piątek, 21 lutego 2025

Od Zei cd. Arthura

 Świetlik prowadził mnie przez zarośla przez dobre kilkaset metrów, zanim zniknął w koronie jednego z drzew. Roślinność była na tyle gęsta, że polanka, Impala i Arthur nie byliby widoczni nawet, gdyby wokół nie było ciemno jak w przysłowiowej dupie. Wiedziałem mniej więcej, w którą stronę musiałem się udać, żeby trafić z powrotem, więc uznałem, że przejście się jeszcze kawałek nikomu nie zaszkodzi. Las tętnił o tej porze życiem. Podobało mi się to. Nawet komary były znośne.

Coś zaszeleściło w krzaku rosnącym przy wąskiej ścieżce, na którą przypadkiem natrafiłem. Ciekawość wzięła górę nad rozsądkiem i rozchyliłem gałęzie. Szop. O mój boże, jaki słodki. I do tego się nie bał, więc (logiczne) (chyba) po chwili miałem go już na rękach.

Nagle dookoła mnie zrobiło się jasno. Odwróciłem się w stronę źródła światła. Arthur. Nie spodziewałem się, że będzie mnie szukać. A on chyba nie spodziewał się, że nie znajdzie mnie samego.

- Szop. Kurwa mać. Szop? 

- To mój nowy przyjaciel. - Pogłaskałem zwierzaka. - Nazwałem go Dorian. 

- Dorian - powtórzył. - Zeya, znalazłeś szopa i nazwałeś go Dorian. - Zaczął grzebać w paczce papierosów.

- Nie dość, że nie widzisz kurwa Impali na parkingu, to teraz znajdujesz szopa? - Obserwował uważnie to Doriana, to mnie. - Dobra, jak ty go kurwa znalazłeś?

Spojrzałem na Arthura, nie do końca rozumiejąc czemu zadaje durne pytania. 

- Siedział tam - wskazałem pobliskie krzaki szopem, który zaczął się niemiłosiernie wiercić.

Sylwetka Arthura sugerowała, że spojrzał na mnie jak na debila. Albo normalnie? Chyba cały czas patrzył na mnie jak na debila. Na szczęście nie byłem w stanie powiedzieć na pewno, bo jego czołówka świeciła mi prosto w oczy.

- Tam? - Powtórzył załamanym głosem. - I tak po prostu go wziąłeś?

- Taaak?

Westchnął dosadnie. 

- Nie przejmuj się nim, Dorian. 

- Dobra, wypuszczaj go i wracamy - wyczekująco przeniósł ciężar ciała z jednej nogi na drugą.

Posłałem mu najbardziej zranione spojrzenie, na które byłem w stanie się zdobyć, nie wybuchając przy tym śmiechem. Oczywiście nie miałem zamiaru zabierać dzikiego zwierzęcia ze sobą, ale Arthur nie musiał o tym wiedzieć.

- Nie ma opcji. Jest lepszym przyjacielem niż ty - podkreśliłem ostatnie słowa. - Wraca ze mną.

- Co najwyżej na piechotę. - Kropka nienawiści była niemal namacalna.

- Nie zrobiłbyś mi tego, prawda? - Nieprawda, zrobiłby to z przyjemnością.

- Chyba cię do reszty popierdoliło jeśli myślisz, że wpuszczę to coś do dziecinki. - Zacisnął dłoń mocniej na trzymanym przez siebie przedmiocie.

Dopiero teraz zwróciłem uwagę, że ma ze sobą łom. Zacząłem się zastanawiać czy w bagażniku mógł też mieć łopatę, czy rozważa zostawienie mnie tu przysypanego liśćmi. Szop chyba wyczuł okazję i wyskoczył mi z rąk, znikając w otaczającej nas roślinności.

- Dorian! Nie!


Arthur? kochaj go takiego jakim jest, bo się nie zmieni

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.