sobota, 22 lutego 2025

Od Ricka do Ktosia

Wieczór był chłodny - nie na tyle, żeby wciągnąć kurtkę, ale wystarczająco, by czuć w powietrzu zapowiedź nadchodzącej zimy. Siedziałem na dachu kamienicy, plecami oparty o komin. Idaho nocą zawsze miało w sobie coś spokojnego. Puste ulice, przygaszone światła, cichy szum miasta, które nigdy nie zasypia, ale ledwo żyje. Noc pachniała deszczem, choć niebo było czyste. Papieros żarzył się między moimi palcami, a dym leniwie unosił się ku górze, mieszając się z chłodnym powietrzem. Było cicho. Taka cisza, która wypełnia całe miasto, kiedy większość ludzi już śpi, a reszta po prostu nie ma dokąd wracać.
Lubiłem ten stan. Tę przestrzeń między dniem a nocą, kiedy świat wydawał się mniej rzeczywisty.
Tylko ja, dach i kilka świateł migających w oddali. Zaciągnąłem się dymem i wypuściłem go leniwie w stronę gwiazd, obserwując, jak niknie w mroku. Byłem zmęczony. Nie tak zwyczajnie, fizycznie – to było coś innego, głębszego. Jakby całe moje ciało składało się z ciężaru, który nosiłem od lat, i choćbym nie wiem jak się prostował, nigdy nie udało mi się go zrzucić. Byłem tu znowu. W tym cholernym mieście. Nie wiedziałem, co mnie tu trzymało. Rosalie? Może. Może to była jedyna rzecz, która jeszcze miała jakiś sens. Reszta – praca, ludzie, moje własne życie – to wszystko wydawało się rozmazane, jakby ktoś celowo zamazał kontury rzeczywistości. Przymknąłem oczy, starając się o niczym nie myśleć, ale to było niemożliwe.
Spojrzałem w dół. Na pustej ulicy poniżej stała dziewczyna. Sama. Nie ruszała się.
Miała na sobie długi płaszcz, ale wyglądał na cienki, jakby nie do końca pasował do chłodu wieczoru. Włosy zasłaniały jej twarz, a ręce miała schowane w kieszeniach. W pierwszej chwili pomyślałem, że może czeka na kogoś, ale im dłużej na nią patrzyłem, tym bardziej wyglądało to inaczej. Nie była kimś, kto czeka. Była kimś, kto nie wie, dokąd iść.
Westchnąłem cicho, gasząc papierosa o kant barierki. Nie mój interes. Ludzie mają swoje powody, żeby stać samotnie na ulicy o tej godzinie. A jednak, zanim zdążyłem się powstrzymać, zszedłem na dół.
Kiedy wyszedłem przed budynek, wciąż tam była, ale teraz wpatrywała się w swoje buty.
— Nie za późno na samotne spacery? — zapytałem, wcisnąwszy ręce w kieszenie. Podniosła wzrok. Jej oczy odbijały światło latarni, ale nie potrafiłem określić ich koloru.
— Może — odpowiedziała po chwili, jakby rozważała tę kwestię naprawdę poważnie. — Ale czy to coś zmienia?
Z jakiegoś powodu uśmiechnąłem się lekko. — Raczej nie.
Przez moment patrzyliśmy na siebie w ciszy.
— Zmarzniesz.
— Nie jestem zimna.
— Nie wyglądałaś, jakbyś była.
Spojrzała na mnie z zaciekawieniem, jakby przez chwilę próbowała zrozumieć, o co mi chodzi.
— Ty też nie wyglądasz, jakbyś chciał być tutaj.
— Może. Ale jestem. - westchnąłem głośno.
Milczenie znów rozciągnęło się między nami. Ale nie było niezręczne. Było… zwyczajne. Jakby ta rozmowa miała wydarzyć się dokładnie w tym momencie.
- Hej może to głupie pytanie ale chciałabyś pójść do baru? Zaprosiłbym cię na kawę jak normalny człowiek ale jest druga w nocy. - zaśmiałem się zerkając na zegarek.


Nieznajomy ktosiu? A raczej ktosia? ;3

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.