niedziela, 12 października 2025
Od Maddie cd. Arthura
sobota, 11 października 2025
od Arthura cd. Maddie
Dziewczyna wreszcie otworzyła oczy i spojrzała na mnie uradowana.
- Możemy wszystko! - wyrzuciła ręce do góry i zaśmiała się. Pierwszy raz od momentu jak ją poznałem, widziałem ją tak szczęśliwą. Świat był teraz fajny.
- Hura! - również podniosłem ręce, naśladując ją. - Teraz z tych wszystkich możliwości wybierz jedną - ściszyłem głos, to nasza tajemnica.
Patrzyłem na nią, choć moje spojrzenie było raczej nieobecne. Jej tak samo. Cisza była śmieszna, chichotałem. Chyba.
- Idziemy do lasu. Miasto jest nuuuuudneeeee - stwierdziła, sącząc soczek. Podniosłem się i na chwilę zastanowiłem, jak używa się swojego ciała. Dobra, jedna noga, druga, ręka i ręka. Okej. Znam kontrolki.
Rozmawialiśmy o niebie i patrzyliśmy na batoniki. Wróć, patrzyliśmy na niebo i rozmawialiśmy o batonikach.
Spacer był śmieszny. Miałem wrażenie że dryfuję, a nie idę. Dziewczyna złapała mnie za przedramię i zwolniła, fukając, że jestem olbrzymem. Odparłem jej, że jest karłem, za co wylądowałem w trawie obok chodnika. Kątem oka widziałem tylko, jak Maddie znika za winklem i prawdopodobnie wchodzi do sklepu. Położyłem się wygodniej i utopiłem w miękkiej, choć trochę wilgotnej, trawie i liściach. Było mi błogo.
Wreszcie postawiłem się do pionu i zlokalizowałem Maddie w sklepie. Była na dziale ze słodyczami, wpatrując się w paczki żelków jakby były najpiękniejszą rzeczą na świecie. Ma racje, chociaż ja wolę batoniki.
Właśnie, batoniki.
Pozbierałem kilka różnych smaków do rąk i wsypałem je do naszego koszyka, chichocząc pod nosem. Usiedliśmy na ławce i zabraliśmy się za ucztę, żartując z kasjerki o fioletowych włosach. W sklepowym świetle wyglądały jak galaktyka. I szczerze, była piękna. Aż żałowałem, że nie poprosiłem jej o numer. Chociaż patrząc na jej wzrok, pełen politowania, mogłem spodziewać się negatywnej odpowiedzi.
Maddie wyrwała mnie z układania sobie przyszłości z kasjerką i wsadziła mi rękę do kieszeni bluzy. Popatrzyłem na nią jak na świrniętą, ale nie odezwałem się. Szuka żelków, a tam ich nie znajdzie. Wsadziła ją więc do drugiej kieszeni, analizując jej zawartość.
- Czego chcesz?
- Żelków. Masz jeszcze, wiem to
- Może mam, może nie - uśmiechnąłem się do niej, odsuwając batona na bok. - Nie znajdziesz, mówię ci.
Zignorowałem jej dalsze poczynania i wróciłem do zajadania się ambrozją w postaci batona. Dałbym się pokroić za ich dożywotni zapas. Piękne, idealnie czekoladowe, z idealnym środkiem. - Ej! - prawie poplułem się przysmakiem, gdy ręce Maddie wylądowały w moich kieszeniach spodni. I do tego mnie uszczypała! Wytłumaczyła się, że po chciała sprawdzić, czy nie mam ich ukrytych. Przewróciłem oczami i rozmasowałem bolące miejsce.
Rozpiąłem bluzę i wyciągnąłem paczkę żelków dziewczynie, rzucając żartem o rozbieraniu. Dziewczyna zjadła swoją porcję, ja zjadłem podobną ilość co ona. Powoli wracałem do rzeczywistości, a wcale tego nie chciałem.
Droga do lasu kojarzy mi się z gumisiami, smerfami i moimi cudownymi batonami. Chyba tak to było. I trochę mi zimno. Nie widzę ścieżki. Przed chwilą tu była. Aua, gałąź w twarzy. Gdzie jest ścieżka?
Odsunąłem liście z twarzy i rozejrzałem się po okolicy; nic nie zwróciło mojej uwagi. Drzewa, krzaki, więcej drzew, człowiek, więcej krzaków.
Człowiek?
- Patrz! - chwyciłem dziewczynę za ramię i potrząsnąłem nim, chcąc zwrócić jej uwagę na mnie.
- Co? Gumisie?? Czy Smerfy?
- Bardziej Gargamel - wyszeptałem, wskazując palcem na ciemną postać torującą sobie drogę.
- Pewnie idzie do wioski.. - stwierdziła, a ton jej głosu wskazywał, że uknuła już jakiś plan. Albo się zjarała.
- Śledźmy go!
Tym razem to ja byłem prowodyrem głupiego pomysłu, ale raz się żyje. Dziewczyna szła praktycznie ramię w ramię ze mną. Próbowaliśmy poruszać się jak najciszej, by nie zwrócić na siebie uwagi.
Maddie chyba nie musiała unikać gałęzi aż tak jak ja, ani razu nie usłyszałem jeszcze przekleństwa z jej strony.
Przyspieszyliśmy kroku, gdy, jak mniemam mężczyzna, zaczął znikać nam z pola widzenia. Cholernie daleko ma tę wioskę.
Nie jestem pewien, czy minęła godzina, czy kilka minut, ale dotarliśmy do mniej zalesionego terenu. Jakieś dwadzieścia, może trzydzieści metrów dalej, stał wielki pustostan. Wyglądał jak stara fabryka albo może szpital? Nie wiem, w każdym razie, był pusty. Po polance rozległ się dźwięk pękającego szkła, po czym echem poniosło się szczekanie psa.
- Myślisz że to psi Klakier? - zapytałem dziewczyny, która intensywnie wpatrywała się w osobnika wchodzącego oknem do budynku. - Wchodzimy tam, prawda?
Pokiwała głową.
Wyciągnąłem papierosa i odpaliłem go, chwytając nabuzowanego skrzata za ramię.
