czwartek, 9 października 2025

Od Maddie cd. Ricka

- No brawooo – w pokoju przywitała mnie Elina z szerokim uśmiechem i ramionami gotowymi do uścisku. Idąc w kierunku lustra, które stało za nią, zmierzyłam ją wzrokiem, wpierw zirytowanym, a potem z lekką czułością przytuliłam dziewczynę, która pogratulowała mi pięknego zwycięstwa. Emanowała prawie tą samą energią co wtedy, gdy przegrałam. „Nie martw się i tak pięknie walczyłaś” mówiła z ukrytym wtedy uśmiechem w oczach. Nawet teraz, gdy kłamała co do radości z mojej wygranej, nie wychodziła ze swojej roli pocieszającej i wspierającej przyjaciółki. – Wiedziałam, że tym razem ci się uda – dodała, gdy ją puściłam i wyminęłam, by spojrzeć na siebie w lustrze. – Nie wyglądasz najgorzej – powiedziała przyglądając się mojego odbiciu. Uśmiechnęłam się do brzydkiej twarzy po drugiej stronie.
Czerwony, lekko spuchnięty policzek (gdyby nie ochraniacze na zęby, pewnie miałabym przegryzioną wewnętrzną część policzka). Siniak po prawej stronie czoła, po uderzeniu w głowę – włosy to zakryją. Opuściłam spodnie i zerknęłam niżej: sine plamy na udach od kopnięć na pewno znikną za kilka dni. Nie było źle.
- Fajnie było – powiedziałam w końcu, słysząc swój cichy i niski głos. Odchrząknęłam i odwróciłam do Eliny. – Najlepsze jest to, że chyba zapomniałam o bólu brzucha.
Elina przygotowała materiały do makijażu.
- Po co to? – wskazałam na paletkę do oczu, po czym ta kazała mi usiąść na stołku przy lustrze.
- Nie myślisz chyba, że pójdziesz do domu po takiej spektakularnej wygranej. Nie wiesz z kim walczyłaś – usiadła naprzeciwko mnie i zaczęła mi czyścić twarz wacikiem. Spojrzałam w jej oczy.
- Ale ty wiedziałaś – na moment skrzyżowała ze mną spojrzenie. Wtedy ściągnęła maskę dobrej przyjaciółki, a jej oczy wydały się szare i ponure, jakby straciły radość życia. 
- I na tym skorzystałaś – powiedziałam oschłym głosem bez uśmiechu. Przytaknęłam, lekko unosząc kąciki ust, po czym Elina nałożyła na twarz z powrotem maskę dobrej przyjaciółki. – Zamknij oczy – poleciła i zaczęła nakładać bazę pod makijaż.
Po kilku minutach spojrzałam w nową twarz w lustrze; sztuczną, ale ładną. Opuchlizna optycznie zniknęła, guzek na czole stopił się z cerą i ukrył pod włosami. Zmęczone życiem oczy się rozjaśniły, a popękane i krwawiące usta lśniły piękną czerwienią. Rozplątała warkocze i na ramiona opadły mi krótkie, falowane, ciemne włosy. 
- Cóż, kariery w modelingu nie zrobisz, ale makijaż wszystko zatuszuje – powiedziała kładąc mi dłonie na ramionach. Wyciągnęłam ręce do przodu i pokazałam jej kciuki skierowane ku górze, dając znak, że wszystko jest w porządku. – Jak się przebierzesz, zapraszam na górę. Zwycięzca nie musi dzisiaj wydawać pieniędzy – poklepała mnie po plecach, po czym wyszła z pokoju. Spojrzałam na swoją koszulkę leżącą na krześle, jedyną rzecz, która mogłam ubrać. W końcu przyszłam tutaj prosto z ulicy. 
- Przynajmniej nie jest porwana.

