sobota, 19 kwietnia 2025
Od Maddie cd. Ricka
Od Maddie cd. Arthura
niedziela, 6 kwietnia 2025
Od Ricka cd. Maddie
Nie patrzyła na mnie jak na kogoś wartego podziwu, chociaż czasem łapałem jej wzrok zawieszony na moich tatuażach. Widziałem w jej oczach coś więcej niż ciekawość – współczucie. I nie to udawane, nachalne, tylko to ciche, podskórne, które człowiek zna, jeśli sam kiedyś nim obdarzał. Wiedziałem, że niektórzy mają mnie za typa o twardym spojrzeniu i jeszcze twardszej psychice, ale ona jakimś cudem widziała przez to wszystko. Nie pytała o tatuaże. Nie pytała o wojsko – i za to byłem wdzięczny. Chociaż nie przyznałbym się do tego na głos. Zwykle ludzie byli albo zafascynowani, albo podnieceni, albo pytali „a zabiłeś kogoś?”, jakby to była kurwa gra komputerowa. A ona po prostu siedziała i piła ze mną kawę. I było to jednocześnie dziwne i... cholernie normalne.
I wtedy weszła Savannah.
Moja mała, cwana, pierdolona łowczyni.
Z początku nie zauważyłem, co niesie – była za szybka, za lekka. Ale kiedy położyła swoje „trofeum” przy nodze stołu, przeszedł mnie dreszcz. To nie była mysz. Nawet nie szczur. To był jebany mutant. Wielki, obrzydliwy skurwysyn, który wyglądał, jakby żywił się innymi szczurami.
– Savannah – mruknąłem głosem ojca, który właśnie został zawstydzony przez swoje własne dziecko. A ona? Polizała łapkę, jakby przyniosła mi pizze i czekała na napiwek.
Oczywiście, usłyszałem komentarz o „syfie” i nie mogłem nie parsknąć. No cóż – uczciwie. Wziąłem szczura za ogon, jakbym był w jakimś cholernym filmie o przetrwaniu, i uniosłem go, żeby ocenić skalę tej całej katastrofy. I wtedy szczur, ten jebany szczur, otworzył oczy.
Zanim zdążyłem cokolwiek zrobić, ten potwór z piekła rodem szarpnął się i rzucił mi na szyję. Poczucie godności odeszło w siną dal. Nie mam pojęcia, jak wyglądałem – pewnie jak postać z kreskówki, co dostaje tortem w twarz – ale odruch wygrał z paniką. Odrzuciłem go jednym ruchem, aż zmienił tor lotu, ale sam poleciałem do tyłu jak porąbany.
Czułem, jak stoliczek pod moim tyłkiem się ugina, a potem pęka z trzaskiem, który mógłby obudzić umarłych. Upadek nie był dramatyczny, ale godność przepadła razem z moim ostatnim kubkiem do kawy. Szczur, niewzruszony, dał drapaka, jakby właśnie przeżył starcie z bossem i wygrał. A Savannah? Jak tylko zrobiło się głośno, zniknęła jak duch. Nawet nie wiem gdzie – chyba zeszła do piekła, skąd wzięła swojego nowego przyjaciela.
Spojrzałem na nią – stała, gotowa do akcji, ale nie zrobiła nic. Ani kroku. Tylko się patrzyła. I to był ten moment, kiedy wiedziałem, że będzie się z tego śmiała jeszcze przez tydzień.
Nie mogłem się nawet wkurzyć. Gdybym zobaczył siebie z boku, pewnie też bym się śmiał.
Ale serio... mogła chociaż udawać, że próbuje mnie ratować. Albo chociaż rzucić tym cholernym kapciem.
Zebrałem się z podłogi, jeszcze przez chwilę czując w żebrach echo uderzenia o ten biedny, drewniany stolik z Ikei, który nie miał prawa przeżyć spotkania z moim kręgosłupem. Zasyczałem, bo coś mi chrupnęło w plecach, a potem spojrzałem na nią — nadal stała w tym samym miejscu, z ręką na ustach, próbując nie wybuchnąć śmiechem.
— Ty się serio śmiejesz? — warknąłem, otrzepując spodnie z drzazg i resztek kurzu, jakbym właśnie wygrał starcie z żywiołem. Albo przynajmniej z jebanym szczurem ninja.
— Próbuję nie — wydusiła przez zaciśnięte zęby. — Ale... Rick... on ci się rzucił na twarz jak... jak kochanka po pięciu latach rozłąki!
Parsknęła. A potem się roześmiała na dobre. Głośno, szczerze, z dłońmi opartymi o stół, który — przypomnę — chwilę temu był moim trumnopodobnym boiskiem walki. Westchnąłem ciężko, ale uśmiechnąłem się pod nosem. No dobra, też mnie to trochę bawiło. Trochę.
— Chciałem tylko pomóc mu się przenieść na drugą stronę — mruknąłem teatralnie, rozglądając się za czymś, co mogłoby służyć jako szczurołap. — Ale chyba nie był jeszcze gotowy.
– Dzięki, że… nie rzuciłaś się ratować – rzuciłem z przekąsem, od niechcenia, ale głos miałem trochę zbyt szorstki, jakbym się mimo wszystko przejął.
Wzruszyła ramionami.
– Myślałam, że sobie poradzisz. Po twoich tatuażach sądziłam, że to nie pierwszy wróg, który rzuca ci się do gardła.
Uśmiechnąłem się. Krzywo.
– Pierwszy, który miał wąsy i ogon.
— Następnym razem — mruknąłem, zerkając na nią i na dziewczynę — wprowadzamy jakieś zasady. Jakieś protokoły. Przynajmniej jeden kapeć rzucony w kierunku przeciwnika.
— Albo wiadro z wodą.
— Albo miotacz ognia.
— Przesadzasz.
— Może.
Zamilkliśmy. A potem oboje, prawie jednocześnie, znów się roześmialiśmy. Ten dzień zaczął się jak zwykle — za ciemny, za cichy, za bardzo mój. Ale teraz, z rozpieprzonym stołem, uciekającym szczurem, rozbawioną dziewczyną i kotem z kompleksem geparda, świat wydawał się... nieco mniej beznadziejny.I wtedy rozległo się pukanie. Głośne, niecierpliwe, wkurwione. Spojrzała na mnie pytająco.
— O tej porze? — zapytała.
Wzruszyłem ramionami, już wstając.
— Pewnie kurier, coś zamawiałem — palnąłem, mijając ją w drodze do drzwi.
Otworzyłem tylko na tyle, żeby przesmyknąć się przez próg i nie dać jej zajrzeć na klatkę. Za drzwiami stał Zdechły — kwadratowy łeb, żonobijka, blizna na szyi, i ten jego klasyczny grymas, jakby całe życie go bolało. Ale zanim zdążyłem coś powiedzieć, pchnął mnie w klatkę piersiową i przygwoździł do ściany tuż obok drzwi.