- Jak mają nas zastrzelić brokatem, to razem. - Jeszcze raz zerknąłem na budynek, wydawał się być większy, niż pierwszy raz na niego patrzyłem. - Ty, a może oni przerabiają tu Gumisie na ten cały sok z gumisiów? - poczułem się, jakbym odkrył Amerykę, albo jakiś nowy pierwiastek. Przecież to by miało tyle sensu! Wiedziałem, że ta bajka nigdy nie była skierowana do dzieci...
- O popatrz, sarenka. - wskazała palcem na coś chodzącego po krzakach. - Albo przerośnięta wiewiórka? - zaśmialiśmy się, a ja do tego zakrztusiłem się dymem.
- A może sarwiórka? - omal nie parsknąłem śmiechem na cały głos, ale powstrzymała mnie ręka Maddie na moim ramieniu. Szarpnęła mną do tyłu i kucnęła, wskazując palcem, żebym się przymknął.
Maddie?
czwartek, 9 października 2025
Od Maddie cd. Ricka
środa, 8 października 2025
Od Maddie cd. Arthura
Arthur?
niedziela, 28 września 2025
Od Mi'i cd. Ofelii
niedziela, 24 sierpnia 2025
Od Ricka cd. Maddie
***
Druga runda. Od razu było widać, że będzie gorzej niż wcześniej — stara Betty wyglądała, jakby zaraz miała kogoś udusić gołymi rękami. Tłum wył, darł mordę, ślinił się na krew.
I wtedy Maddie się zawahała. Tylko na moment, ale wystarczyło. BAM. Cios w głowę. Padła.
Zacisnąłem zęby. Ludzie się darli, ale ja już nie słyszałem nic. Bo wiedziałem, co się właśnie odjebało. Maddie leżała, a wszyscy w wyobraźni już liczyła forsę.
Zamarłem z uśmiechem jak zobaczyłem jak wstała.
Wstała. Wytarła pot z oczu. I się skuliła. Udawała, że się złamała. Że przegrała.
I wtedy wiedziałem — zaraz odjebie bombę.
Cios. Obrona. Cios. Unik. Seria, jak w jakimś popierdolonym filmie. A potem to zrobiła — podskoczyła, owinęła nogi wokół karku Betty, przewróciła ją, złapała nadgarstek, przycisnęła i zaczęła dusić. Betty nawet nie miała kiedy się zorientować. Łamała ją, powoli, brutalnie, z zimną precyzją. I kiedy ta stara suka uderzyła ręką w ziemię, wszyscy wiedzieli, że Maddie ją właśnie rozjebała. Bez litości.
A ona? Ona tylko odwróciła głowę. Spojrzała na organizatorkę walk. I uśmiechnęła się.
***
Siedziałem w barze, whisky w jednej dłoni, a drugą opierałem o biodro Rumi, narzekała na moje szastanie kasą. Ale chuj z tym, jej śmiech robił klimat. Barman właśnie podał mi gruby plik banknotów, jeszcze ciepłych po zakładach. Czułem ten zajebisty dreszcz w żołądku – bo nie dość, że zgarnąłem forsę, to jeszcze zrobiłem to dzięki niej. Maddie.
I wtedy zobaczyłem ją.
Stała przy wejściu, zmęczona po walce, w oczach jeszcze adrenalina, ciało napięte jak struna. Nie spodziewała się mnie tutaj – widziałem to w jej spojrzeniu. Zatrzymała się, jakby dostała drugi raz w twarz.
Uniosłem szklankę.
- No proszę, no proszę… – powiedziałem głośniej, żeby dotarło do niej przez szum baru. – Myślałem, że już się obraziłem na ciebie, a tu taki prezent.
Rumi zachichotała, klepiąc mnie w ramię, ale ja patrzyłem tylko na Maddie. Kurwa, pięknie wyglądała. Wściekła, zdziwiona, cała w tym swoim lodowatym blasku.
– Warto było – rzuciłem, stukając szkłem o blat, a barman położył przed nami kasę. – Wszystko postawiłem na ciebie. I nie zawiodłaś.
Jej oczy zrobiły się większe, jakby nie dowierzała.
– Ty… postawiłeś na mnie?
Pochyliłem się do przodu, uśmiechając się krzywo.
– Postawiłem wszystko – powtórzyłem wolno. – I właśnie wygrałem wieczór twoją robotą.
A ona stała, jakby próbowała rozgryźć, czy bardziej mnie znienawidzić, czy uszanować. Patrzyła na mnie jak wryta. Dosłownie otworzyła usta, ale nic nie powiedziała. Jakby jej ktoś nagle powiedział, że ziemia jest płaska albo że ja umiem tańczyć balet.
– Co jest? – parsknąłem, unosząc szklankę. – Wyglądasz, jakbym ci właśnie powiedział, że kupiłem jacht.
– Rick… – zaczęła, głos miała zduszony. – Przecież to jest gruba kasa, po tym, jak widziałam twoje mieszkanie… – zawahała się. – Przecież ty ledwo…
Roześmiałem się tak, że paru gości przy barze się obejrzało.
– Ooo, Maddie, no weź… To tylko pozory. – Nachyliłem się bliżej, uśmiechając się jak cwaniak. – Sprzedaż mąki idzie lepiej, niż się wydaje.
Rumi zaśmiała się razem ze mną i od razu wyciągnęła rękę do Maddie.
– Hej, słyszałam o tobie same zajebiste rzeczy. – Uśmiechnęła się ciepło, wcale nie złośliwie, jakbym się spodziewał. – Ale na żywo jesteś jeszcze mocniejsza. Gratulacje.
Maddie mrugnęła, trochę zbita z tropu, ale podała jej rękę. Rumi uścisnęła ją z taką szczerością, że aż ja się lekko zdziwiłem.
– Siadaj z nami – rzuciłem, klepiąc wolny stołek obok. – Drinki idą na mój rachunek.
Maddie nadal stała jak słup, patrząc na mnie tym swoim cholernym spojrzeniem, co przenika na wylot. Ja już czułem, że mi lekko w bani zaczyna szumieć, whisky grzała, kasa leżała na blacie, a życie wyglądało na takie, jakie powinno.
