niedziela, 13 stycznia 2019

Od Seana C.D Alana

Mały zazdrosny kłamca tak łatwo się do niego przywiązać, a ja i tak nadal nie mogę uwierzyć w to, że nie tak całkiem dawno jeszcze nie wiedzieliśmy o swoim istnieniu. Nie jestem pewien czy poświęciłbym mu dosłownie wszystko, jednak wiem, że kiedyś na pewno tak właśnie się stanie. Nie będę w stanie żyć bez świadomości jego istnienia.
- Zostaniesz dziś na noc? - wyszeptałem niepewnie.
Brunet zmarszczył czoło.
- Nie musisz nawet pytać - delikatnie uniósł kąciki ust do góry.
Ja także lekko się uśmiechnąłem i rzuciłem się brzuchem na łóżko, uważając by nie dotknąć świeżych siniaków.
***
Na przerwie, którą zmarnowałem na i tak zbędne powtarzanie do sprawdzianu z książki którą przerabialiśmy na języku angielskim, podeszła do mnie jakaś brunetka i oznajmiła, że dzisiaj na sali gimnastycznej, a następnie w kilku pokojach odbędzie się imprezka z okazji... właściwie tej części nie zapamiętałem. Oznajmiłem to Alanowi, a ten stwierdził, że to okazja do zrobienia czegoś poza zwyczajną dzienną rutyną. Około godziny piętnastej udałem się do budynku stajni aby zająć czymś myśli i przy okazji może wylonżować Entertainera. To może okazać się całkiem niezłym... wyzwaniem życiowym. Z siodlarni zabrałem lonżę, kawecan, szczotki i kilka marchewek choć nie byłem pewien na jaki humorek dzisiaj trafię. Ku mojej uldze koń nawet zarżał na mój widok. Pogłaskałem go po chrapach i odryglowałem boks. Kilka razy chciał ugryźć mnie przy zamianie kantara na kawecan, jednakże obeszło się bez większych szkód. Zapiąłem lonżę i zabrałem ze sobą przygotowany wcześniej worek ze smakołykami. Droga na krytą halę była nieco oblodzona, więc musiałem zwolnić i uważać aby siwy się nie potknął tudzież poślizgnął. W lewą stronę ogier kilka razy bryknął, więc dopiero po jakiejś pół godzinnej udręce z kłusem mogliśmy przejść do galopu. Co innego w prawo, tam wszystko było do rany przyłóż. Otarłem wierzchem dłoni czoło na które zaczęły występować pierwsze krople potu. Siwy wydawał się być w swoim żywiole, co kilka kroków jak na złość zmieniał nogę w galopie, czasami "radośnie" podskakiwał bez większego powodu. Po skończonym treningu był nieco zmęczony, dlatego nareszcie mogłem się nieco rozluźnić. Posłałem ogierowi krzywy uśmieszek.
- I po co ci było tak brykać, słoneczko? - pokręciłem głową z dezaprobatą. - Taki "doświadczony", a jednak jak źrebię.
Koń w odpowiedzi jedynie prychnął, zakładam więc, że jednak ma focha. O ile w ogóle mnie zrozumiał. Odstawiłem Entera do boksu, zmieniłem kawecan z powrotem na kantar i nieco go wyczyściłem, choć i tu nie obyło się bez prób przygniecenia do ściany boksu. Nie chciałem jednak odstawiać sceny i czyścić go na zewnątrz. Miałem mało czasu na przebranie się w... no w zasadzie to nic specjalnego, ale musiałem jeszcze poświęcić trochę uwagi Comanche. Przeklinając, gdy kilka razy wyrąbałem się na lodzie, oraz zgubiłem się w labiryncie krzewów, w końcu dotarłem na odpowiednie piętro i mogłem zaznać nieco spokoju. Biała sunia jak zwykle zerwała się już w momencie gdy przekręciłem klucz w zamku, nie obyło się również bez dość głośnego szczekania. Kucnąłem by pogłaskać podopieczną po łebku, a ta zadowolona zamerdała śnieżnym ogonkiem na co zrobiło mi się cieplej w duszy. Zawsze potrafi poprawić mi humor. Postanowiłem wziąć szybki prysznic, dzięki któremu jakoś bym się zluzował. Założyłem na siebie czarną koszulkę oraz siwe spodnie, a do tego jeszcze butelkowozieloną bluzę z kapturem. Przez panującą na zewnątrz temperaturę zmuszony byłem założyć cieplejsze buty, co w moim przypadku wiązało się z czarnymi Timberlandami, które towarzyszyły mi każdej zimy już od trzech lat. Myśląc o tym, że Alan zawsze ma zimne ręce zabrałem też dodatkową parę rękawiczek. Narzuciłem kurtkę, włożyłem telefon do kieszeni i tak przygotowany zaszedłem pod drzwi pokoju Wintersa. Zapukałem do drzwi czekając aż sam się wyzbiera i łaskawie otworzy. Poprawiłem na głowie czapkę, mając gdzieś to, że zapewne moje włosy są już w koszmarnym stanie. Brunet wyszedł z pokoju po... czy ja wiem? Może dziesięciu minutach. Oczywiście zgodnie z moimi podejrzeniami nie zabrał nawet szalika. Zmarszczyłem czoło, chyba z powodu zirytowania.