— Ty sobie, kurwa, ze mnie jaja robisz? — warknął tak blisko, że poczułem na twarzy jego oddech. Śmierdział tanim fajkiem i czymś kwaśnym. — Kiedy była mowa o „jutro”, to nie miałem na myśli „kiedyś”.
Zacisnąłem zęby. W głowie odliczałem, ile sekund potrzebuję, żeby go złamać w pół. Ale za drzwiami była ona. Więc nie zrobiłem nic.
— Spuść z tonu — mruknąłem cicho. — Nie jestem twoim chłopcem na posyłki.
Zdechły prychnął, ale jeszcze przez chwilę trzymał mnie za kołnierz.
— Wiesz, ile czekam? Za dużo jak na typa, który bierze, a potem znika. Masz hajs?
Sięgnąłem do kieszeni bluzy, wyjąłem zwinięte banknoty.
— Masz. Tyle, ile trzeba.
— Tyle, ile trzeba? — parsknął. — To, kurwa, matematyka czy przedszkole?
Podał mi pakunek — biały, ciasno zawinięty, wyglądał jak zwykły woreczek z niczym. Ale nie był z niczym. Schowałem to od razu do kieszeni, nie odrywając od niego wzroku.
— I nie zgrywaj bohatera — rzucił, cofając się i poprawiając ortalion. — Bo jak się znowu spóźnisz, to pogadamy inaczej. Szkoda obijać tą twoją i tak już krzywą mordę.
Ale nie dałem mu satysfakcji. Tylko skinąłem głową, jakbym nie słyszał tej groźby, nie on pierwszy i nie ostatni.
— Spierdalaj, Zdechły.
— Już mnie nie ma, księżniczko
Zsunął się po schodach, mrucząc coś o „późnych śniadaniach i jebanych dilerach z TikToka”.
Zamknąłem drzwi. Przez chwilę tylko stałem, nasłuchując, czy zniknął. Potem odwróciłem się — i zobaczyłem ją, stojącą kilka kroków dalej, z kubkiem w ręku i miną, która mówiła „nie wiem, co się właśnie wydarzyło".
Uśmiechnąłem się. Znowu. Bo co innego mam zrobić?
— Jednak nie kurier — mruknąłem. — Zły adres.
Odpowiedziała tylko cichym:
— Mhm. A ta mąka w kieszeni? - burknęła.
Spojrzałem odruchowo na kieszeń, dragi wystawały jak jeleń na autostradzie.
- Nie interere bo kici kici. - uśmiechnąłem się trochę blado. Ostatnie czego potrzebowałem to kogoś wmieszanego w moje sposoby zarobku.
Maddie?
środa, 2 kwietnia 2025
sobota, 29 marca 2025
od Arthura cd. Maddie
- Czego? - Znajomy głos dziewczyny w jakiś głupi sposób mnie uspokoił, mimo, że wcale nie brzmiał miło.
- Em... To ja - cisza. - Arthur. - Dodałem.
- Ah... co tam? - jej ton złagodniał, wygasiłem kolejnego papierosa.
- Nie śpisz? - Strzeliłem sobie mentalnego liścia, idioto, skoro odbiera, to znaczy że nie śpi.
- Tak samo jak ty.
- Nie przeszkadzam?
- Chyba nie, chociaż się zastanawiam, czy telefon nie pobudził mi współlokatorów. - po jej stronie słuchawki było słychać szuranie, chodzi gdzieś? - Jesteś nocnym człowiekiem?
- Dzisiaj chyba tak, zasnąć nie mogę. A ty?
Nasza konwersacja toczyła się jeszcze chwilę typowym smalltalkiem, dopóki nie zapytała o moje nastawienie na jutrzejszą jazdę. Przyznałem jej się, że już ostatnim razem zrezygnowałem z zajęć, a ona opowiedziała mi anegdotkę o tym, jak nie chciała iść na szkolną wigilię. Uśmiechałem się, gdy mi to opowiadała. Chciało mi się śmiać, gdy wyobrażałem sobie miniaturową wersje Maddie zbierającą ochrzan od wujka za zawinięcie mu zapewne drogiego alkoholu. Z jej strony padła propozycja, żebym zabrał ze sobą kogoś na jazdę.
- Jak nie masz nic lepszego do roboty, to o 12 będę w tej mniejszej stajni. - Wypaliłem, nim zdążyłem pomyśleć, co robię. Dziewczyna odparła krótkim "okej", po czym w słuchawce rozległ się dźwięk kończenia połączenia.
Nie zadzwoniła drugi raz.
Odwinąłem z siebie koc i niechętnie wyłączyłem budzik. Spojrzałem na puste puszki po piwach i energetykach, otoczone butelkami po soku pomarańczowym, w których prawdopodobnie wybierano już prezydenta. Westchnąłem, siadając na łóżku. Zanim wyjdę, muszę tu ogarnąć. Pozbierałem pranie na jedną kupę i wepchałem je nogą do łazienki, by za chwile wcisnąć je do pralki. Wszelkie butelki, puszki i opakowania po gotowym jedzeniu wrzuciłem do worka na śmieci, tak samo jak chusteczki i inne bliżej nieokreślone znajdźki. Położyłem worek pod drzwiami i zabrałem się za wciskanie czystych ubrań do szafy, z której wypadały na mnie bluzy i koszulki. Zakląłem pod nosem i zabrałem kilka z nich; posłużą mi jako ubranie na jazdę.
Poubierałem się, zjadłem przypalone już tosty z dżemem i poszedłem doprowadzić się do stanu używalności w łazience - to znaczy umyć zęby i zgolić kilkudniowy zarost. Rozwiesiłem też ręczniki na grzejniku, żeby w razie czego były ciepłe na później. Przez to, że wpadłem w rytm ogarniania wszystkiego, z rozpędu pościeliłem łóżko.
Zabrałem najpotrzebniejsze mi rzeczy i wyszedłem, zabierając ze sobą ten durny worek ze śmieciami. Wyrzuciłem je po drodze do stajni i zapaliłem papierosa, zanim wszedłem do budynku z końmi.
Maddie jeszcze tam nie było. Może zaspała?
Zamiast niej, stała tam instruktorka z koniem. Przywitała się ze mną i zaczęła mi tłumaczyć, co powinienem robić. Przysłuchiwałem się jej w trakcie czyszczenia zwierzęcia, które łypało na mnie swoimi wielkimi ślepiami. Fuknął na mnie, co spowodowało spięcie w całym moim ciele. Kobieta uspokoiła mnie, mówiąc, że to oznaka zrelaksowania u konia.
Super, ale mi daleko do relaksu.
Przyniosła mi czaprak, podkładkę, siodło i ogłowie. Tak to nazwała. Pokazała mi jak to założyć, po wcześniejszym upewnieniu się, że koń jest czysty. Powiedziała też, że następnym razem ja będę to robił.
- Myślałam że już sobie poszedłeś. - usłyszałem za sobą głos dziewczyny, z którą w nocy rozmawiałem przez telefon. Wyglądała na całkiem zadowoloną z siebie. Przewróciłem tylko oczami i wykonałem gest podcinania sobie gardła, wskazując na konia. Zaśmiała się ze mnie.