– Chodź, no! – dodałem, już bardziej bełkotliwie, bo druga szklanka we mnie weszła jak woda. – Dziś świętujemy. W końcu jesteśmy kurwa zwycięzcami, nie?
Uśmiechnąłem się szeroko, trochę za szeroko, a Rumi tylko pokiwała głową i znowu zachęcająco poklepała krzesło.
/maddie?
wtorek, 29 lipca 2025
od Arthura cd. Juniper
Chyba to zignorowała.
- Cóż, - chrząknęła. - Wywijałeś nagi na stole, musiałam cię siłą odciągać od tłumu fanów.
Parsknęła głośnym śmiechem, co uznałem za niesamowicie urocze, że nie hamuje swoich emocji przy mnie.
- Śliczne brunetki czy blondynki?
- Chyba raczej bruneci i blondyni. - Zamrugałem oczami, unosząc brwi do góry. Naprawdę odjebałem coś takiego? Ruda zanosiła się śmiechem.
- Żartujesz, prawda??
- A wyglądam, jakbym żartowała?
Zmrużyłem oczy, robiąc oceniającą minę.
- Z tobą nigdy nic nie wiadomo. - Stwierdziłem, na co dziewczyna znów się zaśmiała. Podniosła ręce w geście poddania się i przyznała, że leciała ze mną w chuja. Odetchnąłem z ulgą. Ale zaraz po tym, dowiedziałem się, że rzuciłem wyzwanie barmanowi. I do tego przegrałem, bo Juniper praktycznie wynosiła mnie z baru.
Jęknąłem, przyjmując porażkę i przewróciłem na bok. Bawiłem się kawałkiem koca, próbując nie zwariować od jej pięknego zapachu. Serce prawie wyskakiwało mi z piersi, kac wciąż dawał się we znaki i wcale nie pomagał w ogarnianiu moich emocji.
- Czemu tu jeszcze jesteś?
- Bo ty ledwo kontaktujesz. - Przewróciła na mnie oczami, jak zawiedziona mama. - A ktoś musi dopilnować, żebyś nie utopił się we własnym poczuciu upokorzenia. - Racja. - A, no i to moje mieszkanie.
Wspaniale. Westchnąłem, choć nie udało mi się powstrzymać lekkiego uśmiechu.
Znów zapadła między nami cisza, która była aż nazbyt komfortowa. Chyba byłem lekko pijany, bo wcale nie zabierałem ręki, gdy dotykałem przez przypadek dziewczyny.
Jej skóra była delikatna, miękka. Prawie jak ten kocyk. Nie chciałem przestać jej dotykać, ale nie chciałem też żeby poczuła się niekomfortowo.
To było dla mnie kompletnie nowe. Leżałem z kobietą w jednym łóżku, między nami do niczego nie doszło i wcale nie chcę, żeby dochodziło tak szybko. Chce ją poznać. Chce wiedzieć jaki jest jej ulubiony kolor, jaką pije kawę, czy woli psy, czy jednak koty? Czy moczy szczoteczkę przed nałożeniem na nią pasty i jak wygląda jej poranna rutyna. Co ona ze mną robi?
- Masz delikatną skórę. - Wyszeptałem, licząc, że tego nie usłyszy.
- Dzięki, codziennie się szoruję.
Parsknąłem śmiechem, i natychmiast odezwał się ból głowy.
- No tak, higiena to podstawa.
Położyłem się ponownie na poduszkach, wlepiając wzrok w sufit. W pamięci przemykały mi jakieś urywki wczorajszego wieczoru, choć nie były wyraźne. Jakbym oglądał siebie z trzeciej osoby.
Kiedy ja ostatni raz spędziłem noc na trzeźwo? Albo faktycznie z dziewczyną, której nawet nie zrobiłem śniadania, tylko wyszedłem na fajkę?
Kurwa, nie pamiętam.
- Myślisz, że mam problem? - wciąż nie oderwałem spojrzenia od sufitu. Był ładny. I też wydawał się być delikatny, jak ona.
- Problem?
- Z alkoholem. - Odparłem, zabrzmiałem jak czterdziestoletni alkoholik.
Na chwilę zapadła między nami cisza.
- A myślisz, że masz?
- Nie wiem. - Nie okłamałem jej. - Wczoraj chyba nie chciałem wracać do pustego mieszkania.
Lubiłem je, było moje. Ale było puste. Nie było tam nawet psa, który rozpracowywałby moje skarpetki po całym pokoju i przynosił je, żebym nimi rzucał. Wracałem po pracy, albo z baru i nikt na mnie nie czekał. Poza puszkami piwa, kupą prania i paczkami papierosów. Juniper nic nie powiedziała, spojrzała na mnie z politowaniem? współczuciem.
- No to dobrze, że wróciłeś tutaj.
- Mogę zostać jeszcze trochę? - zapytałem. Czułem się jak dziecko proszące mamę, by móc pobawić się jeszcze chwilę z kolegami. Albo jeszcze chwilę nie spać, zanim zgasi lampkę.
- Jeśli zaparzysz mi herbatę.
- Okrutna kobieta. - Mruknąłem, podnosząc się niechętnie.
W oczekiwaniu na to, aż zaparzy się woda, oparłem się o blat i rozciągnąłem. Z salonu dobiegł mnie szelest. Ruda dziewczyna musiała gwałtownie obrócić głowę; jej włosy dopiero opadały na ramiona. Zaśmiałem się pod nosem, uznałem to za urocze, że się speszyła. Nie był to zbyt częsty widok w jej przypadku. Wciąż pamiętałem, jak oblała mnie kawą.
- Okrutna kobieto, pamiętasz jak wylałaś na mnie swój gorący napój zwany kawą? - zapytałem, uśmiechając się i podając jej kubek z herbatą. Trochę niezdarnie, bo świat wciąż wirował, ale jednak podałem.
Wzięła go do rąk i przyjrzała się dokładnie mojemu dziełu. Kiwnęła głową z uznaniem i odstawiła na stolik, informując, że musi poczekać aż się wystudzi.
