wtorek, 25 lutego 2025

od Arthura cd. Maddie

Wreszcie papieros zajął się ogniem i uraczył mnie drażniącym gardło dymem. Dziewczyna odsunęła się kilka kroków, delikatnie się krzywiąc. 
- Chcesz dołączyć? - wypuściłem dym z ust. Wzruszyła ramionami, równocześnie malując na swojej twarzy coś na wzór grymasu. Koniec końców, przystała na moją propozycję. - A telefon? - ponowiłem pytanie.
- Za papierosa.
Uczciwa wymiana. Wyciągnąłem paczkę z kieszeni i pstryknąłem w nią, jeden z papierosów wyskoczył do góry. Zabrała go i spojrzała na mnie, jakby czekała na coś jeszcze. 
Pomiędzy nami znów nastąpiła cisza, przerywana irytującym pykaniem kończącej się zapalniczki.    


    Popołudniowe godziny w barach oznaczały pustki. Czyli to, czego nam obojgu było dzisiaj trzeba.  
Maddie stanęła naprzeciwko baru, zerkając na menu, jakby liczyła, że znajdzie w nim coś, co zmieni jej dzień. Znałem to spojrzenie – typowy wyraz twarzy kogoś, kto nie do końca wie, czego chce, ale i tak musi coś wybrać. W końcu zamówiła ciemne piwo. Gorzki smak idealnie do niej pasował – coś w jej sposobie bycia mówiło, że nie szuka w życiu słodkich rozwiązań. Zamówiłem to samo.
- Co cię tak zdenerwowało? - ledwo zdążyłem ściągnąć z siebie kurtkę, a zostałem wywołany do tablicy przez dziewczynę. Nie wiem, może to że próbuję sam sobie być terapeuta? Mimochodem zacząłem bawić się kluczami, unikając odpowiedzi najdłużej jak tylko się dało. - Wyglądałeś, jakby coś chciało cię zjeść, ale mu się nie udało. - Przystawiłem kufel do ust.
- Zapisałem się na jazdę konno. W tej uczelni. - wydusiłem; twarz Madelyn nie wyrażała dosłownie żadnej emocji. Złapałem z nią kontakt wzrokowy. - Jestem zły na siebie, że to zrobiłem. - kącik ust dziewczyny powędrował do góry, jakby ją to rozbawiło. 
- Czyli zostałeś przymuszony? - wyglądała, jakby miała pochylić się przez stół i przytrzymać mnie za twarz, bylebym wydukał z siebie większą ilość informacji. Fascynujące, że kogoś takiego jak ona - ładną, wartościową kobietę, z całą pewnością z tych zamożniejszych i bardziej rozwiniętych w każdej płaszczyźnie - interesuje barman-mechanik, z autem starszym od niego i irracjonalnym strachem do koni. I pewnie rakiem wszystkiego.
Wyciągnąłem papierosa i odpaliłem go, dziewczyna spojrzała na bok, marszcząc delikatnie brwi.
- Chce przestać bać się koni - wreszcie wydusiłem z siebie te słowa. Jak to, kurwa, głupio brzmi. Dziewczyna zawinęła mój kufel z piwem sprzed twarzy i zsunęła się z krzesła. Podążyłem za nią jak pies, nie wyjmując papierosa z ust. Poinformowała mnie, że "tu nie wolno palić" i po prostu zniknęła za rogiem. 
Znaleźliśmy się w pomieszczeniu, które prawdopodobnie nie było nigdy wietrzone. Czuć było zapach nikotyny, wymieszanych ze sobą alkoholi i zioła. Całe to miejsce zapewne widziało lepsze czasy, ale coś w tej obskurności miało swój klimat.
- To w sumie odważne. Nie boisz się, że będzie gorzej? - Już jest. Wzruszyłem ramionami.
- A może być gorzej? - dziewczyna pokręciła głową, popijając łyk piwa i poprawiając się na krześle. Zwróciłem uwagę, że jej nogi zwisają w powietrzu jak u dziecka. To trochę urocze, taki mały, tajemniczy zabijaka, który nie dosięga do końca krzesła. Pinczer miniaturowy. Przypisałem jej łatkę tego zwierzęcia w głowie i postanowiłem wykorzystać to jako jej przezwisko w najbliższym czasie. 
Konwersacja jeszcze przez chwilę opierała się stricte o mój lęk, po czym dziewczyna przejęła pałeczkę i opowiedziała mi swoją historię. "Grubasek na grubasku" wydawał się być nierealny. Nie wyglądała na taką, która kiedykolwiek miałaby problemy z wagą.
Dowiedziałem się także, że w akademii nie mają koni pociągowych. Muszę sprawdzić, czym dokładnie są konie pociągowe. 
Dogasiłem papierosa w popielniczce i zaproponowałem Maddie, by nie krępowała się i zapaliła ze mną. Odmówiła, lecz przyjęła to do wiadomości. 
- Ogólnie nie palę, tylko przy okazji. A przy alkoholu nie powinnam - zaczęła się tłumaczyć, spotykając się z moją zdziwioną miną. - Alkohol wchodzi szybko. Za szybko - Przerwała na sekundę. - Wiesz co, cofam. Następnym razem poproszę.
Zastanowiłem się nad zapaleniem jeszcze jednego, ale ludzki ekwiwalent pinczera zmierzał już w stronę naszego poprzedniego stolika. Wzruszyłem ramionami i poszedłem za nią, upewniając się, że wszystko co najważniejsze mam w kieszeniach. 
Moją uwagę przykuł plaster na brodzie dziewczyny; wskazałem palcem na swoją, oczekując odpowiedzi.
- Co sobie zrobiłaś? - jej dłoń powędrowała w kierunku plastra. Wyjaśniła, że często się o coś obija. Skinąłem głową, akceptując ten fakt.
- Pojawiają się na tyle często, że przestałam liczyć - dodała po chwili namysłu. - Kiedy masz pierwszą jazdę?
Przysięgam, że poczułem się, jakby ktoś uderzył mnie w splot słoneczny. 
- Właściwie, to jutro przed południem. - Nawet nie zauważyłem, kiedy zdążyłem wyciągnąć kluczyki i zacząć nimi kręcić wokół palców. - Mam szczerą nadzieję, że wrócę z całym zestawem kończyn. - Mimowolnie się uśmiechnąłem, chociaż stres rozsadzał mnie od środka.
Posiedzieliśmy jeszcze chwilę, nim rozeszliśmy się w swoje strony. Maddie wzięła jeszcze papierosa ode mnie "na drogę" i zniknęła. Tajemniczy pinczer. 

    Nie mogłem zasnąć, obracałem się z boku na bok i próbowałem każdego możliwego sposobu, by zasnąć. W lodówce nie było ani piwa, ani energetyka. Właściwie, to nie było nic, poza wczorajszym obiadem, sokiem i pierdołami, które kupiłem, kiedy natchnęło mnie na gotowanie sensownych posiłków. Szybko straciłem do tego jakikolwiek zapał, więc powoli dostawały nóżek. 
- Powinienem to wyrzucić. - Mruknąłem do samego siebie, zamykając lodówkę i zakładając na siebie bluzę, z której wypadła mi zapalniczka. Sprawdziłem, czy działa i wyszedłem na miniaturowy balkonik, celem zapalenia papierosa. 
Akademia nocą była aż niekomfortowo cicha. Gdybym miał chodzić po dziedzińcu sam, prawdopodobnie obracał bym się za siebie co krok i liczył na to, że nie skończę z workiem na głowie. Coś w tym miejscu sprawiało, że w człowieku budził się niepokój. Może to te wielkie, przerośnięte stworzenia, które wydawały dźwięki jak smoki?
Sam nie wiem, ale na pewno nie chce jutra. A z drugiej strony nie wybaczę sobie, jeśli zrezygnuje. Najgorsze, co może się stać, to skręcenie karku. Albo zmasakrowanie mnie i dopiero potem skręcenie karku. O, i do tego odgryzienie mi palców. Wielkie, straszne zgredki. 
 Zegarek wskazywał drugą z minutami, a jedyne powiadomienia jakie mi przychodziły, to te z pracy. Może przejadę się do baru? Bez sensu, nim tam dojadę, już będą szykować się do zamknięcia.
Pod wpływem chwili wybrałem numer do Maddie. Położyłem telefon na parapecie i wsłuchałem się w dźwięk sygnału, zaciągając się papierosem.
Ciekawe, czy ona też nie może spać.

Maddie?


 



 

Od Audrey cd. Ricka

 Audrey musiała unieść podbródek, aby złapać z nieznajomym spojrzenie - olbrzym. Mimowolnie ogarnęła spojrzeniem całą okolicę, zaciskając paznokcie prawej ręki na metalowej puszcze gazu pieprzowego. Przy tak wysokiej osobie poczuła się nad wyraz mizernie, uświadamiają sobie, że gdyby był to jakiś pijak albo wariat, to nie miałaby najmniejszych szans na ucieczkę. Nieznajomy miał rację, było kurewsko zimno. A ciemny trencz był najbardziej kretyńskim wyborem na pogodę, gdzie człowiek przedziera się w śniegu po kostki po ośnieżonych ulicach.

