Cały mój dzień zaczął się kompletnie do dupy. Nawet pogoda zdawała się mnie nie lubić, raz grad, raz deszcz. Masakra. Oprócz tego przy odrobaczaniu Smile’ a ten uwalił mnie kopytem w łydkę. Nie pierwszy raz się to zdarzyło, ale siniak na połowę łydy będzie.
- Ja jebię, jaki spierdolony dzień – mruknęłam siadając pod boksem mojego wałacha. Koń wystawił łeb i złapał zębami mój kaptur naciągając mi go na głowę.
- Smile! Co ty robisz? – zapytałam głaszcząc deresza po ganaszu. Wałaszek trącił mnie w potylicę.
- Pilnuje byś się nie przeziębiła – zaśmiał się Max przechodząc obok mnie z osprzętem Basty w rękach. – W ogóle wiesz, że zostały wywieszone listy osób, które mają dzisiaj próby do grupy sportowej?
Wzruszyłam ramionami delikatnie się uśmiechając. Wstałam z pod ściany, otrzepałam bryczesy i zabrałam od czarnookiego trochę sprzętu.
- Powinnaś się zainteresować. Wsadzają cię na Questa – na te słowa zakrztusiłam się pitą przeze mnie herbatą. Zakaszlałam gwałtownie odwracając się do chłopaka plecami.
Quest, czteroletni ogier hanowerski należący do pani Peek, był jednym z najgorszych koni w całej Akademii. Elektryczny, agresywny i bardzo niezdyscyplinowany. Kiedyś, gdy próbowałam go nakarmić, przyparł mnie do ściany i nie chciał puścić. Udało mi się go przesunąć strzałem z otwartej ręki w grzbiet.
- Umrę. Ja umrę. O której są te egzaminy? – zapytałam odstawiając termos z ciepłym napojem. Max wszedł do boksu swojego karusa i założył mu kantar na łeb. Ogier machnął łbem, ale posłusznie wyszedł na korytarz.
- Czternasta bodajże – odparł. Spojrzałam szybko na zegarek z przerażeniem zauważając, że jest już trzynasta. Jeżeli miałam się wyrobić z tym wariatem, to musiałam już się zbierać. Pożegnałam się szybko z Maxem i ruszyłam na spotkanie z siwym debilem.
Siwus stał dość spokojnie w swoim stanowisku, ale gdy tylko podeszłam zeszczurzył się i rzucił się w bok wpadając na ścianę. Westchnęłam cicho zdejmując z drzwi boksu kantar z uwiązem. Odsunęłam drzwi po czym powoli weszłam do ogiera, który łypnął na mnie ze złowrogim błyskiem w oczach.
Machnęłam na konia uwiązem i spokojnym krokiem podeszłam do niego. Quest uniósł ostrzegawczo zadnią nogę, ale zignorowałam to łapiąc jego pysk i szybko nasunęłam na jego łeb kantar. Hanower szarpnął łbem próbując ujebać mnie w ramię. Trzepnęłam go otwartą dłonią w łopatkę warcząc by się uspokoił. Ku mojemu zdziwieniu opuścił głowę i posłusznie dając wyprowadzić się na korytarz. Szybko go przeczyściłam i osiodłałam, już bez jego humorów.
- Chodz Quest – szepnęłam łapiąc go za wodze i wyprowadzając przed stajnię.
Z niezadowoleniem zauważyłam, że dalej leje, a w dodatku piździ, zajebista pogoda na przejazd crossowy na młodym koniu. No, ale nie takie rzeczy się robiło.
- Hannah, rozstępuj konia na polance, jedziesz ostatnia – poinformowała mnie pani Sylvia klepiąc po drodze mojego wierzchowca po zadzie. Odetchnęłam cicho dociągając popręg i rozwijając strzemiona. Z delikatnym trudem wsiadłam na ogiera i na luźnej wodzy zaczęłam stępować.
Siwek był spokojny, jedyne co zrobił to raz spłoszył się reklamówki leżącej na trawie. Szybko jednak go uspokoiłam. Gorzej było przy kłusie, gdzie Quest odpierdalał dzikie tańce i jebane egzorcyzmy. Nieźle się z nim naszarpałam zanim zszedł ze sztywnej pozy „żyrafy” i odwieść od pomysłu wpadnięcia na płot.