Ominęła temat kawy i chwyciła pilota do rąk, przełączając na film na serial.
- Serio, oglądasz Love Island? - fuknąłem, widząc intro. Popatrzyła na mnie z politowaniem i przesunęła się na kanapie, robiąc mi miejsce. Usadziłem się wygodnie i odruchowo podniosłem rękę by mogła położyć się na mnie.
Przygryzła lekko wargę, jakby ją to speszyło. Natychmiast pożałowałem swojej decyzji, ale coś sprawiło, że wcale jej nie wziąłem. Choć wpierw powinienem się chyba umyć.
- Gdzie masz prysznic?
Juniiii?
od Arthura cd. Maddie
Przez chwilę na jej twarzy malowała się konsternacja, ponownie przecinana zaciekawienie.
- A jak to działa? - zapytała, stając na czerwonym świetle. Zdecydowanie była nowa w świecie używek innych niż alkohol.
- Trochę jak zioło. Zjadasz kilka, czekasz i lądujesz na innym serwerze. - Wyjaśniłem, na co ona zmarszczyła delikatnie brwi. - Przyznaj, nigdy niczego nie wzięłaś - było to raczej stwierdzenie faktu, niż wyśmianie jej. Przytaknęła bez zawahania.
- Ano, boję się, że mi się spodoba ten łagodny stan odurzenia. Z opowieści innych wynika, że jest to przyjemne. - Światło zmieniło się na zielone, więc ruszyliśmy na drugą stronę ulicy.
Przez całą drogę do baru rozmawialiśmy o żelkach, opowiedziałem jej anegdotkę o dziewczynie, która wylądowała w szpitalu - widziała ręce wychodzące ze zlewu w łazience i spanikowała, przez co potknęła się i rozwaliła sobie głowę.
Maddie chyba się to nie spodobało, bo od razu zapytała o fazę po naszych żelkach. Uspokoiłem ją, że nic takiego się nie stanie - musiałaby zjeść ich niebotyczną dawkę, żeby doprowadzić się do takiego stanu.
Szturchnęła mnie łokciem, "jestem ciekawa", padło z jej ust, gdy spojrzała na mnie. Dopiero teraz dotarło do mnie, że nie należy do wysokich dziewczyn. Wzrost nadrabiała jednak charakterem i całą resztą swojej aparycji. Uśmiechnąłem się i poczęstowałem ją żelkiem.
- To się trzyma pod językiem? - zapytała, na co pokręciłem głową. Wzięła jeszcze trzy, nim weszliśmy do środka.
Sam wziąłem ostatnie cztery, które zostały w środku paczki i zwinąłem ją, upychając do tej samej kieszeni, w której je znalazłem.
Z jej strony padło pytanie, po jakim czasie żelki zaczynają działać.
- Chyba po pół godzinie. - Nigdy nie patrzyłem na zegarek, po prostu robiłem swoje.
Zamówiliśmy po tanim piwie i zlokalizowaliśmy stolik. Dziewczyna wlepiła wzrok w moja bliznę i od razu o nią zapytała. Zaśmiałem się.
- Wyrżnąłem w drzewo po pijaku - wytłumaczyłem, dotykając palcem lekko wypukłej blizny. Śmieszny był tamten wieczór, ledwo pamiętam, jak wróciłem do domu.
Siedzieliśmy przy stoliku, ja popijałem piwo a Maddie bujała się do lecącej w barze muzyki. W międzyczasie poczułem, że przyspiesza mi serce a ręce zaczynają delikatnie mrowić. Kolory stały się żywsze, a ja miałem wrażenie że unoszę się kilka centymetrów nad obskurną kanapą. Myśli były dużo cichsze, a każdy dźwięk w barze się wyróżniał.
Maddie, machając nogami pod stolikiem, przez przypadek kopnęła mnie w nogę. Wzruszyłem tylko ramionami i skupiłem się na nieudolnym tańcu.
Cała się uśmiechała i zachowywała jak spuszczony ze smyczy szczeniak, który pierwszy raz dotknął trawy.
- I jak Ci się podoba? - zapytałem, biorąc duży łyk piwa. Kurwa, jakie dobre.
- Jest super! Mam ochotę robić wszystko! - zaakcentowała ostatnie słowo, jakby to było coś nielegalnego, ale ekscytującego.
- A wiesz że możesz robić wszystko? - odpowiedziałem, obserwując jej przekrwione oczy. Uśmiechała się i pierwszy raz faktycznie robiła to całą twarzą. Aż nienaturalnie to wyglądało.
Nie byłem pewien, czy coś odpowiedziała, ale dopiła piwo duszkiem i zeskoczyła z kanapy i pobiegła na parkiet. Zrobiłem to samo, choć ludzie zlewali się ze sobą w kolorową masę. Ciężko było ją zlokalizować w tłumie.
Ale się udało - stała zaaferowana migającymi światełkami, zaraz obok parkietu.
- Co ty robisz? - powstrzymałem śmiech, choć sam zerkałem już na kolorowe światełka, niesamowicie fascynujące. I śliczne.
- No popatrz. Kolorowe i piękne! - Odparła, wskazując na nie palcem. Kiwnąłem głową i sam zacząłem się w nie wgapiać.
Nie wiem ile tak staliśmy, ale wreszcie padła decyzja o zjedzeniu czegoś.
Poszliśmy do najbliższego spożywczego i umierając ze śmiechu między alejkami, kupiliśmy całkiem sporo przypadkowych przekąsek.
Zapakowaliśmy to w torby i wyszliśmy ze sklepu, chichocząc.
- Jak chuj wszyscy wiedzą - wydusiłem, między kolejnym napadem śmiechu.
- Mhmph. - Odwróciłem się, by zobaczyć jak Maddie pochłania batonika z błogim wyrazem twarzy. - Jakie to pyszne! - Ucieszyła się, szukając już w reklamówce kolejnego. Podszedłem do niej i również zacząłem grzebać, szukając przekąski dla siebie. Znalazłem paczkę żelek - wyciągnąłem ją i otworzyłem, pakując praktycznie wszystkie na raz do ust. Były tak dobre, że chyba w życiu lepszych nie jadłem. Siedzieliśmy tak dłuższą chwilę, zajadając się słodyczami i słonymi przekąskami i po prostu obserwowaliśmy co dzieje się naokoło nas. Ludzie się wszędzie spieszą, nie potrafią się zrelaksować. Niektórzy wybiegali z restauracji z pudełkami z pizzą, inni nerwowo wybierali numery telefonów, a my sobie siedzieliśmy.