Instruktorka zabrała ode mnie konia i powiedziała, że mamy iść za nią w stronę hali.
- Nawet nie próbuj komentować. - Burknąłem, otrzepując z siebie sierść zwierzęcia. - Nie wiedziałem nawet, że mam takie mięśnie. - jęknąłem, rozmasowując sobie plecy. Maddie patrzyła na mnie częściowo z politowaniem, a częściowo z rozbawieniem. - Bawi cie moje cierpienie?
- Tak, a co? - nie skomentowałem.
- Muszę wziąć prysznic. - zmieniłem temat. - Chcesz to możesz się u mnie rozgościć, mam sok pomarańczowy i piwa. A potem możemy iść się napić do baru. - Zasugerowałem. - Serio, bez podtekstu. - Dodałem, widząc jej zawahanie. Wiedziałem, że nie jest to najbardziej przekonująca informacja dla niej, ale nie widziałem innego bardziej logicznego wyjścia.
Zaczekała przed wejściem. Przynajmniej tak myślę, chociaż nawet jeśli zwiedziła moje mieszkanie, to nie robiło mi to większej różnicy.
Wybraliśmy bar, w którym chcieliśmy zacząć pić. W międzyczasie skoczyliśmy jeszcze do sklepu, bo skończyły mi się fajki.
Krążyliśmy tak od baru do baru, konwersując o całkiem przyziemnych rzeczach, chyba trochę przełamując bariery między sobą.
Włożyłem ręce do kieszeni kurtki, w poszukiwaniu zapalniczki. Dziewczyna również trzymała papierosa w ustach. Po znalezieniu zguby, odpaliłem jej go z grzeczności, a następnie dopiero sobie.
- Jadłaś kiedyś śmieszne żelki? - Zapytałem, gdy po włożeniu przedmiotu do wewnętrznej kieszeni, wyczułem plastikową paczkę ze specyficznym zamknięciem. - Te, po których masz fazę? Bo patrząc na dzisiejszy dzień, nie wyobrażam sobie być trzeźwym. - Trochę skłamałem, wypity z dziewczyną alkohol szumił mi już w głowie, a racjonalne myślenie powoli znikało. Jeśli zrezygnuje, po prostu pójdę dalej z nią pić, żadna różnica.
Maddie?
Od Maddie cd. Ricka
Od Mi'i cd. Audrey
czwartek, 27 marca 2025
Od Ricka cd. Maddie
- Jakbyś nie miał tu kota, powiedziałabym, że twoje mieszkanie wygląda jak nora zboczeńca - oznajmiła, schylając się po kotkę.
- Jest aż tak źle? - zapytałem udając rozbawienie. Wiedziałem że było tu tragicznie ale na nic lepszego nie było mnie stać.
- Mógłbyś chociaż ściany pomalować. Przytulnie tu jak w piwnicy u...
- Zboczeńca - dokończyłem rozbawiony. - mogłem pomalować te jebane ściany ale nie chciało mi się. Po prostu.
Otworzyłem apteczkę i wyjąłem potrzebne rzeczy. Gdy przyłożyłem do jej ust wacik nasączony płynem dezynfekującym, spojrzała na mnie uważniej, jakby dopiero teraz zaczęła się przyglądać. Nie odpowiedziałem, zajęty swoją robotą, ale dostrzegłem, jak przesuwa wzrokiem po mojej twarzy. Widziałem to już wcześniej – spojrzenie, które rejestrowało linię żuchwy, krótkie, czarne włosy, kolczyki na twarzy. Jak zwykle ciekawość zatrzymała się na tatuażach wystających spod rękawa koszulki. Pewnie zastanawiała się, co oznaczają. Większość ludzi pytała. Gdyby nie złamany, teraz już nastawiony nos, wyglądałbym pewnie jak facet z gangsterskiego filmu – to też często słyszałem.— Kiedyś myślałem, żeby tu trochę odświeżyć — powiedziałem, przykładając kolejny wacik.
Dotykałem jej ust spokojnie, ostrożnie. Nie miałem zamiaru zrobić jej większej krzywdy, ale wiedziałem, że moje oczy mogły mówić coś zupełnie innego.
— I? Skończyło się na myśleniu? — zapytała powoli, starając się za bardzo nie poruszać wargami.
Odłożyłem wacik, teraz zabarwiony na czerwono.
— Widzisz rezultaty. Poza tym ani mi, ani Savannah to nie przeszkadza.
Kotka przeciągnęła się na jej kolanach, zupełnie obojętna na całą sytuację.
— Skąd jesteś? Co to za akcent? — zapytała nagle, unosząc brwi.
— Zgadnij — odpowiedziałem z rozbawieniem.
Zmarszczyła czoło.
— Nie wiem. To w ogóle ten kontynent?
Pokręciłem głową. Nie wyglądała na zainteresowaną zgadywaniem, więc po chwili westchnąłem i odpowiedziałem wprost:
— Z Rosji.
Przytaknęła, jakby wszystko nagle miało sens.
— Pasuje — mruknęła. — Przypominasz mi takiego wrednego, zadufanego Rosjanina, który robi, co chce, bo jego prawo nie dotyczy. Pewnie stamtąd nauczyłeś się tak słabo bić.
Zatrzymałem się na moment, mrużąc oczy. Poczułem, jak coś we mnie się zaciska.
— Wiesz, kogo ty mi przypominasz? — odparłem, nachylając się lekko. — Wyszczekaną i zbuntowaną Amerykankę, która po dorośnięciu nie będzie miała w życiu nic innego niż dzieci i kuchnię. Zazwyczaj takie żyją z zasiłku.
W jednej chwili jej stopa wylądowała w moim brzuchu, wytrącając mnie do tyłu razem z krzesłem. Upadłem, ale nie wydałem z siebie żadnego dźwięku
— To ty zaczęłaś — przyznałem, podnosząc się i ustawiając krzesło z powrotem na miejsce.
— Powiedziałam tylko, co myślę.
— Ja też.
Przez chwilę panowała cisza, zanim oznajmiłem, że skończyłem.
Oblizała usta z przyzwyczajenia, krzywiąc się lekko na smak płynu dezynfekującego.
— Twoje tatuaże coś oznaczają? — zapytała.
Uśmiechnąłem się kąśliwie.
— Tak, że gryzę.
Zmierzyła mnie wzrokiem, jakby próbowała ocenić, czy żartuję, czy mówię serio.
— Nie zdziwiłoby mnie to — mruknęła, przesuwając palcami po futrze Savannah.
Kotka zamruczała, a ja oparłem się o oparcie krzesła, przyglądając się jej. Wciąż miała lekko spuchnięte usta, ale wyglądała, jakby kompletnie o tym zapomniała.
— A tak serio? — zapytała w końcu, przechylając głowę.
— Niektóre coś oznaczają, inne po prostu są — wzruszyłem ramionami. — Nie jestem typem, który lubi się zwierzać.