*

Potem się okazało, że nie tylko ja zarobiłam.
Gdy zaczynałam gdzieś walczyć i wygrywałam: brali mnie często i stawiali na mnie. W pewnym sensie miałam motywacje, aby nie przegrać – w końcu ludziom, którzy tracą przez ciebie pieniądze, mogą wpaść do głowy powalone rzeczy. Gdy zaczynałam walczyć w nowym miejscu i miałam tego nieszczęsnego pecha, że przygrywałam: brali mnie bardzo rzadko. Wtedy nikt na mnie nie stawiał i kiedy wygrywałam, odczuwałam satysfakcję, że ci dranie stracili kasę. Ten klub był jednym z takich miejsc: moja ostatnia walka skończyła się porażką, a Betty była znana i miała dobrą reputację. Nikt nie powinien na mnie postawić, oprócz tego jednego… i nawet nie wiem, czy mam go za to zwyzywać, że zaryzykował, czy pogratulować. 
– Chodź, no! – dodał Rick, już bardziej bełkotliwie. – Dziś świętujemy. W końcu jesteśmy kurwa zwycięzcami, nie? – spojrzałam na dziewczynę, która poklepała krzesło, aby mnie zachęcić. „Rusz się, bo będą się na ciebie gapić”, pomyślałam, chociaż i tak czułam na sobie wzrok wielu osób. 
Usiadłam obok dziewczyny, a ta zapytała, co wypije. Zerknęłam na tablicę i szybko przeleciałam wzrokiem po nazwach alkoholu. Najbardziej mnie zainteresowały drinki i shoty.
- Bierz śmiało co chcesz, na mój koszt – powiedział Rick, wychylając się zza Rumi, aby spojrzeć w moim kierunku. Uśmiechnęłam się krzywo, czując się nie swojo. Tyle ludzi, tyle atencji, tyle dobrych słów… musiałam się napić, chociaż trochę, bo w końcu rano miałam pracę. – Próbowałaś ostrego psa? – zapytał, a ja tylko pokręciłam głową. Rick zawołał barmana, aby przygotował nam trzy shoty „ostrego psa”. Barman najpierw obsłużył czekającego klienta, a następnie skierował się do nas. Gdy wlewał napój do kieliszków, zwrócił się do mnie:
- Dzisiaj na koszt firmy, dużo zarobiliśmy dzięki tobie. Chyba, że będziesz chciała wypić całą ścianę alkoholu, to wtedy przerzucimy koszty na Ricka – kiwnął głową do chłopaka, na co ten tylko wyciągnął kciuk do góry. Ewidentnie był już trochę wstawiony i nawet pasował mu ten uśmieszek. 
- Aż żałuje, że jutro pracuje – stwierdziłam.
- Ale to jutro. Dzisiaj jesteśmy tu i liczy się tylko teraz – powiedział szczęśliwie Rick, po czym sięgnął po swojego shota. – Zdrowie! – oboje z Rumi od razu wypili swój napój. Ja, jak to miałam w zwyczaju, najpierw powąchałam napój. Miał ostry zapach… gdy go wypiłam i odstawiłam kieliszek na blat, wyciągnęłam język na zewnątrz i zaczęłam machać ręką, aby go wystudzić.
- Rany, tam było tabasco – skomentowałam, a o w oczach stanęły mi łzy. Nie przepadałam za ostrymi przyprawami. Rick wybuchnął śmiechem, a Rumi zachichotała, na co sama się roześmiałam sytuacją.
- Nie gadaj, że zwykłe tabasco cię pokonuje – zagadał Rick. Pokazałam mu język, który następnie schowałam. 
- Dobra, teraz ja – spojrzałam na tablicę i poprosiłam barmana o Absynt. 
- Uuuuu mocno – skomentowała Rumi, a Rick się tylko uśmiechał. W rzeczywistości nigdy nie piłam absyntu, wiedziałam tylko, że jest wysokoprocentowym ziołowym napojem i tyle. Czy to nie on się palił? Nie pamiętałam teraz.
- Nie dasz rady – powiedział Rick, kręcąc głową, gdy trzymał w rękach alkohol. Rumi w tym czasie spojrzała do swojego kieliszka i zaczęła kręcić głową. Powąchałam napój.
- Pachnie jak amol z bimbrem – stwierdziłam i wypiłam zawartość. Rick to powtórzył, ale Rumi stwierdziła, że nie zaryzykuje. Odstawiłam kieliszek na bok i złapałam spojrzenie Ricka. Ani ja, ani on się nawet nie skrzywiliśmy, zamiast tego czekaliśmy z uśmiechem, aż ten drugi pokaże jakieś znaki słabości. Cicho się zaśmiałam.
- No tak, u ciebie to pewnie walczycie z niedźwiedziami i popijacie absynt każdego dnia – stwierdziłam.
- Poprawka, najpierw zaczynamy dzień od absyntu, a potem przemierzamy Syberie na niedźwiedziach – powiedział, wyciągając palec wskazując w moją stronę i się śmiejąc. Razem z Rumi zawtórowaliśmy mu w tym śmiechu. Rany, ale ja uwielbiałam ten jego akcent.
- Jesteście niemożliwi – powiedziała Rumi. - Kto chce mój? - oboje z Rickiem się zgłosiliśmy. - Powinieneś ustąpić damie - powiedziała Rumi, ale ten tylko pokręcił poważnie głową.
- Ona się nie bije jak dama - zaproponowałam pokojowe rozwiązanie "kamień - papier - nożyce". Zgodził się.
- Raz, dwa... trzy - on wyciągnął kamień, a ja dłoń z wyciągniętymi do boku palcem wskazującym i kciukiem, który razem tworzyły półkole. Rich zmarszczył brwi. - Co to jest?
- Dywersja - po tych słowach chwyciłam kieliszek i wypiłam zawartość. Rumi buchnęła śmiechem.