I mieliśmy dobre jedzenie.
- To co robimy teraz? - przetarłem usta rękawem, po wypiciu okropnie słodkiego soczku. Maddie odłożyła na chwilę to, co miała w rękach i położyła palce na skroniach, przymykając oczy. Udawała, że się zastanawia. - Halooo, ziemia do Maddie?
Maddie? jakie plany?
sobota, 19 lipca 2025
Od Ofelii do Mi'i
wtorek, 8 lipca 2025
Od Maddie cd. Ricka
sobota, 5 lipca 2025
Od Ricka cd. Maddie
Wynieśliśmy połamany stoliczek z mojego mieszkania. Ona podeszła najpierw do windy, zapominając, że dalej nie działa. Spojrzała na mnie naburmuszona. Stałem już przy schodach. Nic nie powiedziałem — mój wyraz twarzy pewnie wystarczył. Ruszyliśmy na dół, stopień po stopniu.
W trakcie schodzenia znowu zaczęła temat narkotyków.
– Uważaj na siebie – rzuciła nagle.
– Co? – nie dosłyszałem.
– Uważaj na siebie – powtórzyła. – Prochy prawie zniszczyły życie mojemu wujkowi. A nie brał. Nawet nie handlował – dodała. Zamilkłem na moment.
– Jasne – odpowiedziałem tylko. I tak zrobię po swojemu.
Wyszliśmy z klatki i poszliśmy w stronę śmietników. Położyliśmy drewno obok kontenerów, gdzie zwykle lądują większe graty.
– Odwieźć cię? – zapytałem, ale tylko pokręciła głową.
– Nie trzeba. Może wuj mnie zgarnie po drodze. Jak nie, to się przejdę.
– Masz blisko?
– Tak. Uważam, że gdzie dojdę w ciągu godziny, to blisko – odpowiedziała.
– Widzimy się na kolejnej terapii?
Pokiwała głową i rozeszliśmy się w swoje strony.
***
Po tym, jak się rozeszliśmy, nie wróciłem od razu do mieszkania. Zamiast tego, skręciłem w stronę przystanku i pojechałem na przedmieścia — tam, gdzie miasto zaczyna się robić mniej oficjalne, ale za to bardziej żywe po zmroku. Bar „Raven’s Nest” wyglądał z zewnątrz niepozornie — zasłonięte szyby, stare neony, zero szyldu. Ale każdy, kto trzeba, wiedział, co się dzieje w środku.
Wszedłem bez słowa. Ochroniarz przy drzwiach rzucił mi krótkie spojrzenie, ale znał mnie. Skinął głową i odsunął się na bok. Przeszedłem przez półmrok baru, mijając loże z typami w zbyt drogich kurtkach, z za bardzo wypolerowanymi paznokciami. Szemrane towarzystwo — ale portfele grube. Tacy są najlepsi klienci.
Przy barze stał Leon — barman z kontaktem do wszystkiego, co się liczyło. Wysoki, łysy, z tatuażem pajęczyny na szyi. Kiwnąłem mu głową.
– Masz chwilę? – rzuciłem, nachylając się lekko przez blat.
– Zawsze dla ciebie – uśmiechnął się z krzywym błyskiem w oku. – Nowy towar?
– I chętni się znajdą – odpowiedziałem krótko. – Ale chcę mieć kawałek z tego, co idzie przez ten lokal.
Leon nie pytał o szczegóły. Wiedział, że mówię poważnie. Pokiwał głową i odszedł na chwilę, niby tylko po butelkę. Wrócił z drinkiem i cichym szeptem:
– Dobra, spróbujemy. Ale nie dziś przy ladzie. Dziś walki, ludzi więcej niż zwykle.
Spojrzałem przez salę. Z boku klubu, za grubą kotarą, ruszało się już coś większego. Podziemna arena — niska scena otoczona przez metalowe barierki, światła migające w rytm muzyki. Krążyły zakłady, dolary, euro, wszystko mieszało się w dłoniach chłopaków przy kasie. Dziś walczyły kobiety.
– Dziś dobre show – mruknął Leon. – Może później coś obstawisz?
– Może. Ale najpierw interesy.
Oparłem się o bar, obserwując arenę. Wiedziałem, że to bagno, ale czułem, jak mnie wciąga. Znowu. Musiałem spłacić ten cholerny dług bo moja siostra ukatrupiłaby mnie. A łysy od dragów jeszcze bardziej.
***
Po wymienionym towarze i kasie, zasiadłem przy barze. Czułem jak moja noga z nerwów albo bardziej już z przyzwyczajenie w szybkim rytmie buja się, dostosowując się mimowolnie do tempa muzyki klubowej. Wziąłem szybko łyk czystej z kieliszka który przyniósł mi Leon.
- Co dzisiaj? Stara Betty? - mruknąłem bawiąc się szkłem.
- Wiesz że dostałbyś w pysk że tak ją nazywasz? - usłyszałem za sobą kobiecy głos, odwróciłem lekko głowę dostrzegając kątem oka Rumi. Była tu "lokalną" tancerką a ja niegdyś jej klientem. Była w miarę wysoka, fioletowe włosy związane w warkocz i mocny, nocny makijaż z zawsze czarną szminką. Była młoda ale i cwana jak na to w jakim miejscu się znajdowała.
- Czyż to nie moja najulubieńsza prostytutka? - zażartowałem kąśliwie.
- Chcesz dziś bardzo dostać w pysk, co? - uśmiechnęła się siadając obok mnie na stołku barowym, kiwając do barmana po kolejkę.
- Od ciebie? To nawet jak nagroda - uśmiechnąłem się do niej. Lubiłem te nasze kąśliwe komentarze, oboje wiedzieliśmy że to żarty i dodawało to pikanterii naszej relacji.
