- Jadłaś kiedyś śmieszne żelki? – zapytał, a ja spojrzałam na niego zaciekawiona. Oczywiście, że nie. Miałam styczność z narkotykami w taki sposób, że wiedziała co to, a nawet kto nimi handlował, ale nigdy niczego nie próbowałam. Po pierwsze, Kangee dał mi jasno do zrozumienia, z czym to się wiąże, jakie to ma konsekwencję, no i oczywiście przytoczył dobrze znaną mi historię z dzieciństwa, jak związek z narkotykami, nawet pośredni, prawie mu zniszczył życie. Po drugie, nigdy nie dostałam propozycji od osoby, którą był znała dłużej niż dzień i nie byłaby to osoba z tego dziwnego otoczenia, w którym toczy się walki i w którym, według wujka, nie powinnam się nigdy znaleźć.
- Te, po których masz fazę? Bo patrząc na dzisiejszy dzień, nie wyobrażam sobie być trzeźwym. – uśmiechnęłam się sama do siebie. No cóż, ja dalej byłam trzeźwa i raczej żaden alkohol kupiony w barze tego nie zmieni. Może, gdyby niczego nie rozcieńczali, a ja miałabym otwarty dostęp do baru, to by się zmieniło, ale w chwili obecnej, do rana powinno mi się tylko chwiać w głowie.
- A jak to działa? – zapytałam. Stanęliśmy na czerwonym świetle.
- Trochę jak zioło – wyjaśnił. – Przyznaj, nigdy niczego nie wzięłaś – stwierdził spokojnie, bez żadnego ataku. Przytaknęłam mu.
- Ano, boje się, że mi się spodoba ten łagodny stan odurzenia. Z opowieści innych wynika, że jest to przyjemne – światło na pasach zmieniło się na zielone, więc ruszyliśmy przed siebie.
- Do czasu. Chociaż też nie zawsze. Słyszałem kiedyś, że jakaś dziewczyna wylądowała w szpitalu, bo miała halucynacje o wychodzących rękach ze zlewu.
- Złapały ją i udusiły?
- Nie, przestraszyła się i poślizgnęła, uderzając głową o podłogę. Rozbiła ją sobie.
- Ah. A po tych żelkach…?
- Są łagodne, nie ma szans na wychodzące ręce z zaułków ani nic podobnego. Jeśli nie chcesz, to zrozumiem – szturchnęłam go lekko łokciem.
- Jestem ciekawa – spojrzałam na niego, a on się delikatnie uśmiechnął.
Poczęstował mnie żelkiem, który był słodki w smaku. Gdy go zapytałam o to, czy trzyma się go pod językiem do rozpuszczenia (jak inne pastylki, których nazwy nie znałam), roześmiał się i pokręcił głową. Zjadłam jeszcze kolejne trzy żelki, nim weszliśmy do baru. Znalezienie wolnego stolika o tej porze graniczyło z cudem, ale akurat trafiliśmy na zwalniany stolik przez jakąś parę. Szybko zajęłam stolik czując, że moja „prędkość” się zwiększyła. Usiadłam uśmiechnięta.
- Po ilu to działa? – zapytałam, gdy chłopak do mnie dołączył. On również się uśmiechał.
- Chyba po pół godzinie – odparł.
Zamówiliśmy po najtańszym piwie, a ja go wypytałam o bliznę na brwi. Dotknął jej palcem i wyjaśnił, że powstała po bliskim spotkaniu z drzewem.
Muzyka, która leciała w barze stała się wyraźniejsza. Rozumiałam każde słowo śpiewane kobiecym głosem i do razu podłapałam nastrój muzyki.
- Znam to – oświadczyła szepcząc. - I will survive. Long as I know how to love, I know I'll stay alive – zaśpiewałam, na co chłopak się cicho zaśmiał. – Znasz to? – pokiwał głową, zaczynając ruszać ramionami. Przypadkowo kopnęłam go nogą pod stołem, gdy zaczęłam nimi machać w rytm muzyki.
Cholera. Już dawno nie czułam takiego rozluźnienia i radości. Nie pamiętam, co się wtedy robi!
Arthur? c;
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.