnęłam się i mocniej chwyciłam kierownicę. Tak. Mam prawo jazdy, zrobiłam je jakiś miesiąc temu. Przynajmniej teraz się przydało.
Koń coraz mocniej kopał w tył przyczepy. Zaklęłam cicho.
- Ej! - krzyknęłam. Odgłosy ustały, więc odetchnęłam z ulgą. Nagle jednak nasiliły się, były jeszcze głośniejsze niż wcześniej. No tak. Mój kochany złośnik.
Po godzinie jazdy dotarłam na miejsce. Miałam ochotę piszczeć, gdy przejeżdżałam przez bramę. Axel z ciekawością wyglądał przez okno, podczas gdy zatrzymywałam samochód. Wysiadłam i otworzyłam drzwi psu. Dałam mu znak, aby wyskoczył.
- Noga.-powiedziałam cicho, na co przykleił się do mojej łydki. Zadowolona pogłaskałam go, po czym dałam mu komendę „zostań” i ruszyłam do wyjścia z przyczepy, aby wyprowadzić Amora i zaprowadzić go do boksu lub na padok. Otworzyłam klapę i znieruchomiałam. Przyczepa w zasięgu kopyt konia była srebrna… jej prawowity kolor to biały.
- Biednemu konisiowi nudziło się w podróży?-westchnęłam.
Podeszłam do jego głowy, na co położył uszy po sobie i kłapnął zębami.
- No już dobrze… dobrze.- starałam się go uspokoić. Ku mojemu zdziwieniu podziałało! Koń wprawdzie kulił jeszcze uszy, ale nie było aż tak źle. Pochwaliłam go szybko i wyjęłam z kieszeni smakołyk, który pożegnał się z życiem. Odwiązałam go i, trzymając w ręku uwiąz z Amorem po drugiej stronie, wyszłam z przyczepy.
No i zaczęło się.
Gdy tylko jego kopyta dotknęły ziemi stanął dęba tak wysoko, że myślałam, że się przewróci.
- Prr! – powiedziałam.
Wrócił na ziemię, ale po chwili znów wyraził swoje zdanie. Szarpnął głową prawie wyrywając mi uwiąz z ręki. Czeka mnie z nim długa praca…
- Przestań. - wiedziałam, że na agresję odpowie agresją, więc nie krzyczałam na niego, tylko byłam stanowcza.
Usłyszawszy ton mojego głosu stanął. Kulił uszy, a ja go głaskałam i uspokajałam.
Nagle zauważyłam, że w pobliżu mnie stoi szatynka i przygląda się całemu zdarzeniu.
~Viktoria? :3
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.