Propozycja baru nie zabrzmiała źle, choć Audrey nie spodziewała się kogoś poznać - przynajmniej nie w dniu przeprowadzki do Idaho. Ten dzień był na tyle intensywny, że godzinę temu wręcz wybiegła z mieszkania pełnego kartonów. Już nie zniosła kolejnego dokumentu, gdzie potrzeba tysięcy podpisów i aneksów  - nie miała pojęcia, ile załatwiania będzie, by się wprowadzić i podomykać pewne tematy. Na nogach była od piątej, bo oprócz mieszkania, musiała ogarnąć transport konia przez dwa stany - Whiskey Skittles miał dojechać do Idaho jutro po dwunastej. Znaczy dzisiaj, bo zegarek chłopaka wskazywał grubo po drugiej.
— To nie jest taki głupi pomysł — westchnęła, opuszczając spojrzenie — Ale wiesz, że nie mam pojęcia, gdzie tu jest bar? Prawdę powiedziawszy, ja nawet nie wiem, gdzie jestem.
Nieznajomy uniósł brwi. Audrey nie była w stanie ocenić, czy prędzej zmartwiła, czy rozbawiła chłopaka.
— Aż tak źle?
— Dramatycznie. Chyba na ten moment nie może być gorzej.

Bar, zlokalizowany w odległości dziesięciu minut szybkiego marszu, przyjemnie zaskoczył Audrey. Wchodziło się do niego od głównej ulicy, by po chwili znaleźć się w całkiem dużym pomieszczeniu obitym ciemnym drewnem - mimo późnej godziny siedziało i bawiło się tam całkiem sporo osób - ledwie przecisnęli się przez zastawione spitą młodzieżą wejście, zdjęli okrycia i zajęli wolne miejsca przy barze na niemiłosiernie wąskich hokerach. Gdy doskoczył do nich barman, Audrey zamówiła dwa wściekłe psy. Obróciła się w stronę nieznajomego i westchnęła. Dopiero teraz, w lepszym świetle, Audrey zdołała dokładniej przyjrzeć się wielkoludowi. Miał przyjemne rysy twarzy i ciemne, schludnie rozłożone na boki włosy.
— Uratowałeś mnie dzisiaj z tym barem — wymamrotała, kierując wzrok na barmana, który walczył z natłokiem zamówień — Chyba potrzebowałam wyjść dzisiaj z domu.
— Przynajmniej nie błąkasz się po ulicach.
— Nie, ale mówię poważnie. Od kilku dni żyję przeprowadzką.
— Jesteś tu nowa?
— Aż tak to widać? — Audrey zmrużyła oczy, wpatrując się w twarz chłopaka i jego ciemne oczy. Dopiero po kilku sekundach zarejestrowała fakt, że są niebieskie  — Mój pierwszy dzień w Idaho. I pokonały mnie papiery. I kartony.
— Czasami tak bywa, ale...
Telefon na blacie agresywnie zapiszczał, wyświetlając powiadomienie od kierowcy. Właśnie zatrzymali się na chwilowy postój, z jej gniadoszem było wszystko w porządku. Przynajmniej tak twierdził kierowca. Nagle Audrey jakby wyrwała się z letargu, niemal prostując na krześle.
— Słuchaj, a jak ty właściwie się nazywasz? — wyciągnęła w stronę ciemnowłosego dłoń — Ja jestem Audrey.

Rick? 
Pobaw się w przewodnika turystycznego xD


niedziela, 23 lutego 2025

Od Maddie cd. Ricka

Na moje usta cisnęły się najgorsze przekleństwa, jakie znałam. Wszystkie opisywały tego idiotę, któremu nagle coś odbiło. Żeby tak nagle się rzucać na kogoś… cóż. Znałam to. A teraz zastanawiałam się, czy już kiedyś to widziałam. 
Chęć walki zniknęła. W jakiś sposób poczułam się tak bardzo żałośnie i słabo. On przegrał? To ja wylądowałam na samym końcu na ziemi. To ja zaczęłam bójkę i to ja wtargnęłam na ulicę nie patrząc na jadące auta. Do diaska, co on pieprzył?
- Co ty odpierdalasz? – zapytałam cicho, czując głośne uderzenia mojego serca. Czułam je aż w mózgu, było mocne i szybkie. Oddychałam równie szybko i głęboko, aby opanować mieszające się we mnie sprzeczne uczucia. Złość, żal, smutek i jednocześnie obrzydzenie. Nie byłam tylko pewna, do kogo były skierowane. 
- Chciałbym to wiedzieć – coś się nagle w nim zmieniło. Ten wredny uśmiech, którym mnie dzisiaj obdarzał na każdym kroku i te rozbawione spojrzenie z góry, ustąpiły miejsca… panice? Czy to właśnie była panika? Czy może jej początki? Widziałam, jak zaciska palce na kluczach, aż do zbielenia opuszków. Patrzył w ziemie, a krew z nosa zaczynała brudzić chodnik. Sprzątające jutro rano będą się zastanawiały, kto się tutaj pobił, że prócz wgniecenia w trawie obok, znalazła się również krew na chodniku. 
Podeszłam do niego szybko, może nawet za, ponieważ drgnął i szybko podniósł głowę. Wyciągnęłam w jego stronę ręce, ale nie zamierzałam się już bić. Na dziś mi wystarczyło. 
- Dawaj ten łeb – powiedziałam i złapałam jego policzki, przyciągając jego twarz bliżej siebie. Stał nieruchomo i milczał. – Jaki film wczoraj oglądałeś? – zadałam randomowe pytanie i podczas kiedy on zastanawiał się nad odpowiedzią albo nad tym, co jest ze mną nie tak, chwyciłam szybko między palce jego złamany nos i jednym ruchem nastawiłam na odpowiednie miejsce. Krzyknął, ale nie zabrał głowy, jakby nie krzyknął z bólu, ale bardziej z szoku. Puściłam go i się odsunęłam. – Masz. Auta ci nie naprawię, ale nos masz nastawiony – powiedziałam jakby ze złością, jednak był to wynik ulatujących ze mnie emocji. Znowu zaczęłam gryźć usta, ale gdy ruszyłam zębami rozdartej rany, syknęłam i przestałam.
Chłopak wymruczał jakieś podziękowania, a ja go zignorowałam. Zaczęłam się rozglądać po miejscu bójki. Trawa wgnieciona, a w niektórych miejscach wyrwana i goła ziemia. Na chodniku brudne plamy po ziemi i zaschłe, już czerwone, małe plamki krwi. Przy aucie zauważyłam swój telefon. Kucnęłam, by po niego sięgnąć i z ulgą odkryłam, że obudowa i hartowane szkło zadziałało i nie zniszczyło przedmiotu. Sięgnęłam dłońmi do kieszeni, nie wyczuwając moich kluczy do pokoju. Zaczęłam się za nimi rozglądać, po chwili Rick również zaczął ich wypatrywać. 
Dopiero gdy kucnęłam i zajrzałam pod auto, zobaczyłam plik kluczy z zawieszką pandy pod autem. Sięgnęłam po nie ręką, ale nawet ich nie musnęłam. Przeklęłam pod nosem, po czym zobaczyłam, że chłopak się schyla, zagląda pod auto, a potem wyciąga rękę po przedmiot. Wstałam i czekałam, zdając sobie ponownie sprawę ze swojego niskiego wzrostu i krótkich rączek.
Kiedy wyciągnął klucze spod auta, przeczytał napis na zawieszce.
- Upadłeś? Doturlaj się do celu – na jego twarzy pojawił się cień uśmiechu, po czym oddał mi klucze.
- Jak panda. Wszędzie się turlają – dodałam, mając na myśli figurkę pandy, przyczepioną do zawieszki. – Już ochłonąłeś? Dasz radę jechać autem i nie przejechać nikogo?

Rick?

Od Ricka cd. Maddie

***
Zajęcia zaczęły robić sie nudne gdy nasza kochana Maddie zaczęła odwalać szopkę niewinnej dziewczynki. Irytowało mnie to, durna przykrywka. A mogło być tak ciekawie. 
Wtedy zobaczyłem jak wyszła z budynku, miętosząc leniwie coś w kieszeni, zapewne swoją morderczą broń czyli klucze. Nasze spojrzenia spotkały się a ona zaczęła iść w moją stronę. Uśmiechnąłem się do siebie na ten widok, nie potrafiła kompletnie nad sobą panować co było żałośnie intrygujące. Jak dawny ja.
- Hm? Zapomniałaś o czymś? – odezwałem się chłodno gdy się zbliżyła.
- Przerysować auto z drugiej strony – odparła i wyjęła klucze z kieszeni. Zmarszczyłem brwi, zachodząc jej szybko drogę. Chyba ją pogięło że znowu rozjebie mi furę.
- Rozzłościła się biedna dziewczynka na zajęciach? – zapytałem z rozbawieniem by odwrócić jej uwagę.
- Nieeee, dziewczynka się rozzłościła na widok kutafona, który nie umie jeździć. Za przeproszeniem, już kobiety lepiej prowadzą – schowała dłoń z kluczykami do kieszeni.
- Uderzyłem cię autem? Przejechałem? – zmarszczyłem brwi. – To twoja wina. Świata po za telefonem nie widzisz – Zauważyłem trafnie co musiało ją zaboleć, dostałem pięścią w brzuch praktycznie niespodziewanie. Chociaż po mojej chamówie mogłem się spodziewać. Z drugiej strony uderzenie było dość silnie, mimo jak na kobietę. 