- Winters, nie będę z tobą po lekarzach latał - fuknąłem i nie zważając na jego protesty zdjąłem własny szalik i owinąłem wokół jego szyi.
Chłopak przewrócił oczami głośno wzdychając, jednak nie skomentował tego. Podałem mu także wcześniej przygotowane rękawiczki co skwitował prychnięciem. Nie chcę nic mówić, ale w tej chwili przypomina obrażonego Entertainera. Wyszczerzyłem się do niego.
- Coś ty taki rozbawiony, Montgomery? - uniósł brew i sam nieznacznie się uśmiechnął.
- Bo jakoś mam dzisiaj nawet nie najgorszy humor - odparłem - Chyba dobrze mi się po prostu spało.
Alan uderzył mnie otwartą dłonią w tył głowy.
- Te nędzne podrywy zostaw dla kochanej Lynette - chłopak ruszył w kierunku schodów.
Już w milczeniu wyszliśmy z akademika i skierowaliśmy się do sali sportowej. Na miejscu było całkiem tłoczno, ciężko było znaleźć sobie przyzwoite miejsce. Nawet nie wiem kiedy w mojej dłoni wylądował kubeczek z alkoholem który zapewne był tu całkowicie nielegalnie. Nigdzie nie zauważyłem żadnego nauczyciela, jednak domyśliłem się, że wszystko zostało dokładnie zaplanowane. Dzisiaj nie miało być tu opieki. Pociągnąłem Alana za sobą przeciskając się pomiędzy tańczącymi ludźmi. Jakimś cudem znalazła nam uwielbiana przez moje słońce nowa uczennica, panna Shepherd, która z uśmiechem na ustach nas przywitała i nie czekając na aprobatę ze strony bruneta zabrała mnie Bóg wie gdzie. Kolejne minuty upłynęły mi na tańcu (o ile można to tak nazwać) oraz piciu niezdrowych ilości alkoholu. Procenty powoli zaczynały uderzać mi do głowy tak, że kompletnie zapomniałem nawet gdzie się znajduje. Nawet przestał mi przeszkadzać tłum dzieciaków, które zdecydowanie nie powinny robić tego co robiły. Może nie powinienem o tym myśleć, tylko zebrało mi się na wymioty. Niespodziewanie znowu znalazłem się przy rozbawionej czymś Lynette. Kolorowe światła raz po raz omiatały całą salę. Przez ulotną chwilę gdzieś przemknęła mi myśl o pozostawionym samemu sobie Alanowi. A jeśli ktoś znowu będzie go atakował? Connor i jego banda ot tak go nie porzucą, szczególnie jako homofoby. Coś, a raczej ktoś, sprawił jednak, że zupełnie zapomniałem o swoich chwilowych zmartwieniach. Zatraciłem się w muzyce, co jak zawsze nie oznaczało zupełnie nic dobrego. Jak to zazwyczaj bywa, zapomniałem o wszystkich swoich zasadach. W tamtym momencie nawet nie jestem pewien co takiego dokładnie się dla mnie liczyło. Czy miałem jakieś granice? Sądząc po moich wyczynach, żadnych. Przeklęty alkohol. Chyba byłem skłonny obiecać sobie już nigdy więcej nie pić. Strasznie żałowałem. Przysięgam. Co się stało? Nigdy chyba nikt by nie zgadł. Moje usta znalazły się na tych należących do Lyn. Nie było to takie samo jak w przypadku Alana. W niej nie było pasji, czuć było tani alkohol i wiśniową pomadkę. Momentalnie wytrzeźwiałem. Rozejrzałem się dookoła i w tłumie ujrzałem rozczarowanego, smutnego, wściekłego bruneta. Emocji na jego twarzy w tamtym momencie nie dało się opisać w kilku słowach. Za nim ujrzałem uśmiechającego się krzywo Connora. Wziąłem głęboki wdech. To nie mogło się stać. Nie teraz, kiedy nasza relacja jest taka krucha. Nawet nie wiemy kim jesteśmy. Chyba tylko zakochanymi nastolatkami. Przekląłem pod nosem, w głowie kodując sobie by w przyszłości rzadziej to robić.
- Jasna cholera - syknąłem. - Przepraszam Lyn, ja... podoba mi się ktoś inny. Przepraszam.
Ostatnie słowa wyszeptałem by następnie rzucić się w pogoń za osobą na której naprawdę mi zależało. Chciałem by ktoś mnie zaakceptował po raz drugi w życiu. Pierwsi byli rodzice. Przepychałem się przez ten ludzki motłoch próbując wypatrzeć znajomą czuprynę. Dotarłem aż do wyjścia. Wybiegłem przed budynek i wplątałem we włosy dłonie, wykonując ruch jakbym chciał wszystkie je wyrwać. Nabrałem powietrza w płuca. Muszę go znaleźć.
- Alan! - wrzasnąłem, zdzierając sobie przy okazji gardło.
Pobiegłem dalej, w kierunku budynku mieszkalnego. Teraz nie mogę się poddać. Nie.
- Winters, cholera jasna! - byłem na skraju załamania.
Na naszym piętrze znalazłem swój szalik. Zacząłem walić w drzwi od pokoju chłopaka, modląc się by otworzył. Chciałem żeby mi wybaczył, ale czy na to zasługiwałem?

Alanek, słoneczko? :c
Może trochę szybko ten dramatyzm, ale musiałam



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.