poniedziałek, 19 czerwca 2017

od Rekera cd. Irmy

Tydzień minął nam jak z bicza strzelił! Irma wyzdrowiała już całkowicie więc trenowaliśmy ile mieliśmy sił wraz z naszymi końmi, których nie chcieliśmy zajechać oczywiście! Gdy nadszedł dzień zawodów stresowałem się niesamowicie... Już bladym świtem pojechaliśmy wraz z wujkiem, Irmą, Meddy i Tiją do miasta Roanoke gdzie miały odbyć się zawody. Startowaliśmy na swoich koniach czyli ja na Arrowie a Irma na Alkatrasie. Zastanawiałem się jak to wszystko będzie wyglądać i czy dam radę... No nie były to moje pierwsze zawody więc się orientowałem co i jak muszę zrobić, ale zawsze towarzyszył mi ten dziwny niepokój, że coś się nie uda, że zaliczę ziemie lub inne wątpliwości, które napływały do moich myśli, lecz najgorsze był te przed swoimi wystartowaniem, gdyż w tedy myślę zawsze, iż umrę i nikt mnie nie pozbiera! Do Roanoke dotarliśmy koło godziny dziewiątej a zawody zaczynały się koło jedenastej dlatego mieliśmy tylko dwie godzin wolnego co dla mnie w dzisiejszej sytuacji było bardzo krótkim czasem. Cały czas siedziałem z Arrowem, o którego chciałem zadbać jak najlepiej potrafiłem. Maksiu gdzieś zwiał z młodymi więc mieliśmy nawet spokój. Zawodników startujących było 98 a ja startowałem jako 34 a Irma 35 więc aż tak duży odstęp czasowy w tym nas nie dzielił. Cały czas siedziałem w stroju jeździeckim przyglądając się innym ludziom. Niektórzy byli tacy sztuczni, że aż mi się wymiotować chciało! Inni nawet o konie nie dbali co też mnie przeraziło, bo liczyła się tylko dla nich wygrana a nie więź z ukochanym wierzchowcem. Byłem taki zły, że w końcu podszedłem do tego palanta, który łaskawie oderwał się od wyświetlacza swojego telefoniku jakby łaskę mi robił, iż na mnie spojrzał.
- Coś ty temu biednemu zwierzęciu zrobił?! - warknąłem na niego wskazując na gniadego hanowera, który wyglądał wręcz koszmarnie.
- On ma tylko zawody wygrać i może jechać na kabanosy - mruknął i wrócił do smsowania. Wściekłem się na tyle, że mu tym telefonem rzuciłem o ziemię a on posłał mi mordercze spojrzenia - Wiesz kim ja jestem?! - podniósł na mnie głos przez co niektórzy ludzie zwrócili na nas uwagę.
- Nie i za przeproszeniem g*wno mnie to obchodzi! Liczy się więź z koniem, który powinien być przyjacielem a nie "zabawką" za pomocą której zdobywasz puchary i medale! Nie można liczyć tylko na same wygrane! Przegrana uczy nas pokory i mówi, żeby coś dopracować... Najważniejsza jest więź jeźdźca i konia a nie jakiś głupi metal na półce, który się kurzy - warknąłem niczym wściekły pies a w tedy zjawił się wujek Maks, który jakoś nas rozdzielił oraz znikąd normalnie pojawiła się policja dla zwierząt, która w dobrym nastroju też nie była. Maksymilian odciągnął mnie do Arrowa i pogłaskał dla uspokojenia po głowie - Idiota - warknąłem jeszcze patrząc jak zabierają biedne zwierze.
- No już spokojnie! Zrobiłeś dobrze i odebrali mu go - westchnął na co pokiwałem jakoś twierdząco głową i złapałem się za skronie.
- Jak ja nie cierpię takich ludzi - mruknąłem jeszcze i pogłaskałem Arrowa po jego pięknym łbie.
- Za godzinę się zacznie więc możecie się powoli szykować - stwierdził mężczyzna na co skinęliśmy głowami.
*****
Godzina minęła jak z bicza strzelił... Zawody rozpoczęły się tak szybko, że nie pamiętam kiedy na parkur wjeżdżał pierwszy jeździec, bo już skakał numer 28! Tak blisko... Tak blisko... Zaraz co już 33?! Nie mogłem w to uwierzyć i gdyby nie Maks to bym pewnie został zdyskwalifikowany.
- Powodzenia - rzekł na co się uśmiechnąłem.
- Dzięki - odparłem i praktycznie przy samym parkurze napotkałem niebieskooką.
- Połamania nóg - zaśmiała się cicho.
- Dziękuję - powiedziałem pokazując swoje białe ząbki w ciepłym uśmiechu.
- Na parkur wjeżdża młody jeździec Reker Blackfrey na pięcioletnim Arrowie - oznajmił głos, którym się nie przejąłem tylko pojechałem ukłonić się sędziemu. Myślałem, że serce mi zaraz z klatki piersiowej wyskoczy, ale odwrotu już nie było. Wszystko działo się tak szybko, że ani nie mrugnąłem okiem a rozległ się sygnał świadczący o rozpoczęciu mojej tury. Nie zastanawiając się dłużej od razu najechałem na pierwszą przeszkodę, którą gładko przeskoczyliśmy.

 Jednak nie było co się zatrzymywać, gdyż czas leciał dlatego nie skupiając się na tym co gada sędzia pędziłem jak torpeda po torze przeszkód nie zrzucając ani jednego drąga! Jednak największy spokój przyszedł do mnie po trzynastej przeszkodzie, którą była stacjonata a pokonałem ją z ogromnym westchnieniem.


 Orientując się, że to już koniec poklepałem ogiera po szyi i jakoś z uśmiechem podjechałem do wujka wymijając się z Irmą. Chociaż porządnie mi ulżyło to ręce zaczęły mi drżeć i najchętniej to bym uwalił się na kanapie i leżał cały dzień. Kiedy jakoś się otrząsnąłem zszedłem z grzbietu karusa, którego przytuliłem oraz dałem mu kosteczkę cukru.
- Byłeś wspaniały Arrow! - rzekłem radośnie na co zarżał i trącił mnie głową. Irma ponoć też nie strąciła żadnego drąga więc jej pogratulowałem a reszta uczestników szybko też skończyła swoje skoki. W między czasie Maks kupił nam lody, które szybko spałaszowaliśmy i o dziwo się nie pobrudziłem! Meddy i Tiji też się tu bardzo podobało. Kiedy minęła jakaś godzina przyszedł czas na przeczytanie wyników.
- Miło nam ogłosić, że zwycięzcą dzisiejszych zawodów został/a ....

< Irma? :3 Jaki wynik? xd>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.