Wygiąłem się pod niespodziewanym ciosem, utrzymując jednak stoicką minę, gorsze ciosy się dostawało.
- Ulżyła sobie? Na twoje szczęście, nie bije się z dziewczynami – powiedziałem, a na nią to chyba poszło jak płachta na byka. Znowu dostałem cios tym razem pięścią w twarz, straciłem równowagę jednak nie na długo. Trzymałem się za policzek obserwując jej posturę. Była gotowa się bić. Ale nie bić jak dzieciaki po podstawówce, tylko jak ktoś kto walczy na co dzień. Znałem tę posturę. Uliczniaki.
Podciąłem jej nogi szybkim ruchem, co dało mi krótką przewagę bo tego się nie spodziewała, pokładając się na ziemi. Dostałem kopniaka pod kolano co także niestety zwaliło mnie z nóg. Przetoczyliśmy się po ziemi, brudząc się jak gówniarze i okładając się po policzkach. Dostałem cios pod żebra, ona w brzuch. Mój rozbity nos i jej usta. Zrzuciła mnie w końcu z siebie, podniosłem się. Staliśmy i patrzyliśmy się na siebie, poobijani jak jakieś głupie nastolatki. 
- Bijesz się jak baba - mruknęła, odrzucając w moją stronę klucze która podniosła, które okazały się moje. Zmrużyłem oczy, czując, jak gniew zaciska mi gardło.
„Bijesz się jak baba.”
Słyszałem te słowa tysiące razy. Nie z jej ust. Nie tutaj. Nie teraz.
„Twardziej, Rick! Jeszcze raz!” Ojciec rzucał mną o ziemię, zanim zdążyłem złapać oddech. „Co ty odpierdalasz?! Jak baba?!”
„No dalej, rusz się, bo inaczej zgarną cię w worku, kretynie!” Krzyk sierżanta rozdzierał mi czaszkę, a piach wgryzał się w skórę.
Maddie nie miała pojęcia, co właśnie powiedziała. Nie miała pojęcia, co zrobiła. Nie pomyślałem. Rzuciłem się na nią.
Tym razem nie było zabawy, nie było miejsca na głupie przepychanki. Moja pięść trafiła w jej ramię, nie w twarz – bo, kurwa, nawet w tym stanie wiedziałem, że nie mogę jej po prostu rozwalić. Ale przewróciła się, a ja runąłem na nią, przyciskając jej nadgarstki do ziemi.
Oddychałem ciężko. Serce waliło mi w uszach. Maddie patrzyła na mnie szeroko otwartymi oczami – i pierwszy raz nie widziałem w nich kpiny.
- Puść mnie – warknęła, szarpiąc się.
- Zamknij się. – Moje własne słowa zabrzmiały mi w uszach obco. Czułem, jak całe moje ciało drży. Co ja odpierdalam?
Poluzowałem uścisk. Maddie wyrwała jedną rękę i zanim zdążyłem zareagować, dostałem otwartą dłonią w twarz.
To mnie otrzeźwiło.
Zerwałem się na nogi, wciąż czując, jak całe moje ciało woła o walkę. Ale to już nie była walka. To było coś innego. Coś, co mogło skończyć się o wiele gorzej.
- Spierdalaj. – Jej głos był cichy, ale wibrował złością.
Zaciskałem palce na kluczach, wpatrując się w Maddie, ale ona już na mnie nie patrzyła. Wytarła krew z ust wierzchem dłoni i odwróciła się, jakby miała to wszystko gdzieś. Ale nie miała. Wiedziałem to po tym, jak oddychała – płytko, urywanie. Jakby próbowała uspokoić nerwy. Ja też.
- Maddie – rzuciłem w końcu, choć nie wiedziałem, co chcę powiedzieć. Zatrzymała się, ale nie spojrzała na mnie.
- Co?
To jedno słowo brzmiało bardziej jak wyzwanie niż pytanie. Przez chwilę się wahałem. Miałem dwie opcje: olać to, rzucić jakimś durnym komentarzem, puścić w niepamięć i wrócić do normalności. Albo... spróbować coś naprawić.
- Przegrałem – powiedziałem cicho, podnosząc ręce w geście poddania się. Maddie milczała przez dłuższą chwilę, jakby ważyła moje słowa.
- No, nie spodziewałam się, że to przyznasz – mruknęła w końcu i odwróciła się do mnie bokiem. Jej dłoń uniosła się w stronę ust, jakby chciała sprawdzić, jak mocno się rozcięła.
-Nie o to chodzi – powiedziałem, spuszczając wzrok. – Nie o bójkę.
Nie odpowiedziała od razu, ale czułem, że zaczęła mi się uważniej przyglądać.
-To o co? – zapytała w końcu, a w jej głosie nie było już tej wściekłości sprzed kilku minut.
Przesunąłem dłonią po twarzy, zatrzymując się na rozbitym nosie. Czułem, jak powoli zbiera się tam krew.
- Pierdolone deja vu – mruknąłem, bardziej do siebie niż do niej. Maddie prychnęła, ale w jej oczach wciąż czaiła się ostrożność.
– Chcesz się w to bawić, Rick? Bo jeśli tak, to nie mam na to czasu.
– To nie zabawa – odparłem, nie patrząc na nią.
Przez chwilę panowała cisza. Słyszałem tylko własny oddech i dźwięk jej ciężkich kroków na żwirze. Stała blisko, ale jednocześnie czułem, jak bardzo chciała być jak najdalej ode mnie.
– Co ty odpierdalasz? – zapytała w końcu cicho.
Westchnąłem, odrzucając głowę do tyłu. Krew z nosa powoli spływała mi na wargę, czułem metaliczny posmak w ustach.
– Chciałbym to wiedzieć.
Nie odpowiedziała, ale nie odeszła. Oboje byliśmy roztrzęsieni, to było widać. Moje dłonie nadal drżały – nie z bólu, nie z adrenaliny. Z czegoś gorszego. Zacisnąłem palce na kluczach, wbijałem je w skórę, by wrócić do rzeczywistości.

Maddie?

Od Maddie cd. Ricka

Ten dzień był jednym, wielkim żartem. Pomijając fakt, że nienawidzę poniedziałków, to na dodatek dostałam wiadomość o odwołaniu mojej walki z wieczora. Samo odwołanie mnie nie wkurzyło, raczej powód. „Informuje Panią, że w związku z Pani przegraną po ostatniej walce, uczestnik z dzisiejszej umówionej walki odwołał ją”. Z wyrazami szacunku i innymi dziadami, organizator. Czyli krótko mówiąc, jeśli raz dasz sobie dać w mordę, od razu cię skreślają.
Przed tym i tak przywitała mnie seria niefortunnych zdarzeń. Spalone tosty, wpadnięcie szczoteczki do zębów za szafkę, zgubione klucze… i dzisiejsze zajęcia, na których koleś, który prawie mnie przejechał, chciał mi dopiec.
Obserwuje jego zadowoloną minę. Cieszy się z sytuacji, ewidentnie jest mu na rękę moja obecna sytuacja. Dopiekł mi, zwrócił na mnie uwagę i co gorsza, zwrócił uwagę na mój problem. Ja go normalnie…
Nie. Pamiętasz, co mówił terapeuta?
W tej chwili nie pamiętałam, wiedziałam tylko, że rozpoczynanie bójki w tym miejscu nie będzie korzystne dla mnie. 
- Maddie, a ty co czułaś? – zapytała kobieta, poczułam na sobie wzrok tych wszystkich ludzi i zaczęłam się zastanawiać, jaki jest powód, że tu przychodzę. Bo ktoś mi każę? Rany, żeby mi chociaż za to płacili, a ja co? Robię to z własnej woli! Dlaczego… dlaczego… 
„Żebyś nie miała spierdolonego życia jak ja” usłyszałam w głosie głos wuja. No tak. To dla niego tutaj byłam.
Wzięłam głęboki oddech, myśląc tylko o tym, że w tej chwili odwdzięczam się Kangee za uratowanie… wszystkiego. 
-  Złość… - miałam sucho w gardle, a mój własny głos wybrzmiewał w mojej głowie niczym dzwony kościoła. – I satysfakcję, że rozwaliłam auto kolesiowi, który nie widzi ludzi na ulicy – odparłam i spojrzałam na niego. Mierzyliśmy się ostrym spojrzeniem, on – z uśmiechem i satysfakcją, że to rozpoczął, ja – ze złością i myślami o jego zniszczeniu.
- Dobrze, a w tej chwili, z perspektywy czasu, co myślicie o swoim zachowaniu? – zapytała kobieta. 
- Że mogłem szybciej zahamować – odparł.
Że mogłam nigdzie nie wychodzić.
Mierząc go wzrokiem zaczęłam walczyć ze sobą w głowie; czy pokazać mu kto tu rządzi, czy odpowiadać wyuczonymi tekstami, aby pozbyć się bycia w centrum uwagi. Wybrałam drugą opcję wiedząc, że kobieta wszystkie nasze postępy przekazuje siłom wyższym, a zrewanżować się na chłopaku mogę potem. 
Tak więc zaczęłam tę grę. Grę w biedną dziewczynę, która nie potrafi kontrolować emocji i w przypływie złości nie panuje nad ruchami. Stwarza problemy i sytuacje niebezpieczne dla siebie i ludzi wokół. Grę w mądrą dziewczynę, która jest świadoma swoich problemów i stara się coś z nimi zrobić. Próbuje utrzymać równowagę i zapanować nad negatywnymi emocjami.
Pieprzenie. To jak uwierzenie, że gwałciciel po wyjściu z więzienia nie zgwałci ponownie.
Gdy zaczęłam grać, jak powinnam, uwaga przeniosła się na pozostałych uczestników, którzy mieli opowiedzieć, jakby się czuli w naszych sytuacjach, co według nich powinniśmy zrobić i tak dalej, i tak dalej.
A chłopak był zadowolony. Patrzył na mnie z uśmiechem, a w jego oczach widziałam, że czerpał z obecnej sytuacji satysfakcję. Udało mu się, wiedział to. A ja mogłam tylko czekać, aż zemszczę się na tej jego ładnej buźce. I obgryzać usta ze zdenerwowania.
Zajęcia minęły. Wszyscy opuściliśmy tą piekielną salę. 

