Nie żebym miał cokolwiek do samolotów, ale to co odpierdalało się
dzisiaj na pokładzie to szczyt, po prostu szczyt. Nawet nie miałem
ochoty tego komentować, a do uszu włożyłem słuchawki, głośność w
telefonie dając na ful, by tylko nie słyszeć darcia się małych dzieci.
Lot zleciał na moje szczęście dość szybko, więc gdy wylądowaliśmy, z
ulgą zszedłem po schodach w dół, chwilę później odbierając swój
zmasakrowany bagaż z taśmy. Jeszcze raz rzuciłem okiem na adres mojego
celu, uświadamiając sobie, że do pokonania mam jeszcze dobre 300
kilometrów, przekląłem na to w myślach, stając w miejscu postoju
taksówek.
***
Nigdy więcej jazdy taksówką przez taki odcinek - uświadomiłem sobie
jakim byłem debilem dopiero przy wysiadaniu, gdy człowiek za kierownicą
zażądał pieniędzy. Z bagażnika Volvo udało mi się wydobyć moją czarną
walizkę, zatrzasnąłem więc bagażnik, sowicie przeklinając, gdy kierowca
od razu odjechał. Nieco niezadowolony opuszczeniem Francji, pociągnąłem
bagaż za sobą wprost na hall. Rozmowa z recepcjonistką wydawała mi się
jedyną ciekawą rzeczą, której dokonałem tego jeszcze nie skończonego
dnia, prócz rzecz jasna wylotu i mojej przeprawy przez piekło.
-Dziękuję za wskazówki - rzuciłem szybko, kierując swe kroki w kierunku wskazanym przez starszą panią z recepcji.
Tak jak się spodziewałem - mój pokój był jedenastym w kolejności od
schodów, co czyni go też numerem jedenastym, więc tak postanowiłem go
zapamiętać - jako numer jedenasty. Moja dłoń powędrowała do tylnej
kieszeni spodni, natychmiast natykając się na zimny metal, który od razu
chwyciłem. Nim trafiłem kluczem do dziurki, parę razy parsknąłem
śmiechem na moją nieudolność, po czym podrapałem się z zażenowaniem po
szyi, uświadamiając sobie, iż drzwi były otwarte. Wystrój dość w moim
stylu - o ile mogę to tak nazwać, - łóżko wydawało się dość wygodne, gdy
po raz pierwszy usadowiłem na nim swoje cztery litery i parę razy
podskoczyłem, żeby upewnić się do jego wygodności. Błąd. Wylądowałem na
podłodze.
***
Stres dzisiejszego dnia nie miał zamiaru mi odpuszczać, a łeb pulsował pod wpływem emocji.
-Spóźnieni dwadzieścia minut.- mruknąłem pod nosem, kiedy przyczepa z moją klaczą podjechała przed Akademię.
Już miałem się ruszyć, by ją otworzyć, jednak pewna osoba pokrzyżowała mi te ambitne plany.
-Boże, przepraszam.- krzyknąłem, zbierając biedną brunetkę z ziemi.
Sumiku? :>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.