sobota, 3 lutego 2018

od Viktorii cd. Beauregarda


Chłopak wszedł do klasy, i jak najszybciej usiadł z tyłu, w ostatniej ławce. Usiadłam ławkę przed nim, a i tak nie miałam zamiaru z nim rozmawiać. Otworzyłam pobazgrolony zeszyt, i zapisałam niedbale temat, a ponoć to dziewczyny mają mieć ładne pismo. Słyszałam, jak Bear uderza palcami o ławkę. Nie odwróciłam się, nie chcąc go denerwować. Po kilku minutach, gdy nauczycielka zaczęła coś gadać, Beauregard spakował książki, i wyszedł z klasy, tłumacząc się złym samopoczuciem.  Łzy spływały po jego policzkach, kapiąc na podłogę. Popatrzyłam jeszcze na jego rękawy, mokre od słonej wody wypływającej z jego oczu. Zrobiło mi się go trochę żal, ale szybko to zignorowałam. Wyjęłam telefon z kieszeni, i sprawdziłam pocztę, facebooka i kilka innych niepotrzebnych mi do życia stronek. Niezbyt skupiałam się na lekcji. Po kilkunastu minutach nauczycielka przerwała lekcję, i zadała znudzonym głosem oklepane pytanie "kto idzie sprawdzić gdzie Bear?". Zgłosiłam się, i wyszłam z klasy. Skierowałam swoje kroki do męskiej łazienki. Otworzyłam drzwi, i oparłam się o ścianę. 
- Co, znowu się rozryczałeś? Co jest z tobą nie tak? - zapytałam jadowicie, chociaż było mi go szkoda. Wszyscy traktowali go jak śmiecia, na pewno długo tu nie pociągnie. Zaklął w swoim ojczystym języku.
- Co ja ci zrobiłem, co? Czy kiedykolwiek powiedziałem ci coś złego?! O co ci chodzi, wytłumaczysz mi? Ile razy jeszcze przypierdolisz się do mnie za nic. Taką wielkość radość sprawia ci śmianie się ze śmierci?! Nigdy nie straciłaś nikogo? - słysząc, jak łamie mu się głos, przypomniała mi się tamta młoda dziewczynka, którą byłam ja kilka lat temu, krzycząca i załamana. Bo jej koń już nigdy nie wróci. Zamrugałam kilkakrotnie oczami, i oblałam się rumieńcem. - Nie wiesz, jak to jest budzić się i wiedzieć że nigdy, NIGDY go nie zobaczysz? Czy wiesz, jak bardzo nienawidzę teraz tego miejsca przez ciebie?! Po co ci to? Myślisz, że tak łatwo jest żyć po stracie bliskiej osoby. - po raz kolejny zaklął, i zamilkł. Wpatrywałam się w niego, starając się nie pokazać po sobie żadnych emocji. W rzeczywistości próbowałam nie wydrzeć się na niego, i nie powiedzieć mu o tym, co ja przeżyłam. Ale to było niczym, w porównaniu do tego co przeżywał on. Może jednak nie powinnam była? Patrzył na mnie, ze szczerą nienawiścią w oczach. Zaciskał zęby, powstrzymując łkanie, i szloch który wstrząsał jego ciałem. Włożyłam ręce do kieszeni jeansów.
- Słuchaj, masz prawo mnie nienawidzić. - powiedziałam od niechcenia. - Ale jak tylko się uspokoisz, wrócisz ze mną do klasy, okej? - zapytałam, nie odpowiadał.
- Od kiedy to jesteś taka miła? - wycedził przez zaciśnięte zęby. Powstrzymałam się przed krzyknięciem na niego, i poruszeniem nieprzyjemnego tematu. Bardzo dobrze pamiętałam, jak jakieś dwa tygodnie temu, podeszła do mnie Peek, oznajmiając że Scarlett nie żyje. Wpierw nie docierało to do mnie, bo jakim cudem to miałoby się stać. Dopiero, jak przyjechała karetka, doszło do mnie, że to nie jest żaden pierdolony koszmar. To była prawda. Nie miałam bladego pojęcia co czułam. Wybuchłam wtedy niepohamowanym płaczem, co chwila powtarzając "Carry! To nie prawda! Ona jest tylko nieprzytomna!" Ratownicy szybko wrócili mnie na ziemię, wypowiadając trzy  słowa, które zapewne nigdy nie dadzą mi spokoju "Scarlett nie żyje."  