~*~

Złość mi trochę przeszła. Będąc na kolejnych zajęciach oderwałam się myślami od sytuacji zaistniałych dzisiejszego ranka. Było dobrze i chciałam utrzymać ten stan, ale ten chłopak, który nie wiedzieć czemu uczestniczył ze mną na zajęciach, ponownie wytrącił mnie z równowagi. Może to był przypadek, a może specjalnie zmierzył mnie wzrokiem, kiedy wychodziłam z uczelni i akurat przechodziłam niedaleko jego pięknego, porysowanego auta. Nasze spojrzenia się ze sobą skrzyżowały, a wtedy – na jego twarzy pojawił się ten sam, upierdliwy uśmieszek, a we mnie pojawiły się poranne uczucia. Ruszyłam w jego stronę, nie wiedząc jeszcze, co chce zrobić.
- Hm? Zapomniałaś o czymś? – odezwał się chłodnym głosem, gdy byłam blisko.
- Przerysować auto z drugiej strony – odparłam i jakby na polecenie, wyciągnęłam z kieszeni kurtki klucze. Chłopak zmarszczył brwi i ruszył w moją stronę, będąc gotowym bronić swojego autka. No tak, przecież oni mają bzika na punkcie swoich pojazdów, jakby te mogły im oddać nerkę albo wątrobę.
- Rozzłościła się biedna dziewczynka na zajęciach? – zapytał z rozbawieniem. 
- Nieeee, dziewczynka się rozzłościła na widok kutafona, który nie umie jeździć. Za przeproszeniem, już kobiety lepiej prowadzą – schowałam dłoń z kluczykami do kieszeni. Puściłam je.
- Uderzyłem cię autem? Przejechałem? – zmarszczył brwi rozzłoszczony moim porównaniem. – To twoja wina. Świata po za telefonem nie widzisz – w tej chwili moje ciało zareagowało samo. Nim się zorientowałam, uderzyłam go pięścią w brzuch.
Gdy wspomniał o telefonie, przypomniałam sobie o wiadomości, w której dowiedziałam się, że jestem beznadziejnym zawodnikiem i koleś zrezygnował z walki ze mną. Przelałam tę złość na nieznajomego chłopaka.
Patrzyłam jak się wygina, łapie za brzuch i po chwili prostuje, starając się utrzymać twardą minę silnego mężczyzny. Co ciekawsze, nawet mu to wyszło.
- Ulżyła sobie? Na twoje szczęście, nie bije się z dziewczynami – powiedział, a we mnie znowu coś pękło. Nie będzie się ze mną bił, bo jestem babą. Jestem w ciele tej beznadziejnej płci, tej słabej płci, która nie powinna podnosić ręki, bo nie potrafi.
Znowu go uderzyłam, tym razem pięścią w twarz. Jego ciało dotknęło ziemi, ale szybko się podniósł. Trzymał się za policzek, ale widząc moją przygotowaną posturę do walki, która była tylko wyuczoną pozycją i w rzeczywistości nie zamierzałam go już więcej uderzać, zmienił swoje zdanie, co do „nie biję dziewczyn”. 
Podciął mi nogi i zwalił na ziemię, a ja nie sądząc, że będzie do tego zdolny, położyłam się jak jakiś amator. W rezultacie kopnęłam go pod kolanem, dzięki czemu sam znalazł się na ziemi.
Przetoczyliśmy się po ziemi, brudząc ubrania jak małe bachory i zdzierając sobie nawzajem policzki pięściami przynajmniej z dwa razy. Uderzyłam go pod żebrami, a on mnie w brzuch. Ja jemu rozbiłam nos, a on mi usta. W końcu zrzuciłam go z siebie, a on się podniósł. Wstając z ziemi podniosłam klucze leżące obok mnie. 
Staliśmy i patrzyliśmy się na siebie brudni, sini i z krwią na twarzy. Spojrzałam na klucze, które miały inną zawieszkę, niż moje. 
- Bijesz się jak baba – powiedziałam i odrzuciłam w jego stronę klucze. Wytarłam usta rękawem bluzki.

Rick? ^^

Od Mi’i cd. Anthony’ego

Kryminał. Jeśli wyśle bratu kryminał o morderstwie z nazwą książki miasta, w którym studiuje, nie będzie mógł spać po nocach i będzie się biedny zastanawiał, czy to nie było tajemnicze wezwanie o pomoc. Może jednak nie jest tak dobrze, jak opisuje? Może jednak to nie jest szkoła jeździecka? Nie, ta książka odpadała. Może na inną okazję.
Przewodnik turystyczny. „Coś o stanach” nie brzmiało tak, jakby to była książka, której szukałam. Po za tym przewodniki turystyczne nie są najciekawszą formą rozrywki, a tym bardziej w miejscu oddalonym od cywilizacji. 
- W Teksasie nie byłam – odpowiedziałam spoglądając na kolorowe grzbiety książek. Przewodnik, czy młodzieżówka?
- Nie trzeba być w tym miejscu, aby móc o nim poczytać – usłyszałam, na co z lekkim uśmiechem skinęłam głowa. Miał rację, ale nie o to mi chodziło.
- Chciałam wysłać bratu do Szwajcarii książkę o Idaho razem z pocztówką. To moja pierwsza podróż i nie chciałabym go straszyć kryminałem – wyjaśniłam, nie będąc przekonana co do wyboru którejkolwiek z książek. Choć co prawda, moje myśli zbliżały się ku młodzieżowej książce o koniach, jednak byłaby ona przeznaczona tylko dla mnie. 
- Rozumiem – chłopak zmienił ton na niższy, ewidentnie się nad czymś zastanawiając. – Książki dokładnie o Idaho nie ma, ale może nada się książka podróżnicza? – zaproponował, a ja złapałam z nim kontakt wzrokowy, prosząc tym samym, aby mówił dalej. – Sam jej osobiście nie czytałem, ale ma bardzo dobre opinie – w tym momencie przeszedł do innego regału, a ja ruszyłam za nim. Zapach książek unosił się w powietrzu i był na tyle intensywny, że przez moment miałam lekką nadzieję, że moje ubrania nimi przejdą. – Busem przez świat, małżeństwo podróżuje po całych Stanach, w tym do Idaho – opisał po krótce książkę, którą po chwili wskazał na półce. Skinęłam głową, na co on ją wyciągnął i mi ją podał. Miała żółtawą okładkę, przedstawiającą parę starszych osób, siedzących na krzesłach po środku drogi, a po prawej stronie zauważyłam kolorowego busa. Niemal natychmiast zdecydowałam.
- Wezmę ją – podzieliłam się z nim szerokim uśmiechem.
- Czy to będzie wszystko? Czy potrzebujesz coś jeszcze? – miał spokojny głos. Pokręciłam głową na znak, że to już wszystko, dzięki czemu mogliśmy się udać do kasy. Po drodze zapytałam go o książki na temat koni.
- Zaczynam naukę w szkole jeździeckiej i zastanawiam się, czy nie będę potrzebowała jakichś książek – wyjaśniłam. 
- Dressage Academy? – zapytał, a ja skinęłam głową. Stanęliśmy po przeciwnych stronach jego biurka, zaczął nabijać książkę na kasę. Nie pytałam, czy zgadywał, bo nie byłam pewna, czy w pobliżu znajdowała się inna stajnia, niż w Akademii. 
- Jeszcze pocztówka – przypomniałam sobie, gdy poczułam, że cały czas coś trzymałam w dłoni. Gdy mu ją podawałam, zauważyłam na krańcu biurka małą, brązowo-różową owieczkę, ręcznie szydełkowaną. Moje oczy natychmiast się zaświeciły. - Jejku, ale urocza - wskazałam na przedmiot, zdając sobie sprawę, że w całym sklepie nie zauważyłam ani jednej podobnej rzeczy. - To twoja? Chciałabym wysłać coś podobnego bratu, wygląda jak nasza Neira - dotknęłam przedmiotu palcem, nie wiedząc, czy mogę go wziąć w dłonie. Ostatnio, gdy w taki sposób sprawdzałam pluszaki na stoisku, dostałam upomnienie od sprzedawcy, że jeśli nie zamierzam nic kupować, to mam nie dotykać. Zarazki, proszę pani. Wszędzie zarazki! mówił.
- Neira? - zapytał, gdy nabił pocztówkę na kasę. Zobaczyłam na wyświetlaczu cenę, ale chwilowo byłam zaaferowana owieczką.
- Nasza owca, też ma brązową mordkę, a jak zachodzi słońce to jej wełna nabiera różowego kolorku - wyjaśniłam i dopiero wtedy zaczęłam grzebać w poszukiwaniu portfela. 

Anthony?

Audrey Bennet!

 Dołącza do nas Audrey Bennet! Powitajmy ją ciepło!