- Stara Betty i jakaś nowa, Amerykanka, podobno zadufana w sobie. - mruknęła łapiąc za szklankę i podając mi bliżej kieliszek z kolejną czystą. - Kłóciła się z szefem żeby na nią postawił, podobno to pewniak ale wiesz jaka jest Betty. Pierwsza runda i do piachu... -
- Betty jest stara, młoda krew może ją wykończyć. Spoko, ma technikę ale nadal starzeje się. Młoda na pewno ją załatwi, ale tu mało kto na nią postawi. - powiedziałem, łapiąc za kieliszek.
- Może postawisz na nią?
- A żebyś wiedziała, tysiak że wytrwa pierwszą rundę.
- Rick. - spoważniała. - Daj spokój, i tak wisisz wielu osobom forsę w tym i mi. Wpadniesz w tarapaty.
- Dobra. - mruknąłem. - Kolejne cztery tysiące że wygra walkę.
- Zgłupiałeś?! - warknęła łapiąc mnie za koszulę, rzuciłem plik banknotów który świeżo dostałem od Leona w jego stronę. Rumi chciała zabrać forsę ale barman był szybszy.
- Przejebiesz te kasę a ja cię z tego nie wyratuje. - warknęła, wyrywając mi kieliszek i pijąc szybkiego szota. Burknęła coś pod nosem i złapała mnie za rękę ciągnąc mnie pod klatkę. Właśnie zapowiadali nasze bijące się niunie tego wieczora. Wkroczyła Stara Betty, zajmując jeden narożnik.
Zamarłem gdy zobaczyłem jak na ring wchodzi nie kto inny jak Maddie.
- Gotów na przejebanie swoich pięciu tysięcy? - burknęła z uśmiechem Rumi, otrząsnąłem się szybko nie dając po sobie poznać swoich wątpliwości.
- Gotów jak nigdy przedtem - uśmiechnąłem się, odwracając głowę w stronę klatki.
Oj Maddie, jak to przejebiesz to cię zabiję.
Maddi? :3
sobota, 19 kwietnia 2025
Od Maddie cd. Ricka
Od Maddie cd. Arthura
niedziela, 6 kwietnia 2025
Od Ricka cd. Maddie
Nie patrzyła na mnie jak na kogoś wartego podziwu, chociaż czasem łapałem jej wzrok zawieszony na moich tatuażach. Widziałem w jej oczach coś więcej niż ciekawość – współczucie. I nie to udawane, nachalne, tylko to ciche, podskórne, które człowiek zna, jeśli sam kiedyś nim obdarzał. Wiedziałem, że niektórzy mają mnie za typa o twardym spojrzeniu i jeszcze twardszej psychice, ale ona jakimś cudem widziała przez to wszystko. Nie pytała o tatuaże. Nie pytała o wojsko – i za to byłem wdzięczny. Chociaż nie przyznałbym się do tego na głos. Zwykle ludzie byli albo zafascynowani, albo podnieceni, albo pytali „a zabiłeś kogoś?”, jakby to była kurwa gra komputerowa. A ona po prostu siedziała i piła ze mną kawę. I było to jednocześnie dziwne i... cholernie normalne.
I wtedy weszła Savannah.
Moja mała, cwana, pierdolona łowczyni.
Z początku nie zauważyłem, co niesie – była za szybka, za lekka. Ale kiedy położyła swoje „trofeum” przy nodze stołu, przeszedł mnie dreszcz. To nie była mysz. Nawet nie szczur. To był jebany mutant. Wielki, obrzydliwy skurwysyn, który wyglądał, jakby żywił się innymi szczurami.
– Savannah – mruknąłem głosem ojca, który właśnie został zawstydzony przez swoje własne dziecko. A ona? Polizała łapkę, jakby przyniosła mi pizze i czekała na napiwek.
Oczywiście, usłyszałem komentarz o „syfie” i nie mogłem nie parsknąć. No cóż – uczciwie. Wziąłem szczura za ogon, jakbym był w jakimś cholernym filmie o przetrwaniu, i uniosłem go, żeby ocenić skalę tej całej katastrofy. I wtedy szczur, ten jebany szczur, otworzył oczy.
Zanim zdążyłem cokolwiek zrobić, ten potwór z piekła rodem szarpnął się i rzucił mi na szyję. Poczucie godności odeszło w siną dal. Nie mam pojęcia, jak wyglądałem – pewnie jak postać z kreskówki, co dostaje tortem w twarz – ale odruch wygrał z paniką. Odrzuciłem go jednym ruchem, aż zmienił tor lotu, ale sam poleciałem do tyłu jak porąbany.
Czułem, jak stoliczek pod moim tyłkiem się ugina, a potem pęka z trzaskiem, który mógłby obudzić umarłych. Upadek nie był dramatyczny, ale godność przepadła razem z moim ostatnim kubkiem do kawy. Szczur, niewzruszony, dał drapaka, jakby właśnie przeżył starcie z bossem i wygrał. A Savannah? Jak tylko zrobiło się głośno, zniknęła jak duch. Nawet nie wiem gdzie – chyba zeszła do piekła, skąd wzięła swojego nowego przyjaciela.
Spojrzałem na nią – stała, gotowa do akcji, ale nie zrobiła nic. Ani kroku. Tylko się patrzyła. I to był ten moment, kiedy wiedziałem, że będzie się z tego śmiała jeszcze przez tydzień.
Nie mogłem się nawet wkurzyć. Gdybym zobaczył siebie z boku, pewnie też bym się śmiał.
Ale serio... mogła chociaż udawać, że próbuje mnie ratować. Albo chociaż rzucić tym cholernym kapciem.
Zebrałem się z podłogi, jeszcze przez chwilę czując w żebrach echo uderzenia o ten biedny, drewniany stolik z Ikei, który nie miał prawa przeżyć spotkania z moim kręgosłupem. Zasyczałem, bo coś mi chrupnęło w plecach, a potem spojrzałem na nią — nadal stała w tym samym miejscu, z ręką na ustach, próbując nie wybuchnąć śmiechem.
