wtorek, 8 stycznia 2019

Od Mammeloe do Ricka

Była dopiero siódma czterdzieści dwie, a ja już zdążyłam się skompromitować.
Jeśli chodzi o śniadanie, totalna kicha. Zapomniałam o jajkach w garnku, które w ciągu piętnastu minut zdążyły tak się przegotować, że trzeba było pootwierać wszystkie okna, aby móc oddychać (przypominam, że jest zima i w samym szlafroku nie było mi zbyt przyjemnie). Musiałam więc ugotować je jeszcze raz, przez co straciłam na czasie.
Wpadłam też na wprost wspaniały pomysł, aby najpierw się ubrać, a potem zjeść te nieszczęsne jajka. Niestety, tego dnia nic ze mną nie współpracowało; nawet majonez, który jakimś cudem znalazł się na moich dżinsach. Musiałam je więc przebrać. Na szczęście miałam do wyboru ponad dwadzieścia pary, więc z tym jakoś nie było większego problemu.
Największą wadą tego poranka było to, że za dziesięć minut zaczynałam lekcje, a byłam jeszcze w pokoju. Nie chciałam się spóźnić na pierwsze lekcje w Dressage Academy.
Wpuściłam Roco do terrarium,  a następnie z prędkością światła ubrałam kurtkę, a na szyi owinęłam sobie ogromny szal z frędzelkami.
Rozejrzałam się po pokoju, aby sprawdzić czy niczego nie zapomniałam, po czym zamknęłam go na klucz i spiesznym krokiem ruszyłam w kierunku budynku lekcyjnego.
Kiedy byłam pod wejściem, sprawdziłam na telefonie, która godzina. Siódma pięćdziesiąt siedem. Może jeszcze zdążę, pomyślałam.
Przypomniałam sobie jednak, że nie mam pojęcia, gdzie znajduje się sala numer sto. Zerknęłam na plan lekcji, aby się upewnić, czy to na pewno w tej sali mam teraz lekcję, ale jak się okazało, dobrze pamiętałam.
Nagle usłyszałam dzwonek.
Przeklęłam w myślach i zaczęłam nerwowo chodzić po szkole, szukając tejże sali.
Na szczęście zobaczyłam na korytarzu jakiegoś chłopaka, który również spieszył się na lekcję.
- Przepraszam! - zawołałam.
Odwrócił się.
- Gdzie mogę znaleźć salę sto? - spytałam, uśmiechając się lekko.
Chłopak przeczesał ręką włosy.
- Idź piętro wyżej i skręć w lewo. Sorry, muszę lecieć - odparł i ruszył w innym kierunku.
- Dzięki! - krzyknęłam i poszłam po schodach na drugie piętro. Tuż za rogiem skręciłam w lewo. Od razu zauważyłam drzwi z numerem sto. Odetchnęłam z ulgą i spojrzałam na zegarek. Byłam spóźniona sześć minut.
Tuż przed drzwiami zatrzymałam się. Trochę się obawiałam, ale mimo wszystko otworzyłam powoli drzwi, aby udać się na lekcję chemii. Wszyscy spojrzeli na mnie zaciekawieni.
- Przepraszam za spóźnienie... Nie mogłam znaleźć sali - wyjaśniłam, starając się mówić przekonującym tonem.
- Nic się nie stało - odparła nauczycielka w szarej spódnicy. - Pewnie jesteś tutaj nowa?
- Zgadza się.
- Jak się nazywasz?
- Mammeloe Candèze - powiedziałam.
Nauczycielka otworzyła dziennik i zaczęła czegoś szukać.
- Tutaj? - spytała, pokazując moje nazwisko.
- Tak - odparłam.
Właściwie, spodziewałam się takiego zachowania. Chyba jeszcze żaden Amerykanin lub ktokolwiek inny, kto nie pochodził z mojego kraju, nie potrafił prawidłowo zapisać mojego nazwiska, zanim mu go nie przeliterowałam.
- Dobrze. Usiądź, Maloe.
- Mammeloe - poprawiłam.
- Och, przepraszam... W każdym razie usiądź, może tutaj, z Rickiem - nauczycielka wskazała mi miejsce.
Chłopak o czekoladowych oczach podniósł oczy znad zeszytu. Posłałam mu uśmiech i usiadłam obok niego.
Nauczycielka wydawała mi się miła, a i uczniowie nie wyglądali na wrogo nastawionych. Wręcz przeciwnie, cały czas mi się przyglądali. Czułam, że jak tylko skończy się lekcja, otrzymam od nich masę pytań.
- Dzisiaj będziemy pracować w parach - oznajmiła nauczycielka.
Uśmiechnęłam się pod nosem. To oznaczało bliższe poznanie osobnika siedzącego koło mnie.


Rick? ^^

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.