Audrey Bennet | 19 lat | Whiskey Skittles | -



sobota, 22 lutego 2025

Od Anthony'ego cd. Mi'i

Anthony cenił sobie pracę w lokalnej księgarni. Nie panował w niej duży ruch, który był nieodłącznym elementem wielu sieciówek. Zamiast biegać od klienta do klienta, po ogarnięciu swoich obowiązków, mógł usiąść za biurkiem i skupić się na drobnych przyjemnościach. Jedną z nich było szydełkowanie, które absorbowało coraz więcej jego wolnego czasu. Po odbyciu ostatniej sesji z terapeutą, Henderson dostał zadanie domowe, mające pomóc mu w wyciszeniu ataków gniewu. Miał znaleźć sobie aktywność, która rozładowywałaby zebrane w nim napięcie. Jazda konna robiła swoje, ale nie mógł zawsze się nią ratować. Zdenerwowanie lubiło pojawiać się nagle, co kłóciło się z transportem do stajni, oddalonej od Tony’ego o kilkanaście mil. Zatrzymał się więc na liczeniu oczek i dobieraniu do robótek niecodziennych kolorów włóczek. Tak właśnie powstawała różowo-brązowa owca, niebędąca wynikiem daltonizmu mężczyzny. Po prostu miał pod ręką tylko te odcienie, a nowa dostawa poradników hodowlanych podziałała sugestywnie na jego wyobraźnię. Ciesząc się leniwym popołudniem, podczas zmiany wstał z krzesła zaledwie dwa razy. Za pierwszym, aby rozpakować nowy towar, a za drugim, by zapytać czy dziewczynie, która sprawiała wrażenie urwania się z innego świata, nie potrzebna jest pomoc w wyborze czegokolwiek. Ewentualnie była najzwyklejszą w świecie książkarą. Patrząc jednak po jej zachwycie nad zwykłymi pocztówkami, uznał, że jest gdzieś między domniemaną prawdą, a kłamstwem. Teraz, gdy kończył kolejny rząd w miarę równych półsłupków, wspomniana nieznajoma stanęła przed nim z wybranym przez siebie produktem. Odkładając robótkę na bok, miał już nabić pocztówkę na kasę, gdy z ust białowłosej wypłynął potok kolejnych słów. Coś ciekawego o Idaho? Przecież to sprzeczność.
- Chyba jesteś tutaj nowa, co? - Zagadnął, podnosząc się ze swojego miejsca. - Skoro nie naukowa, może jakaś fabularna? - Udał się do działu z literaturą miesiąca, w którym przeważały lokalne publikacje. - Mamy kryminał, który nazywa się nawet Idaho. Jest tam zabójstwo, ale też dobrze opisano góry, miasto i inne tereny. - Wskazał odpowiednią książkę. - Dalej jest przewodnik turystyczny, ogólnie coś o Stanach, no i młodzieżówka o jeździe konnej, ale jej nie czytałem, więc nie jestem pewien, czy dobrze opisano tam cokolwiek związanego z końmi. - Przesuwał palcem po grzbietach odpowiednich lektur. - Nie chcesz może czegoś o Teksasie? Jest o wiele ciekawszy niż Idaho. - Stwierdził, ponownie spoglądając na swoją klientkę.

Mia? :>

Od Ricka do Ktosia

Wieczór był chłodny - nie na tyle, żeby wciągnąć kurtkę, ale wystarczająco, by czuć w powietrzu zapowiedź nadchodzącej zimy. Siedziałem na dachu kamienicy, plecami oparty o komin. Idaho nocą zawsze miało w sobie coś spokojnego. Puste ulice, przygaszone światła, cichy szum miasta, które nigdy nie zasypia, ale ledwo żyje. Noc pachniała deszczem, choć niebo było czyste. Papieros żarzył się między moimi palcami, a dym leniwie unosił się ku górze, mieszając się z chłodnym powietrzem. Było cicho. Taka cisza, która wypełnia całe miasto, kiedy większość ludzi już śpi, a reszta po prostu nie ma dokąd wracać.
Lubiłem ten stan. Tę przestrzeń między dniem a nocą, kiedy świat wydawał się mniej rzeczywisty.
Tylko ja, dach i kilka świateł migających w oddali. Zaciągnąłem się dymem i wypuściłem go leniwie w stronę gwiazd, obserwując, jak niknie w mroku. Byłem zmęczony. Nie tak zwyczajnie, fizycznie – to było coś innego, głębszego. Jakby całe moje ciało składało się z ciężaru, który nosiłem od lat, i choćbym nie wiem jak się prostował, nigdy nie udało mi się go zrzucić. Byłem tu znowu. W tym cholernym mieście. Nie wiedziałem, co mnie tu trzymało. Rosalie? Może. Może to była jedyna rzecz, która jeszcze miała jakiś sens. Reszta – praca, ludzie, moje własne życie – to wszystko wydawało się rozmazane, jakby ktoś celowo zamazał kontury rzeczywistości. Przymknąłem oczy, starając się o niczym nie myśleć, ale to było niemożliwe.
Spojrzałem w dół. Na pustej ulicy poniżej stała dziewczyna. Sama. Nie ruszała się.
Miała na sobie długi płaszcz, ale wyglądał na cienki, jakby nie do końca pasował do chłodu wieczoru. Włosy zasłaniały jej twarz, a ręce miała schowane w kieszeniach. W pierwszej chwili pomyślałem, że może czeka na kogoś, ale im dłużej na nią patrzyłem, tym bardziej wyglądało to inaczej. Nie była kimś, kto czeka. Była kimś, kto nie wie, dokąd iść.
Westchnąłem cicho, gasząc papierosa o kant barierki. Nie mój interes. Ludzie mają swoje powody, żeby stać samotnie na ulicy o tej godzinie. A jednak, zanim zdążyłem się powstrzymać, zszedłem na dół.
Kiedy wyszedłem przed budynek, wciąż tam była, ale teraz wpatrywała się w swoje buty.
— Nie za późno na samotne spacery? — zapytałem, wcisnąwszy ręce w kieszenie. Podniosła wzrok. Jej oczy odbijały światło latarni, ale nie potrafiłem określić ich koloru.
— Może — odpowiedziała po chwili, jakby rozważała tę kwestię naprawdę poważnie. — Ale czy to coś zmienia?
Z jakiegoś powodu uśmiechnąłem się lekko. — Raczej nie.
Przez moment patrzyliśmy na siebie w ciszy.
— Zmarzniesz.
— Nie jestem zimna.
— Nie wyglądałaś, jakbyś była.
Spojrzała na mnie z zaciekawieniem, jakby przez chwilę próbowała zrozumieć, o co mi chodzi.
— Ty też nie wyglądasz, jakbyś chciał być tutaj.
— Może. Ale jestem. - westchnąłem głośno.
Milczenie znów rozciągnęło się między nami. Ale nie było niezręczne. Było… zwyczajne. Jakby ta rozmowa miała wydarzyć się dokładnie w tym momencie.
- Hej może to głupie pytanie ale chciałabyś pójść do baru? Zaprosiłbym cię na kawę jak normalny człowiek ale jest druga w nocy. - zaśmiałem się zerkając na zegarek.


Nieznajomy ktosiu? A raczej ktosia? ;3

Od Ricka do Maddie

 ***
Jego ciepły wzrok przeszywał moje ciało. Przysiągłbym że się uśmiecha, albo to mój umysł płatał mi figle. Znajoma twarz zaczęła się jednak rozmywać a na jej miejsce wskoczyła twarz nieznajomego. Zmierzył mnie wzrokiem i przeszedł za moim samochodem. Westchnąłem głośno. Czułem się jak schizofrenik - albo mój umysł sprawiał że widziałem jego twarz, czy słyszałem jego głos albo sam zmuszałem się do wyobrażania sobie go wokół mnie. Powinienem przestać, minęło już tyle czasu...
Odpaliłem silnik, poprawiając lusterko. Ruszyłem do przodu, gdy nagle wyskoczyła mi przed maskę młoda dziewczyna, wpatrująca się w telefon. Zahamowałem z piskiem opon. Sam nie wiem czy byłem zszokowany tym co się przed chwilą stało (a raczej mogło stać) czy raczej faktem że dziewczyna zaczęła coś krzyczeć i wyglądała na wkurzoną. Rozumiem nie miła sprawa jest zostać prawie potrąconym przez samochód ale do kurwy nędzy PRAWIE. I tak była to jej wina. Uśmiechnąłem się lekko starając się ją uspokoić wzrokiem, opuściłem lekko szybę i miałem ją przeprosić gdy zamarłem jak w dłoni nieznajomej zobaczyłem klucze, które po chwili pozostawiły po sobie długą rysę na masce.
- Dupek! - krzyknęła, przyspieszając kroku, wręcz może i biegnąc a ja siedziałem za kierownicą jak wryty. Przecież to nie była nawet moja wina!?
Westchnąłem głośno przygłaszając radio w którym leciała piosenka The Weeknda. Nie obchodził mnie artysta, nie znałem nawet tytułu utworu, jedyne czego chciałem to żeby zagłuszyło to gotujące się we mnie myśli. Silnik warczał cicho, gdy wcisnąłem gaz, zostawiając za sobą miejsce, w którym moja maska została brutalnie potraktowana przez klucze tamtej wściekłej dziewczyny. Mogłem wysiąść, zrobić aferę, ale szczerze? Nie miałem na to siły. Nie dzisiaj.
Droga do akademii była już niemal automatycznym procesem. Moje dłonie same prowadziły, a myśli powoli dryfowały gdzieś indziej. Ostatecznie jednak, jak zwykle, zatrzymałem się na parkingu, westchnąłem i w końcu wysiadłem z auta. Przesunąłem dłonią po zarysowanej masce. Pięknie. Po prostu pięknie.
Wszedłem do budynku akademii, przeskakując dwa stopnie schodów naraz. Nie miałem ochoty tu być, ale obiecałem swojemu dawnemu terapeucie, że chociaż spróbuje. To moja kolejna środa w tej sali. Druga, może trzecia? Nie liczę. Wiem tylko, że to jedno z niewielu miejsc, gdzie nie patrzą na mnie jak na kogoś, kto powinien mieć zakaz zbliżania się do ludzi. Zajęcia dla osób z problemami w kontrolowaniu nerwów – brzmi jak coś dla ludzi, którzy wrzeszczą na kasjerki w sklepie albo tłuką szklanki w kuchni. Nie dla mnie. Ale skoro już tu jestem, to lepiej udawać, że mnie to obchodzi. Siadam na swoje standardowe miejsce, w drugim rzędzie pod ścianą. Nie rzucam się w oczy, ale mam dobry widok na resztę. Większość twarzy jest znajoma – koleś, który rzucił krzesłem w barze, dziewczyna, która prawie uderzyła nauczyciela w liceum, typ, który wkurza się, bo nie umie składać mebli z Ikei. Normalna ekipa.
Dzisiaj jednak pojawia się ktoś nowy. Widzę ją kątem oka, zanim jeszcze prowadząca zaczyna spotkanie. Siedzi na skraju, noga na nogę, ręce skrzyżowane, twarz w telefonie. Znałem już ten typ. "Nie potrzebuję tego, jestem tu za karę, nie zamierzam z nikim gadać." Standard.
— Dobrze, zaczynamy — mówi prowadząca. — Widzę, że mamy nową osobę. Może się przedstawisz?
Dziewczyna wzdycha teatralnie, jakby wywracanie oczami było jej językiem ojczystym.
— Maddie — rzuca krótko.
Okej. Maddie. Powtarzam imię w głowie i wtedy do mnie dociera.
Nie, nie, nie. To nie może być ona.
Patrzę na nią uważniej i wszystko się zgadza – ta sama ciemna kurtka, te same włosy opadające na ramiona, ta sama wkurzona mina. To dziewczyna, która godzinę temu przywaliła mi kluczami w maskę samochodu. Otwieram usta, żeby coś powiedzieć, ale zamykam je równie szybko. Czekam. To będzie za dobre, żeby spieprzyć.
— Maddie, możesz powiedzieć, dlaczego tu jesteś? — prowadząca nie odpuszcza.
Maddie przewraca oczami, jakbym mógł przewidzieć.
— Ktoś uznał, że mam problem z nerwami — mówi znudzonym tonem. — Nie wiem, o co tyle krzyku.
— Och, ja wiem — wtrącam się nagle.
Wszystkie głowy zwracają się w moją stronę. Maddie też, a kiedy mnie zauważa, jej oczy się rozszerzają. Uśmiecham się niewinnie.
— Myślałem, że kojarzę ten styl. Szybkie kroki, wkurzona mina i klucze jako broń. Świetna technika. Chociaż lakier samochodowy nie podziela mojego entuzjazmu.
Maddie wpatruje się we mnie w szoku, a potem jej twarz robi się czerwona.
— Może gdybyś nie jechał jak kretyn, nie musiałabym...
— A może gdybyś patrzyła, gdzie idziesz, nie musiałbym gwałtownie hamować? — przerywam jej, unosząc brew.
W sali zapada cisza. Widzę, jak zaciska zęby, próbując się nie odpalić, i szczerze? To najzabawniejsza rzecz, jaką widziałem od dawna. Prowadząca klaszcze w dłonie, próbując rozładować atmosferę.
— To może być dobry moment, żeby porozmawiać o impulsywnych reakcjach i jak wpływają na innych. Maddie, Rick, może chcecie podzielić się, co wtedy czuliście?
Spoglądam na Maddie z rozbawieniem.
— Ja? Czułem... zaskoczenie. I podziw, szczerze mówiąc. Nie każdy od razu przechodzi do aktu wandalizmu.
— Boże, zamknij się — warczy Maddie, kręcąc głową.
Nie mogę się powstrzymać przed uśmiechem. Te zajęcia właśnie stały się o wiele ciekawsze.

