niedziela, 28 września 2025

Od Mi'i cd. Ofelii

- Nie mogli wybrać innego wczesnego ranka do ogłaszania ważnych informacji? – zapytałam swoje odbicie w lustrze, czesząc jasne kosmyki włosów. Gdy skończyłam, ziewnęłam i przeciągnęłam się do góry. Poczułam nagłe ukłucie pod żebrami. – Liz! – pisnęłam, gdy zobaczyłam jej chytre spojrzenie w lustrze.
- No co, to cię od razu wybudza – stwierdziła, zabierając palce, które przez chwilą wbiła mi pod żebra. 
- Nie cierpię tego – wcale nie żartowałam, ale ciężko było wyjaśnić mojej współlokatorce, aby tego nie robiła. Po prostu uwielbiała drażnić innych, a mi to nie specjalnie przeszkadzało. - I po co ja mam tam iść? Nie mam konia.
- Ale ja mam, a nie chce iść sama. Jak będą mieli problem, to powiem, że jesteś współwłaścicielem od dzisiaj – Eliza zaczęła czesać swoje włosy i zaplatać je w długiego rudego warkocza. – A co jeśli moja Lusia została porwana? Albo zarazi się jakimś świństwem od innych koni i jeźdźców? – zaczęła się zastanawiać. 
Lusia była młodą klaczą, należącą do Elizy. Piękny, czystej krwi arab, zadbany i… bardzo drogi. Rodzice kupili jej konia dwa lata temu i wybrali, mam wrażenie, najdroższego, jakiego można było kupić. Eliza od małego uwielbiała jeździć na koniach i zawsze marzyła o zostaniu sławnym jeźdźcem, wygrywającym medale na olimpiadach, a najlepszy z najlepszych koń miał jej w tym pomóc. 
- Zobaczymy na miejscu, jestem zbyt zmęczona, aby się zastanawiać nad tym – przyznałam i wyszłam z łazienki, zostawiając Elizę samą z jej myślami o Lusi i możliwych tragediach. Wczoraj do późna czytałam książkę. Gdy wybiła godzina snu, trafiłam na nieodpowiedni moment w historii, aby zamknąć okładkę i odłożyć ją na półkę. Jednak okazało się, że nim ten „odpowiedni” moment nastał, doczytałam książkę do końca i zasnęłam po trzeciej w nocy. Trzy godziny snu to zdecydowanie za mało.

*

- Zołzy… O nie – Eliza wyglądała na bardzo zmartwioną. Chwyciła mnie za ramię i lekko mną potrząsnęła, powtarzając w kółko, że musi jak najszybciej odizolować swojego konia od reszty. 
- Przecież ma swój boks – próbowałam ją pocieszyć, ale w przypadku koni i ich chorób, moja wiedza nie była na wysokim poziomie. Powiedziałabym nawet, że w porównaniu do całej szkoły, mogłam mieć najmniejsze pojęcie o koniach, w końcu nie przyjechałam tutaj tylko dla koni i dla jazdy konnej.
- A obok boksu są inne, możliwe, że już chore zwierzęta. Muszę iść sprawdzić, czy jest chora – już miała się kierować do stajni, kiedy przypomniałam jej o egzaminie, który miał się odbyć za pół gdziny. – Moja klacz jest ważniejsza – przyznała dumnie, więc złapałam ją za rękę i zatrzymałam.
- Siedziałaś nad książkami godzinami, aby zdać egzamin. Po za tym, dyrektor sam powiedział, że to dopiero początki, a koni w stajni jest masa, więc są bardzo niskie szanse, że akurat twoja Lusia jest chora. Skąd ona mogłaby to przynieść? – dopiero teraz Eliza wyglądała, jakby mnie słuchała, pokiwała nawet głową, zgadzając się ze mną. Obie wiedziałyśmy, że dbała o swoją klacz nienagannie, powiedziałabym nawet, że trochę za bardzo. – Pójdę do Luśki i ci napisze, że jest zdrowa, ok? – zaproponowałam.
- A ty nie idziesz na zajęcia? – zapytała zdziwiona, na co pokręciłam przecząco głową.
- Jestem taka zmęczona… zdrzemnę się jeszcze.

*

Eliza poszła na zajęcia, a ja skierowałam się do stajni. Miałam zamiar odwiedzić Lusie, napisać SMS przyjaciółce, że jej koń jest zdrowy i pójść albo spać, albo na długi spacer, mając nadzieje, że to mnie obudzi. W końcu mam młody organizm i niewyspanie nie powinno być dla mnie problemem!
- Tylko czy ja rozpoznam te zołzy? – zapytałam samą siebie, próbować sobie przypomnieć, co mówił dyrektor. Na początku to gorączka, osłabienie i brak apetytu, jednak gdy byłam wczoraj z Elizą w stajni, jej klacz nie miała żadnych z tych objawów. Rany, jak ja mam jej sprawdzić gorączkę? Czy też mogę przyłożyć rękę do czoła, jak u ludzi? – Może znajdę Jerry’ego – stwierdziłam, wiedząc, że sama tego nie ogarnę.
W stajni jednak nikogo nie było. Podeszłam do klaczy przyjaciółki, która zmierzyła mnie spokojnym wzrokiem.
- Cześć, powiesz mi, czy masz gorączkę? – to było oczywiście retoryczne pytanie. Klacz nie zareagowała, pozwoliła mi tylko dotknąć swojego łba. Zlustrowałam ją wzrokiem, wyglądała dokładnie tak samo, jak wczoraj. Usłyszałam krzątanie się. Jakaś dziewczyna na samym końcu stajni karmiła właśnie konia, więc stwierdziłam, że zrobię to samo, dzięki czemu sprawdzę jej apetyt.
Po kwadransie napisałam Elizie, że Luśka wygląda na zdrową, normalnie zjadła siano i może spokojnie pisać egzamin. Po tym skierowałam się na spacer, ale nawet gdy wróciłam do akademika, nie mogłam się oprzeć i po prostu zasnęłam na dwie godziny.

Ofelia?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.