*

Ciepełko rozlało się po moim wnętrzu i trochę się wyluzowałam. Brzuch nie bolał, ale zamiast tego zaczynały mnie irytować spojrzenia kierujące się w moją stronę. Dlatego rzadko wychodziłam do klubu po walce; zawsze patrzyli i oceniali. Gdy w końcu jakiś mężczyzna się dosiadł z mojej drugiej strony i chciał mi postawić coś do picia, wyszłam do łazienki. Brzydki nie był, ale… może w innym życiu. Innej rzeczywistości i czasoprzestrzeni będzie łatwiej. W innym wcieleniu się wtopię w społeczeństwo.
Usiadłam na toalecie. „Pamiętaj, masz jutro do pracy. Bądź odpowiedzialną osobą i prześpij się chociaż cztery godziny. Nie napij się, pamiętaj. Jak będziesz chciała, to przyjdziesz się napruć w wolny dzień. Najebiesz się jak… jak… kto?” gdy w myślach uciekły mi słowa, skończyłam sikać i wychodząc z toalety, rzuciłam wzrokiem na swoje odbicie. Nie było najgorzej.
Po drodze zagadały mnie jakieś osóbki. Nie tylko mężczyźni, ale również kobiety, dzięki czemu pozwoliłam sobie na udzielenie im kilku chwil miłej uwagi. Przecież nie mogłam atakować każdego jak na ringu – może za wyjątkiem Ricka.
Gdy wróciłam do miejsca, w którym siedzieli Rick z Rumi, dziewczyna pierwsza rzuciła mi spokojne spojrzenie.
- No nareszcie, Rick się już martwił, że nie będzie miał z kimś pić – zaśmiała się, a ja stanęłam przy niej.
- Szkoda, że za godzinę musze się zwijać. Zamienimy się miejscami? – drugie zdanie powiedziałam już do dziewczyny. Ta nie protestując, a nawet nie pytając o powód, usiadła na moje krzesło, dzięki czemu usadowiłam się pomiędzy nimi.
- Wiedziałem, że chcesz siedzieć bliżej mnie – skomentował Rick, który trzymał w dłoni szklankę alkoholu. 
- Po prostu wszystkich odstraszasz tą swoją gębą – odgryzłam mu się, po czym zamówiłam najmocniejszego drinka, jakiego mieli. Ze dwa zdążę wypić i jeszcze się zdrzemnę przed pracą.

Ricky?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.