Maddie? :3 

piątek, 21 lutego 2025

Od Zei cd. Arthura

 Świetlik prowadził mnie przez zarośla przez dobre kilkaset metrów, zanim zniknął w koronie jednego z drzew. Roślinność była na tyle gęsta, że polanka, Impala i Arthur nie byliby widoczni nawet, gdyby wokół nie było ciemno jak w przysłowiowej dupie. Wiedziałem mniej więcej, w którą stronę musiałem się udać, żeby trafić z powrotem, więc uznałem, że przejście się jeszcze kawałek nikomu nie zaszkodzi. Las tętnił o tej porze życiem. Podobało mi się to. Nawet komary były znośne.

Coś zaszeleściło w krzaku rosnącym przy wąskiej ścieżce, na którą przypadkiem natrafiłem. Ciekawość wzięła górę nad rozsądkiem i rozchyliłem gałęzie. Szop. O mój boże, jaki słodki. I do tego się nie bał, więc (logiczne) (chyba) po chwili miałem go już na rękach.

Nagle dookoła mnie zrobiło się jasno. Odwróciłem się w stronę źródła światła. Arthur. Nie spodziewałem się, że będzie mnie szukać. A on chyba nie spodziewał się, że nie znajdzie mnie samego.

- Szop. Kurwa mać. Szop? 

- To mój nowy przyjaciel. - Pogłaskałem zwierzaka. - Nazwałem go Dorian. 

- Dorian - powtórzył. - Zeya, znalazłeś szopa i nazwałeś go Dorian. - Zaczął grzebać w paczce papierosów.

- Nie dość, że nie widzisz kurwa Impali na parkingu, to teraz znajdujesz szopa? - Obserwował uważnie to Doriana, to mnie. - Dobra, jak ty go kurwa znalazłeś?

Spojrzałem na Arthura, nie do końca rozumiejąc czemu zadaje durne pytania. 

- Siedział tam - wskazałem pobliskie krzaki szopem, który zaczął się niemiłosiernie wiercić.

Sylwetka Arthura sugerowała, że spojrzał na mnie jak na debila. Albo normalnie? Chyba cały czas patrzył na mnie jak na debila. Na szczęście nie byłem w stanie powiedzieć na pewno, bo jego czołówka świeciła mi prosto w oczy.

- Tam? - Powtórzył załamanym głosem. - I tak po prostu go wziąłeś?

- Taaak?

Westchnął dosadnie. 

- Nie przejmuj się nim, Dorian. 

- Dobra, wypuszczaj go i wracamy - wyczekująco przeniósł ciężar ciała z jednej nogi na drugą.

Posłałem mu najbardziej zranione spojrzenie, na które byłem w stanie się zdobyć, nie wybuchając przy tym śmiechem. Oczywiście nie miałem zamiaru zabierać dzikiego zwierzęcia ze sobą, ale Arthur nie musiał o tym wiedzieć.

- Nie ma opcji. Jest lepszym przyjacielem niż ty - podkreśliłem ostatnie słowa. - Wraca ze mną.

- Co najwyżej na piechotę. - Kropka nienawiści była niemal namacalna.

- Nie zrobiłbyś mi tego, prawda? - Nieprawda, zrobiłby to z przyjemnością.

- Chyba cię do reszty popierdoliło jeśli myślisz, że wpuszczę to coś do dziecinki. - Zacisnął dłoń mocniej na trzymanym przez siebie przedmiocie.

Dopiero teraz zwróciłem uwagę, że ma ze sobą łom. Zacząłem się zastanawiać czy w bagażniku mógł też mieć łopatę, czy rozważa zostawienie mnie tu przysypanego liśćmi. Szop chyba wyczuł okazję i wyskoczył mi z rąk, znikając w otaczającej nas roślinności.

- Dorian! Nie!


