Strony

piątek, 30 marca 2018

Od Viktorii cd. Olivii

Olivia wzruszyła tylko ramionami i popatrzyła na swoją klacz.
- Jest młoda, wielu rzeczy jeszcze nie rozumie. - mruknęła, przerzucając grzywę konia na drugą stronę. Kopytna podrzuciła łbem. Zabrałam Dię z ujeżdżalni i dokulałam się z nią do stajni. Zajęłam się zdejmowaniem sprzętu ze spoconej klaczy. Nie odzywałam się do niej, skupiałam się na tym, by jak najszybciej wyjść ze stajni i rzucić się na łóżko. Nie mam cholernego pomysłu co ze sobą zrobić. Wypuściłam Dię na pastwisko i oparłam o żerdzie płotu, przyglądając się jak zarzuca głową i daje upust swojej energii w dzikich galopach. Założyłam na głowę kaptur mojej bluzy i stanęłam przy stajni, przyglądając się jak moja "znajoma" wraca z terenu. Olivia starała się nad nią zapanować, ale chyba z marnym skutkiem. Ewentualnie było to zamierzone działanie, ale nie byłam pewna.
- A wy co? Wyścig z brakiem przeciwnika? - zapytałam sarkastycznie, momentalnie stając koło Olivii i jej klaczy. Przyglądałam się jak zsiada z konia i klepie go po zadzie.
- Mam taką sprawę. Nie chciałabyś może pojechać ze mną i Tanzerem do szpitala na odwiedziny? Wiesz, taka jakby hipoterapia – wypaliła dziewczyna, raczej nie myśląc nad sensem swojej wypowiedzi.
- Ty chcesz jechać z tym rudym cholerstwem do szpitala? - uniosłam jedną brew, zdziwiona jej pewnym siebie skinięciem głowy. - Piszę się na to. - wyszczerzyłam się. Olivia otworzyła usta z niedowierzeniem.
- Chcesz iść z buta, czy wolisz podjechać? - Olivia zdecydowała się na drugą opcję. Zadeklarowałam się, że załatwię nam transport. Po dość interesującej wymianie zdań, obie poszłyśmy w swoje strony. Czeka mnie cholernie pracowity wieczór. Ale przynajmniej będę mogła wynagrodzić go sobie kawą i jakimś serialem albo filmem.

~*~

Olivia wpakowała konia do przyczepy i usiadła z przodu. Jas rzucił mi kluczyki i żartobliwie kazał nie skończyć w rowie. To był trzeci raz, kiedy prowadziłam auto z przyczepą. Cholera jasna, stresowałam się. Usiadłam za kierownicą i przekręciłam kluczyk w stacyjce. Pojazd zapalił.
- Ty na pewno wiesz co robisz? - zapytała Olivia, widząc jak zaciskam ręce na kierownicy.
- Tak. Nie marudź. - ucięłam temat, i wyjechałam na ulicę. Od najbliższego szpitala dzieliło nas dziesięć, może piętnaście minut drogi. Olivia włączyła radio i wlepiła wzrok w szybę. Kręciłam się chwilę jak głupia w poszukiwaniu wjazdu do szpitala, ale wreszcie je znalazłam. Zatrzymałam auto i zgasiłam silnik. Alleluja, udało się. Blondyna wysiadła i wyprowadziła swojego kucyka z przyczepy. Zabrałam nasze torby z tylnego siedzenia i podeszłam do niej. Rudy szatan rozglądał się z zainteresowaniem, w końcu to dla niego nowe miejsce.
- To co, wchodzimy? - zapytałam, na co ona potwierdziła. Zarzuciła swoją torbę na ramię, i chwyciła rudzielca za kantar. Szłam kilka metrów za nimi, rozglądając się z zainteresowaniem. Ostatni raz w tym szpitalu byłam kilka miesięcy temu, gdy Baton rozpierdolił mi łeb. Mimowolnie dotknęłam dłonią miejsca, gdzie uderzył mnie kopytem. Chodzący gnojek. - Dobra, panno Olivio. Zdaję się na Ciebie. - rzuciłam, nieco sarkastycznie. Dziewczyna spaliła mnie wzrokiem. - Skąd zaczynamy? - dodałam po chwili milczenia, gdy tamta nie ruszyła się z miejsca. Kilka osób zdążyło już podejść i pomacać rudego po grzywie i pysku.


Oliviiaa? Jestem leniwą kluchą, więc całą akcje pozostawiam tobie XDD

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.