- O popatrz, sarenka. - wskazałam palcem na coś chodzącego po krzakach. - Albo przerośnięta wiewiórka? - zaśmialiśmy się, a on do tego zakrztusiłem dymem.
- A może sarwiórka? – nim się znowu zaśmiał, położyłem mu dłoń na ramieniu i pociągnęłam mocno do tyłu. Gdyby nie drzewo za mną, pewnie bym sama poleciała na plecy, ale przytrzymując się szorstkiej kory kucnęłam przy Arthurze i wskazałam mu palcem na postać wychodzącą z budynku. Trzymała coś dużego w dłoniach i kierowała się do psa.
- Gargamel przyszedł tylko nakarmić Klakiera – wyszeptał Arthur, a pies zaczął głośno ujadać. Miałam ochotę się zaśmiać, ale kiedy postać się odwróciła i jej wzrok przemierzał drzewa i krzaki, w których się ukryliśmy, zamarłam w strachu i tylko mocniej ścisnęłam dłoń na ramieniu Arhura, jakby substancja w żelkach na moment przestała działać.
Miałam obraz jak przed laty, gdy byłam mała. Było ciemno, księżyc nie świecił, a padający deszcz zamazywał mi pole widzenia. Kucnęłam i się ukrywałam, słyszałam bicie własnego serca, a po chwili ciężkie kroki. Psy ujadające w oddali i ten zapach strachu…
- Zamknij się głupi psie! – krzyk mężczyzny wyrwał mnie z transu i na moment poczułam, jak głowa mi wiruje.
Mężczyzna trzymał w dłoniach coś, co wyglądało na połowę ugotowanego kurczaka. Rzucił to psu, który chapnął jedzenie w locie i schował się z nią w budzie. Po chwili z budynku wyszło kolejnych dwóch mężczyzn. Głośno rechotali i szli bardzo chwiejnym krokiem. Zatrzymali się przy tym pierwszym, który nakarmił psa i głośno się zaśmiali.
- Stary, jedziemy już! – krzyknął jeden z tych pijanych i rzucił kluczykami do tego pierwszego, ewidentnie trzeźwego. Cała trójka ruszyła do drugiego, małego i metalowego budynku.
- Gargamel miał braci? – usłyszałam głos Arthura, który ledwo się przebił do mojej głowy. Spojrzałam na niego i przez chwilę przyglądałam się jego uśmiechniętej twarzy, która zaczynała mi się w oczach rozpływać. Przetarłam twarz rękoma i się cicho zaśmiałam. Żelki ponownie zaczynały działać.
Usłyszeliśmy warkot silnika i po chwili, z drugiej strony budynku wyjechał ciemny pick-up z trójką mężczyzn w środku. Zapalili światło i wjechali ostrożnie między drzewa. Po kilku chwilach czerwone światełka na tyłach maszyny zniknęły nam z pola widzenia.
- Jak myślisz, ilu ich tu może być? – zapytałam, tym razem śmielej i głośniej. Nie wydawało mi się, abym teraz musiała się ukrywać.
- Kto? Jeśli tu były Gumisie, to pewnie już uciekły – podniósł się na równe nogi i minął gęste krzaki, w których się ukryliśmy.
- Czekaj – ruszyłam za nim i przez krótką chwilę musiałam sobie przypomnieć jak stać na równych nogach. Świat na moment zawirował, a mi się chciało śmiać. – Po wystraszysz Klakiera – dodałam i doskoczyłem do Arhura, który w bezpiecznej odległości kucnął i spróbował zajrzeć do budy. – Co ty robisz?!
- Sprawdzam, czy zamienił się w kota – wyszłam przez niego i ruszyłam w drugą stronę, aby okrążyć budynek.
- Chodź, trzeba uratować Gumisie – mówiłam szeptem, a chłopak momentalnie się podniósł i do mnie dołączył. Oboje, niczym w szpiegowskim filmie, zakradaliśmy się pod budynkiem, próbując również usłyszeć, czy ktoś jeszcze został w środku. Najpierw sprawdziliśmy drzwi główne; były zamknięte. Potem drzwi boczne; ani drgnęły. W drodze powrotnej Arthur zauważył uchylone okno.