— Ty się serio śmiejesz? — warknąłem, otrzepując spodnie z drzazg i resztek kurzu, jakbym właśnie wygrał starcie z żywiołem. Albo przynajmniej z jebanym szczurem ninja.
— Próbuję nie — wydusiła przez zaciśnięte zęby. — Ale... Rick... on ci się rzucił na twarz jak... jak kochanka po pięciu latach rozłąki!
Parsknęła. A potem się roześmiała na dobre. Głośno, szczerze, z dłońmi opartymi o stół, który — przypomnę — chwilę temu był moim trumnopodobnym boiskiem walki. Westchnąłem ciężko, ale uśmiechnąłem się pod nosem. No dobra, też mnie to trochę bawiło. Trochę.
— Chciałem tylko pomóc mu się przenieść na drugą stronę — mruknąłem teatralnie, rozglądając się za czymś, co mogłoby służyć jako szczurołap. — Ale chyba nie był jeszcze gotowy.
– Dzięki, że… nie rzuciłaś się ratować – rzuciłem z przekąsem, od niechcenia, ale głos miałem trochę zbyt szorstki, jakbym się mimo wszystko przejął.
Wzruszyła ramionami.
– Myślałam, że sobie poradzisz. Po twoich tatuażach sądziłam, że to nie pierwszy wróg, który rzuca ci się do gardła.
Uśmiechnąłem się. Krzywo.
– Pierwszy, który miał wąsy i ogon.
— Następnym razem — mruknąłem, zerkając na nią i na dziewczynę — wprowadzamy jakieś zasady. Jakieś protokoły. Przynajmniej jeden kapeć rzucony w kierunku przeciwnika.
— Albo wiadro z wodą.
— Albo miotacz ognia.
— Przesadzasz.
— Może.
Zamilkliśmy. A potem oboje, prawie jednocześnie, znów się roześmialiśmy. Ten dzień zaczął się jak zwykle — za ciemny, za cichy, za bardzo mój. Ale teraz, z rozpieprzonym stołem, uciekającym szczurem, rozbawioną dziewczyną i kotem z kompleksem geparda, świat wydawał się... nieco mniej beznadziejny.I wtedy rozległo się pukanie. Głośne, niecierpliwe, wkurwione. Spojrzała na mnie pytająco.
— O tej porze? — zapytała.
Wzruszyłem ramionami, już wstając.
— Pewnie kurier, coś zamawiałem — palnąłem, mijając ją w drodze do drzwi.
Otworzyłem tylko na tyle, żeby przesmyknąć się przez próg i nie dać jej zajrzeć na klatkę. Za drzwiami stał Zdechły — kwadratowy łeb, żonobijka, blizna na szyi, i ten jego klasyczny grymas, jakby całe życie go bolało. Ale zanim zdążyłem coś powiedzieć, pchnął mnie w klatkę piersiową i przygwoździł do ściany tuż obok drzwi.
— Ty sobie, kurwa, ze mnie jaja robisz? — warknął tak blisko, że poczułem na twarzy jego oddech. Śmierdział tanim fajkiem i czymś kwaśnym. — Kiedy była mowa o „jutro”, to nie miałem na myśli „kiedyś”.
Zacisnąłem zęby. W głowie odliczałem, ile sekund potrzebuję, żeby go złamać w pół. Ale za drzwiami była ona. Więc nie zrobiłem nic.
— Spuść z tonu — mruknąłem cicho. — Nie jestem twoim chłopcem na posyłki.
Zdechły prychnął, ale jeszcze przez chwilę trzymał mnie za kołnierz.
— Wiesz, ile czekam? Za dużo jak na typa, który bierze, a potem znika. Masz hajs?
Sięgnąłem do kieszeni bluzy, wyjąłem zwinięte banknoty.
— Masz. Tyle, ile trzeba.
— Tyle, ile trzeba? — parsknął. — To, kurwa, matematyka czy przedszkole?
Podał mi pakunek — biały, ciasno zawinięty, wyglądał jak zwykły woreczek z niczym. Ale nie był z niczym. Schowałem to od razu do kieszeni, nie odrywając od niego wzroku.
— I nie zgrywaj bohatera — rzucił, cofając się i poprawiając ortalion. — Bo jak się znowu spóźnisz, to pogadamy inaczej. Szkoda obijać tą twoją i tak już krzywą mordę.
Ale nie dałem mu satysfakcji. Tylko skinąłem głową, jakbym nie słyszał tej groźby, nie on pierwszy i nie ostatni.
— Spierdalaj, Zdechły.
— Już mnie nie ma, księżniczko
Zsunął się po schodach, mrucząc coś o „późnych śniadaniach i jebanych dilerach z TikToka”.
Zamknąłem drzwi. Przez chwilę tylko stałem, nasłuchując, czy zniknął. Potem odwróciłem się — i zobaczyłem ją, stojącą kilka kroków dalej, z kubkiem w ręku i miną, która mówiła „nie wiem, co się właśnie wydarzyło".
Uśmiechnąłem się. Znowu. Bo co innego mam zrobić?
— Jednak nie kurier — mruknąłem. — Zły adres.
Odpowiedziała tylko cichym:
— Mhm. A ta mąka w kieszeni? - burknęła.
Spojrzałem odruchowo na kieszeń, dragi wystawały jak jeleń na autostradzie.
- Nie interere bo kici kici. - uśmiechnąłem się trochę blado. Ostatnie czego potrzebowałem to kogoś wmieszanego w moje sposoby zarobku.
Maddie?
środa, 2 kwietnia 2025
sobota, 29 marca 2025
od Arthura cd. Maddie
- Czego? - Znajomy głos dziewczyny w jakiś głupi sposób mnie uspokoił, mimo, że wcale nie brzmiał miło.
- Em... To ja - cisza. - Arthur. - Dodałem.
- Ah... co tam? - jej ton złagodniał, wygasiłem kolejnego papierosa.
- Nie śpisz? - Strzeliłem sobie mentalnego liścia, idioto, skoro odbiera, to znaczy że nie śpi.
- Tak samo jak ty.
- Nie przeszkadzam?
