- Bo jak się znowu spóźnisz, to pogadamy inaczej. Szkoda obijać tą twoją i tak już krzywą mordę – usłyszałam wyraźnie, ponieważ stałam przy drzwiach i podsłuchiwałam jak stara, wścibska sąsiadka, której hobby było śledzenie życia innych ludzi. Jednak sami są sobie winni: Rick zachowywał się ewidentnie, jakby chciał coś ukryć, a koleś, którego chyba chciał ukryć, zachowywał się zdecydowanie za głośno niżby powinien. Tylko kotka nie była zainteresowana tym wszystkim: wróciła na łóżko i zaczęła je obwąchiwać.
- Spierdalaj, Zdechły.
- Już mnie nie ma, księżniczko.
Odsunęłam się od drzwi, przypominając sobie o szklance, trzymanej w dłoniach. Spojrzałam na ciecz w środku, po której tafli rozciągały się delikatne owale. Na początku sądziłam, że to kawa się trzęsie, ale to moje dłonie, czego nie mogłam zrozumieć, ponieważ nie odczuwałam żadnego strachu. Jakby tak pomyśleć… to nic nie czułam.
Rick wrócił, a nasze spojrzenia się skrzyżowały. Lepiej nie wiedzieć. Im człowiek mniej wie, tym więcej śpi.
- Jednak nie kurier. Zły adres – mruknął.
- Mhm. A ta mąka w kieszeni? – burknęłam widząc, że to, co chciał tak sprytnie ukryć, wystawało ponad połowę z jego kieszeni. Ile tego mogło być? Jak to się warzyło? Na gramy?
- Nie interere bo kici kici – uśmiechnął się blado, chowając przedmiot głębiej do kieszeni. Zanurzyłam usta w chłodnej już kawie, dopijając ją.
- No tak. Im się mniej wie, tym się lepiej śpi, nie? – przyznał mi rację. – Chyba dlatego głupi ludzie mają prościej – dodałam podchodząc do stołu i odkładając szklankę na stół.
- Znasz takiego? – zapytał, zmieniając temat.
- Mój sąsiad? – zasugerowałam. – Chyba ma jakieś porażenie na mózgu, na połowie głowy ma taką czerwona plamę. Jest bardzo sympatyczny, ale jedyne, co potrafi, to podlać kwiaty – wyjaśniłam i zerknęłam na niego. Delikatnie się uśmiechał.
Podeszłam do kotki, która ułożyła się wygodnie na łóżku i gdy zaczęłam ją głaskać, mój wzrok spotkał się ze wcześniejszym problemem.
- Pomóc ci z tym stolikiem? – zapytał. Rick wrócił do pokoju, prawdopodobnie uprzednio chowając gdzieś biały proszek w mieszkaniu. Spojrzał na połamany mebel i machnął ręką.
- Nie musisz. Jest do wyrzucenia – stwierdził podchodząc do niego i dokładniej przyglądając się kawałkom drewna. Gdy kucnął, dotknęłam go palcem w kręgosłup. Wygiął się i spojrzał na mnie zdziwiony.
- Sprawdzam, czy boli – wyjaśniłam z lekkim rozbawieniem, na co ten przekręcił oczami, ale ewidentnie już rozluźniony.
Nie będę go pytać o narkotyki. Nie powinnam.
- Jeśli chcesz się do czegoś przydać, to możesz mi pomóc to znieść na dół.
- Nie chcesz tego skleić taśmą? Będzie pasowało do wystroju – kotka schowała nos pod łapę, więc przestałam ją głaskać. Podeszłam do niego i wzięłam do ręki połamaną deseczkę. Zwarzyłam ją w dłoni, po czym lekko machnęłam nią w stronę głowy Ricka, jakbym miała w dłoniach pałkę do baseballa. Nie uderzyłam go, tylko wzięłam kolejną do ręki. Chłopak się zaśmiał.
- Mam inne problemy na głowie, by sklejać połamany mebel – przyznał, zbierając do ręki resztki drewna.
- Masz rację. Musisz pozbyć się tego szczura – przyznałam, po czym zgarnęłam telefon do kieszeni, mając zamiar już wrócić do siebie.
- Jednego się zaraz pozbędę – spojrzał na mnie, na co zmarszczyłam brwi, nie ukrywając jednak rozbawienia.
- Na jego miejsce przybędzie drugi. Zobaczysz.
Wynieśliśmy połamany stoliczek z mieszkania chłopaka. Podeszłam wpierw do windy, zapominając o tym, że jest zepsuta. Spojrzałam naburmuszona na Ricka, czekającego przy schodach. Jego wyraz twarzy mówił wszystko, ale się nie odezwał. Ruszyliśmy schodami na dół.
W drodze po schodach wróciłam do tematu narkotyków. Tylko ten jeden raz i nigdy więcej.
- Uważaj na siebie – zaczęłam.
- Co? – nie zrozumiał.
- Uważaj na siebie – powtórzyłam. – Prochy prawie zniszczyły życie mojemu wujkowi. A nie brał. Nawet nie handlował – wyjaśniłam. Przez moment milczał.
- Jasne – tylko tyle. Zrobi co zechce.
Skierowaliśmy się do wyjścia z budynku, a potem do śmietników. Położyliśmy kawałki drewna obok kontenerów.
- Odwieźć cię? – zaproponował, ale ja pokręciłam głową.
- Nie trzeba. Może wuj mnie po drodze zgarnie. Jeśli nie, to się przejdę.
- Masz blisko?
- Tak. Uważam, że gdzie dojdę w ciągu godziny, to blisko.
- Widzimy się na kolejnej terapii? - pokiwałam głową.
<Rick?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.