Ugięły się pode mną kolana. Dwójka mężczyzn wniosła ją do karetki, odjeżdżając na sygnale. Nikt nie przejmował się tym, że podjechała tu karetka, jakby była to dla niech codzienność. Nie znałam się z Glonem długo, ale zdążyłam zapałać do niej dużą sympatią. Teraz, kiedy wszystko zdążyło się poukładać, dziewczyna po prostu zmarła. Nie dane było mi się dowiedzieć, co z jej zwierzętami. Zapewne wróciły do rodziców.
- Odpowiesz mi? - upomniał się Bear. Potrząsnęłam głową, odsuwając od siebie tamto przykre wydarzenie.
- Bo sama przeżyłam podobną sytuację. - powiedziałam beznamiętnie. Nie obchodziło mnie to, czy słyszał czy nie. - Wracajmy do klasy. - dodałam, spoglądając na niego spod niebieskich włosów. Szybko odgarnęłam je z twarzy. Bear opanował się w przeciągu pięciu minut, ale wciąż drżał na całym ciele, i spazmatycznie łapał oddech. Weszliśmy do klasy, do dzwonka mieliśmy jeszcze jakieś dziesięć minut. Kurdupel opchnął jakieś kłamstwo, które ja poparłam. Usiadłam w swojej ławce, i zapisałam zadanie domowe. Reszta lekcji minęła raczej spokojnie. Bear co przerwę gdzieś znikał, ale niezbyt mnie to obchodziło gdzie. Jak tylko skończyła się nauka, poszłam wypuścić North i Dię na pastwisko. Poszłam się przebrać w jakieś czyste spodnie, i jednolitą bluzkę, na którą i tak założyłam kurtkę. Podjechałam do kliniki, która była stosunkowo niedaleko. Odebrałam co trzeba dla koni, i zestresowana wracałam do akademii. Zdenerwowałam się na weterynarza, starego grzyba, od którego dawało pleśnią. Przepłaciłam za leki i witaminy, co jeszcze bardziej potęgowało zły humor. Na skrzyżowaniu prawie wjechałam jakiemuś gościowi w tył, bo uznał że reklamówka to zwierzę, i gwałtownie zahamował. Wynikła z tego dość duża sprzeczka, którą szybko jednak załagodziliśmy. Ściskałam kurczowo kierownicę. Przy wjeździe do akademii docisnęłam gazu, żeby zdążyć przed karmieniem. Przed maskę wpakowała mi się czarna kula futra, zahamowałam gwałtownie z piskiem opon. Rozległo się przeciągłe wycie, i głuche uderzenie. Szybko wysiadłam z auta, i sprawdziłam czy psu nic się nie stało. Zamarłam, widząc mojego własnego podopiecznego. Momentalnie przyspieszyło mi tętno, równocześnie walczyłam nad odruchem wymiotnym, i nad tym by pozostać przytomną. Psina leżała na ziemi, skomląc cicho. Jej łapa wygięta była pod nienaturalnym kątem. Zaklęłam pod nosem, i na trzęsących się nogach zaszłam po apteczkę. Związałam jej pysk, i zajęłam się udzielaniem pierwszej pomocy, równocześnie dzwoniąc po weterynarza.
- Jest pani świadoma, że w wyniku tak poważnych obrażeń, możliwa jest eutanazja? - powiedział ze stoickim spokojem weterynarz, równocześnie informując mnie że będzie za dziesięć minut.
- T-tak, jestem... jestem świadoma. - wychrypiałam. Zależało mi tylko na tym, by ktoś tu przyszedł, ktokolwiek. Byłam gotowa przeprosić na klęczkach Beara za moje zachowanie, byleby to coś zmieniło.


Bear? B) Czas zrealizować nasz plan!
I odwdzięczyć się Vi :3
 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.