Strony

piątek, 30 marca 2018

Od Briana do Hannah

Drugi dzień podróży przez amerykańskie stany był nadzwyczaj irytujący, szczególnie dla kierowcy, który na mapie gps widział wyświetlający się napis „15 minut do celu”, a aktualnie stał w korku od dobrej godziny. Brian zaklął siarczyście i oparł głowę o zagłówek, dodatkowo zarzucając zań lewą rękę. Lekki, chłodny wiatr wpadał do środka przez otwarte okno, lecz nie poprawił on nastroju mężczyzny. To było nazbyt oczywiste. Poprzedniego dnia, kiedy wyruszyli z Toronto, nie było żadnego problemu z dostaniem się na autostradę. Tak naprawdę całą trasę przebyli komfortowo, jednak końcówka stała się zwieńczeniem wszystkiego. Właśnie podczas pokonywania paru metrów na pół godziny Kanadyjczyk poczuł zmęczenie.
Koń zarżał niespokojnie, zaś Kang w tym samym momencie ściągnął telefon z magnetycznego uchwytu i zaczął studiować okolicę. Dosyć nerwowo poszukiwał innej drogi, palcami przesuwając po ekranie, co jakiś czas patrząc w górę, czy auto przed nim nie odjechało. W końcu udało mu się znaleźć cienką linię, idącą równolegle do, wyznaczonej przez gps, trasy. Jedyne co musiał zrobić, to zawrócić do zjazdu, który minął. Ledwo zdążył unieść wzrok, gdy za nim odezwał się klakson. To prawda, że auta odjechały kawałek, a Brian dalej stał, jednak jego irytacja właśnie przekroczyła granice.
- Czego trąbisz pedale za kółkiem, pięć metrów cię nie zbawi – wrzucił kierunkowskaz w lewo, tym samym zaczynając zakazany manewr, ponieważ zawracając w ten sposób, musiał przeciąć podwójną linię.
Na szczęście ruch z miasta nie był aż tak gęsty, jak ten prowadzący do, więc nawrót z przyczepą nie stanowił większego zagrożenia ze strony innych kierowców. Napęd na cztery koła w range roverze dodatkowo wszystko przyspieszył. Kiedy zaczął jechać w przeciwnym kierunku, nawigacja zaczęła głupieć. Ogarnęła się dopiero wtedy, gdy zdążył zjechać z ekspresówki i odnaleźć drogę. Zatrzymał się tuż przed wjazdem na nią stwierdzając, że żaden samochód tędy nie jeździł od dawna. Dość spore dziury wypełnione miękkim piachem stanowiły pewien procent szans na zakopanie się w środku lasu, lecz Brian wierzył w swoje umiejętności jazdy oraz samochód. Z drugiej strony, jeśli miał wybierać między staniem w korku, a wędrówką pieszo, zdecydowanie wolał opcję drugą.
Spojrzał jeszcze w boczne lusterko na przyczepę, w myślach przepraszając przyjaciela za nadchodzącą niewygodną jazdę. Ledwie ruszył, a obłoki pyłu uciekające spod kół zmusiły go do zamknięcia okna. Jechał prędkością pozwalającą na całkowitą kontrolę nad pojazdem, jednocześnie unikając zagrożenia w postaci głębszych dołów. GPS nie był już potrzebny, gdyż droga prosta, a na pierwszym skrzyżowaniu wystarczyło skręcić w prawo, by znaleźć się na terenach akademii. Sam dojazd do głównej bramy był spacerkiem, w porównaniu do pokonanych kilometrów.
 
Trzydzieści minut później.
 
Wielka ulga spłynęła na serce Briana, kiedy wjechał na ogromny plac przed głównym budynkiem akademii. Małe zalążki szczęścia czuł, kiedy znalazł się na ubitej drodze, ale teraz miał ochotę skakać. Nie wiedząc do końca, gdzie będzie mógł pozostawić przyczepę oraz auto, postanowił na razie zaparkować z boku, umożliwiając swobodny przejazd innym pojazdom. Po wyłączeniu silnika westchnął, jakoby dzięki temu zrzucił z siebie trudy minionej podróży.
Wysiadłszy z auta zerknął na zegarek na lewym nadgarstku. Parę minut po dwunastej w południe, niedziela. Czas niezły, chociaż planował przyjazd na rano. Powinien teraz zanieść oryginały świadectw i innych papierzysk do sekretariatu, odebrać klucz do pokoju, wysłuchać pogadanki, lecz najpierw musiał zająć się koniem, który podejrzanie cicho stał w przyczepie.
Po wyprowadzeniu Zamfira na zewnątrz, na chwilę przywiązał go przy boku przyczepy, by zajrzeć do wnętrza w celu ocenienia szkód, o ile jakieś wyrządził. Nie widząc nic szczególnego przesunął bramkę, dostając się do reszty sprzętu. Na szczęście był cały. Ledwo zdążył się wyprostować, gdy usłyszał dość agresywne parsknięcie Zamfira. Ktoś się zbliżał.
Nie spodziewał się żadnych fajerwerków, czy głośnych wiwatów ze względu na swój przyjazd, ale nie przypuszczał też, że do powitania wyślą dziewczynkę. Zmrużył nieco oczy, gdyż słońce wyłaniające się zza chmur zaczęło ograniczać nieco widoczność. Podchodząc bliżej, poklepał po drodze konia, by się uspokoił, ponieważ dziewczę z zafarbowanymi włosami nie stanowiło większego zagrożenia. Chociaż nie wyglądała na szczęśliwą.
Jako pierwsza wyciągnęła prawą dłoń.
- W imieniu wyżej postawionych witam cię w naszej akademii, mamy nadzieję, że szybko się zaaklimatyzujesz, nie będziesz sprawiał problemów oraz niepotrzebnie zawracał dupę. – Ledwo uścisnęli sobie dłonie, gdy Brian cmoknął niezadowolony.
- Ofensywnie – Stwierdził, rozsupłując purpurowy uwiąz – Stawiam jednak na przymus spędzenia ze mną minimum godziny, więc pozwolę sobie to wykorzystać. Podczas rozchodzenia mojego przyjaciela okazyjnie oprowadzisz mnie po pobliskich terenach, pokażesz mi drogę do sekretariatu, może nawet pokoi, wspomożesz przy rozładunku… - Lekko pogłaskał konia po chrapach, na sekundę przerywając słowotok. – Ach, muszę jeszcze przestawić auto z przyczepą, umyć je, bo wygląda tragicznie. Przydałoby się też jakieś ciepłe jedzenie, gdyż jestem cholernie głodny, a kiedy jestem głodny, to bywam również niemiły, a nie chciałbym cię do siebie zrazić już na samym początku, w pierwszych minutch naszej rozmowy. To jak? Zapisałaś, czy mam coś powtórzyć?
 
 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.