— A gdybym ci powiedziała, że wyglądasz jak ktoś, kto ma wytatuowane całe życie na skórze?
— Pewnie bym się zaśmiał — odpowiedziałem, opierając łokieć o stół.
— No to się śmiej — odparła, unosząc brew.Zamknąłem na moment oczy, jakbym zastanawiał się, co powiedzieć. Potem podciągnąłem rękaw koszulki, odsłaniając fragment tatuażu na dłoni – czarny kruk z rozpostartymi skrzydłami, wpleciony w gęstą sieć cienkich, splątanych linii przypominających stare blizny.
— Ten ma znaczenie — powiedziałem cicho, przesuwając kciukiem po tuszu.
Oparła brodę na dłoni i zmrużyła oczy.
— Kruk?
— Mhm.
— Co symbolizuje?
— W Rosji mówi się, że kruki to złe znaki. Przynoszą śmierć albo nieszczęście. Ale wiesz co? Dla mnie to zawsze były ptaki, które przetrwają wszystko.
Milczała przez chwilę, wpatrując się w moją dłoń.
— I co, ty też jesteś jak kruk?
Zaśmiałem się cicho.
— Powiedzmy, że nauczyłem się spadać na nogi.
— Ale kruki nie spadają na nogi.
— Właśnie dlatego są mądrzejsze ode mnie.
Przewróciła oczami, ale uśmiechnęła się lekko.
— No dobra, przyznaję. Nie spodziewałam się, że za tymi tatuażami faktycznie coś się kryje.
— Nie wszystkie mają znaczenie — wzruszyłem ramionami. — Ale ten akurat coś dla mnie znaczy.
Nie odpowiedziała, ale patrzyła na mnie inaczej. Jakby przez moment zobaczyła coś więcej niż tylko faceta z tatuażami i paskudnym charakterem.
Podwinąłem rękaw pokazując skolopendrę.
- Jestem czasem jak taki robak: obrzydliwy, wijący się, zgrabny. - mrugnąłem do niej. Lekko się uśmiechnęła ale próbowała to ukryć.
- Kosiarz - podniosłem koszulkę pokazując z przodu klatki piersiowej tatuaż, nad nim napis demon. - Śmierć jest dla mnie motywem tragicznym, mrocznym ale i ciekawym. Czuje że te tematy są mi po prostu bliskie. - odwróciłem się, poprawiając koszulkę i odłożyłem obok apteczkę.
- A ten coś na plecach? - zapytała, zapewne zauważając tatuaż zza kołnierza koszulki.
- Oni - poprawiłem ją, unosząc tył ubrania. - Symbolizują siłę i męskość, ochraniają przed złem ale też każą złych ludzi. - zatrzymałem się na chwilę. - Demony które niegdyś były ludźmi. Są też ciemną stroną ludzkiej natury. - mruknąłem odwracając się do niej przodem.
- Kawy, herbaty? - uciąłem temat
- A to? - spytała wskazując na moje przedramię. Tatuaż psa, owiniętego drutem kolczastym który pokrywał stare blizny z wojska. Szarpane blizny gdy uciekałem z poligonu i zahaczyłem o drut kolczasty. Próbowałem zakryć je tuszem.
- Pamiątka z wojska. - mruknąłem ucinając ponownie temat tym razem z nadzieją że skutecznie, odwracając się do kuchenki. - To co chcesz do picia?
Od Ricka cd. Audrey
wtorek, 11 marca 2025
Od Audrey cd. Mi'i
Dopiero nieprzyjemne szarpnięcie wyrwało Audrey z letargu. Dziewczyna zachłysnęła się powietrzem, czując, że nie jest już w pomieszczeniu. Dalej trzymała drobną dłoń białowłosej, nerwowo zaciskając na niej palce. Pomału wracała jej świadomość, ale widok ognia niemal odciął ją od rzeczywistości. Mia zaciągnęła ją na najbliższą ławkę, która była kilkadziesiąt metrów od wejścia do sklepu. Audrey usiadła, wzięła kilka głębszych wdechów i ukryła twarz w dłoniach.
Minęło zaledwie kilka minut jak drzwi księgarni otworzyły się gwałtownie i stanął w nich właściciel. Na jego koszuli widać było kłęby sadzy i dziwnej, gęstej piany. Podbiegł do dziewczyn i objął je zmartwionym spojrzeniem.
— Ugasiłem – oznajmił, oddychając ciężko — Ale cały regał poszedł z dymem. Ale jak? Spięcie? Zepsuty kabel? W tej kamienicy pożaru nie było od lat...
Audrey przełknęła ślinę, czując, że to nie koniec kłopotów. Spalony regał. Spalone książki. Nikt, poza białowłosą, nie wiedział, że to ona. Spojrzenie Audrey skierowało się na dziewczynę. Zanim zdążyła się odezwać, na ulicę wjechał rozpędzony wóz strażacki.
To, co zaczęło się potem dziać, było absurdalne. Kilku mężczyzn wbiegło do księgarni, mimo zapewnienia, że żadnego ognia już nie ma. Ich smutne miny po wyjściu niemal wywołały w Audrey wyrzuty sumienia. Kilku z nich oglądało spalony regał, a jeden zaczął przesłuchiwać właściciela. W tym czasie dziewczyny siedziały w grobowej ciszy na ławce. Chcąc czy nie chcąc, słyszały całe przesłuchanie właściciela.
— Ale jak to, jest pan pewien?
— Nie wiem, po prostu zobaczyłem ogień i próbowałem się go pozbyć — odpowiedział właściciel księgarni, który wydawał się dość poddenerwowany całą tą sytuacją, tłumaczeniem się i pedantyzmem ze strony strażaka — Udało mi się ugasić pożar samodzielnie, ale cały regał z książkami został zniszczony. Na szczęście, na zapleczu, zgodnie z zaleceniami sanepidu, miałem gaśnicę... Mam papiery z ostatniej inspekcji. Mam też ubezpieczenie. Cały lokal i książki są ubezpieczone.
Strażak spojrzał na niego sceptycznie, ale nie skomentował tego. Najwyraźniej dał sobie już spokój. W końcu twierdził, że jeśli nie było co gasić, to równie dobrze mogli tu nie przyjeżdżać.
— Czy ktokolwiek został ranny? — zapytał finalnie, niemalże minucie ciszy.
— Nie, nikomu nic się nie stało — odpowiedział chłopak, kierując szybko wzrok na dwie dziewczyny, które jako jedyne poza nim były w tej księgarni — Dziękuję, że przyjechaliście tak szybko.
Białowłosa kiwnęła głową, ale Audrey nadal wyglądała na oszołomioną.
– Możemy zadać wam kilka pytań? – Gibson spojrzał na notatnik, który trzymał w dłoni – Właściciel mówi, że ogień pojawił się nagle, a wy byłyście w środku.
Audrey ścisnęła rąbek swojej koszulki i spojrzała na dziewczynę.
– Tak – powiedziała szybko – Byłyśmy tam.