Arthur? kochaj go takiego jakim jest, bo się nie zmieni

wtorek, 4 lutego 2025

Od Juniper cd. Arthura

***
Staraliśmy się oglądać film ale ciągle czułam się rozproszona przez to jak blisko mnie był Arthur. Wyglądał na nieobecnego, nie wiem czy przez jego ogólne rozkojarzenie czy przez to że ciągle w jego krwi były procenty. Miałam już coś powiedzieć, otworzyłam nawet usta ale zamurowało mnie gdy chłopak też rozchylił swoje usta.
- Halo, ziemia do Arthura? - pomachałam mu dłonią przed twarzą, starając się opanować chęć przyłożenia mu w tę jego przystojną twarzyczkę. Dmuchnęłam lekko w stronę kosmyka włosów który opadł mi na twarz.
- Mogę? - spytał, podnosząc dłoń w kierunku moich włosów. Skinęłam głową, od razu żałując szybciej zgody. Delikatnym ale trochę niezgrabnym ruchem odgarnął rudy kosmyk, chowając je za uchem. Widać było że lada moment i straci równowagę i najpewniej by mnie przygniótł, jednak w ostatniej chwili odsunął się i z cichym stuknięciem wylądował na poduszkach. Parsknęłam głośno śmiechem, Arthur zawtórował mi.
- Dobra, dobra, ale opowiedz mi, co ja wczoraj odjebałem, że jestem w takim stanie. - chłopak starał się brzmieć poważnie ale sprawiło to tylko że bardziej zaczęliśmy się śmiać, zmieniając nie świadomie swoje pozycje ciała. A może i świadomie? Nie wiem kiedy moja głowa znalazła się praktycznie na klatce piersiowej Arthura.
- Cóż - chrząknęłam. - Wywijałeś nagi na stole, musiałam cię siłą odciągać od tłumu fanów. - parsknęłam głośno jak to mam w zwyczaju.
- Śliczne brunetki czy blondynki? - puścił mi oczko.
- Chyba raczej bruneci i blondyni - wybuchnęłam śmiechem, dodatkowo mina Arthura który był skłonny przez moment mi uwierzyć nie pomagała mi się uspokoić.  Arthur zamrugał kilkakrotnie, próbując przetrawić moje słowa.
— Żartujesz, prawda?
Posłałam mu niewinną minę, wzruszając ramionami.
— A wyglądałam, jakbym żartowała?
Zmrużył oczy i spojrzał na mnie podejrzliwie.
— Z tobą nigdy nie wiadomo.
Zaśmiałam się, ale Arthur nadal patrzył na mnie, jakby próbował ocenić, czy rzeczywiście poprzedniej nocy przeżył swoje wielkie „wejście w nową erę seksualności”.
— No dobra, no dobra — podniosłam ręce w obronnym geście, wciąż się śmiejąc. — Żadnych fanów, żadnych blondynów i brunetów. Ale musiałam cię prawie wynosić z baru, bo postanowiłeś rzucić wyzwanie barmanowi na pojedynek na shoty.
Arthur westchnął i przetarł twarz dłońmi.
— No i kto wygrał?
— Sądząc po twoim stanie? Zdecydowanie nie ty.
Chłopak jęknął i przewrócił się na bok, opierając głowę o poduszki. Przez chwilę leżał w ciszy, bawiąc się rąbkiem koca, który częściowo zakrywał jego tors. Ja też się nie odzywałam, choć wciąż czułam, jak jego ciepło promieniuje na moją skórę. Był blisko, może nawet za blisko, ale nie chciało mi się przesuwać.
— Czemu tu jeszcze jesteś? — zapytał nagle, a w jego głosie zabrzmiało coś, czego nie potrafiłam od razu rozgryźć.
— Bo ty ledwo kontaktujesz z rzeczywistością — odpowiedziałam, wywracając oczami. — A ktoś musi dopilnować, żebyś nie utopił się we własnym poczuciu upokorzenia. - westchnęłam. - A no i to moje mieszkanie.
— Wspaniale — mruknął, ale kącik jego ust drgnął w lekkim uśmiechu.
Znów zapadła cisza, ale tym razem nie była niezręczna. Słychać było jedynie cichy szum telewizora, który oboje dawno przestaliśmy oglądać. Arthur nadal bawił się materiałem koca, a ja zauważyłam, że jego dłoń co jakiś czas mimowolnie sunie po moim nadgarstku.
— Masz delikatną skórę — powiedział cicho, jakby do siebie.
Poczułam, jak robi mi się cieplej, ale nie byłam pewna, czy to przez słowa Arthura, czy przez to, że jego palce nadal leniwie kreśliły niewidzialne wzory na mojej ręce.
— Dzięki, codziennie się szoruję — odparłam, próbując rozładować napięcie.
Arthur parsknął śmiechem.
— No tak, higiena to podstawa.
Arthur wciąż leżał na poduszkach, patrząc na sufit jakby próbował złożyć w całość strzępki wspomnień z poprzedniej nocy. Ja natomiast nie mogłam skupić się na filmie, choć dźwięki z telewizora dalej wypełniały pokój. Czułam się dziwnie świadoma jego obecności – ciepła bijącego od niego, jego zapachu, powolnych oddechów, które unosiły i opadały jego klatkę piersiową.
— Myślisz, że mam problem? — odezwał się nagle, nadal nie odrywając wzroku od sufitu.
Zamrugałam, zaskoczona pytaniem.
— Problem?
— Z alkoholem — wyjaśnił, a w jego głosie zabrzmiała nuta zmęczenia.
Przechyliłam głowę, przyglądając mu się uważnie. Jego twarz była rozluźniona, ale coś w jego oczach zdradzało, że myślami jest zupełnie gdzie indziej.
— A myślisz, że masz?
Arthur westchnął i podrapał się po brodzie.
— Nie wiem — przyznał szczerze. — Wczoraj chyba nie chciałem wracać do pustego mieszkania.
Jego słowa zawisły w powietrzu, cięższe niż cała rozmowa do tej pory.
— No to dobrze, że wróciłeś tutaj — powiedziałam w końcu.
— Mogę zostać jeszcze trochę? - zapytał.
— Jeśli zaparzysz mi herbatę.
— Okrutna kobieta — mruknął, podnosząc się z westchnieniem.
Zaśmiałam się cicho, a on ruszył do kuchni, zostawiając za sobą ciepło i coś jeszcze – coś, co zostawiło delikatny ślad na mojej skórze, niewidzialne ślady jego dotyku.

Arciurze?

poniedziałek, 3 lutego 2025

Od Maddie cd. Arthura

Chłopak wyglądał, jakby się czymś zdenerwował. Wkurzające pykanie dochodzącego z jego pustej już zapalniczki świadczyło o tym, że musiało go coś zirytować. Wypalił kilka słów szybko i jakby bez namysłu, ale w tej chwili te ostatnie słowa, aby iść się napić, brzmiało bardzo na miejscu. Dym papierosowy szybko dotarł do moich nozdrzy, na co się skrzywiłam. Zrobiłam trzy kroki, aby zmienić swoje położenie względem wiatru. Dopiero gdy papierosy nie drażniły mojego nosa, odparłam:
- Sam? – wciągnął nikotynę do płuc, a ja przypomniałam sobie, jak kilka lat temu i ja paliłam. To dziwne, że teraz nie mogę znieść tego smrodu; z wyjątkiem chwil, w których i ja palę.
- Chcesz dołączyć? – zapytał, na co wzruszyłam ramionami. Chciałam mu odpowiedzieć, że jest stosunkowo wcześnie, ale z drugiej strony sama byłam w podobnym nastroju. Jebać to, pomyślałam. W końcu przytaknęłam. – A telefon? – zapytał ponownie, agresywnie chłonąc dym papierosowy. Poruszyłam nozdrzami. 
- Za papierosa.

*

Poszliśmy do baru zaproponowanego przez niego. Lokal był jasny, urządzony w czerwono-białe kolory, grała w nim muzyka rockowa, a w telewizorze nad barem leciał mecz piłki nożnej. O tej porze bar dopiero się rozkręcał, dlatego bez kłopotu znaleźliśmy zacienione miejsce w kącie, oboje nie mając ochoty socjalizować się z innymi istotami naszego gatunku. 
Przy barze spojrzałam na menu, uświadamiając sobie, że nigdy się nie napije porządnie w takim miejscu. Musiałabym być milionerem, aby kupić wystarczającą ilość, która by mnie upiła. Dlatego zamiast mocnego trunku, wybrałam to, co zawsze wybiera biedny student – piwo. Ciemne i gorzkie, jak ma dusza.
- Co cię tak zdenerwowało? – zapytałam, gdy usiedliśmy z kuflami alkoholu. Zamoczyłam popękane usta w ciemnej cieczy, zastanawiając się, czy „kiedyś” piwa były smaczniejsze. Usłyszałam cichy brzęk kluczy, obracanych w palcach chłopaka. Zignorowałam to. – Wyglądałeś, jakby coś chciało cię zjeść, ale mu się nie udało – stwierdziłam. Dopiero gdy sam upił alkoholu, otworzył usta by odpowiedzieć.
- Zapisałem się na jazdę konno. W tej uczelni – milczałam, czekając, aż rozwinie. Przecież coś takiego nie mogłoby go zdenerwować. Dopiero gdy nasze spojrzenia się skrzyżowały, mówił dalej. – Jestem zły na siebie, że to zrobiłem – wyjaśnił, na co uniosłam jeden kącik ust do góry, nie wiedząc dokładnie, jak zareagować.
- Czyli zostałeś przymuszony? – pytałam, bo naprawdę mnie to zainteresowało. Coś musiało się za tym kryć, a ja, jak to zwykły szary człowieczek, byłam ciekawa, co takiego. 
Znowu milczał, ale krócej. Wyciągnął papierosa i go odpalił. Spojrzałam mimowolnie na tabliczkę z zakazem palenia.
- Chce przestać się bać koni – odparł w końcu, a ja skinęłam głową. To było ciekawe; bał się koni, więc zapisał się na jazdę konną. Czy to nie powinno działać odwrotnie? 
Skrzyżowałam wzrok z barmanem, który zwrócił uwagę na Artura. Nie może tu palić, mówiły jego oczy. Podniosłam się z miejsca, praktycznie z niego zeskakując, ponieważ przy moim wzroście nie sięgałam do podłogi, po czym sięgnąłem po oba piwa na stole. 
- Tu nie można palić – oznajmiłam i przeszłam do drugiego pomieszczenia. Zapach papierosów uderzył we mnie niczym ściana wody. Pomimo, że aktualnie znajdowała się tu jedna osoba, ewidentnie na kogoś czekająca, pomieszczenie śmierdziało nikotyną, która wniknęła w ściany. 
Podeszłam do najbliższego podwójnego miejsca i położyłam na stoliku alkohol. Arthur grzecznie szedł za mną, nie przestając palić. Gdy usiadłam, powróciłam do tematu, ignorując zapach.
- To w sumie odważne. Nie boisz się, że będzie gorzej? – zapytałam zaciekawiona. Ten wzruszył ramionami.
- A może być gorzej? – zapytał. Zawsze może, pomyślałam, ale pokręciłam głową.
- Chyba nie. Czemu się ich boisz? – odparł, że przeraża go ich wielkość.
- Z tą ich mordką i wzrostem wyglądają jak przerośnięte półtonowe psy – cicho się zaśmiałam, na co on również się uśmiechnął, co go rozluźniło. – Pewnie cię to bawi – bardziej stwierdził, niż zapytał, a ja pokiwałam głową.
- Tak, bo masz rację. Są ogromne – stwierdziłam. – Pamiętam, jak pierwszy raz wsiadłam na konia. To było tylko raz, bo mieliśmy wycieczkę szkolną do stajni – zaczęłam opowiadań, a chłopak uważnie słuchał. – Byłam wtedy małym grubaskiem, takim zbitym dzieckiem, które uwielbiało jeść i biegać. Dali mi konia pociągowego, więc bestia była dwa razy większa on innych koni. Jak na niego wsiadłam, to stwierdzili, że grubasek jeździ na grubasku – opowiedziałam z lekkim uśmiechem na to wspomnienie. Nie byłam gruba, bo lubiłam jeść. Byłam szeroka, bo lubiłam jeść i ćwiczyć. – Tak więc masz rację, ogromne są. Dobrze, że w akademii nie mają pociągowych.
- Nie mają? – pokręciłam głową. – Chyba dużo się zmieniłaś. Nie powiedziałbym o tobie tak teraz – wypiłam piwo.
- Ze wszystkiego się wyrasta – przez moment zapanowała cisza, podczas której oboje zwilżyliśmy gardła. 
- Jak będziesz chciała zapalić, to mów – powiedział i wyrzucił końcówkę papierosa do popielniczki. Pokiwałam głową.
- Ogólnie nie palę, tylko przy okazji. A przy alkoholu nie powinnam – wyjaśniłam, a on spojrzał na mnie zdziwiony. Pospieszyłam z odpowiedzią. – Alkohol wchodzi szybko. Za szybko – gdy wypowiedziałam te słowa, zdałam sobie sprawę, że to będzie jedyny sposób, aby się „napić”. – Wiesz co, cofam. Następnym razem poproszę.
Wróciliśmy do poprzedniego stolika. Arthur wskazał palcem na swoją brodę.
- Co sobie zrobiłaś? – zapytał, a ja przyłożyłam palec do brody, wiedząc, że pod spodem znajduje się małe cięcie.
- Sama nie wiem – skłamałam. – Nie zauważam, kiedy się obijam o coś – wyjaśniłam, wiedząc, że to jeszcze nie ten etap znajomości, aby mu opowiadać o ulicznych walkach. Z drugiej strony, czy taki moment w ogóle nastanie? 