- Spójrz! – pokazał mi je gestem ręki.
- Uratujemy was! – powiedziałam trochę głośniej, po czym podeszłam do ściany i próbowałam doskoczyć do szyby. Niestety okno było zdecydowanie za wysoko, na trzeźwo nawet bym nie pomyślała, aby próbować do niego doskoczyć. Chłopak zaczął się ze mnie nabijać, a po chwili sam spróbował. Chociaż był o wiele wyższy, jego próby były dziwniejsze od moich; próbował wspiąć się po ścianie! Padłam na ziemię ze śmiechu.
Arthur stał i się zastanawiał, a kiedy udało mi się podnieść z trawy, powiedziałam mu, aby mnie podniósł. Najpierw skoczyłam mu na plecy, ale zabrakło kilku centymetrów do okna. Potem zaproponował, abym to ja jego podniosła, ale tylko wybuchliśmy śmiechem.
- Wiem! Wezmę cię za nogi, rozkręcę się i cię przez to okno wrzucę! – znowu wybuchliśmy śmiechem, jednak w tym czasie podkuliłam również nogi, aby tego naprawdę nie zrobił.
W drugiej próbie, zgodnie z moim poleceniem, wziął mnie na barana, więc nim udało się nam złapać pion, przez kilka dobrych minut chwialiśmy się na boki, a potem zapominaliśmy, po co to robimy.
W końcu przypadkiem uderzyliśmy o ścianę, a ja w ostatnim momencie złapałam się za parapet.
- Pociągnij mnie – powiedziałam, a chłopak w pierwszej kolejności zaczął mnie ciągnąć w dół. – Do góry! – zaśmiałam się i po chwili poczułam, jak jednym silnym ruchem prawie wrzuca mnie przez okno.
Pomieszczenie było ciemne, ale pod oknem znajdowała się szafka. Stanęłam na nią, po czym wychyliłam się przez otwór w ścianie i wyciągnęłam ręce. Chłopak zaczął skakać, a kiedy złapał mnie za dłonie, przez moment tak wisiał, dopóki nie zaczął się śmiać i krzyczeć, że czuje się jak na przepaści. Ja w tym momencie rozciągałam sobie ramiona, bo zdałam sobie sprawę, że były mocno spięte. Wydawało mi się to w tej chwili bardzo ważną sprawą.
W końcu go wciągnęłam na górę. Arthur jako pierwszy ruszył przez siebie i znalazł włącznik światła.
- Zgaś to! – poleciłam, a on szybkim ruchem nacisnął wyłącznik. – Nie mogą nas zobaczyć – szepnęłam wcale nie zdając sobie sprawy, że gdyby ktoś tu był, na pewno usłyszałby nasze głośne śmiechy. Mimo to Arthur zaczął chodzić na paluszkach, ale kiedy uderzył o coś nogą, wyciągnął telefon i zapalił w niej latarkę. Skierował światło na mebel, w który uderzył. Był nim stół, a na stole stała cała aparatura do warzenia bimbru.
- Gargamel to jednak nie czarodziej – pokręcił głową chłopak i zaczął świecić latarką po całym pomieszczeniu.
Na meblach były ustawione plastiki i szkła w różnych rozmiarach i kształtach. Niektóre ze sobą połączone, niektóre nad palnikami, niektóre zamknięte, niektóre z jakąś zawartością. Szarpnęłam go rękach, kiedy światło latarki opadło na stół.
- Spóźniliśmy się! – jęknęłam i wzięłam do ręki dużą i ciężką butelkę z czymś fioletowym. – Przerobili Gumisie – byłam bliska płaczu. – Wiedziałam, że te niebieskie ludki nie mogą być dobre. W końcu mieli jedną babę na cała wioskę! – przytknęłam butelkę do piersi, a chłopak mnie tylko poklepał po głowie.
- Ale teraz możemy spróbować gumisoku – usłyszałam jego głos. Pociągnęłam nosem i zapominając, dlaczego było mi przykro, odkręciłam butelkę. Powąchałam jej zawartość.
- Te Gumisie nie były świeże.
Arthur? Gumisok!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.