Strażak zapisał coś w notatniku. Audrey niemalże wzdrygnęła się, widząc, jak obgryziony do bólu długopis sunie po papierze z niewiarygodną szybkością.
– Widział ktoś, jak to się zaczęło?
Audrey zbiła obcasem buta niewidzialny pyłek z chodnika. Białowłosa widziała. Ja widziałam. Ale jeśli powiemy prawdę... Nie, jeśli ona powie prawdę...
– Nie jesteśmy pewne – powiedziała ostrożnie Audrey – Byłyśmy skupione na książkach, kiedy nagle... ogień się pojawił.
Dziewczyna drgnęła. Gibson spojrzał na nią i uniósł brew.
– Niczego nie widziałaś? – zwrócił się teraz bezpośrednio do niej.
Białowłosa otworzyła usta, ale zanim zdążyła odpowiedzieć, Audrey chwyciła ją delikatnie za rękę i ścisnęła.
czwartek, 6 marca 2025
od Arthura cd. Zei
Zerkałem to na szopa, to na Zeye. Obłęd w ich oczach był dość podobny, chociaż szop wyglądał na nieco bardziej agresywnego i niezadowolonego ze swojej sytuacji, niż Zeya. Duże dziecko.
Odpaliłem papierosa, czekając na odpowiedź chłopaka.
- Siedział tam. - Wskazał na pobliskie krzaki szopem. Użył szopa jako wskaźnika. Zwierzak zaczął się wiercić, walcząc o wolność.
- Tam? - powtórzyłem. - I tak po prostu go wziąłeś?
- Taak?
Szuszczenie szopa w rękach Zei przerwało moje westchnięcie. Zaciągnąłem się dymem, patrząc, jak Zeya przytula do siebie zwierzę i coś do niego mówi.
Poprosiłem chłopaka, by wypuścił zwierzę, drepcząc w miejscu. Zeya spojrzał na mnie wzrokiem zbitego szczeniaka, wręcz błagalnie, byleby nie musieć rozstawać się z Dorianem. Kąciki jego ust zadrżały, jakby chciał powstrzymać się od wybuchnięcia śmiechem.
- Nie ma opcji. Jest lepszym przyjacielem niż ty - Byłem bliski odegrania dramatycznej sceny, jak łamie mi się serce, że szop jest ważniejszy ode mnie. - Wraca ze mną.
- Najwyżej na piechotę.
- Nie zrobiłbyś mi tego, prawda?
- Chyba cię do reszty popierdoliło, jeśli myślisz, że wpuszczę to coś do dziecinki. - Zacisnąłem mocniej dłoń na łomie, powoli tracąc cierpliwość do tej dwójki. Za chwilę ten szop będzie mi pomagał zakopać tego barana, albo zostaną sami ze sobą i nie będę się niczym przejmował.
Moje marzenia, o pozostawieniu ich w lesie przerwał histeryczny krzyk mojego towarzysza.
- Dorian! Nie!
Światło z mojej czołówki odprowadziło domniemanego Doriana do krzaków, gdzie zniknął, szeleszcząc liśćmi.
Na miejscu tego szopa, uciekałbym do innego stanu, w nadziei, że ten chory pojeb mnie nie znajdzie.
- Wracamy. - mruknąłem, gasząc papierosa pod butem. Zacząłem iść w kierunku z którego przyszedłem; tak przynajmniej myślę. Nie dochodziły mnie dźwięki kroków azjaty, więc odwróciłem się za siebie. Chłopak stał, patrząc raz w krzaki, raz na mnie. - Wracamy. - Ponowiłem informacje. - Chodź stary, Dorian pewnie ma rodzinę. - Dodałem, już nieco mniej agresywnym tonem, i opuściłem przedmiot, który trzymałem w ręce. - Nie pobije cię.
Z Zei jakby zeszło napięcie, ostatni raz spojrzał z rozczarowaniem na miejsce, gdzie zniknął jego przyjaciel i podszedł do mnie, burcząc coś pod nosem.
Droga powrotna wydawała się być dużo dłuższa, niż ta, którą tu trafiłem. Miałem wrażenie, że co chwila mijamy to samo drzewo, a mojej niepewności wcale nie zmniejszało poczucie czyjegoś wzroku na sobie. I nie był to wzrok mojego towarzysza.
Oczywiście, że zwierzęta chodziły po lesie, te dźwięki były normalne. Ale jednak nie czułem się pewnie; tym samym chyba przeniosłem to na chłopaka, który chociaż na chwilę przestał opowiadać o Dorianie.
- A jeśli znajdziemy go i nazwę go Maurycy?
- Zeya, przysięgam, że jeszcze raz coś powiesz o tym zasranym szopie, to cie tu zostawie i będziesz mógł się pieprzyć z tym szczurem ile tylko zapragniesz.
- Będzie więc Maurycy. - stwierdził tryumfalnie.
Przewróciłem oczami i poprawiłem czołówkę, szukając wzrokiem ścieżki do samochodu. Krążyliśmy tak kolejne kilka, albo kilkanaście minut, nim wreszcie las zaczął się przerzedzać. Dziecinka stała tam, gdzie stała. Odetchnąłem z domniemaną ulgą. Wciąż nie mogłem pozbyć się dziwnego przeczucia.
Zapaliłem papierosa.
- Masz wrażenie, że ktoś nas obserwuje? - dmuchnąłem w stronę nieba, modląc się, by to po prostu była moja paranoja, a nie fakt.
- Yhm. - coś zaszeleściło w krzakach, więc oczywiście, że musieliśmy to sprawdzić. Zeya rozchylił badyle, a ja stanąłem za nim, będąc gotowym by w razie czego udawać że nas obronię. Czarna kula wystrzeliła jak z procy, przebiegając po nogach Zei i odbijając się ode mnie. Krzyknęliśmy, odskakując w popłochu od krzaków.
- Co to do kurwy nędzy było?! - odwróciłem się, próbując znaleźć demona, który nas zaatakował.
- Lis? - zgadywał - MAURYCY. - podekscytował się.
- Wracamy. - chwyciłem za klamkę. - JAPIERDOLE MAURYCY W IMPALI - odwróciłem się na pięcie i odszedłem o krok od auta, by wrócić do niego po chwili i upewnić się, że na pewno wszystko dobrze widzę. W moim aucie siedział jebany kurwa szop pracz.
- Mówiłem że wróci! - Spaliłem wzrokiem chłopaka, który zanosił się śmiechem, widząc moją wkurwioną minę. Jakby nie patrzeć, musiałem wyglądać, jakbym uciekł z wariatkowa - łom, czołówka, pełno liści na sobie i do tego krzyczę, o jakimś Maurycym w środku nocy. W końcu i ja parsknąłem śmiechem, nie mogąc już tego dłużej powstrzymywać.
Zeyaa? adoptowaliśmy syna
poniedziałek, 3 marca 2025
Od Maddie cd. Ricka
Od Ricka cd. Maddie
- Dawaj ten łeb – powiedziała i złapała mnie za policzki, przyciągając moją twarz do siebie. Nie wiedziałem co chciała zrobić więc nie ruszałem się praktycznie ani na milimetr.