~*~

W brodę dostałam od jakiejś kobiety, również biorącej udział w walkach. Nieznajoma twierdziła, że nasza ostatnia walka była ukartowana i chciała rewanżu. Tu i teraz. Oczywiście, że się nie zgodziłam. Nie o tej wczesnej porze i nie w tym nieplanowanym miejscu, w którym nie zarobię ani grosza. Takie rewanże mnie nie interesowały i jeśli chciała walczyć, powinna ustawić się do kolejki. Ta informacja jej się na tyle nie spodobała, że machnęła w moją stronę dłonią, w której trzymała mały nożyk. Uchyliłam się, dlatego cięcie na brodzie było płytkie. 
Potem tylko przez chwilę walczyliśmy. Każda próbowała trafić, ale każda robiła unik. Dopiero po chwili, gdy byłyśmy już okurzone od ziemi, zgodziłam się na rewanż, ale na moich warunkach. 

~*~

- Pojawiają się na tyle często, że przestałam liczyć – dodałam jeszcze, po czym zmieniłam temat. – Kiedy masz pierwszą jazdę? 

Arthur?

od Arthura cd. Maddie

- Nie znam - stwierdziła. - Chociaż nie gwarantuje, że nie widziałam jej na ulicy. - Zamilkła, skupiając się na dopiciu swojego napoju, z takim zapałem, że po chwili słychać było tylko siorbanie. 
Delikatnie marszczyła brwi, prawie niezauważalnie. Jej twarz szybko przybrała jednak neutralny wyraz, a ja wzruszyłem ramionami i dokończyłem swój posiłek. 
- Jakie dalsze plany? - zapytałem, wycierając dłonie w chusteczkę. Z jej strony padło pytanie o godzinę; było koło południa. 
- Myślisz, że wybranie się na ostatnie zajęcia to dobry pomysł? - Uśmiechnąłem się nieco, zastanawiając się czy doradzić jej wbrew sobie, czy pogłaskać ją po głowie i powiedzieć, że nie ma po co. Padło na "udawanie chorej". Zapytała mnie także, czy ja mam zamiar wrócić na obiekt, na co odparłem przecząco. Mogłem wpaść do baru od razu po rozstaniu się z nią, ale od kilku dni odkładałem podjechanie na warsztat - a dziś jest świetna okazja, by wreszcie to zrobić. Poinformowałem ją, że właśnie tam się udam. 
- Podrzucić cię gdzieś? - zapytałem, zarzucając na siebie kurtkę i wyciągając z niej papierosy, wraz z zapalniczką. Dziewczyna wypaliła do przodu, idąc z telefonem przy uchu i ewidentnie będąc za coś korygowaną. 
Oparłem się o zimny samochód i dokończyłem papierosa, wygaszając go o rozmemłany od samochodów śnieg. 
- Nie zgadniesz. - Spojrzała na mnie.
- Tak szybko zadzwonili ze szkoły? - zdziwiłem się, choć nie byłem pewien, czy trafiłem. Kiwnęła głową, a ja poczułem satysfakcję. Zaproponowałem jej jeszcze raz podwózkę - nie chciałem, by zmarzła. I była na tyle intrygująca, że chciałem z nią jeszcze porozmawiać.
Odmówiła, dosyć stanowczo, po czym obróciła się na pięcie i odeszła.
Otworzyłem drzwi Impali i wsiadając, potarłem o siebie ręce, wyklinając się w duchu za brak rękawiczek. Silnik wydał z siebie charakterystyczny dźwięk przy odpalaniu; uśmiechnąłem się. 
    Do warsztatu dotarłem równo z końcem piosenki, która akurat leciała w radiu. Zaparkowałem pomiędzy dwoma dostawczakami i wysiadłem z auta, ślizgając się na oblodzonym asfalcie.
- Cześć Szefunciu! - Podniosłem głos w stronę starszego mężczyzny, który nie odwracając się w moją stronę, podniósł rękę ze skręconym papierosem w geście przywitania. - Gdzie mogę wjechać? - Ponownie nie odezwał się, wskazał tylko wolny podnośnik i pomachał, że mogę wjeżdżać. 
Cały czas w głowie miałem poranną sytuacje. Kim do cholery była ta kobieta i o co w sumie w tym wszystkim chodziło?
W tle leciała jakaś popularna piosenka, szybko zagłuszona przez dźwięk odpalanego silnika. Podniosłem głowę, właściwie odruchowo, nie miałem na celu podglądać. Przy szefie stała młoda, naprawdę urodziwa kobieta. Zdecydowanie mogła pochwalić się wdziękami; wyraz jej twarzy wskazywał jednak na zniesmaczenie. Byłem prawie pewien, że szefunciu ma taki sam problem z utrzymaniem kontaktu wzrokowego, jak ja z odwróceniem się teraz.
Zaśmiałem się w duchu, wiedząc, że kobieta będzie temat wśród mechaników przez najbliższe kilka godzin.
Maska trzasnęła, ze znajomym kliknięciem na końcu. Podziękowałem szefowi i praktykantom za użyczenie stanowiska i poprosiłem o wysłanie kwoty, którą mam do spłacenia. Zawahałem się jeszcze, czy nie zapalić, ale zimno skutecznie odradziło mi tego pomysłu. Zapakowałem się do auta i wyjechałem z warsztatu w stronę akademii. 
    Przebrałem się w wygodniejsze (i cieplejsze) ubrania i rozłożyłem się na kanapie, otwierając zimnego energetyka. Przeglądając sociale, mignął mi post promujący akademie. Kliknąłem w niego, marszcząc brwi. Kojarzyłem babkę ze zdjęcia - to ta instruktorka, która posadziła mnie jakiś czas temu na Pierniczka. Poczułem jakieś dziwne ukłucie zazdrości, widząc, jak te osoby na filmikach świetnie sobie radzą i wcale nie wyglądają na przerażone; prawie tak, jakby sprawiało im to radość.
Niewiele myśląc, wyłączyłem telefon i wstałem, szukając swojej koszulki termicznej. Uraczyłem się także dwoma bluzami i flanelą z futerkiem, która akurat była pod ręką. Z szuflady odgrzebałem całkiem ciepłe skarpetki, które chyba komuś przez przypadek zawinąłem, bo nie byłem w stanie uwierzyć, że kiedykolwiek takie miałem. Udało mi się także znaleźć nawet ciepłe spodnie, których nie było mi niesamowicie żal upaćkać, w razie gdybym musiał ratować swoje życie przed przerośniętymi psami.

Dotarłem do stajni, w której niedawno jeszcze kacowałem i odpokutowywałem swoje grzechy, siedząc na Pierniczku i modląc się, by zejść. Znalazłem wzrokiem wejście do kantorka, skąd dochodziły mnie stłumione rozmowy.
Zapukałem do drzwi i po aprobacie, uchyliłem je.
- Witam. - skinąłem głową. - Teller Arthur. - Podałem rękę wpierw kobiecie, następnie mężczyźnie, który zrobił to dużo pewniej, niż ona.
Zachęcono mnie gestem, bym usiadł i rozwinął swój problem. Siadając na krześle, straciłem jakikolwiek rozum i wypaliłem, że chce nauczyć się jeździć i przestać bać się koni. W oczach mężczyzny pojawiły się iskierki rozbawienia; ugryzłem się w język, nie chcąc odżałować swojej decyzji o treningach.
- Rozumiem, że nie uczysz się tutaj? - pokręciłem głową, dodając, że mieszkam tu i dorabiam w barze. Zapisała coś w notatniku po czym zaproponowała mi kilka stałych godzin w tygodniu. Wstępnie się zgodziłem.
    Praktycznie trzasnąłem za sobą drzwiami, wychodząc i wyciągając natychmiast papierosa z paczki. Wyszedłem poza teren stajni i rozpocząłem walkę z zapalniczką. Wlepiałem wzrok w iskierki, które nie chciały zmienić się w ogień i ukoić mój głód nikotynowy.
Moją desperacką próbę zapalenia przerwało wpadnięcie na kogoś, kto natychmiast odskoczył i zaklął pod nosem. Podniosłem głowę, by ujrzeć Maddie, całą od kurzu, z kolejnym plastrem na brodzie i dłońmi zaciśniętymi w pięści. Jej twarz nieco złagodniała, tak samo jak cała postura, widząc chyba znajomą już jej twarz.
- Daj mi swój numer. - Wypaliłem w jej stronę, wrzucając zapalniczkę do kieszeni i wyciągając kolejną, nieco bardziej zmaltretowaną życiem. - Idę się napić. - Dodałem, wreszcie zapalając tego cholernego papierosa. W głębi serca liczyłem, że dziewczyna zgodzi się, by napić się ze mną. 

Maddie?