sobota, 19 lipca 2025

Od Ofelii do Mi'i

Czasem mam wrażenie, że mój anioł stróż czy jakiekolwiek mistyczne stworzenie, które miało sprawować nade mną opiekę, wzięło urlop akurat, kiedy działo się coś złego.

Rano, jeszcze przed siódmą, wicedyrektor zebrał właścicieli koni w skali konferencyjnej, tłumacząc spotkanie jakąś turbo ważną sprawą. To był już trzeci raz w przeciągu ostatnich dwóch tygodni kiedy tu byłam i jedyne, co we mnie rosło z każdą kolejną sytuacją, to potężna irytacja.

Dowlekłam się do stajennej salki konferencyjnej jako jedna z ostatnich osób, więc musiałam zająć miejsce pod ścianą, tuż przy drzwiach. Nie miałam pojęcia, kim byli ci ludzie, akademia była wielka, nie było szans zapamiętać każdego.

Wicedyrektor stał przy oknie na drugim końcu pomieszczenia wraz z naszym stajennym weterynarzem, Jerrym. Pamiętałam jak ma na imię, wyłącznie dlatego, że już korzystałam z jego usług.

– Dzień dobry, wiem, że nie jesteście zadowoleni z tak wczesnej pobudki, ale mamy do tego powody – zaczął Ted. – W naszej stajni pojawiły się zołzy, Jerry wytłumaczy wam co to za choroba i jak będziemy postępować w następnych kilku tygodniach.,

Zmarszczyłam nieznacznie brwi. Cholera, jestem tu dwa tygodnie. Dwa tygodnie, a już zdążyłam załapać się na zarazę. Teoretycznie moje konie nie były w grupie ryzyka, ale i tak delikatnie mnie przeraziła ta informacja.

Oparłam się mocniej plecami o ścianę, słuchając jednym uchem zaleceń, a drugim plotkującej obok mnie grupy. Tematem przewodnim było oczywiście pytanie, kto przywiózł zołzy, bo w końcu nie wzięły się one z powietrza.

Minęło dobre piętnaście minut, zanim nas puścili, większość uczniów od razu skierowała się do akademików, pewnie by przygotować się do zajęć. Teoretycznie ja też powinnam iść za nimi, ale z drugiej strony, kto by się tam tym przejmował.

Skierowałam się więc do stajni, po drodze dokładnie myjąc ręce pod pierwszym lepszym kranem.

Dirt stał praktycznie na samym końcu budynku, więc musiałam przejść kawał drogi, zanim łaskawie się do mnie odezwał. Uśmiechnęłam się. Rozpuszczony dziad stał już łbem do drzwi boksu, czekając, aż odsunę mu kratę.

– Cześć dziadu – mruknęłam do niego i wślizgnęłam się do środka boksu. Otworzyłam mu wyjście na mały wybieg z tyłu i zabrałam się za odpychanie siatek z sianem. Jeszcze przez następne dwa tygodnie musiał mieć ograniczony ruch, więc zasadniczo tylko stał i żarł. Kiedy wróciłam z ostatnią, trzecią siatką, ledwo ją ciągnąc za sobą, mój wałach akurat szczurzył się na konia obok. To się nazywa bycie sympatycznym kucykiem.,

Kiedy już skończyłam robić przy rudym wszystko, co trzeba, poszłam sprawdzić, jak ma się Catch. Kobyłka stała jeszcze w boksie i wyraźnie czekała na śniadanie. Kiedy mnie zobaczyła tylko rzuciła łbem i mnie olała. Jak milutko. Szybko ją obejrzałam i kiedy stwierdziłam, że nie widzę nic niepokojącego, w końcu zawróciłam do akademików.

W drodze powrotnej uzupełniłam swoją listę w głowie o pozycje „sucha dezynfekcja boksów”. Musiałam zwerbować do tego drugą osobę, bo wątpię, żebym sama dała sobie z tym radę.

Do swojego pokoju wpadłam na piętnaście minut przed zajęciami i miałam duże szczęście, że tymczasowo mieszkałam sama, bo ubierając się, wywaliłam na podłogę pół szafy. Moja matka by powiedziała, że jeszcze tylko nasrać trzeba na środku, ja nazywałam to artystycznym, mniej lub bardziej, nieładem. Każda wymówka była dobra, żeby nie włączać odkurzacza.

Nie byłam na tyle ambitna, by iść na studia. Historia mojego dostania się do akademii obejmuje skuszenie się na trzyletni kurs zoopsychologii, który na koniec dawał mi dyplom i prawo wykonywania zawodu. Brzmiało fajnie, ale im dłużej siedziałam na tych zajęciach, tym bardziej poddawałam krytyce swoje wybory życiowe. Potwierdzały to zabazgrane szlaczkami zeszyty, w których na próżno było szukać notatek.

Mia?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.