- Jaki film wczoraj oglądałeś? - zadała pytanie od czapy, nie wiedziałem co odpowiedzieć, mój mózg próbował przeanalizować co się dzieje ale zanim doszedłem do jakichkolwiek wniosków poczułem jak łapie między palce mój nos i nastawia go. Krzyknąłem tym niespodziewanym ruchem ale szczerze nie czułem bólu, może adrenalina nie wyszła jeszcze z mojego ciała.
- Masz. Auta ci nie naprawie, ale nos masz nastawiony. - wycedziła, przygryzając usta by po chwili syknąć z bólu. Westchnąłem, wolałbym naprawione auto ale no cóż. Wymruczałem cicho podziękowanie, nie raczyła nawet usłyszeć, zaczęła się za to rozglądać. Zrobiliśmy trochę bałaganu ale z drugiej strony to tylko trawa, a krew z chodnika zmyje się przy deszczu. Maddie kucnęła przy aucie, podnosząc telefon a po chwili zaczęła się nerwowo rozglądać. Zgadywałem że chodzi o klucze więc także zacząłem ich wypatrywać. Przykucnęła pod autem, sięgając po zapewne klucze pod maszynerię ale przeklnęła pod nosem. Uśmiechnąłem się do siebie widząc jej marną próbę, krótkie rączki. Schyliłem się mimo wszystko, zajrzałem pod auto i wyciągnąłem jej ukochane klucze. Zerknąłem na nie szybko, nie dając jej ani trochę prywatności i czytając ją głos napis na zawieszce.
- Upadłeś? Doturlaj się do celu? - uśmiechnąłem się lekko. Nie spodziewałem się po nerwusce uroczej pandki z ckliwym napisem.
- Jak panda. Wszędzie się turlają. - dodała. - Już ochłonąłeś? Dasz radę jechać autem i nie przejechać nikogo?
- Kolejna próba przejechania ciebie się liczy? - uśmiechnąłem się. Wywróciła oczami.
- Tylko jeśli zgodzisz się wpaść do mnie. - uśmiechnąłem się lekko. - Trzeba ci opatrzeć te usta bo zaraz się tu wykrwawisz. - zarzuciłem głową, zwracając uwagę jak ciągle przygryzała usta nie dając ranie się uspokoić. Widać że chwilę się wahała.
- Niech będzie, tylko nie jeździj jak debil. - westchnęła, chowając do kieszeni klucze. Otworzyłem drzwi swojego Buicka regala gnx, stare autko, mające swoje lata ale wciąż w klasie sportowej. Nachyliłem się od strony pasażera, otwierając jej drzwi i rzucając jej tanie chusteczki ze schowka.
- Nie pokrwaw mi tapicerki, wchłania wszystko jak cholera. - mruknąłem pokazując starą, wyblakłą plamę z krwi na kierownicy. Wywróciła oczami. Znowu. Gałki jej kiedyś wypadną jak tak będzie ciągle robić. Wzięła mimo wszystko chusteczki i przyłożyła je delikatnie do ust.
Znaleźliśmy się u mnie w kamienicy, otworzyłem drzwi wejściowe, kierując się od razu do windy. Wcisnąłem przycisk przywołania windy, nawet się nie zaświecił. Westchnąłem głośno kierując się w stronę schodów. Maddie podeszła do windy, wciskając guzik topornie, jakbym ja zrobił to źle.
- Nie działa. Nie działała i pewnie nigdy nie będzie działać. - westchnąłem do niej, po czym zacząłem wspinaczkę po schodach. Po paru minutach znaleźliśmy się na najwyższym piętrze, wsadziłem klucze do drzwi swojego mieszkania, jedynego na tym piętrze. Pchnąłem mocno drzwi, zacinały się czasem przy otwieraniu. Zaprosiłem dziewczynę do środka. Nie zdążyliśmy zamienić słowa a z korytarza rozległo się donośne miałczenie.
- Mam nadzieję że nie masz alergii na koty. - uśmiechnąłem się lekko, gdy z mojej sypialni przybiegła do nas mała kotka, przybłęda, głośno miałkając jak to miała w zwyczaju na moje powitanie. Savi szybko obtarła się wokoło moich nóg i poleciała obwąchiwać dziewczynę. Widziałem że miała iskierki w oczach na jej widok ale starała się je powstrzymać.
- Gryzie ale dla zabawy. I drze ryja. - powiedziałem do niej, zdejmując buty.
- Mogę? - zapytała kucając do kotki, dając jej obwąchać jej dłoń.
- Jasne, i tak jakbym powiedział nie to ciężko tą bestie utrzymać w miejscu. - westchnąłem. - Nazywa się Savannah. -
Dziewczyna uśmiechnęła się delikatnie do Savi, gdy ta zaczęła ocierać się o jej dłoń pyszczkiem. Zaczęła się głaskanina, uśmiechałem się lekko do siebie i poszedłem do kuchni gdzie trzymałem apteczkę. Rzuciłem trochę zdarte, stare czerwone pudło na stół.
- Trzeba by się zająć tą twoją mordką co? - uśmiechnąłem się do Maddie.
Maddie?
niedziela, 2 marca 2025
Od Mi'i cd. Audrey
Od Audrey do Mi'i
Od Maddie cd. Arthura
wtorek, 25 lutego 2025
od Arthura cd. Maddie
- Chcesz dołączyć? - wypuściłem dym z ust. Wzruszyła ramionami, równocześnie malując na swojej twarzy coś na wzór grymasu. Koniec końców, przystała na moją propozycję. - A telefon? - ponowiłem pytanie.
- Za papierosa.
Uczciwa wymiana. Wyciągnąłem paczkę z kieszeni i pstryknąłem w nią, jeden z papierosów wyskoczył do góry. Zabrała go i spojrzała na mnie, jakby czekała na coś jeszcze.
Pomiędzy nami znów nastąpiła cisza, przerywana irytującym pykaniem kończącej się zapalniczki.
Maddie stanęła naprzeciwko baru, zerkając na menu, jakby liczyła, że znajdzie w nim coś, co zmieni jej dzień. Znałem to spojrzenie – typowy wyraz twarzy kogoś, kto nie do końca wie, czego chce, ale i tak musi coś wybrać. W końcu zamówiła ciemne piwo. Gorzki smak idealnie do niej pasował – coś w jej sposobie bycia mówiło, że nie szuka w życiu słodkich rozwiązań. Zamówiłem to samo.
- Co cię tak zdenerwowało? - ledwo zdążyłem ściągnąć z siebie kurtkę, a zostałem wywołany do tablicy przez dziewczynę. Nie wiem, może to że próbuję sam sobie być terapeuta? Mimochodem zacząłem bawić się kluczami, unikając odpowiedzi najdłużej jak tylko się dało. - Wyglądałeś, jakby coś chciało cię zjeść, ale mu się nie udało. - Przystawiłem kufel do ust.