- Galop – mruknęłam zbierając wodze i dając sygnał do galopu. Siwy ruszył energicznie, aż za bardzo, bo po chwili pięknie poleciałam na szyję. Seria bryknięć wytrąciła mnie z równowagi dość konkretnie. Przez przypadek zawiesiłam mu się na pysku, ale szybko poprawiłam się. Przy kolejnych wierzgnięciach byłam już lepiej przygotowana, ale i tak nie obyło się bez zgubienia strzemienia i chwili walki o pozostanie na grzbiecie ogiera.
- Hannah, jedziesz już! – usłyszałam głos Maxa, który stał przy płocie i nas obserwował. Kiwnęłam w jego kierunku głową i uśmiechnęłam się delikatnie, odgarniając mokre włosy z czoła. – Powodzenia!
Praktycznie go nie zrozumiałam, bo zostałam dość konkretnie poniesiona. Z trudem zatrzymałam go przed linią mety i odetchnęłam gdy po kilku sekundach usłyszałam gwizd po którym mogłam wystartować.
[link] Chciałam zacząć spokojnie, ale jak zwykle kij wyszedł. Quest uznał, że czas wystrzelić jak odrzutowiec i o mało co nie wyjebać się na rozmokłej ziemi. Przytrzymałam siwego na wodzach i dosiadem dałam mu znać żeby zwolnił. Dobrze, że nie posłuchał.
- Quest, galopuj! – krzyknęłam oddając wodze, które przed chwilą starałam się mieć zebrane. Przed nami bowiem, wyrósł niezwykle szeroki stół. Przeszkoda stała na niewielkiej górce, co jeszcze bardziej komplikowało sprawę. Dobrze, że w porę się zorientowałam, bo byśmy nie wyrobili.
Na górce zrobiłam półsiad dając mocny impuls. Ogier wybił się dość chwiejnie, ale przeleciał nad przeszkodą ze sporym zapasem. No, ale oczywiście coś musiało pójść nie tak.
W pewnym momencie poczułam jak tracę równowagę w siodle. Spojrzałam w bok zdając sobie nagle sprawę, że zerwało mi się puślisko. Westchnęłam cicho wyjmując drugą nogę ze strzemienia i przerzuciłam je przez siodło. Miałam świetną równowagę, a panika w takiej sytuacji była niewskazana.
- Damy radę – szepnęłam klepiąc ogiera po szyi. Quest machnął łbem, a spod jego kopyt wyleciała fontanna wody. Przeszkoda wodna, jak miło.
Po kolei pokonaliśmy hydrę i wąski front kierując się wprost na bankiet. Quest ostrożnie wskoczył na na przeszkodę po czym szybko z niej zeskoczył. Lało, bardzo lało. Przeszkadzało mi to w takim stopniu, że woda lała mi się na oczy i nic praktycznie nie widziałam, ale i to nie zdołało mnie zatrzymać. Znaczy, nas, bo z siwym tworzyliśmy, choć lekko opornie, parę.
Zostały nam cztery przeszkody, szereg z oxerów, hydra i stacjonata. Oxery poszły gładko, trochę opornie hydry, a ostatnia przeszkoda została pokonana w pięknym stylu, prawie że bokiem, bo Quest już chciał wyłamać.
Na ostatniej prostej, dałam koniowi wolną wodzę, a sama zaczęłam oglądać widoki.
- Pr! – powiedziałam zwalniając konia do kłusa kilka metrów przed metą. Quest był zmęczony, głośno dyszał, a sierść była mokra od potu i deszczu. Ja, co dziwne, nie czułam się aż tak źle jak myślałam, że będę.
Zaraz po przekroczeniu linii mety przytrzymałam konia do stępa i pochyliłam się do przodu klepiąc go i przytulając jego mokrą szyję.
- Piękny przejazd Hannah, w przeciągu kilku dni zastanowimy się nad twoim przejściem do grupy sportowej – uśmiechnęła się pani Peek podając mi rękę. Uścisnęłam jej dłoń i wróciłam do chwalenia mojego wierzchowca.
To dziwne jak bardzo można polubić konia, którego każdy się boi. Nie wiem jak to się stało, że cały nasz przejazd poszedł tak pomyślnie, może to po prostu wzięło się od naszej chęci wygranej. Jak widać gdy trzeba to można. Ze świetnym wynikiem.
ZADANIE ZALICZONE!
Gratulacje!