sobota, 22 lutego 2025

Od Ricka do Maddie

 ***
Jego ciepły wzrok przeszywał moje ciało. Przysiągłbym że się uśmiecha, albo to mój umysł płatał mi figle. Znajoma twarz zaczęła się jednak rozmywać a na jej miejsce wskoczyła twarz nieznajomego. Zmierzył mnie wzrokiem i przeszedł za moim samochodem. Westchnąłem głośno. Czułem się jak schizofrenik - albo mój umysł sprawiał że widziałem jego twarz, czy słyszałem jego głos albo sam zmuszałem się do wyobrażania sobie go wokół mnie. Powinienem przestać, minęło już tyle czasu...
Odpaliłem silnik, poprawiając lusterko. Ruszyłem do przodu, gdy nagle wyskoczyła mi przed maskę młoda dziewczyna, wpatrująca się w telefon. Zahamowałem z piskiem opon. Sam nie wiem czy byłem zszokowany tym co się przed chwilą stało (a raczej mogło stać) czy raczej faktem że dziewczyna zaczęła coś krzyczeć i wyglądała na wkurzoną. Rozumiem nie miła sprawa jest zostać prawie potrąconym przez samochód ale do kurwy nędzy PRAWIE. I tak była to jej wina. Uśmiechnąłem się lekko starając się ją uspokoić wzrokiem, opuściłem lekko szybę i miałem ją przeprosić gdy zamarłem jak w dłoni nieznajomej zobaczyłem klucze, które po chwili pozostawiły po sobie długą rysę na masce.
- Dupek! - krzyknęła, przyspieszając kroku, wręcz może i biegnąc a ja siedziałem za kierownicą jak wryty. Przecież to nie była nawet moja wina!?
Westchnąłem głośno przygłaszając radio w którym leciała piosenka The Weeknda. Nie obchodził mnie artysta, nie znałem nawet tytułu utworu, jedyne czego chciałem to żeby zagłuszyło to gotujące się we mnie myśli. Silnik warczał cicho, gdy wcisnąłem gaz, zostawiając za sobą miejsce, w którym moja maska została brutalnie potraktowana przez klucze tamtej wściekłej dziewczyny. Mogłem wysiąść, zrobić aferę, ale szczerze? Nie miałem na to siły. Nie dzisiaj.
Droga do akademii była już niemal automatycznym procesem. Moje dłonie same prowadziły, a myśli powoli dryfowały gdzieś indziej. Ostatecznie jednak, jak zwykle, zatrzymałem się na parkingu, westchnąłem i w końcu wysiadłem z auta. Przesunąłem dłonią po zarysowanej masce. Pięknie. Po prostu pięknie.
Wszedłem do budynku akademii, przeskakując dwa stopnie schodów naraz. Nie miałem ochoty tu być, ale obiecałem swojemu dawnemu terapeucie, że chociaż spróbuje. To moja kolejna środa w tej sali. Druga, może trzecia? Nie liczę. Wiem tylko, że to jedno z niewielu miejsc, gdzie nie patrzą na mnie jak na kogoś, kto powinien mieć zakaz zbliżania się do ludzi. Zajęcia dla osób z problemami w kontrolowaniu nerwów – brzmi jak coś dla ludzi, którzy wrzeszczą na kasjerki w sklepie albo tłuką szklanki w kuchni. Nie dla mnie. Ale skoro już tu jestem, to lepiej udawać, że mnie to obchodzi. Siadam na swoje standardowe miejsce, w drugim rzędzie pod ścianą. Nie rzucam się w oczy, ale mam dobry widok na resztę. Większość twarzy jest znajoma – koleś, który rzucił krzesłem w barze, dziewczyna, która prawie uderzyła nauczyciela w liceum, typ, który wkurza się, bo nie umie składać mebli z Ikei. Normalna ekipa.
Dzisiaj jednak pojawia się ktoś nowy. Widzę ją kątem oka, zanim jeszcze prowadząca zaczyna spotkanie. Siedzi na skraju, noga na nogę, ręce skrzyżowane, twarz w telefonie. Znałem już ten typ. "Nie potrzebuję tego, jestem tu za karę, nie zamierzam z nikim gadać." Standard.
— Dobrze, zaczynamy — mówi prowadząca. — Widzę, że mamy nową osobę. Może się przedstawisz?
Dziewczyna wzdycha teatralnie, jakby wywracanie oczami było jej językiem ojczystym.
— Maddie — rzuca krótko.
Okej. Maddie. Powtarzam imię w głowie i wtedy do mnie dociera.
Nie, nie, nie. To nie może być ona.
Patrzę na nią uważniej i wszystko się zgadza – ta sama ciemna kurtka, te same włosy opadające na ramiona, ta sama wkurzona mina. To dziewczyna, która godzinę temu przywaliła mi kluczami w maskę samochodu. Otwieram usta, żeby coś powiedzieć, ale zamykam je równie szybko. Czekam. To będzie za dobre, żeby spieprzyć.
— Maddie, możesz powiedzieć, dlaczego tu jesteś? — prowadząca nie odpuszcza.
Maddie przewraca oczami, jakbym mógł przewidzieć.
— Ktoś uznał, że mam problem z nerwami — mówi znudzonym tonem. — Nie wiem, o co tyle krzyku.
— Och, ja wiem — wtrącam się nagle.
Wszystkie głowy zwracają się w moją stronę. Maddie też, a kiedy mnie zauważa, jej oczy się rozszerzają. Uśmiecham się niewinnie.
— Myślałem, że kojarzę ten styl. Szybkie kroki, wkurzona mina i klucze jako broń. Świetna technika. Chociaż lakier samochodowy nie podziela mojego entuzjazmu.
Maddie wpatruje się we mnie w szoku, a potem jej twarz robi się czerwona.
— Może gdybyś nie jechał jak kretyn, nie musiałabym...
— A może gdybyś patrzyła, gdzie idziesz, nie musiałbym gwałtownie hamować? — przerywam jej, unosząc brew.
W sali zapada cisza. Widzę, jak zaciska zęby, próbując się nie odpalić, i szczerze? To najzabawniejsza rzecz, jaką widziałem od dawna. Prowadząca klaszcze w dłonie, próbując rozładować atmosferę.
— To może być dobry moment, żeby porozmawiać o impulsywnych reakcjach i jak wpływają na innych. Maddie, Rick, może chcecie podzielić się, co wtedy czuliście?
Spoglądam na Maddie z rozbawieniem.
— Ja? Czułem... zaskoczenie. I podziw, szczerze mówiąc. Nie każdy od razu przechodzi do aktu wandalizmu.
— Boże, zamknij się — warczy Maddie, kręcąc głową.
Nie mogę się powstrzymać przed uśmiechem. Te zajęcia właśnie stały się o wiele ciekawsze.

Maddie? :3 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.