- Zapisałem się na jazdę konno. W tej uczelni. - wydusiłem; twarz Madelyn nie wyrażała dosłownie żadnej emocji. Złapałem z nią kontakt wzrokowy. - Jestem zły na siebie, że to zrobiłem. - kącik ust dziewczyny powędrował do góry, jakby ją to rozbawiło.
- Czyli zostałeś przymuszony? - wyglądała, jakby miała pochylić się przez stół i przytrzymać mnie za twarz, bylebym wydukał z siebie większą ilość informacji. Fascynujące, że kogoś takiego jak ona - ładną, wartościową kobietę, z całą pewnością z tych zamożniejszych i bardziej rozwiniętych w każdej płaszczyźnie - interesuje barman-mechanik, z autem starszym od niego i irracjonalnym strachem do koni. I pewnie rakiem wszystkiego.
Wyciągnąłem papierosa i odpaliłem go, dziewczyna spojrzała na bok, marszcząc delikatnie brwi.
Znaleźliśmy się w pomieszczeniu, które prawdopodobnie nie było nigdy wietrzone. Czuć było zapach nikotyny, wymieszanych ze sobą alkoholi i zioła. Całe to miejsce zapewne widziało lepsze czasy, ale coś w tej obskurności miało swój klimat.
- To w sumie odważne. Nie boisz się, że będzie gorzej? - Już jest. Wzruszyłem ramionami.
- A może być gorzej? - dziewczyna pokręciła głową, popijając łyk piwa i poprawiając się na krześle. Zwróciłem uwagę, że jej nogi zwisają w powietrzu jak u dziecka. To trochę urocze, taki mały, tajemniczy zabijaka, który nie dosięga do końca krzesła. Pinczer miniaturowy. Przypisałem jej łatkę tego zwierzęcia w głowie i postanowiłem wykorzystać to jako jej przezwisko w najbliższym czasie.
Dowiedziałem się także, że w akademii nie mają koni pociągowych. Muszę sprawdzić, czym dokładnie są konie pociągowe.
Dogasiłem papierosa w popielniczce i zaproponowałem Maddie, by nie krępowała się i zapaliła ze mną. Odmówiła, lecz przyjęła to do wiadomości.
- Ogólnie nie palę, tylko przy okazji. A przy alkoholu nie powinnam - zaczęła się tłumaczyć, spotykając się z moją zdziwioną miną. - Alkohol wchodzi szybko. Za szybko - Przerwała na sekundę. - Wiesz co, cofam. Następnym razem poproszę.
Moją uwagę przykuł plaster na brodzie dziewczyny; wskazałem palcem na swoją, oczekując odpowiedzi.
- Co sobie zrobiłaś? - jej dłoń powędrowała w kierunku plastra. Wyjaśniła, że często się o coś obija. Skinąłem głową, akceptując ten fakt.
- Pojawiają się na tyle często, że przestałam liczyć - dodała po chwili namysłu. - Kiedy masz pierwszą jazdę?
Przysięgam, że poczułem się, jakby ktoś uderzył mnie w splot słoneczny.
- Właściwie, to jutro przed południem. - Nawet nie zauważyłem, kiedy zdążyłem wyciągnąć kluczyki i zacząć nimi kręcić wokół palców. - Mam szczerą nadzieję, że wrócę z całym zestawem kończyn. - Mimowolnie się uśmiechnąłem, chociaż stres rozsadzał mnie od środka.
Posiedzieliśmy jeszcze chwilę, nim rozeszliśmy się w swoje strony. Maddie wzięła jeszcze papierosa ode mnie "na drogę" i zniknęła. Tajemniczy pinczer.
Nie mogłem zasnąć, obracałem się z boku na bok i próbowałem każdego możliwego sposobu, by zasnąć. W lodówce nie było ani piwa, ani energetyka. Właściwie, to nie było nic, poza wczorajszym obiadem, sokiem i pierdołami, które kupiłem, kiedy natchnęło mnie na gotowanie sensownych posiłków. Szybko straciłem do tego jakikolwiek zapał, więc powoli dostawały nóżek.
- Powinienem to wyrzucić. - Mruknąłem do samego siebie, zamykając lodówkę i zakładając na siebie bluzę, z której wypadła mi zapalniczka. Sprawdziłem, czy działa i wyszedłem na miniaturowy balkonik, celem zapalenia papierosa.
Akademia nocą była aż niekomfortowo cicha. Gdybym miał chodzić po dziedzińcu sam, prawdopodobnie obracał bym się za siebie co krok i liczył na to, że nie skończę z workiem na głowie. Coś w tym miejscu sprawiało, że w człowieku budził się niepokój. Może to te wielkie, przerośnięte stworzenia, które wydawały dźwięki jak smoki?
Sam nie wiem, ale na pewno nie chce jutra. A z drugiej strony nie wybaczę sobie, jeśli zrezygnuje. Najgorsze, co może się stać, to skręcenie karku. Albo zmasakrowanie mnie i dopiero potem skręcenie karku. O, i do tego odgryzienie mi palców. Wielkie, straszne zgredki.
Zegarek wskazywał drugą z minutami, a jedyne powiadomienia jakie mi przychodziły, to te z pracy. Może przejadę się do baru? Bez sensu, nim tam dojadę, już będą szykować się do zamknięcia.
Pod wpływem chwili wybrałem numer do Maddie. Położyłem telefon na parapecie i wsłuchałem się w dźwięk sygnału, zaciągając się papierosem.
Ciekawe, czy ona też nie może spać.
Maddie?
Od Audrey cd. Ricka
Audrey musiała unieść podbródek, aby złapać z nieznajomym spojrzenie - olbrzym. Mimowolnie ogarnęła spojrzeniem całą okolicę, zaciskając paznokcie prawej ręki na metalowej puszcze gazu pieprzowego. Przy tak wysokiej osobie poczuła się nad wyraz mizernie, uświadamiają sobie, że gdyby był to jakiś pijak albo wariat, to nie miałaby najmniejszych szans na ucieczkę. Nieznajomy miał rację, było kurewsko zimno. A ciemny trencz był najbardziej kretyńskim wyborem na pogodę, gdzie człowiek przedziera się w śniegu po kostki po ośnieżonych ulicach.
niedziela, 23 lutego 2025
Od Maddie cd. Ricka
Od Ricka cd. Maddie
***
Zajęcia zaczęły robić sie nudne gdy nasza kochana Maddie zaczęła odwalać szopkę niewinnej dziewczynki. Irytowało mnie to, durna przykrywka. A mogło być tak ciekawie.
Wtedy zobaczyłem jak wyszła z budynku, miętosząc leniwie coś w kieszeni, zapewne swoją morderczą broń czyli klucze. Nasze spojrzenia spotkały się a ona zaczęła iść w moją stronę. Uśmiechnąłem się do siebie na ten widok, nie potrafiła kompletnie nad sobą panować co było żałośnie intrygujące. Jak dawny ja.
- Hm? Zapomniałaś o czymś? – odezwałem się chłodno gdy się zbliżyła.