- Chyba nie, chociaż się zastanawiam, czy telefon nie pobudził mi współlokatorów. - po jej stronie słuchawki było słychać szuranie, chodzi gdzieś? - Jesteś nocnym człowiekiem?
- Dzisiaj chyba tak, zasnąć nie mogę. A ty?
Nasza konwersacja toczyła się jeszcze chwilę typowym smalltalkiem, dopóki nie zapytała o moje nastawienie na jutrzejszą jazdę. Przyznałem jej się, że już ostatnim razem zrezygnowałem z zajęć, a ona opowiedziała mi anegdotkę o tym, jak nie chciała iść na szkolną wigilię. Uśmiechałem się, gdy mi to opowiadała. Chciało mi się śmiać, gdy wyobrażałem sobie miniaturową wersje Maddie zbierającą ochrzan od wujka za zawinięcie mu zapewne drogiego alkoholu. Z jej strony padła propozycja, żebym zabrał ze sobą kogoś na jazdę.
- Jak nie masz nic lepszego do roboty, to o 12 będę w tej mniejszej stajni. - Wypaliłem, nim zdążyłem pomyśleć, co robię. Dziewczyna odparła krótkim "okej", po czym w słuchawce rozległ się dźwięk kończenia połączenia.
Nie zadzwoniła drugi raz.
Odwinąłem z siebie koc i niechętnie wyłączyłem budzik. Spojrzałem na puste puszki po piwach i energetykach, otoczone butelkami po soku pomarańczowym, w których prawdopodobnie wybierano już prezydenta. Westchnąłem, siadając na łóżku. Zanim wyjdę, muszę tu ogarnąć. Pozbierałem pranie na jedną kupę i wepchałem je nogą do łazienki, by za chwile wcisnąć je do pralki. Wszelkie butelki, puszki i opakowania po gotowym jedzeniu wrzuciłem do worka na śmieci, tak samo jak chusteczki i inne bliżej nieokreślone znajdźki. Położyłem worek pod drzwiami i zabrałem się za wciskanie czystych ubrań do szafy, z której wypadały na mnie bluzy i koszulki. Zakląłem pod nosem i zabrałem kilka z nich; posłużą mi jako ubranie na jazdę.
Poubierałem się, zjadłem przypalone już tosty z dżemem i poszedłem doprowadzić się do stanu używalności w łazience - to znaczy umyć zęby i zgolić kilkudniowy zarost. Rozwiesiłem też ręczniki na grzejniku, żeby w razie czego były ciepłe na później. Przez to, że wpadłem w rytm ogarniania wszystkiego, z rozpędu pościeliłem łóżko.
Zabrałem najpotrzebniejsze mi rzeczy i wyszedłem, zabierając ze sobą ten durny worek ze śmieciami. Wyrzuciłem je po drodze do stajni i zapaliłem papierosa, zanim wszedłem do budynku z końmi.
Maddie jeszcze tam nie było. Może zaspała?
Zamiast niej, stała tam instruktorka z koniem. Przywitała się ze mną i zaczęła mi tłumaczyć, co powinienem robić. Przysłuchiwałem się jej w trakcie czyszczenia zwierzęcia, które łypało na mnie swoimi wielkimi ślepiami. Fuknął na mnie, co spowodowało spięcie w całym moim ciele. Kobieta uspokoiła mnie, mówiąc, że to oznaka zrelaksowania u konia.
Super, ale mi daleko do relaksu.
Przyniosła mi czaprak, podkładkę, siodło i ogłowie. Tak to nazwała. Pokazała mi jak to założyć, po wcześniejszym upewnieniu się, że koń jest czysty. Powiedziała też, że następnym razem ja będę to robił.
- Myślałam że już sobie poszedłeś. - usłyszałem za sobą głos dziewczyny, z którą w nocy rozmawiałem przez telefon. Wyglądała na całkiem zadowoloną z siebie. Przewróciłem tylko oczami i wykonałem gest podcinania sobie gardła, wskazując na konia. Zaśmiała się ze mnie.
Instruktorka zabrała ode mnie konia i powiedziała, że mamy iść za nią w stronę hali.
- Nawet nie próbuj komentować. - Burknąłem, otrzepując z siebie sierść zwierzęcia. - Nie wiedziałem nawet, że mam takie mięśnie. - jęknąłem, rozmasowując sobie plecy. Maddie patrzyła na mnie częściowo z politowaniem, a częściowo z rozbawieniem. - Bawi cie moje cierpienie?
- Tak, a co? - nie skomentowałem.
- Muszę wziąć prysznic. - zmieniłem temat. - Chcesz to możesz się u mnie rozgościć, mam sok pomarańczowy i piwa. A potem możemy iść się napić do baru. - Zasugerowałem. - Serio, bez podtekstu. - Dodałem, widząc jej zawahanie. Wiedziałem, że nie jest to najbardziej przekonująca informacja dla niej, ale nie widziałem innego bardziej logicznego wyjścia.
Zaczekała przed wejściem. Przynajmniej tak myślę, chociaż nawet jeśli zwiedziła moje mieszkanie, to nie robiło mi to większej różnicy.
Wybraliśmy bar, w którym chcieliśmy zacząć pić. W międzyczasie skoczyliśmy jeszcze do sklepu, bo skończyły mi się fajki.
Krążyliśmy tak od baru do baru, konwersując o całkiem przyziemnych rzeczach, chyba trochę przełamując bariery między sobą.
Włożyłem ręce do kieszeni kurtki, w poszukiwaniu zapalniczki. Dziewczyna również trzymała papierosa w ustach. Po znalezieniu zguby, odpaliłem jej go z grzeczności, a następnie dopiero sobie.
- Jadłaś kiedyś śmieszne żelki? - Zapytałem, gdy po włożeniu przedmiotu do wewnętrznej kieszeni, wyczułem plastikową paczkę ze specyficznym zamknięciem. - Te, po których masz fazę? Bo patrząc na dzisiejszy dzień, nie wyobrażam sobie być trzeźwym. - Trochę skłamałem, wypity z dziewczyną alkohol szumił mi już w głowie, a racjonalne myślenie powoli znikało. Jeśli zrezygnuje, po prostu pójdę dalej z nią pić, żadna różnica.
Maddie?