wtorek, 25 lutego 2025

Od Audrey cd. Ricka

 Audrey musiała unieść podbródek, aby złapać z nieznajomym spojrzenie - olbrzym. Mimowolnie ogarnęła spojrzeniem całą okolicę, zaciskając paznokcie prawej ręki na metalowej puszcze gazu pieprzowego. Przy tak wysokiej osobie poczuła się nad wyraz mizernie, uświadamiają sobie, że gdyby był to jakiś pijak albo wariat, to nie miałaby najmniejszych szans na ucieczkę. Nieznajomy miał rację, było kurewsko zimno. A ciemny trencz był najbardziej kretyńskim wyborem na pogodę, gdzie człowiek przedziera się w śniegu po kostki po ośnieżonych ulicach.

Propozycja baru nie zabrzmiała źle, choć Audrey nie spodziewała się kogoś poznać - przynajmniej nie w dniu przeprowadzki do Idaho. Ten dzień był na tyle intensywny, że godzinę temu wręcz wybiegła z mieszkania pełnego kartonów. Już nie zniosła kolejnego dokumentu, gdzie potrzeba tysięcy podpisów i aneksów  - nie miała pojęcia, ile załatwiania będzie, by się wprowadzić i podomykać pewne tematy. Na nogach była od piątej, bo oprócz mieszkania, musiała ogarnąć transport konia przez dwa stany - Whiskey Skittles miał dojechać do Idaho jutro po dwunastej. Znaczy dzisiaj, bo zegarek chłopaka wskazywał grubo po drugiej.
— To nie jest taki głupi pomysł — westchnęła, opuszczając spojrzenie — Ale wiesz, że nie mam pojęcia, gdzie tu jest bar? Prawdę powiedziawszy, ja nawet nie wiem, gdzie jestem.
Nieznajomy uniósł brwi. Audrey nie była w stanie ocenić, czy prędzej zmartwiła, czy rozbawiła chłopaka.
— Aż tak źle?
— Dramatycznie. Chyba na ten moment nie może być gorzej.

Bar, zlokalizowany w odległości dziesięciu minut szybkiego marszu, przyjemnie zaskoczył Audrey. Wchodziło się do niego od głównej ulicy, by po chwili znaleźć się w całkiem dużym pomieszczeniu obitym ciemnym drewnem - mimo późnej godziny siedziało i bawiło się tam całkiem sporo osób - ledwie przecisnęli się przez zastawione spitą młodzieżą wejście, zdjęli okrycia i zajęli wolne miejsca przy barze na niemiłosiernie wąskich hokerach. Gdy doskoczył do nich barman, Audrey zamówiła dwa wściekłe psy. Obróciła się w stronę nieznajomego i westchnęła. Dopiero teraz, w lepszym świetle, Audrey zdołała dokładniej przyjrzeć się wielkoludowi. Miał przyjemne rysy twarzy i ciemne, schludnie rozłożone na boki włosy.
— Uratowałeś mnie dzisiaj z tym barem — wymamrotała, kierując wzrok na barmana, który walczył z natłokiem zamówień — Chyba potrzebowałam wyjść dzisiaj z domu.
— Przynajmniej nie błąkasz się po ulicach.
— Nie, ale mówię poważnie. Od kilku dni żyję przeprowadzką.
— Jesteś tu nowa?
— Aż tak to widać? — Audrey zmrużyła oczy, wpatrując się w twarz chłopaka i jego ciemne oczy. Dopiero po kilku sekundach zarejestrowała fakt, że są niebieskie  — Mój pierwszy dzień w Idaho. I pokonały mnie papiery. I kartony.
— Czasami tak bywa, ale...
Telefon na blacie agresywnie zapiszczał, wyświetlając powiadomienie od kierowcy. Właśnie zatrzymali się na chwilowy postój, z jej gniadoszem było wszystko w porządku. Przynajmniej tak twierdził kierowca. Nagle Audrey jakby wyrwała się z letargu, niemal prostując na krześle.
— Słuchaj, a jak ty właściwie się nazywasz? — wyciągnęła w stronę ciemnowłosego dłoń — Ja jestem Audrey.

Rick? 
Pobaw się w przewodnika turystycznego xD


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.