- Przerysować auto z drugiej strony – odparła i wyjęła klucze z kieszeni. Zmarszczyłem brwi, zachodząc jej szybko drogę. Chyba ją pogięło że znowu rozjebie mi furę.
- Rozzłościła się biedna dziewczynka na zajęciach? – zapytałem z rozbawieniem by odwrócić jej uwagę.
- Nieeee, dziewczynka się rozzłościła na widok kutafona, który nie umie jeździć. Za przeproszeniem, już kobiety lepiej prowadzą – schowała dłoń z kluczykami do kieszeni.
- Uderzyłem cię autem? Przejechałem? – zmarszczyłem brwi. – To twoja wina. Świata po za telefonem nie widzisz – Zauważyłem trafnie co musiało ją zaboleć, dostałem pięścią w brzuch praktycznie niespodziewanie. Chociaż po mojej chamówie mogłem się spodziewać. Z drugiej strony uderzenie było dość silnie, mimo jak na kobietę.
Wygiąłem się pod niespodziewanym ciosem, utrzymując jednak stoicką minę, gorsze ciosy się dostawało.
- Ulżyła sobie? Na twoje szczęście, nie bije się z dziewczynami – powiedziałem, a na nią to chyba poszło jak płachta na byka. Znowu dostałem cios tym razem pięścią w twarz, straciłem równowagę jednak nie na długo. Trzymałem się za policzek obserwując jej posturę. Była gotowa się bić. Ale nie bić jak dzieciaki po podstawówce, tylko jak ktoś kto walczy na co dzień. Znałem tę posturę. Uliczniaki.
Podciąłem jej nogi szybkim ruchem, co dało mi krótką przewagę bo tego się nie spodziewała, pokładając się na ziemi. Dostałem kopniaka pod kolano co także niestety zwaliło mnie z nóg. Przetoczyliśmy się po ziemi, brudząc się jak gówniarze i okładając się po policzkach. Dostałem cios pod żebra, ona w brzuch. Mój rozbity nos i jej usta. Zrzuciła mnie w końcu z siebie, podniosłem się. Staliśmy i patrzyliśmy się na siebie, poobijani jak jakieś głupie nastolatki.
- Bijesz się jak baba - mruknęła, odrzucając w moją stronę klucze która podniosła, które okazały się moje. Zmrużyłem oczy, czując, jak gniew zaciska mi gardło.
„Bijesz się jak baba.”
Słyszałem te słowa tysiące razy. Nie z jej ust. Nie tutaj. Nie teraz.
„Twardziej, Rick! Jeszcze raz!” Ojciec rzucał mną o ziemię, zanim zdążyłem złapać oddech. „Co ty odpierdalasz?! Jak baba?!”
„No dalej, rusz się, bo inaczej zgarną cię w worku, kretynie!” Krzyk sierżanta rozdzierał mi czaszkę, a piach wgryzał się w skórę.
Maddie nie miała pojęcia, co właśnie powiedziała. Nie miała pojęcia, co zrobiła. Nie pomyślałem. Rzuciłem się na nią.
Tym razem nie było zabawy, nie było miejsca na głupie przepychanki. Moja pięść trafiła w jej ramię, nie w twarz – bo, kurwa, nawet w tym stanie wiedziałem, że nie mogę jej po prostu rozwalić. Ale przewróciła się, a ja runąłem na nią, przyciskając jej nadgarstki do ziemi.
Oddychałem ciężko. Serce waliło mi w uszach. Maddie patrzyła na mnie szeroko otwartymi oczami – i pierwszy raz nie widziałem w nich kpiny.
- Puść mnie – warknęła, szarpiąc się.
- Zamknij się. – Moje własne słowa zabrzmiały mi w uszach obco. Czułem, jak całe moje ciało drży. Co ja odpierdalam?
Poluzowałem uścisk. Maddie wyrwała jedną rękę i zanim zdążyłem zareagować, dostałem otwartą dłonią w twarz.
To mnie otrzeźwiło.
Zerwałem się na nogi, wciąż czując, jak całe moje ciało woła o walkę. Ale to już nie była walka. To było coś innego. Coś, co mogło skończyć się o wiele gorzej.
- Spierdalaj. – Jej głos był cichy, ale wibrował złością.
Zaciskałem palce na kluczach, wpatrując się w Maddie, ale ona już na mnie nie patrzyła. Wytarła krew z ust wierzchem dłoni i odwróciła się, jakby miała to wszystko gdzieś. Ale nie miała. Wiedziałem to po tym, jak oddychała – płytko, urywanie. Jakby próbowała uspokoić nerwy. Ja też.
- Maddie – rzuciłem w końcu, choć nie wiedziałem, co chcę powiedzieć. Zatrzymała się, ale nie spojrzała na mnie.
- Co?
To jedno słowo brzmiało bardziej jak wyzwanie niż pytanie. Przez chwilę się wahałem. Miałem dwie opcje: olać to, rzucić jakimś durnym komentarzem, puścić w niepamięć i wrócić do normalności. Albo... spróbować coś naprawić.
- Przegrałem – powiedziałem cicho, podnosząc ręce w geście poddania się. Maddie milczała przez dłuższą chwilę, jakby ważyła moje słowa.
- No, nie spodziewałam się, że to przyznasz – mruknęła w końcu i odwróciła się do mnie bokiem. Jej dłoń uniosła się w stronę ust, jakby chciała sprawdzić, jak mocno się rozcięła.
-Nie o to chodzi – powiedziałem, spuszczając wzrok. – Nie o bójkę.
Nie odpowiedziała od razu, ale czułem, że zaczęła mi się uważniej przyglądać.
-To o co? – zapytała w końcu, a w jej głosie nie było już tej wściekłości sprzed kilku minut.
Przesunąłem dłonią po twarzy, zatrzymując się na rozbitym nosie. Czułem, jak powoli zbiera się tam krew.
- Pierdolone deja vu – mruknąłem, bardziej do siebie niż do niej. Maddie prychnęła, ale w jej oczach wciąż czaiła się ostrożność.
– Chcesz się w to bawić, Rick? Bo jeśli tak, to nie mam na to czasu.
– To nie zabawa – odparłem, nie patrząc na nią.
Przez chwilę panowała cisza. Słyszałem tylko własny oddech i dźwięk jej ciężkich kroków na żwirze. Stała blisko, ale jednocześnie czułem, jak bardzo chciała być jak najdalej ode mnie.
– Co ty odpierdalasz? – zapytała w końcu cicho.
Westchnąłem, odrzucając głowę do tyłu. Krew z nosa powoli spływała mi na wargę, czułem metaliczny posmak w ustach.
– Chciałbym to wiedzieć.
Nie odpowiedziała, ale nie odeszła. Oboje byliśmy roztrzęsieni, to było widać. Moje dłonie nadal drżały – nie z bólu, nie z adrenaliny. Z czegoś gorszego. Zacisnąłem palce na kluczach, wbijałem je w skórę, by wrócić do rzeczywistości.
Maddie?